Wojciech Sumliński i Tomasz Budzyński
Zapis zarazy
wydawnictwo: Wojciech Sumliński Reporter 2020liczba stron: 304
ISBN: 9788395545818
Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
Dojrzewanie to stadium, przez które przechodzi niemal każda ludzka istota. To bardzo ważny moment człowieczego żywota, bowiem dziecko, które dotychczas bytowało w swoiste skorupce, coraz bardziej otwiera się na płynące z otoczenia bodźce. To baczniejsze zwracanie uwagi na sygnały wysyłane przez świat to pokłosie zmian biologicznych, którym towarzyszy kształtowanie się osobowości, rosnąca świadomość własnej seksualności czy odkrywanie społecznych interakcji. Proces ów bywa niełatwy, niekiedy żmudny, a na pewno wysoce zindywidualizowany o czym łatwo przekonać się, sięgając po gatunek literacki znany jako Bildungsroman, tj. powieść o formowaniu. Mnogość zaprezentowanych przez pisarzy i pisarki portretów dorastających ludzi jest wręcz oszałamiająca, ale pozycją całkiem nieźle prezentującą się na tle rozległego grona książek o tej tematyce, są Inne głosy, inne ściany, autorstwa amerykańskiego literata, Trumana Capote’a (1924 – 1984).
Niejedna reklama towarzystwa ubezpieczeniowego, zachęcająca nas do odkładania dodatkowych środków na naszą emeryturę, kusi nas wizją słonecznej lokalizacji, w której moglibyśmy spędzić nasz dozgonny urlop. Tyle, że jak to w życiu bywa, kolorowy obrazek na ogół nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością naznaczoną najróżniejszymi odcieniami szarości. Stąd nawet egzystencja w domu spokojnej starości z efektownego prospektu nie jest przesiąknięta taką beztroską, jak się nam to usilnie wmawia, o czym przekonuje nas Tove Jansson (1914 – 2001), fińska pisarka, malarka, ilustratorka i rysowniczka komiksowa pochodzenia szwedzkiego, znana przede wszystkim jako twórczyni serii bajek o przygodach Małych Trolli, czyli Muminków. Ale Jansson to także niezła prozaiczka, czego dowodem jest wydany w Polsce zbiorek Słoneczne miasto, na który składają się 2 krótkie powieści: Słoneczne miasto oraz Kamienne pole.
Człowiek to zwierzę stadne i fakt ów niesie za sobą wiele implikacji, których oddziaływania każdy z nas, na różny sposób i z różną intensywnością, doświadcza na własnej skórze. Jedną z nich jest to, że niemal całe nasze życie spędzamy bytując i funkcjonując w grupie, co wiąże się z tym, że nasza osoba podlega nieustannym osądom. Zachowanie, wygląd, poglądy, towarzystwo, w jakim się obracamy, i wszystkie inne elementy budujące naszą osobowość są odpowiednio kategoryzowane i oceniane, co ma niebagatelny wpływ na zajmowaną przez nas pozycję społeczną. A o tym jak istotne może być to, jaki szczebel społecznej drabiny zajmujemy, najboleśniej przekonują się Ci, którzy znajdują się na niej najniżej, co bardzo udanie zobrazowała Anna Cieplak w swojej debiutanckiej powieści Ma być czysto.
Cóż pozostaje czynić człowiekowi, który spostrzeże się, że (...) marzenia pozostają marzeniami. Że są takie, których cokolwiek by się zrobiło, nie da się zrealizować. Albo, które zrealizować jest bardzo trudno [1]? Czy mimo przeciwności losu powinniśmy brnąć poprzez bagno niesprzyjających okoliczności i dążyć do upragnionego celu? Czy też lepiej odpuścić sobie i nie trwonić sił, których zapas nie jest przecież nieograniczony? Z drugiej jednak strony, czyż nie istnieją rzeczy, do których powinniśmy dążyć bez względu na wszystko? Dla przykładu czy poznanie i zrozumienie natury najbliższej nam osoby nie jest kwestią, której warto się poświęcić?
Myśli są bardzo niebezpieczne, jeśli wymkną się nam spod kontroli. Nawet niewinne życzenie potrafi obrócić się w koszmar [1]. Szczególnie, jeśli owo życzenie wypowiedziane zostaje dość pochopnie, bez zastanowieniem się nad jego konsekwencjami, a w dodatku się ziszcza. Przekonuje się o tym Jana Kupkova, bohaterka powieści Obudzę się na Shibui, pióra czeskiej japonistki i pisarki, Anny Cimy (ur. 1991). Polscy czytelnicy mogą sięgnąć po tę książkę dzięki serii Stehlík Wydawnictwa Dowody na Istnienie. Za tłumaczenie odpowiada Krzysztof Wołosiuk.
O rzeczach, które z człowieczej perspektywy wydarzyły się w czasach niewyobrażalnie odległych, ciężko mówi się z niezachwianą pewnością, dlatego na tyle, na ile to możliwe, ośmielę się zaryzykować twierdzenie, że język wyewoluował po to, by umożliwić tudzież ułatwić międzyludzką komunikację. Fakt, że obecnie służy nam jako narzędzie do porozumiewania się z innymi jest przy tym na tyle oczywisty, że na co dzień umyka to naszej uwadze – a stąd już niedaleka droga, by nie doceniać złożoności, utylitarności i niezwykłości tego cudownego systemu, jakim jest język. Z tego właśnie względu, przynajmniej w mojej skromnej opinii, jak najbardziej wskazane jest, być chociaż od czasu do czasu poobcować z płodami kapłanów bądź kapłanek słowa, którzy badając elastyczność języka, wyruszają na jego antypody, tj. tam gdzie granica między tym, co odkrywcze i świeże, a tym, co zbyt śmiałe, a przez to rozmyte i nieczytelne, jest niebezpiecznie cienka. Natykając się bowiem na dzieło oporne, które nastręcza nam trudności w jego odczytaniu, zdecydowanie łatwiej jest należycie uszanować potęgę zaklętą nawet w najbardziej prozaicznych zdaniach. Idąc tym tokiem rozumowania, uważam, że warto czytać prozę Dona DeLillo (ur. 1936), pisarza uchodzącego za czołowego, obok Thomasa Pynchona i Johna Bartha, przedstawiciela amerykańskiego postmodernizmu. Kolejną, po End Zone (polskie wydanie jako Mecz o wszystko), powieścią utwierdzającą mnie w tym przekonaniu są Nazwy.
W jakim stopniu człowiek jest podmiotem, a na ile tylko przedmiotem? Bo czyż nie jest tak, że los w najmniej oczekiwanym momencie lubi przypomnieć nam, iż jesteśmy tylko bezbronnym listkiem, wystawionym na podmuchy złośliwej fortuny, której kaprysy są trudne do przewidzenia? Stąd nasze działania i decyzje mogą przynosić rezultaty zupełnie odmienne od tych, jakie się spodziewamy. Przekonuje się o tym choćby bohater Kieszonkowca, powieści autorstwa japońskiego pisarza Fuminoriego Nakamury (ur. 1977).