Pięść
Bożena Walewska
czyta: Anna Paliga
wydawca: SAGA Egmont
data wydania: 2019-11-20
czas trwania: 11h 58'
ISBN: 9788379954506
Jakiś czas temu odważyłem się na podejście do współczesnej polskiej fantastyki w postaci powieści Distortion Cezarego Zbierzchowskiego. Okazała się ona bardzo pozytywnym zaskoczeniem i na fali czytelniczej odwagi, którą we mnie wzbudziła, sięgnąłem obecnie po powieść Pięść Bożeny Walewskiej. Wybrałem książkę czytaną przez Annę Paligę.
Przyznaję, że skusiły mnie bardzo pozytywne opinie internetowych recenzentów i, jak zwykle zresztą, nie czytając nawet zajawki wydawcy, rozpocząłem lekturę, czy też raczej słuchanie.
Pominięta przeze mnie notka wydawcy informuje nas, że
"Gdy nadchodzą dni pogardy, nienawiści i krzywdy, a zło roznosi się jak zaraza, niszczy i odziera z godności, wtedy budzi się w zwykłych ludziach moc, która pozwala im wstać, choć czują, że nie dadzą rady unieść głowy, pozwala walczyć, choć każdy zadany cios wydaje się ostatnim.
Kal, potomek szacha, choć wydaje się słaby i niedoświadczony, z dnia na dzień musi wziąć odpowiedzialność za swój naród. Nair, spadkobierca korony Morovii, nie może już dłużej się ukrywać. Powinien przestać uciekać, a zamiast tego zebrać wokół siebie wszystkich zdolnych udźwignąć miecz, topór, a choćby i kij. Zwyczajny chłop z górskiej osady i samotna zielarka zaczynają odgrywać role, do których bynajmniej nie wydawali się stworzeni. Doświadczonego wojownika, którego życie zdążyło nauczyć, że nawet bohater cuchnie po śmierci i żadne poematy tego nie zmienią, również czeka nowe wyzwanie.
Oni i wielu innych muszą porzucić swoje domy, zostawić rodziny i ukochanych, zatknąć noże za pas, zacisnąć zęby i ruszyć, kiedy nadejdzie czas. Ktoś, kto im powie, że nie dadzą rady, łże! Bo choć czują się słabi, choć paraliżujący strach nieraz zajrzy im w oczy, to przecież mają moc – ona ich podniesie. Muszą tylko ją poczuć. W sobie i w innych. W słońcu i w deszczu. W snach i na jawie. Nawet w stracie.
Czy Ty wyruszysz z nimi w magiczną podróż?!
Gdybym się z nią zapoznał, być może po Pięść bym jednak nie sięgnął, gdyż jeśli się w ten krótki tekst uważnie zagłębić, powinna nam się zapalić w umyśle lampka alarmowa. Niestety, zgodnie z moim zwyczajem, postanowiłem pozwolić „dziełu”, by samo do mnie przemówiło. Niestety.
O fabule nie będę się rozpisywać. Dość powiedzieć, że trudno nawet o niej powiedzieć, iż nie jest odkrywcza. Schematyczna to eufemizm, a jeszcze należałoby dodać naiwna, infantylna i naciągana. Zaparłem się jednak i dotrwałem; przemęczyłem do końca.
Są w zasadzie dwa rodzaje zakończeń – koniec, który wieńczy dzieło i koniec, który podkreśla porażkę. W tym wypadku zdecydowanie mamy do czynienia z drugim wariantem.
Styl prozy prezentowany przez debiutancką powieść Bożeny Walewskiej jest dla mnie kompletnie nie do przyjęcia. Nie dość, że słownictwo w ogóle nie jest dostosowane do realiów uniwersum wykreowanego na coś podobnego do średniowiecza wzbogaconego o elementy magiczne, nie dość, że trudno mówić o jakimkolwiek pięknie języka, to nawet w wersji audio, choć jestem wzrokowcem, więc pewnikiem większość niezręczności mi uciekła, raziły mnie sztuczność dialogów, brak realizmu scen batalistycznych i tak banalne nawet błędy jak choćby powtórzenia, których można by uniknąć, gdyby zajrzeć do słownika synonimów.
Jeśli chodzi o wykreowane przez autorkę uniwersum, to aż bije po oczach (lub po uszach) brak wiedzy o realiach średniowiecza. Najbardziej śmieszyło mnie kipiące z kart książki umiłowanie wolności, którym przepełniona jest każda pozytywna postać świata wykreowanego przez Walewską. Tej wolności jest tyle, że nawet w demokracji choćby ułamka jej się nie znajdzie, zaś kompletnie nie do pogodzenia jest z feudalizmem, który z definicji wolność rezerwuje dla władcy, całą zaś resztę tej wolności pozbawia tym bardziej, im niżej w hierarchii społecznej dany osobnik się znajduje.
Błędów logicznych w powieści również jest sporo, niektóre są wręcz ucieszne. Poraziła mnie na przykład scena, w której władze poszukują osób z charakterystycznymi tatuażami na rękach, ale strażnicy przy bramach miejskich rąk obcym nie sprawdzają. Inny kwiatek to częsta w podobnych produktach klasy C (bo B to jednak też zdecydowanie nie jest) kawa i herbata czy takie diamenciki niekompetencji jak jaskółki zwiastujące marynarzom bliskość lądu. Warto może przypomnieć, że zwiastują one wiosnę, a nie ziemię za horyzontem.
Można by się tak znęcać długo, ale nie o to tu chodzi. Sęk w tym, że nawet nie wiem, do kogo ta powieść jest adresowana. Pomijam już fakt, że infantylność nie powinna być cechą literatury dla młodzieży, ale intryguje mnie na przykład sprawa seksu. Bardzo mnie zastanawia, czemu wszelkie sceny miłosne kończą się wstydliwie na pocałunkach, ochach i achach, tak że prawdziwego seksu ani na lekarstwo, gdy jednocześnie w treści aż roi się od wszelkiej maści okrucieństwa z przestępstwami seksualnymi oraz zbrodniami włącznie. Absolutnie czegoś takiego nie rozumiem i nie popieram.
O sylwetkach bohaterów też nie będę się rozpisywał. Określenie, iż są komiksowe byłoby chyba komplementem. Dobrzy są podobni do siebie jak krople wody, płytcy jak kałuża wody na szklanej płycie, a o czarnych charakterach w ogóle niczego się nie dowiadujemy.
Jeśli Pieśni Lodu i Ognia Martina, z jego mistrzowską stylistycznie prozą, przemyślanym, opartym na znajomości średniowiecza uniwersum, głębokimi psychologicznie postaciami, pięknie uplecioną fabułą i perfekcyjnie poprowadzoną akcją, postawimy na jednym końcu osi obrazującej kompleksową ocenę powieści w podobnych klimatach, to Pięść idealnie nadaje się na koniec przeciwny, na antytezę doskonałości, czyli obraz kompletniej porażki.
Absolutnie nie pojmuję skąd się biorą maksymalne, pełne zachwytu oceny przyznawane w internecie niniejszemu debiutowi powieściowemu Walewskiej. Wiem, że nie to jest ładne, co jest ładne, tylko to, co się komuś podoba, ale chyba istnieją jakieś granice? Czy naprawdę za darmowy egzemplarz recenzencki można kompletnemu knotowi przyznać etykietkę „wybitna” a nawet „arcydzieło” stawiając je już nie wśród dobrych, ale tych naj naj naj?
Nieszczęścia chodzą parami i tym razem lektorka dobrała się z pisarką. Niezależnie od pierwotnego źródła błędów, które może występowały w wersji pisanej, a może nie, w wersji audio nie powinny się znaleźć ewidentne potknięcia jak na przykład zawiesić zamiast zawieść czy łącznik pomylony z łucznikiem. Nawet to byłoby jeszcze do przełknięcia, gdyby nie fakt, że wszystkie dialogi, niezależnie od tego, czy przedstawiają złość, gniew czy radość, są akcentowane jęczącym, żałosnym głosem kojarzącym się raczej z powieścią psychologiczną o rozterkach emocjonalnych starej, zdewociałej panny niż z powieścią akcji w klimacie fantasy. Anna Paliga potrafi z równą emfazą opowiadać o szczegółach zmywania podłogi czy gotowania posiłku, co o wyznaniach miłosnych, bitwach, zbrodniach czy przełomowych momentach historii. Ciągła patetyczna przesada stosowana bez sensu, ładu i składu, w dodatku z akcentami rozłożonymi wobec treści kompletnie irracjonalnie, sprawiła, iż cudem tylko zdzierżyłem do końca. Przeraża mnie zaś naprawdę informacja, że podobno ma się ukazać druga część tej powieści. Nie daj Boże!
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Zajrzałem z ciekawości na LC i jestem trochę zaskoczony. Bardzo dużo opinii jak na debiut autorki, która w dodatku jest kompletnie anonimową postacią. No i zdecydowana większość tych recenzji to wręcz peany (chociaż ich styl jest mocno niezgrabny). Czyli kolejny raz sprawdza się teza, że warto mieć zaufanych blogerów, a teksty pisane za darmowe egzemplarze można sobie odpuścić :)
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tego komentarza poczułam się bardzo poniżona. Nie znam nikogo z blogerów, którzy pisali komentarze. Nigdy nie recenzowałam książek ani nie czytałam recenzji. Książki dla siebie wybierałam sama, nie sugerując się opiniami. Jeśli autor tego wpisu czytał moją książkę, która powstała w późnym i trudnym okresie mojego życia, to proszę, by się odniósł do jej treści. Sugestie, że wplywałam w jakikolwiek sposób na opinie, są dla mnie bardzo krzywdzące. Większość blogerów to ludzie młodzi, a moja młodość minęła dawno temu. Przykry wpis.
OdpowiedzUsuńCóż, widzę, że ma Pani zdolność znajdowania w tekście informacji, których w nim nie ma. Nigdy nie sugerowałem, że Pani bierze jakikolwiek bezpośredni udział w promocji tej książki. Byłem jednak oficjalnym recenzentem LubimyCzytać.pl i wiem, jak się to odbywa. Zrezygnowałem, gdy czarno na białym wyłożono mi, że będą promować każdego knota, na jakiego dostaną zlecenie. Wówczas chodziło o książkę Republika Piratów Colina Woodarda, która jest poniżej wszelkiej krytyki, przynajmniej w wydaniu, jakie otrzymałem do recenzji. Poinformowałem LC, że moja ocena będzie zdecydowanie negatywna i zapytałem, czy mam ją opublikować jako oficjalną, czy jako prywatną. Oczywiście woleli, żebym opublikował jako prywatną, a oni chwilę później znaleźli kogoś, kto za darmowy egzemplarz napisał co chcieli nie bacząc nawet na to, że się ośmiesza, gdyż moja recenzja, wytykająca konkretne merytoryczne wpadki już się ukazała i na LC. Oczywiście nowy recenzent nawet nie wspomniał o żadnych błędach. Jeśli musiałem Panią uświadomić, skąd się biorą niektóre piękne oceny na LC, to mi przykro, ale z drugiej strony rzecz biorąc pisarz może odnieść korzyści z wiedzy o chwytach stosowanych przez niektóre serwisy książkowe. Inna sprawa, że każdy ma prawo do własnych ocen i moja nie powinna Pani zniechęcać czy też obrażać, a raczej zmotywować do dalszego rozwoju. W końcu z jednej strony Sienkiewicz, Martin czy Herbert też nie wszystkim się podobają, a z drugiej Harlequiny też muszą mieć konkretne wartości skoro cieszą się tak wielką popularnością.
UsuńZ poważaniem
Absolutnie nie poczułam się urażona recenzją, ma Pan prawo do opinii własnej i własnej oceny. Nie jestem nastolatką, by się oburzać, czy próbować wymusić zmianę opinii. Raczej wezmę sobie do serca te uwagi. Być może błędnie zrozumiałam wpis jakobym wpływała na te oceny, ale już wszystko jasne. Dziękuje, że się Pan pofatygował, by mi to wyjaśnić. Co do oceny mam jednak trzy uwagi. Zarzuca Pan karygodne błędy, więc tak gwoli wyjaśnienia: jaskółki "miały duże znaczenie dla marynarzy, gdyż ich widok na niebie oznaczał bliskość stałego lądu (ptaki te nie lubią wylatywać daleko w morze)" - to informacja z portalu medianauka.pl/jaskolki, a po raz pierwszy usłyszałam o tym w Afryce w Malindi, gdzie lądował Vasco da Gama podczas podróży do Indii. Druga nieścisłość: tłem nie są kraje feudalne, jak Pan napisał, raczej luźno kultury wschodu, gdzie stosunki polityczne nie opierały się na feudalizmie. I jeszcze kawa, znana, a nawet celebrowana w krajach wschodu. Nigdy bym się nie ważyła nawet wymieniać nazwiska Georga RR Martina, w którym zaczytywałam się już kilkanaście lat temu, w połączeniu z własnym. Napisałam taką przygodową opowieść, jak pan wspomniał, gniot, która pozwoliła mi oderwać się od pewnych spraw. Ktoś namówił mnie na próbę wydania, tyle. W każdym razie za cenne uwagi dziękuję. Bożena Walewska
OdpowiedzUsuńHa - skoro nam się tak rzeczowo rozmawia to i ja się dokładniej wypowiem o wspomnianych kwestiach. Z tymi jaskółkami to mnie Pani zaskoczyła. Całą młodość spędziłem nad morzem, a trochę na nim, i nigdy się z tym nie spotkałem, podobnie jak w literaturze marynistycznej, którą się zaczytywałem. Oczywiście znane mi było powiedzenie o ptakach zwiastujących bliskość lądu, ale w życiu nie myślałem o jaskółkach. Rozumiem, że gdy już ląd widać, to ptak nie może go zwiastować, a nad otwartym morzem jaskółek nie widziałem, więc raczej z tym zwiastowaniem chodziło o ptaki morskie gniazdujące na lądzie, jak na przykład mewy. Zanim wspomnianą kwestię umieściłem w recenzji skonsultowałem się nawet z ornitolożką, by się upewnić. Mam wrażenie, że wspomniany na podanej przez Panią stronie wzór tatuażu może być czymś w rodzaju zabobonu wywodzącego się z czasów, gdy żeglarze jeszcze bali się odpływać od lądu. Zresztą pytanie, czy umieli na przykład odróżnić jerzyka od jaskółki. Obie te ptasie rodziny żywią się owadami, a tego pożywienia na otwartym morzu raczej się nie znajdzie. Co do tej kawy, to może jestem na nią uczulony, gdyż raziła mnie ona bardzo już i u innych autorów fantasy. Muszę przyznać, że u nich światy były wykreowane w manierze bardziej zbliżonej do europejskiego średniowiecza, przez co Pani powieść prezentuje się w tym aspekcie dużo lepiej. Gdyby znalazła się w Pani powieści jakaś wzmianka skąd się ta kawa bierze, coś co by wprowadziło ją że tak powiem, to by było wszystko w jak największym porządku. Pisząc o feudalizmie faktycznie źle się wyraziłem - mea culpa. Miałem na myśli realia średniowieczne. Podtrzymuję jednak zarzut w stosunku do tego nieszczęsnego feudalizmu nadrzędny - tej wolności jest zdecydowanie za dużo. Wolność jednostki to wynalazek historycznie stosunkowo nowy, w starożytności czy średniowieczu nie istniejący w mentalności społeczeństw za wyjątkiem nielicznych klas uprzywilejowanych. Jeśli już jesteśmy przy Martinie, to mam wrażenie, że jedną z cech dobrej fantasy jest dbanie o szczegóły - przemycanie informacji wprowadzających zasady funkcjonowania wykreowanego uniwersum - na przykład skąd się bierze przysłowiowa kawa, czy jest uprawiana na miejscu i powszechna, czy też to luksus sprowadzany z daleka. Wtedy nawet najdziwniejsze rozwiązania są uprawnione, gdyż nie odwołują się do przekonań czytelnika, tylko do realiów świata przedstawionego. Na koniec dodam, że jak wspomniałem, mocno na odbiór Pani dzieła wpłynęła praca lektora, a w jej negatywnej ocenie nie byłem odosobniony (dałem posłuchać fragmentów innym osobom). Gdyby lektor był lepszy, albo gdybym miał akurat wersję drukowaną, być może moje wrażenia byłyby pozytywniejsze. Dodam jeszcze, że momentami Pięść jednak budziła we mnie żywe emocje więc na pewno potencjał w Pani prozie jest i tak naprawdę mam nadzieję, że druga część będzie lepsza. Przedostanie zdanie mojej recenzji brzmi bardzo kategorycznie, ale byłem świeżo pod wrażeniem interpretacji audio, a to było dla mnie naprawdę trudne do zniesienia. Pozdrawiam serdecznie i życzę sukcesów
UsuńBędę się bardzo starać, to pewne, choćby po to, żeby pewien recenzent, Andrev Vysotsky nie miał zbyt wielu powodów do zjechania mnie po całości. Pozdrawiam i wzajemnie życzę wszystkiego dobrego
OdpowiedzUsuń