Czy jest faszystą ktoś, kto głosuje na demokratów? Śmieszne pytanie? Tak się tylko wydaje.
Od jakiegoś czasu obserwuję coraz większą rozbieżność między deklarowanymi lub przypisywanymi przez innych etykietkami, a rzeczywistością.
Polska prawica, która więcej robi dla pracowników najemnych niż lewica czy też lewica, która dba bardziej o interesy właścicieli kapitału, niż o robotników, to nie jedyne z takich paradoksów. To zresztą aż tak bardzo nie dziwi, gdyż w polityce wszystko jest w mniejszym lub większym stopniu kłamstwem. Gorzej, że ludzie zaczynają konkretne osoby kategoryzować tylko i wyłącznie w oparciu o etykietki (zarówno deklarowane, jak nadane) i czynią to coraz częściej zarówno w stosunku do innych, jak i do siebie samych.
Kiedyś na przykład, w czasach początków chrześcijaństwa, łatwo było rozpoznać chrześcijanina. Nie musiał mówić, że jest chrześcijaninem ani się ubierać w cudaczne ciuchy. Po czym? Po czynach oczywiście. Najkrócej mówiąc po tym, że przestrzegał Dekalogu. Nie zabijał, nawet w samoobronie. Czcił dzień święty. I tak dalej. Oczywiście, zdarzały się grzechy, ale były to wypaczenia potępiane i wymagające pokuty. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by oficjalnie sankcjonować bezkarne łamanie któregokolwiek z przykazań. Pierwszym, które się tego doczekało, było oczywiście to najważniejsze – Nie zabijaj. Najpierw delikatnie usankcjonowano to na samoobronę, ale z czasem jej znaczenie rozciągnięto na tak wiele kompletnie irracjonalnych płaszczyzn, że teraz nikt nie widzi niczego dziwnego w tym, że polski kapelan święci narzędzia, które posłużą polskim żołnierzom do zabijania ludzi w Iraku. Kraju, który nigdy nas nie zaatakował, a został podbity i jest okupowany na podstawie równie prawdziwych pretekstów, co te, które posłużyły Hitlerowi w ataku na Polskę. Dotyczy to oczywiście nie tylko Polski. W 1939 obie strony uważały, że Bóg jest z nimi, przy czym wersja Gott mit uns wygrała. I tak jest do dzisiaj – wszyscy uważają, że Bóg jest z nimi. Warto też zauważyć, że to właśnie środowiska chrześcijańskie najczęściej optują za karą śmierci. Z czasem ta, jakbyśmy to w dzisiejszej Polsce powiedzieli, falandyzacja Dekalogu rozciągała się na coraz to inne tematy.
Kiedyś wierni chodzili na msze, przynajmniej te obowiązkowe, niezależnie od tego, czy było to zgodne z prawem, czy nie. Teraz wystarczyła zwykła choroba o niezbyt wysokiej śmiertelności, która jak się okazuje w ogóle nie wpływa na ogólną ilość zgonów, by nie tylko pojedyncze osoby, ale – pierwszy raz w historii – by władze kościelne zwolniły wszystkich wiernych z obowiązku wynikającego z trzeciego przykazania. Nagle, z dnia na dzień, ludzie którzy uważali, że ten obowiązek jest ponad wszystko, uznali iż jest nieważny.
Zacytuję tutaj ks. Krzysztofa Mierzejewskiego (Metropolitalny Sąd Archidiecezji Gdańskiej Prawo Kanoniczne, 57 (2014) nr 4):
Kościół niezmiennie stoi na stanowisku, iż udział we Mszy Świętej w niedziele i święta nakazane jest obowiązkiem wiernych. Znalazło ono swój wyraz także w obecnie obowiązującym Kodeksie prawa kanonicznego, który w ostatnim kanonie przypomina, że najwyższym prawem jest dobro dusz.
Sytuacja z koronawirusem wyraźnie pokazuje, że prawo ciał stanęło przed prawem dusz.
Ktoś zapyta czemu wybrałem za przykład akurat chrześcijaństwo, a nie inną kategorię społeczną. Po prostu jest to w Polsce grupa najliczniejsza, najczęściej i najgłośniej deklarowana.
Ta sytuacja oczywiście nie dotyczy tylko chrześcijaństwa - jest powszechna i dotyka coraz większej liczby etykiet służących do dzielenia ludzi na różne kategorie. Nie byłoby może w tym niczego aż tak bardzo złego, gdyby wraz z utratą jakiegokolwiek realnego znaczenia, oddziaływania tych etykiet również traciły na znaczeniu. Tymczasem mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Etykiety, które niczego w rzeczy samej nie oznaczają, bo albo każdy sam sobie może je nadać nie spełniając żadnych warunków, albo też jedni nadają je innym nie patrząc w ogóle na ich znaczenie i wymagane kryteria, stają się podstawą nie tylko do oceniania ludzi i ich wartościowania, do tworzenia podziałów i antagonizmów, ale nawet do nienawidzenia ludzi o których niczego nie wiemy.
Może zastanówmy się nad tym, czy te etykietki społeczne, których używamy, mają naprawdę sens i czy ktoś ma prawo do naszego uznania tylko dlatego, że przedstawił nam się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Czy to, że ktoś sam siebie zadeklarował jako wierzącego czy ateistę, prawicowca czy lewicowca, naprawdę stanowi podstawę do tego, żeby go za takiego uznać?
Oczywiście, katalizatorem takiego pochopnego oceniania, bezpodstawnego kategoryzowania i stygmatyzowania jest internet. Nie patrzymy jednak na przyczyny i na innych. Czy nie czas, byśmy sami dla siebie otrząsnęli się i wrócili do oceniania ludzi po czynach oraz dzielenia ich przede wszystkim na dobrych i złych, a dopiero potem na takich czy innych.
Doszło do tego, że ostatnio najbardziej ze wszystkich postaci literackich i filmowych, rzeczywistych oraz fikcyjnych, wzbudził moją sympatię... Pablo Acosta (El Zorro de Ojinaga) z serialu Narcos. Zapytany o to, czy jest przestępcą, obruszył się i powiedział:
- Ja nie jestem żadnym przestępcą. Ja jestem bandytą.
Postać autentyczna, a czy tekst również, tego nie wiem. Marzy mi się jednak, by więcej ludzi potrafiło uczciwie i celnie nazywać innych, a przede wszystkim siebie samych
Wasz Andrew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)