Kitty Ferguson
Krótka historia Stephena Hawkinga
tytuł oryginału: Stephen Hawking: An Unfettered Mind
tłumaczenie: Urszula i Mariusz Seweryńscy
wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2013
liczba stron: 408
Lekturą września 2018 w Rawskim Dyskusyjnym Klubie książki, do którego mam przyjemność przynależeć, było dość opasłe dzieło Kitty Ferguson Krótka historia Stephena Hawkinka. Można powiedzieć, że z aktualnością tematyczną trafiliśmy w dziesiątkę, gdyż Stephen Hawking, brytyjski astrofizyk, kosmolog, fizyk teoretyczny, najbardziej rozpoznawalny w świecie uczony od czasów Einsteina, zmarł w marcu tego roku.
Do książki podszedłem jak zwykle, czyli bez żadnego researchu, pozwalając, by ona sama mówiła za siebie. Trochę się obawiałem, gdyż za biografiami nie przepadam, ale okazało się, że autorka świetnie wyważyła kompozycję swej pracy. Życiem Hawkinga była nauka i dzięki osiągnięciom na tym polu stał się sławny na całym świecie. Bez poznania jego dokonań, problematyki, którą się zajmował i fascynujących koncepcji, którymi dziś interesują się nauki ścisłe, nie sposób zrozumieć jego życia. Jednocześnie jego choroba, stwardnienie zanikowe boczne (ALS), zdiagnozowana już w czasie studiów, która większości pacjentów daje rok lub dwa życia od momentu diagnozy, choroba, z którą przez dziesięciolecia radził sobie lepiej niż większość ludzi z katarem, jest nie mniej ważnym aspektem. Te dwa wiodące wątki Kitty Ferguson idealnie wyważyła, splatając je ze zwykłymi, powszechnie znanymi, ale nie mniej ważnymi problemami codziennego życia, jak choćby sprawy rodzinne, uczuciowe czy majątkowe.
Biorąc powyższe pod uwagę, znalazłem lekturę jako idealne połączenie biografii człowieka o pięknym umyśle z opracowaniem popularnonaukowym o najbardziej aktualnych tematach, którymi obecnie zajmują się fizyka i pokrewne nauki. Choć tak naprawdę tych interesujących tematów jest nieskończenie wiele w różnych dziedzinach nauki, bo nie na fizyce kończy się zachwyt wszechświatem, ale to już inna sprawa. Już w trakcie lektury miałem odczucie, że to, co dla mnie zaletą, może się okazać wadą, gdyż większość ludzi, szczególnie chyba w Polsce, uwielbia schematy, etykiety, szufladki, a nade wszystko proste prawdy ostateczne, a o te w nowoczesnej fizyce szczególnie trudno.
Miłośnicy biografii nie będą zachwyceni warstwą popularno-naukową, a pożądający wiedzy tylko z kosmologii i nauk pokrewnych niechętnie będą czytać o osobistych aspektach życia wielkiego uczonego. Potwierdziła to dyskusja w klubie. Dodatkowo okazało się, że choć autorka uważa, i ja też tak twierdzę, iż udało jej się przedstawić idee kosmologiczne Hawkinga w sposób zrozumiały dla każdego, to nie każdemu chce się wysilić, by je zrozumieć. Bo nie czarujmy się – zrozumiały dla każdego, nie znaczy, iż równie łatwy dla kogoś, kto już miał styczność z tematem, co dla kogoś, kto pierwszy raz czyta o czarnych dziurach, wielu wymiarach czy rozmyciu prędkości światła. Warstwa popularno-naukowa wymaga skupienia i zrozumienia każdego fragmentu przed przejściem do następnego. Czytanie dalej bez przetrawienia wcześniej użytych pojęć powoduje niemożność zrozumienia następnych wywodów i sprawia, że lektura staje się bezsensowna. Niestety, nawet dla ludzi oczytanych, ale tylko w literaturze pięknej, może to być problem, bowiem Wielka Literatura nie wymaga rozumienia. Wystarczy przekonanie czytelnika o zrozumieniu i „przeżywanie”, a ewentualna pozorność tego zrozumienia niczym nie skutkuje, zwłaszcza wobec wieloznaczności wielu dzieł. Tutaj niezrozumienie jednego fragmentu pociąga za sobą niemożność zrozumienia wszystkich następnych – jak w matematyce. Jak wspomniałem, każdy może tę wiedzę, w tak popularnej formie, zrozumieć, o ile poświęci jej odpowiednią ilość czasu. Sęk w tym, że literatura piękna, która stała się dla nas synonimem literatury w ogóle, do poświęcania czasu na zrozumienie raczej nie przyzwyczaja, a już kompletnie nie umożliwia tego zrozumienia weryfikacji.
Naukowiec tym różni się dla mnie od uczonego, że ten pierwszy opanował pewną gałąź wiedzy, im węższą, tym lepiej, aż do niebezpiecznego zbliżenia się do prześmiewczego ideału – wiedzieć wszystko o niczym, a ten drugi poszukuje nie wiedzy, ale pytań. Wiedza jest fascynująca dla niego przez to, że im więcej wie, tym więcej pytań się przed nim ukazuje. Podobnie jest z czytelnikami. To nie jest książka dla poszukujących łatwych, prostych, definitywnych i zamykających temat odpowiedzi. Warstwa popularnonaukowa jest raczej dla tych, którzy chcą wiedzieć jakie są pytania, na które szuka się odpowiedzi, niż jakie są odpowiedzi, które już dawno znaleziono i zarchiwizowano. Te ostatnie powinno się poznać już wcześniej, a przynajmniej nauczyć się, gdzie ich szukać.
Przeszkodą w czerpaniu przyjemności z lektury Krótkiej historii... jest także fakt, iż problematyka, którą zajmował się Hawking, ma się tak do wiedzy przez większość wyniesionej ze szkół, jak model kopernikański Układu Słonecznego do modelu geocentrycznego w czasach Kopernika. Większość czytelników naprawdę musi się nastawić na spotkanie z nowym, a nie wiem, czy nie jest tak, iż jak w czasach Wielkiego Astronoma, większość woli stare.
Dla mnie to prześwietna pozycja; piękna książka o fascynującym umyśle, a może odwrotnie, a zarazem przegląd obecnych koncepcji nauki na takie tematy jak Skąd się wziął Wszechświat? Dlaczego powstał i jakie były jego początki? Czy kiedyś nadejdzie jego koniec, a jeśli tak, to jak będzie wyglądał? Czy istnieje kompletna teoria Wszechświata i wszystkiego, co się w nim znajduje? Czy jesteśmy blisko jej znalezienia? Czy konieczne jest istnienie Stwórcy?
Choć to ostatnie akurat jest najsłabszym momentem Hawkinga, a przez to i całej książki o nim. Ja osobiście wyznaję zasadę, że nie należy mieszać nauki i Boga, podobnie jak uczuć i pieniędzy.
Jakkolwiek widziałem już lepsze ilustracje do trudnej tematyki kosmologiczno-kwantowej, to całość poziomem przypomina mi dzieła mojej ulubionej autorki Małgorzaty Szejnert, choć oczywiście tematyka dość różna.
Niestety, pozostaje jeszcze aspekt z cyklu Słoń a sprawa polska. W Krótkiej historii Stephena Hawkinga jest sporo informacji o sukcesie wydawniczym Krótkiej historii czasu napisanej przez Stephena Hawkinga. Książka wisiała przez 235 tygodni na liście bestsellerów Timesa. Czemu nie powtórzyła tego sukcesu w Polsce? I to do tego stopnia, że wydawnictwo nie ujawnia w stopce redakcyjnej nakładu książki i nawet nie odpowiedziało na moje zapytanie w tej sprawie. Dla mnie to nie tylko komentarz do stanu naszej nauki, ale i społeczeństwa w ogóle.
Nasunęło mi się też porównanie Hawkinga z Einsteinem i Kopernikiem. Wszyscy w chwili obecnej nie żyją i choć Kopernik z tej trójki dokonał największego przewrotu, nie tylko w nauce, ale przede wszystkim w filozofii i światopoglądzie, to jest najmniej znany, najmniej rozpoznawalny, a wiedza o jego dokonaniach najmniej rozpowszechniona. Nawet polska Wikipedia jako równorzędnych Einsteinowi podaje Newtona, Maxwella i Galileusza. Ciekawe, czy gdybyśmy nie uważali Kopernika za Polaka, nie byłby notowany wyżej? Przynajmniej w kraju nad Wisłą?
Jednym z wątków Krótkiej histori Stephena Hawkinga jest ukazanie psychiki wielkiego uczonego. Jak stwierdza autorka:
...większość dzieci na początku przepełniają ciekawość i zachwyt. Wszystko jest możliwe. W jego przypadku nic się nie zmieniło, nadal mu one towarzyszą.
To ta ciekawość i zachwyt były siłą napędową, które go pchały do poszukiwania coraz to nowych pytań, odpowiedzi i kolejnych pytań. I trochę tej ciekawości i zachwytu trzeba w sobie mieć, by tę lekturę docenić. Nie znaczy to, że nie będzie to wymagać może większego, może mniejszego wysiłku, a na pewno będzie trzeba skupienia i czasu. Ale warto, o czym z pełnym przekonaniem Was zapewniam. Dla mnie rewelacja
Wasz Andrew
Słowna skala ocen:
- beznadziejna
- bardzo słaba
- słaba
- może być
- przeciętna
- dobra
- bardzo dobra
- rewelacyjna
- wybitna
- arcydzieło
Wypożyczyłem Starszemu serię o Jerzym autorstwa Stephena i Lucy Hawkingów i obiecałem sobie, że jak skończy, to przeniosę na swój stolik nocny. I tak niosę i niosę :) Może to i książki dla dzieci, ale mimo żem po mat.-fizie, to myślę, że na chwilę obecną (ćwierć wieku od opuszczenia murów LO), to właśnie taki poziom i sposób na podanie wiedzy o fizyce i pochodnych będzie dla mnie bardziej OK niż opisywana książka :P
OdpowiedzUsuńMoże i jedno, i drugie okaże się interesujące? ;)
UsuńNie wykluczam, ale piszesz o skupieniu, a z racji piekła na ziemi jakie mam w pracy, to raczej o nie trudno. Mój poziom skupienia pozwala co najwyżej na nocną partyjkę w Darksiders II, bo tam wysiłek intelektualny skupia się w palcach :P Nawet czytany Barnes, wpada jednym neuronem, a wypada drugim :)
UsuńZ tego wniosek, że czas zmienić pracę ;)
UsuńGdybyż to było takie proste :)
Usuń