Echo słońca
Waldemar Bawołek
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 192
Jedną z poważniejszych wad
prowadzonej przez nas egzystencji jest nieuchronność jej końca. Od śmierci jak
dotąd nikomu nie udało się wywinąć, a na horyzoncie nie widać sygnałów
świadczących o tym, że ten stan rzeczy może się zmienić. Jakby tego było mało,
nasz zgon może zostać poprzedzony okresem, w którym materialność naszego ciała
da o sobie znać w sposób tyleż dotkliwy, co bezpardonowy. Starość, bo
oczywiście o niej jest mowa, to czas, kiedy nasza biologiczna powłoka ulega
powolnemu zużyciu – regeneracja komórek wyhamowuje, spada nasza odporność, a
układ nerwowy zmniejsza swoją aktywność. W rezultacie stajemy się bardziej
podatni na choroby, a bodźce za sprawą przytępionych zmysłów odbierane są z
mniejszą intensywnością. Te dość liczne przywary powodują, że starość, szczególnie
gdy ów proces nie przebiega elegancko
i z godnością, często traktowana jest
jako temat tabu, który gorliwie okrywa się całunem przemilczenia. Na szczęście
literatura nie ucieka się do takich zabiegów, waląc gorzką prawdą między zdumione
czytelnicze oczy. Dobrym przykładem takiej bezpardonowej prozy mówiącej o
blaskach i cieniach jesieni życia jest Echo
słońca, powieść autorstwa Waldemara Bawołka (1962 r.).