czyli Zimbardo a sprawa Polska
Motto graficzne mojego wydania Efektu Lucyfera - widzisz więcej białych aniołów, czy czarnych diabłów? (kliknij grafikę, aby ją powiększyć) „Granica kręgu IV” M.C. Escher
Czytając książkę taką jak Efekt Lucyfera, nie sposób uniknąć refleksji nad tym, czy świat zmierza w dobrym, czy też w złym kierunku. Nie sposób też uniknąć ocen kraju, w którym się żyje. Ja również takich rozważań dokonywałem i powiem Wam szczerze, iż w pierwszym przypadku nie były one najweselsze, a w drugim wręcz dołujące, choć Zimbardo w swojej pracy do naszych realiów się nie odnosi.
Zacznijmy od świata. Świat to dla nas oczywiście państwa „demokratyczne”, czyli Europa i Stany. Nie oszukujmy się – reszta niewiele nas obchodzi (choć powinna). Bliższa koszula ciału, to najzupełniej zrozumiałe. Zrozumiałe i logiczne. Czy w odległych egzotycznych krajach będzie zamordyzm, czy nie, nie wpłynie to na nasze życie, oczywiście do czasu, aż konsekwencje takiego czy innego stanu rzeczy nie sprawią, iż te kraje, które nas nie obchodzą, nagle zaczną wpływać na naszą rzeczywistość. Póki jednak tak nie jest, ważniejsze dla nas jest, jak wygląda ta nasza demokracja. I tutaj napotykamy problem.
W czasach, gdy byliśmy pod „okupacją” Moskwy, gdy rządziła komuna, Stany i Europa Zachodnia jawiły się większości z nas jako raj na ziemi, kraina swobód i prawdziwej demokracji będącej przeciwieństwem władzy ludu pracującego miast i wsi. Teraz płatni prześmiewcy PRL-u, którzy wyśmiewają minioną epokę, podobnie jak kiedyś wyszydzali czasy przedwojenne i zgniły kapitalizm, próbują podtrzymać ten wizerunek. Podtrzymać poprzez jednostronne, graniczące z fałszem przedstawianie socjalizmu, ponieważ wiedzą, iż tematu tego wyczekiwanego i upragnionego kapitalizmu lepiej nie ruszać, gdyż zamiast pochwały mogłaby wyjść krytyka. W swej książce Zimbardo wielokrotnie, mimochodem, tylko na zasadzie odwołań do powiązanych z tematem zdarzeń, przywołuje obraz demokracji zachodnich z lat przeszłych. I co czytamy? Ano przypominamy sobie, iż w czasie, gdy u nas komunistyczna władza strzelała do górników i stoczniowców, gdy pałowała studentów, w tej naszej kochanej demokracji strzelała ostrą amunicją do Murzynów, Irlandczyków, pacyfistów, studentów i do kogo jej tylko pasowało. Jest jednak kilka różnic. U nas, pod tą przeklętą okupacją, strzelano do ludzi, którzy jawnie nawoływali do obalenia panującego ustroju przy pomocy siły. To w każdym państwie i w każdym ustroju spotka się z podobną ripostą. W tym samym czasie demokracje zachodnie strzelały do ludzi, którzy wcale nie chcieli obalać ustroju, a żądali jedynie zniesienia segregacji rasowej, zaprzestania wojny w Wietnamie czy zmian w funkcjonowaniu szkolnictwa wyższego. Dla mnie to drugie jest znacznie gorsze, tym bardziej, iż u nas pokrzywdzeni są teraz kombatantami, bojownikami, co przekłada się na określone korzyści, a sprawcy są piętnowani i ciągani po sądach, gdy tymczasem na zachodzie ofiary nigdy nie doczekały się nawet przeprosin, a sprawcy masakr do dziś z dumą noszą medale i odznaczenia otrzymane za te wyczyny. Dochodzi do tego sprawa dynamiki wolności obywatelskich w czasie. W PRL-u prawa obywatela systematycznie rosły, od ich namiastki w czasach Cyrankiewicza do znaczącej poprawy stanu rzeczy za Gierka. Na zachodzie zaś odwrotnie. Duża poprawa praw większości obywateli (nie mówię o bogaczach, politykach i innych wyjątkach) nastąpiła po wojnie, gdyż kapitalizm musiał pokazać swą atrakcyjność przed masami ludu pracującego na wschodzie Europy, by mocniej zatęskniły do prawdziwej wolności. Teraz jednak, po upadku komuny, kapitalizm i jego wersja demokracji pokazują prawdziwe oblicze. Konwencja Genewska? A co to takiego? To nie dotyczy terrorystów, a każdy, kto przeciw nam, to terrorysta. Tortury? W imię wolności – proszę bardzo. Prawa człowieka ? A co to takiego? Sądy kapturowe, pozbawianie wolności bez prawa do obrony, bez prawa do procesu – to model wolności, który oferują nam Stany Zjednoczone i nikt w Polsce w publicznych mediach nie ma nawet odwagi wypowiedzieć słów krytyki. A przecież już teraz niektóre aspekty amerykańskiej demokracji są bardziej odrażające niż ich hitlerowskie odpowiedniki. Niemcy torturowali „polskich bandytów”, Żydów i wrogów oraz innych podejrzanych. Podejrzanych! Tymczasem kilka dni temu w Stanach upoważniono służby walczące z terroryzmem do torturowania świadków! W końcu nic nowego, zatwierdzili tylko stan faktyczny - przecież zdjęcia ze znęcania się nad więźniami w Abu Ghraib pokazują w roli ofiar nie podejrzanych, a świadków. To nowa jakość, w dziejach dotąd niespotykana. Zawsze w czasie wojen, i nie tylko, mordowano niewinnych. Ewidentne zło, ale stare jak świat. Podejrzanych się torturuje, odkąd wymyślono to słowo. Stany są jednak pierwszym krajem, który torturuje świadków, również własnych obywateli i w dodatku się do tego przyznaje, a jakby było tego mało. takie działania uprawomocnił! Taką właśnie demokrację stawia się nam za przykład. Czym się to różni od komunistycznego zakłamania?
W normalnych krajach demokratycznych opinia publiczna, między innymi z pomocą prasy, radia i telewizji, może się przeciwstawiać złemu kierunkowi preferowanemu przez władzę, może walczyć ze złem. Przecież nie musimy iść drogą polityczną USA i schematem kapitalizmu rodem z XIX wieku. Możemy wybrać choćby model skandynawski. Sęk w tym, że tylko teoretycznie. Tak agresywnego kapitalizmu jak w Polsce, nie ma chyba nigdzie, a mechanizmy, które w wielu krajach są gwarantem podążania w powszechnie pożądanym kierunku, u nas w ogóle nie działają. Jest tak choćby z naszymi mediami. Autocenzura ekonomiczna okazała się dużo bardziej agresywna niż cenzura polityczna z minionej epoki*, a dziennikarze zamiast być czwartą władzą zaprzedali się klasie politycznej i tym nielicznym, którzy mogą zaliczać się do naszych rodzimych bogaczy. Nie tylko się zaprzedali, ale utracili kontakt z rzeczywistością większości narodu, bez reszty identyfikując się ze światem celebrytów i polityków; zapominając, że to świat wyjątków. Niedawno pisałem o Monice Olejnik, która uważa, że w Polsce na zmywaku można zarobić na utrzymanie i na studia, a dziś się dowiedziałem, jakie stawki oferuje się młodemu człowiekowi w Łodzi – od 2,5 zł (sic!) za godzinę w charakterze parkingowego do 5zł w ochronie, ale tam już są wymaganie zdrowotne i inne. Bez komentarza. Ktoś spyta co ma do tego Zimbardo i Efekt Lucyfera? Otóż jeden ze studentów biorących udział w SEW przez cały rok(!) akademicki spał na tylnym siedzeniu samochodu osobowego zaparkowanego na parkingu przed uczelnią, gdyż miał do wyboru – mieszkanie albo jedzenie. Na jedno i drugie nie miał pieniędzy. Zimbardo pisze o tym mimochodem, jako o zwykłym elemencie amerykańskiej rzeczywistości. Ja nie uważam, by zmierzanie w takim kierunku było dobre i nie uznaję za uczciwych, porządnych ludzi tych, którzy jak pani Olejnik stwierdzają, że niczego komunie nie zawdzięczają, bo studia to nic takiego. O słabości i spolegliwości naszej prasy, o potędze naszej autocenzury może świadczyć choćby to, iż w moim rejonie ostatnio w trzech kościołach policja znalazła narkotyki ukryte w... tabernakulum. A w mediach o tym ani słowa. Nie mówi to oczywiście niczego o Kościele, gdyż pojedynczy przypadek, który może się zdarzyć w każdym środowisku, nie jest i nie może być obrazem całości, pokazuje natomiast słabość i zaprzedanie naszych mediów, które nie opublikują nigdy niczego, czego by od nich nie oczekiwano.
Jest taki moment, gdy Zimbardo opisuje wrażenia jednego z niewielu ocalałych ze „Świątyni Ludu” w Gujanie. Ów nie tylko ocalał, ale uratował kilka innych osób, choć był człowiekiem niewykształconym i niespecjalnie światowym. Ten chłopek roztropek stwierdza, iż pierwszym sygnałem ostrzegawczym, ale za to bardzo wyraźnym, było, iż w tej wspólnocie wybranych nikt się nie uśmiechał. Bardzo celny i bardzo łatwy sposób ocenienia prawdziwego stopnia zadowolenia społeczności z jej własnych realiów. Od razu skojarzyły mi się moje wrażenia ze szlaków. Zawsze wiem, nawet idąc leśną przecinką czy górską ścieżką, iż jestem w Polsce. Nie tylko po śmieciach zalegających w najbardziej nawet nieprawdopodobnych miejscach i napisach typu „Legia Pany”, ale przede wszystkim po tym, że ludzie przestają się do ciebie uśmiechać, a gdy ich pozdrowisz, odpowiadają niechętnie lub wręcz patrzą na ciebie jak na wariata.
Inny mechanizm, który w ogóle u nas nie działa, to różnica między wielkomiejską anonimowością i jej skutkami, a społecznościami lokalnymi, których członkowie, we własnym zresztą interesie, nastawieni są na wzajemną pomoc. Pięknie pokazuje to Zimbardo w swym eksperymencie, w którym porzuconymi samochodami wodził na pokuszenie amerykańskich miastowych i wieśniaków. Ci ostatni oczywiście nie kradli. U nas to nie działa. Na wsi kradną nie mniej niż w mieście. Inaczej, inne są mechanizmy tych przestępstw w polskim mieście, a inne na polskiej wsi**, ale efekt jest jaki jest. Nie ma, w przeciwieństwie do Stanów, Niemiec czy innej Szwecji, różnicy między wsią i miastem w podejściu do cudzego mienia, jest tylko różnica w motywacji do kradzieży wynikająca z różnego podłoża przekonania o bezkarności.
Ta tematyka od razu dotyka następnej rzeczy, która u nas nie działa, czyli donosów. W takich Niemczech czy Czechach, żeby znów nie sięgać za ocean, wyjąwszy elementy kultury więziennej, porządny obywatel to taki, który nadaje odpowiednim organom o każdym wykroczeniu, że o przestępstwach nie wspomnę. U nas to dalej konfident, kapuś, donosiciel. Jakby Polska była więzieniem, a wszyscy starymi garownikami. Oczywiście, można tę degenerację zwalać na komunę, ale mieli ją i Czesi, i Słowacy, i Niemcy, a jakoś się tak nie zeszmacili.
Jednym z największych zagrożeń dla dobra, jednym z największych sojuszników zła, jest bierność dobrych. Powodują ją różne czynniki – tchórzostwo, konformizm, sprzedajność. U nas posunięta jest ona jednak do granic. Nie tak dawno na jednym z blogów poświęconych recenzjom z książek, a więc w miejscu, gdzie można spotkać intelektualną elitę, wdałem się w polemikę z prowadzącą, gdyż wnerwiły mnie jest stwierdzenia, iż „każdy Niemiec jest zły” i „wszyscy Niemcy są źli”. Najpierw myślałem, iż to tylko taki „skrót myślowy”, czyli bezmyślne chlapanie jęzorem zaczerpnięte z wzorców lansowanych przez telewizornię, więc odezwałem się w sposób, który dawał jej szansę wyjścia z twarzą. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wymianie kilku komentarzy pod jej recenzją jednej z „patriotycznych” lektur stwierdziłem, iż ona naprawdę wierzy w to, co pisze. Nie miałem więc innego wyjścia, jak stosując się do jej logiki i argumentów tak poprowadzić dyskusję, by się sama w kozi róg ze swymi przekonaniami zapędziła. Trwało to kilka dni, a gdy już się stało… skasowała całą dyskusję, zarówno moje jak i swoje wpisy (czyżby się ich wstydziła?). Nie była się w stanie sama przed sobą przyznać do tego, do czego ją doprowadziły jej własne wypowiedzi. Nie to jednak było dla mnie najciekawsze. Naprawdę zasmucił mnie całkowity brak reakcji ze strony wszystkich innych bywalców bloga. Jestem jeszcze w stanie pojąć, że nie chcieli z nią zadzierać, choć nie mogę zrozumieć powodów tego przyzwolenia na szerzenie podobnych poglądów. Ale dlaczego dalej z nią utrzymują kontakty pełne wzajemnych komplementów? Jakie korzyści daje im bywanie na blogu osoby o takich przekonaniach? A czego w takim razie można oczekiwać od ludzi mniej oczytanych i niewykształconych? Mam wrażenie, że gdyby u nas się Hitler pojawił, „zadziwilibyśmy” świat dużo mocniej niż Niemcy. Inna sprawa, że przed Hitlerem, o czym niechętnie się pisze, poziom antysemityzmu w Niemczech był dużo niższy niż w Polsce czy Francji, a to, co się stało potem, jest jeszcze jednym z tysięcy dowodów na to, że zło czynią z reguły ludzie dobrzy, którzy w innej Sytuacji i w innym Systemie nigdy by się takimi uczynkami nie skalali.
Może to wpływ dominującego u nas katolicyzmu, iż większość, podobnie jak wspomniana blogerka i jej przyjaciele, jak ognia boi się nawet próby myślenia o tym, że wszystko jest względne. Atrakcyjność dychotomii dobra i zła od wieków forsowanej przez Kościół, podziału ludzi na dobrych i złych, polega między innymi na tym, że zwalnia od myślenia. Od myślenia również o tym, iż jest to idealne narzędzie do manipulowania ludźmi i społeczeństwem. Zapewne wynika to z tak często z ambon cytowanej przypowieści o tym, iż „Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców” (Mt 7:18), która może sprawdza się w ogrodnictwie, ale na pewno nie w naukach społecznych. Z samej istoty katolicyzmu wynika, iż w dominującej u nas formie nie przystaje on w ogóle do naszych dzisiejszych realiów, a kler choć prze do udziału we władzy świeckiej, co jest ewidentnie sprzeczne z konstytucją, zdaje się nie robić nic, by ten stan rzeczy zmienić. Weźmy dziesięć przykazań. Nie rób tego i nie rób tamtego. Tylko zakazy. Jaka jest więc najłatwiejsza droga do nieba? Nie robić nic! Może z tego wynika również ta charakterystyczna dysfunkcja wielu kluczowych mechanizmów społecznych w polskiej rzeczywistości, nawet ekonomicznych? Nie zabijaj, bo to grzech. Ale nie jest grzechem nie reagować, gdy ktoś inny zabija. Nie kradnij, ale udawaj, że nie widzisz złodzieja, przecież nie jesteś kapusiem. To do przyjęcia dla Kościoła, ale nie dla zdrowego społeczeństwa. A bierność nadaje rozpędu złu. Wychodzi taki profesor kryminalistyki i mówi, że w Polsce ani w Europie i całym cywilizowanym świecie nikt nie bije w trakcie przesłuchań. Obraża tym i dołuje wszystkich, którzy zostali pobici i daje poczucie bezkarności tym, którzy biją. W dodatku nikt nie śmie mu powiedzieć, iż to wypowiedź godna kretyna! Jak my kochamy te autorytety! Zwłaszcza te, które mówią, jak u nas dobrze. Wychodzi baba, również z tytułem profesora, której nawiasem mówiąc nie tknąłbym nawet za pieniądze, i mówi, że niektóre kobiety prowokują do gwałtu! Rozumiem, że jej to nie grozi, choćby nie wiem jak prowokowała, i może w tych kompleksach pies pogrzebany, ale bycie osobą publiczną powinno (powinno!) zobowiązywać do mądrzejszych wypowiedzi niż te, które słyszymy pod nocnym sklepem monopolowym. To tak, jakby ofierze powiedzieć, że sama sobie winna, iż odcięto jej rękę, bo po co w Polsce zakładała złoty zegarek? Paranoja! Jeśli tak się wypowiadają „autorytety”, to co mówić o przeciętnym Kowalskim? I dziwić się, że w Polsce kary za zgwałcenie są żenująco niskie, choć gwałt jest w pewnym sensie gorszy niż zabójstwo. Śmierć czeka każdego i nie znamy dnia ani godziny, więc zabójstwo to tylko przyspieszenie, bezprawne niewątpliwie, pewnej oczekiwanej i nieuniknionej rzeczywistości, natomiast gwałt jest czymś krańcowo odmiennym. Dotyka nie tylko ofiarę i jej bliskich, ale wszystkich, którzy się z tym zdarzeniem, nawet pośrednio, zetkną. Jest to też jedna z przyczyn, dlaczego jest tak powszechny w czasie wojen i ludobójstwa. Dziwić się, że tak wszystko wygląda jak wygląda, skoro dekalog, podstawowy (przynajmniej oficjalnie) zestaw zasad moralnych naszego społeczeństwa promuje bierność?
Ta bierność prowadzi do sytuacji, które mogłyby być śmieszne, gdyby nie były prawdziwe. Ofiara zostaje uznana za pokrzywdzoną, a kat za bohatera, pierwsze zostaje wynagrodzone odszkodowaniem, a drugie, w tym samym państwie, w tym samym czasie, dostaje nagrodę właśnie za ten czyn, za który druga strona, od tego samego aparatu władzy, otrzymuje odszkodowanie (choćby przypadek Agenta Tomka i pań Sawickiej oraz Marczuk). I nikt nie ma odwagi powiedzieć głośno, że to państwo jest chore!
Parlament podejmuje uchwały w sprawie zabójstwa pojedynczego człowieka (Grzegorz Przemyk), które miało miejsce w ubiegłym wieku i wszystkie media to chwalą. Nikt nie ma odwagi powiedzieć, że to chore, gdyż to samo państwo musi płacić potężne kary Unii z tego powodu, iż jego organy nie mają czasu wydawać wymaganych aktów prawnych. Nikt nie powie, że karygodne jest zajmowanie się takimi drobiazgami, gdy brak czasu na zajęcie się choćby tak palącymi problemami, jak nierozwiązana sprawa wychodzących z więzień wielokrotnych morderców i pedofilów, nad którymi nie ma żadnej praktycznie kontroli, żadnych zasad postępowania z nimi czy służbą zdrowia przypominającą coraz bardziej umieralnię. Na to nie mamy czasu.
Dlaczego o tym wszystkim piszę w związku z Efektem Lucyfera? Gdyż działanie tego efektu można w Polsce obserwować co dzień, nie wychodząc nawet z domu. Wystarczy włączyć radio, internet albo telewizor. Takie rzeczy dzieją się wszędzie, na całym świecie, ale u nas brak tego, co jest nadzieją w normalnie funkcjonujących społeczeństwach – reagowania na zło. Piętnowania, dawania wyrazu temu, że zło jest złe, odcinania się od ludzi zło czyniących do czasu, aż się poprawią. Dzielenia ludzi nie na dobrych swoich i złych tamtych, ale na tych, którzy robią dobrze i tych, którzy robią źle. Wbrew temu, co wmawia nam się codziennie, nie wystarczy nie grzeszyć. Trzeba jeszcze reagować na zło, które się dzieje. Jak już pisałem, gdy kogoś biją, nic mu z tego, że my nie bijemy, nic mu z tego, że nie grzeszymy. Pomóc mu może choćby to, że wykonamy anonimowy telefon na policję. Wbrew temu, co wynika z dekalogu, nie można być dobrym człowiekiem, będąc biernym wobec zła. Może można być dobrym katolikiem – nie wiem, nie jestem teologiem, może wystarczy kochać wszystkich, nawet zbrodniarzy, modlić się i nie czynić zła, ale na pewno nie można być dobrym obywatelem i mieć nadzieję, że Polska kiedyś będzie dobra dla większości, a nie tylko dla nielicznych, którzy żyją za ogrodzeniami strzeżonych osiedli i podróżują w towarzystwie ochroniarzy. Wielu powie pewnie zaraz, że jestem antykatolikiem. Nieprawda. Jestem przeciwko konkretnym złym zjawiskom w Kościele i przeciwko temu, że tak naprawdę kler, w zdecydowanej większości, w ogóle nie wypełnia zadań społecznych, które uzasadniają jego istnienie. Przynajmniej taka sytuacja jest teraz w Polsce i póki głównym tematem nauk Kościoła będzie aborcja, póki będzie się ludziom wmawiać, że tylko wierzący może być porządnym człowiekiem, co w chętnych temu umysłach od razu budzi skojarzenie, że wystarczy być wierzącym, by być dobrym, póki Kościół nadal będzie szerzyć stereotypy, półprawdy i masowo produkować świętych… Szkoda gadać.
Oczywiście jest wiele czynników, które sprawiają, że jest u nas jak jest. Nawet sama demokracja jest już parodią samej siebie. W konstytucji zapisano między innymi, że nie wolno tworzyć partii faszystowskich. A ja ciekaw jestem dlaczego? Kto choć trochę zna historię, ten wie, iż faszyzm włoski, do czasu wejścia Włoch na orbitę hitlerowskich Niemiec, był ustrojem zdecydowanie popieranym przez absolutną większość społeczeństwa i gdyby nie Hitler, być może Włochy nadal byłyby faszystowskie, a byłby to ustrój zasadniczo odmienny od tego, co się kojarzy ze znaczeniem, jakie mu nadali Niemcy. Czemu w konstytucji zapisano zakaz propagowania tego włoskiego ustroju? Pytanie retoryczne, gdyż ten zapis tak sformułowano, iż realnie zakazano popierania każdego ustroju innego niż demokracja. Tymczasem nawet nasz polski papież przestrzegał przed niedoskonałościami demokracji, gdyż już widział realną groźbę jej przekształcenia w ochlokrację oraz inne jej wady. Demokracja jest bardzo ułomna, twierdziło to wielu mądrzejszych ode mnie, ale nam się wmawia, że jest cudowna. Kiedy porówna się faszyzm włoski z pierwszego etapu (przed mezaliansem z Hitlerem) z dzisiejszą polską demokracją, albo z amerykańską pogardą dla prawa międzynarodowego i ich własnej konstytucji… Zamiast o tym mówić, zamiast piętnować niedostatki, by poszukać dróg ich eliminacji, krzyczy się, że wszystko jest pięknie, a ci, którzy widzą, iż tak nie jest, pozostają bierni, co skutkuje tym, iż słychać tylko jedną opcję.
W naszym kraju ludzi wskazujących, że coś jest złe, wadliwe, nazywa się krytykantami. Króluje zasada „nie sraj we własne gniazdo”. Dzięki temu wszystko zamiast się poprawiać, idzie ku gorszemu. Popatrzmy na elity. Na tych, których styl życia i etyka powinny być przykładem dla pospólstwa. Na lekarzy, którzy mając za nic złożoną przysięgę odmawiają chorym pomocy powołując się na procedury i przepisy (rozkazy). Czy nie tak tłumaczyli się SS-mani? Popatrzmy na pracowników ZUS i NFZ wydających pieniądze na siedziby swych urzędów i utrzymujących, że nie ma ich na leki. Popatrzmy na urzędników, którzy uważają, że jeśli nie złamali prawa, wszystko jest w porządku. Popatrzmy na tych, którzy obdarowują się nawzajem premiami, gdy większość narodu klepie biedę. Na lekarzy, którzy pracują na dwudziestu etatach i nikt nie śmie powiedzieć im dość. Na sądy orzekające o błędach medycznych i samorząd lekarski, które zabierają uprawnienia w mniejszej liczbie przypadków, wliczając w to ewidentne sprawy kończące się zgonem czy kalectwem, niż w samym Londynie za nieuprzejme zachowanie wobec pacjenta! Z roku na rok granica przesuwa się coraz bardziej na korzyść zła. Dziś to, za co wczoraj ponosiło się karę, nie jest już nawet naganne. Wymieniać można w nieskończoność, a wszystko to dlatego, iż jesteśmy bierni, iż kontentujemy się tym, że sami bezpośrednio zła nie czynimy. A przecież na ogół nie trzeba wiele, by zacząć coś zmieniać. Wystarczy, gdy ktoś powie, iż zgwałcona sama się prosiła, głośno dać wyraz temu, co się o tym myśli. Wystarczy, gdy ktoś nadaje na Żydów, Rumunów lub innych Innych, powiedzieć mu kilka słów prawdy, choćby w żarcie, ale takim, by drugi raz się zastanowił. Tego jednak u nas nie ma. Moja chata skraja. To jest nasze prawdziwe motto narodowe. Póki tego myślenia nie zmienimy, na poprawę nie ma co liczyć. Dlatego właśnie trzeba Efekt Lucyfera polecać, kiedy tylko mamy okazję. Czy to coś zmieni? Czy w tym kraju można jeszcze w ogóle coś zmienić bez obcej interwencji? Wątpię. Ale lepiej coś robić, niż nie robić nic. Lepiej utonąć płynąc do brzegu, niż utonąć nie próbując. Przynajmniej ma człowiek jakieś zajęcie. To oczywiście taki żart. Jednym z fundamentalnych przekazów psychologii społecznej zawartej w Efekcie Lucyfera jest to, że ludzie w większości nie są z natury ani bardzo źli, ani bardzo dobrzy. Codziennie, w każdej sekundzie, każdą decyzją, każdym wyborem, robią krok w kierunku dobra, lub zła i trzeba tylko poznać mechanizmy sprawiające, iż częściej będą wybierać dobro, a potem je promować jednocześnie piętnując te przeciwne. Praca syzyfowa, ale przecież sprzątając też wiemy, że ta pracy nigdy się nie kończy, a jednak sprzątamy, jeśli nie chcemy utonąć w brudzie. Więc sprzątajmy i zwracajmy uwagę tym którzy śmiecą. I dosłownie, i w przenośni. A przede wszystkim zacznijmy zmieniać świat od ludzi, a ludzi od siebie.
To oczywiście tylko takie moje refleksje, miejscami dość luźno powiązane z Efektem Lucyfera Zimbardo, z którymi wcale nie trzeba się zgadzać. Książkę jednak warto poznać, by samemu ją przemyśleć i móc z pełnym przekonaniem polecać innym
Wasz Andrew
* Sformułowanie Mariusza Zielke zawarte w powieści Wyrok
** W Polsce kradzież w miastach ułatwiona jest przez anonimowość rodzącą poczucie bezkarności, a na wsi ciężar leży po stronie świadków – boją się, iż sprawca się zemści na „donosicielu”, bo przecież ‘wiedzą sąsiedzi na czym kto siedzi”, zaś sprawcy są tego świadomi