Dlaczego nie podoba mi się polski katolicyzm, podobnie jak wielu innym ludziom w naszym kraju? Dlaczego ludzi takich jest coraz więcej? Dlaczego ten sam katolicyzm dużo bardziej podobał mi się 20 lat temu?
Te i inne pytania niejednokrotnie przewijają się przez głowę wielu z nas. Innym z kolei nigdy się nie objawiają i dlatego nie mogą zrozumieć krytyki katolicyzmu, a każdą negatywną jego ocenę odbierają jako atak na wiarę. Ten post postanowiłem napisać raczej dla wierzących niż dla pozostałych, by mogli zrozumieć innych. Nie wszystkich oczywiście, bo każdy myśli trochę inaczej.
Zacznijmy od cudów. Jeśli jaki człowiek cudownie ozdrowieje, to jest to albo wynik działania autosugestii, albo efekt placebo, albo jeszcze inne zjawisko, które choć na razie niewytłumaczalne, zdarza się w medycynie. Tak jest jednak tylko wtedy, gdy uzdrowionym nie jest wierzący, a przyczyną uzdrowienia nie jest wpływ Jana Pawła II albo innego świętego, o wyższych w hierarchii niebieskiej nie wspominając. Wówczas jest to cud. Jak to rozumieć? Czyli takie samo uzdrowienie jest albo statystycznym wybrykiem w historii medycyny, albo cudem, a kwalifikacja zależy od postawy i światopoglądu pacjenta?
Jeśli ktoś oddaje swoje życie za innych ludzi, bezinteresownie i bez żadnej ideologii, po prostu dlatego, że uważa to za dobre, to jest zwykłym, szarym człowiekiem, przez dzień czy dwa okrzyczanym bohaterem w nagłówkach krajowych gazet. Ten sam człowiek, jeśli swojego czynu dokona w stanie religijnego uniesienia, może zostać świętym? Co decyduje o uznaniu? Czyn i poświęcenie, czy wiara i poparcie kościelnej propagandy?
Jeśli ktoś słyszy głosy i czyni dobro to może zostać świętym. Jeśli ktoś słyszy głosy, włazi na wieżyczkę i wali z kałacha do gliniarzy, to pewnie jest wariatem. Czemu nikt nie sprawdza, czy naprawdę nie jest nawiedzony? Skoro ktoś publicznie świadczy o istnieniu Boga, skoro wiesza w naszym kraju krzyże w publicznych gmachach, skoro wierzy w możliwość nawiedzenia przez Boga, to czemu nie wierzy, w możliwość nawiedzenia przez szatana. Skoro można zobaczyć Matkę Boską, skoro można rozmawiać z aniołami albo nawet z Jezusem, skoro śmiertelnicy są w stanie potem ocenić, czy ktoś jest święty, czy nie, to czemu nie sprawdzają drugiej strony medalu? Czemu nie interesuje ich, czy ktoś był opętany czy nie? Niby sprawdzają, tam, gdzie nie trzeba. Szkoli się księży w egzorcyzmach, w wypędzaniu demonów, ale nie słyszałem, by próbowali pomóc takim, jak sławny ostatnio strażnik z Sieradza. A czemu zakładamy od razu, że głosy zachęcające do zabójstwa, są głosami szatana? Wszak niezbadane są ścieżki Pana.
Kiedy Świadkowie Jehowy zapytują nas na ulicy, czy chcemy porozmawiać o Bogu, kiedy pukają do naszych mieszkań, wielu z nas uważa ich za nachalnych. A co robi nasza, katolicka hierarchia? Włazi z butami do szkół, do gabinetów ginekologicznych, gdzie się tylko da. Świadkowie Jehowi nie zezwalają na transfuzje krwi, ale tylko swoim wyznawcom. Wystarczy się wyrzec Jehowy i już można sobie transfuzje robić. Katolicy w Polsce zmuszają wszystkich, by żyli według ich systemu wartości, według ich wierzeń. Mało tego, chcą jeszcze, by państwo stało na straży ich dogmatów religijnych. Mało tego, tak naprawdę to nie żadnych dogmatów. Wśród wielkich Kościoła można znaleźć wiele zdań na temat tego, kiedy człowiek staje się człowiekiem. Skoro te zdania w samym Kościele, wśród papieży i świętych są sprzeczne, to jak Giertych albo Orzechowski śmie narzucać swoje poglądy całemu społeczeństwu? Może właśnie dlatego polski katolicyzm coraz bardziej mnie wkurza, podobnie jak wielu innych, że dał się przerobić na hasło wyborcze dla wąskiej grupy oszołomów? Katolicy zdają się nie widzieć, że PiS, LPR i zaprzyjaźnione grono inną miarką mierzy swoich a inną całą resztę. Brzechwa jest zły, Tuwim jest zły, ale ojciec ministra Giertycha, który tytuł profesora otrzymał od komuchów raczej nie za walkę z komuną (podobnie jak bracia Kaczyńscy swe doktoraty), który w 1981 poparł wprowadzenie stanu wojennego tłumacząc, że jest to jedyny sposób na uniknięcie inwazji radzieckiej i w związku z tym rozsyłał listy nakłaniające do poparcia decyzji gen. Wojciecha Jaruzelskiego, który poparcie to ponawiał wielokrotnie aż do 1989, ten nie jest zły i nie jest komuchem, agentem ani sprzedawczykiem. Jest ostoją polskości i katolicyzmu, podobnie jak jego syn prawnik, wybitny erudyta i mąż stanu. Katolicy uważają za świętą Marię Magdalenę, która była zwykła dziwką, ale później się nawróciła. Znając ówczesne realia pewnie się wcześniej nie raz i nie dwa wyskrobała albo „spędziła płód”. Ci sami katolicy są gotowi jednak wytykać palcami każdą kobietę, która kiedyś była dziwką, a potem sporządniała sama z siebie, bez pomocy wiary katolickiej. Ba – najchętniej skazaliby ją na dożywocie za usunięcie ciąży, bo to przecież to samo, co morderstwo. Znów nie jest ważne, że się ktoś poprawił, tylko dlaczego się poprawił. Czy jego czyn nada się dla naszej propagandy, czy też nie. Czy jest z naszej paczki, czy też nie.
A arogancja liderów katoprawicy? Porównajmy Wałęsę z dawniejszego katolickiego pokolenia i młodszego stażem politycznym Leppera, człowieka z gminu, niezbyt szermującego hasłami wiary, z jaśnie oświeconymi guru koalicji tj. Giertychem i Kaczyńskimi. Wałęsa, zdecydowany katolik, zawsze z obrazkiem Matki Boskiej w klapie, chłop prosty i bez wykształcenia. Nie będę oceniał jego dokonań, gdyż historia potrzebuje dziesięcioleci a nierzadko i wieków, by się zbliżyć do prawdy. Historycy jednoznacznie oceniający skomplikowane procesy sprzed kilku lat na ogół są po prostu płatnymi szczekaczkami. Niejedno złe można o Wałęsie powiedzieć ale trzeba mu przyznać, że zdołał przez swój czas polityczny przejść w miarę gładko, nie antagonizując zbytnio narodu, nie nasilając skrajnych postaw w społeczeństwie. Jego wiara, choć wyraźnie akcentowana, nikomu nie przeszkadzała, mimo iż wielu się podśmiewało z tego znaczka z Matką Boską, nieodłącznego akcentu na każdym portrecie Lecha. Potrafił być katolikiem, który się ze swą wiarą nie chowa, ale i nie narzuca. Ponadto Wałęsa zasługuje na szacunek za ogromną pracę, którą włożył w swój rozwój. Dzisiejszy Wałęsa i ten z czasów Okrągłego Stołu, to dwaj różni ludzie. Nauczył się manier, ładnie się wysławia, nabrał polotu. Pracę nad sobą jeszcze bardziej widać u Leppera. Zaczynał przygodę z polityką jako prosty chłop ledwo od pługa oderwany, nie umiejący sklecić dłuższego poprawnego zdania, porywczy i na bakier z prawem, ubiorem odstający od klasy politycznej i w ogóle jakby z innego świata. Teraz to człowiek potrafiący się wysłowić lepiej niż wielu polityków z długoletnim stażem, zwłaszcza tych z prawej strony, potrafiący się ubrać i zachować. Jak się mają przy nim Kaczyńscy i Giertych? Prawnicy, ludzie wykształceni, a bez kartki nie potrafią bez błędu spłodzić dłuższego zdania. Do prezydenta już na zawsze przylgnęło prostackie „Spieprzaj dziadu”. Brat niewiele się różni, do tego stopnia, że mam kłopot z ich rozróżnieniem. Giertych też nie potrafi nawet w części dorównać lotnością języka choćby Kwaśniewskiemu. Ci trzej się w ogóle nie zmieniają. Dlaczego? Przecież pracuje przy nich, podobnie jak przy innych ludziach z elit władzy, sztab ludzi od poprawy wizerunku, a przynajmniej powinien pracować. Chcą na siłę uczyć innych patriotyzmu i wiary, a nie robią nawet tyle, by poprawić styl swych wypowiedzi. Niektórzy z nich nawet słów hymnu Polski do dziś się nie nauczyli. Dlaczego? Czy tak są przeświadczeni o własnej nieomylności i o własnej wyższości, że nie słuchają już żadnych rad? A może uważają, że hasłami wiary zakrzyczą nie tylko braki własnej osobowości, ale także i wszystko inne?
Wspomniana trójca GKK, podobnie jak hierarchowie naszego Kościoła, pouczają nie tylko swoich wyborców, nie tylko swoich wyznawców, co jest dobre a co złe. Wmawiają nam, że ich system wartości jest jedyny, że ich wiara jest jedyna. Wołają, że świętość Jana Pawła II jest faktem, że płód jest człowiekiem, że wszyscy komuniści byli źli a wszyscy katolicy dobrzy. Nie widzą, że większość świata nie wierzy w świętość JPII, nie widzą, że w Kościele niewiele jest rzeczy jednoznacznych, a już kwestia momentu przemiany płodu w człowieka na pewno do nich nie należy, nie chcą widzieć, że większość polskich komuchów to byli katolicy. Antagonizują naród w imię swoich prywatnych celów. Robią z Polski kraj egzotyczny, a najgorsze jest to, że te ich działania przenoszą się na kościół. Ponieważ wspomniany Wałęsa nie szermował co chwilę dogmatami swej wiary dla swoich politycznych celów, więc nawet jeśli ktoś był mu niechętny, nie przenosił tych uczuć do Wałęsy na Kościół. Ta trójka jednak tak często jedyne uzasadnienie swych działań znajduje w naukach Kościoła, i to do tego w tej jego najbardziej ortodoksyjnej wersji, że bardziej się z nim kojarzy niż niejeden duchowny. Reakcją jest przenoszenie niechęci do nich na niechęć do Kościoła. Nie jest to zresztą nieuzasadnione, bo gdyby nie poparcie Ojca Rydzyka i najbardziej ortodoksyjnego kleru, to nie byliby u władzy. Skoro Kościół ich popiera, a oni popierają Kościół, to jest oczywiste, że można ich odbierać jako świeckie oblicze Kościoła. A nie jest niestety ono zbyt miłe.
Jeszcze ważniejsza sprawa, to szersza perspektywa historyczna. Ateistów i ludzi o zbliżonych poglądach zawsze była mniejszość. Większość zawsze chciała w coś wierzyć. Nie chciała rozmyślać nad marnością tego świata i wolała korzystać ze skrótów myślowych, gotowych przepisów na życie, moralność i wszechświat. Krajów, gdzie większość ludzi to ateiści, racjonaliści, itp. jest chyba niewiele. Jeśli więc ludzkość póki co jest skazana na religijność, to ważne, by były to religie naprawdę pokojowe, tolerancyjne i otwarte na nowe filozofie, a zwłaszcza na postęp nauki. Tymczasem w Kościele nadal drzemią siły, które doprowadziły w przeszłości do stosów, inkwizycji, wojen religijnych i wytępienia wielu kultur. Znów się odzywają w głosach LPR i PiS hasła nawołujące wszystkich do wyznawania jednolitych poglądów, jednolitych wartości i czczenia jednego Boga. W dodatku Kościół zdradził jedną ze swych głównych wartości z czasów swej młodości: obrony przed Islamem. Wiem, wiem. Islam to piękna religia, pokojowa i w ogóle. Tylko jakoś tego nie widać po państwach muzułmańskich, po tyradach islamskich ekstremistów. Nawet w państwach Europy można usłyszeć islamskich duchownych nawołujących do zbrodni na chrześcijanach. A Kościół co? Udaje że nic nie wie. Udaje, że nie wie, co się dzieje w państwach islamskich, jak się tam traktuje chrześcijan. Kościół już zapomniał Wiedeń a i Polska już nie ta. Ilość chrześcijan na świecie maleje a wyznawców Allacha rośnie. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie to, że podział ten pokrywa się z podziałem między bogatymi a biednymi, między starym światem a nowym. To z natury prowadzi do starcia, do konfrontacji. Kościół zaś zachowuje się wobec Islamu jak Francja wobec Niemiec przed wojną. Próbuje go ugłaskać. Do czego prowadzi głaskanie agresywnego, zaborczego organizmu społecznego w fazie wzrostu widzieliśmy już w dziejach niejednokrotnie.
U nas Kościół przypisuje sobie znaczącą rolę w obaleniu komunizmu. W rzeczywistości to fikcja. Komunę obalił amerykański dolar. Właściwie, to zielone rozwaliły poprzez zbrojenia gospodarkę ZSRR, a reszta przyszła sama. Fakt, że JPII dużo zrobił dla obalenia komuny w Polsce akurat w tym momencie i w ten dość łagodny sposób. Jego zasług nie można negować ale po pierwsze nic by on nie zdziałał, gdyby to ogólnopolityczne tło było inne, a po drugie w takiej sytuacji i bez niego wszystko by się tak samo skończyło. Może trochę później, może trochę gwałtowniej, ale był to proces światowych zmagań i musiał się właśnie tak zakończyć. Prawdopodobnie Stalin, wielki, bezduszny spryciarz, wiedział o tym już w 1945 i dlatego nigdy nie cieszył się z zakończenia wojny. Tak więc Kościół nie daje niczego pozytywnego. Nie widać zmniejszenia przestępczości, pijaństwa czy innych negatywnych zjawisk społecznych w krajach katolickich. Nie broni społeczeństw przed ofensywą islamu ani nie zdołał uczynić nic, by islam stał się bardziej pokojowy. Nie widać żadnych efektów w zwalczaniu przyczyn terroryzmu. Państwa zachodnie, czyli państwa chrześcijańskie, coraz bardziej zbliżają się do modelu państwa policyjnego, powoli rezygnując z coraz to nowych swobód obywatelskich, łamiąc własne prawa, więżąc bezprawnie, torturując, a nawet zabijając. Nawiasem mówiąc jak bardzo upadliśmy świadczy sprawa obowiązku meldunkowego. Kiedy po upadku powstania Rosja wprowadziła obowiązek meldunkowy Polacy bardziej psioczyli na to ograniczenie, niż na zsyłki i kazamaty. Był to dla nich symbol totalnej inwigilacji w majestacie biurokracyjnej machiny. Teraz jesteśmy tak zniewoleni, że nawet nie uważamy tego za niedogodność. Kościół nic nie potrafi zrobić by temu przeciwdziałać, nie potrafi nawet przeciwdziałać zboczeniom, agentom i korupcji we własnych szeregach, natomiast wciąż głodny jest nowych dóbr i nowych zaszczytów. Świątynia Opatrzności Bożej w kraju, w którym brak pieniędzy na szpitale i szkoły, chyba nie ma nic wspólnego ze skromnością i elementarną uczciwością.
Wasz Andrew