Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

niedziela, 14 grudnia 2008

Chamy do pługa!


Katarzyna Cichopek, Michał Koterski, Marcin i Rafał Mroczkowie oraz wiele innych, młodych gwiazd może niedługo stracić prawo do korzystania z tytułu aktora. Stanie się tak, jeśli wejdzie w życie projekt ustawy przygotowany przez PSL, do którego dotarł serwis internetowy tvp.info.
W myśl projektu, który kilka dni temu trafił do laski marszałkowskiej, tytuł "aktora" będzie przysługiwał jedynie osobie, która "ukończyła studia wyższe aktorskie" albo ma "kwalifikacje zawodowe potwierdzone egzaminem złożonym przed komisją powołaną przez organizację zbiorowego zarządzania (…) lub Ministra Kultury i Sztuki" - podaje tvp.info.

Oprócz tego posłowie PSL proponują także wprowadzenie obowiązku szybkiej nauki tekstu i powściągliwości w krytykowaniu kolegów po fachu. /.../

Z ustaleń tvp.info wynika, że, pisząc swój projekt, ludowcy konsultowali się z trójką aktorów: Danutą Stenką, Wiktorem Zborowskim i Andrzejem Grabarczykiem. /../
Wiadomości onet.pl za TVP Info, PKo


Nie bez kozery w Zagłobie się krew burzyła ile razy stwierdził, że chamstwo głowę podnosi. Nie bez racji cham to nie tylko człowiek prostacki i nieokrzesany, ale również pochodzący ze wsi, czyli rolnik. Oczywiście, że wieś wydała wielu mądrych i godnych czci ludzi, ale to są jednostki. Pojedynczy rolnik czy inny mieszkaniec wsi to jednostka. Jednostki jakie są  wiadomo – każda inna. Jedna mądra, inna głupia, jedna zła, inna dobra. W masie jednak chamstwo pozostanie chamstwem. Taką mądrością jak projekt wspomnianej ustawy nie poszczyciliby się nawet komuniści. To aż karykatura polskiego piekiełka. Cieniacy próbują sobie prawnie zagwarantować wyłączność na tytuł zawodowy. Nie ten będzie w Polsce aktorem, kto grać umie, tylko ten kto ma papierek. To, że skończył szkołę na trójkach, a te trójki miał po wszystkich możliwych poprawkach z komisami włącznie albo za mamusi kury i kaczki, nikomu nie będzie przeszkadzać. On będzie aktorem. Aktorami i aktorkami nie będzie dla polskiego światka wieśniaków i aktorzyn wielu ze zdobywców Oskarów, bo duża część najbardziej znanych i utytułowanych sław wielkiego ekranu nie ukończyło studiów aktorskich.

To, że projekt ten poparli niektórzy aktorzy potwierdza tylko, że każdy powinien robić to, co potrafi. Aktor niech udaje innych, choćby mędrców, bo wtedy wygląda mądrze. Ale na udawaniu niech lepiej skończy i nie chwali się tym, jaki jest naprawdę.

Motywy środowiska aktorskiego popierającego przedmiotowy pomysł PSLu rozumiem. Bronią swojej michy i chcą mieć monopol. Boją się, że ktoś i bez szkoły może się okazać lepszy niż oni, a co za tym idzie zabrać im codzienny chlebek. Co jednak kierowało geniuszami z PSLu tego nie wiem. Może zamiast zajmować się KRUSem wolą się wykazywać na cudzym podwórku?

Na widok radosnej twórczości naszych ludowców stałem się jeszcze pobożniejszy niż dotychczas. Aż ciśnie mi się na usta: - Boże! Ty widzisz i nie grzmisz!

sobota, 13 grudnia 2008

IV RP – SPRAWIEDLIWE PAŃSTWO?


IV Rzeczpospolita miała być budowana pod przewodnim hasłem „Prawo i Sprawiedliwość”, które jest też nazwą i hasłem przewodnim partii, która chce ją zbudować. Dlaczego mam więc wrażenie, że nie jest lepiej niż było, że chyba jest coraz gorzej.

Weźmy się tylko za jedną sprawę. Za nieszczęsne emerytury ubeków.

Pamiętam jak kilkanaście lat temu, nie pomnę już czyj to był pomysł i za czyich rządów, postanowiono pobawić się w Janosika, czyli zabrać bogatym a nie dać biednym. Postanowiono ściąć zbyt wysokie emerytury i zabrać dodatki za komunistyczne medale. Nikt z mojej rodziny ani z bliższych znajomych na tym specjalnie nie ucierpiał, więc w sumie nie powinno mnie to obchodzić. Jak dziś pamiętam jednak człowieka, którego wówczas poznałem. Był to emerytowany brukarz. Całe życie pracował jako szeregowy pracownik, nie był nawet brygadzistą. Miał nieco wyższą emeryturę niż jego koledzy z pracy, którzy codziennie zbijali bąki i chlali w krzakach piwsko, bo całe życie tyrał jak głupi, miał jakieś medale, „300% normy” i inne takie. Tym mądrym pociągnięciem nasze władze zrównały go z jego kolegami, dając czytelną przestrogę wszystkim jego krewnym, znajomym i znajomym jego znajomych: „W tym kraju uczciwa praca w g... się obraca”. Takiej nauczki społeczeństwo nie zapomina.

Myślałem, że w demokratycznym państwie nie ma miejsca na takie rzeczy. Myślałem, że mądrzy ludzie takich rzeczy nie robią. Ale albo to państwo nie jest aż takie demokratyczne, albo ludzie, którzy nim rządzą, nie są aż tacy mądrzy, za jakich się uważają. Oto bowiem mamy plany zrównania wszystkich „ubeckich” emerytur do poziomu nieco wyższego niż zasiłek dla bezrobotnych. Wszystkich. Moim skromnym zdaniem maszynistka w biurze, która pracowała w tym aparacie przemocy, kierowca, tłumacz, kasjerka czy gaciowy w magazynie, raczej nie pracowali na tych stanowiskach ze względu na miłość do Moskwy. Pracowali tam, bo gdzieś musieli, a że płace były dobre, to czemu nie. Jeśli kogoś kłują w oczy emerytury ubeków, to można zmienić ustawę w ten sposób, by można było odebrać emeryturę temu, kto popełnił określone przestępstwo, podobnie jak jest to w USA w przypadku policjantów. Wtedy w sądzie można by odebrać emeryturę tym, którzy faktycznie byli sługusami Wielkiego Brata, którzy działali na szkodę Polski. To oczywiście droga dłuższa, trudniejsza i być może niemożliwa do przejścia. Zamiast tego mamy kolejny czytelny sygnał dla społeczeństwa. Sygnał mówiący, by nie wiązać zbytnich nadziei z wdzięcznością państwa. Bo u nas, jak z tego widać, nie ma ciągłości Państwa. Nie ma żadnej tysiącletniej Polski. Każdy kto budował Polskę Sanacyjną otrzymał taką lekcję za PRL-u. Każdy, kto budował PRL wie już, że nie budował Polski, nawet jeśli odbudowywał Warszawę i za to dostał medale. On budował potęgę Moskwy i jego odznaczenia za pracę nie są powodem do chwały, tylko dowodem zdrady i hańby. Teraz mamy IV Rzeczpospolitą, która pluje na wszystko, czego dokonała III RP. Ale bądźmy spokojni. Przyjdzie czas i na tą ekipę. Nie dziwne więc, że szarzy, porządni ludzie, którzy chcą po prostu robić swoje, wieją stąd tam, gdzie mogą to robić za konkretne pieniądze i być za to szanowanym, bez ryzyka, że za kilka/naście lat ktoś powie, że budowali imperium zła.

 Tak nawiasem mówiąc, to zauważmy, że w Polsce kolejne pokolenia władzy nie potrafią zrobić nic, by polepszyć los emerytów. Zamiast tego stosują zasadę „polskiego piekiełka”, czyli dołują tych, którzy mają nieco lepiej niż reszta. Tylko gdzie tu prawo i gdzie sprawiedliwość...

Oszołomstwo z żarówkami


Unia znów pokazuje co potrafi i właśnie wprowadza dyrektywęzgodnie z którą w Zjednoczonej Europie nie będzie już niedługo wolnoprodukować, a może i nawet legalnie sprzedawać zwykłych, klasycznych żarówek.

Po pierwsze dziwne to maniery, że w organizmie politycznymaspirującym do miana najbardziej demokratycznego, stosuje się rozwiązanianarzucające i przymusowe, typową stalinowską urawniłowkę, zamiast stosowaćmechanizmy rynkowe. Czy nie wystarczy, że każdy sam dojdzie do wniosku co musię bardziej kalkuluje? Jak go zwykłe żarówki walną po kieszeni to zainwestujew energooszczędne. Po co kogoś zmuszać? Czemu nie robimy tak ze wszystkim?Czemu na przykład Unia nie zakaże produkcji i sprzedaży innych samochodów niżpaliwooszczędne? Czemu nie zabroni posiadania dużych wanien? – wodę też trzebaoszczędzać. Czemu nie zabroni posiadania dużych domów? Przecież oszczędnościenergii byłyby dużo wyższe w razie przeniesienia wszystkich do małych mieszkańniż przy zamianie żarówek na energooszczędne. Gdyby wszystkich pomieścić wklitkach, zaoszczędziłoby się za jednym zamachem i na ogrzewaniu, i naoświetleniu, i na ekologicznych kosztach budowy domów. O co więc chodzi z tymiżarówkami? Czemu przymus akurat w tej dziedzinie, całkowicie marginalnej, boprzecież energia zużywana na oświetlenie domostw w skali kraju w procentachjest tylko miejscem po przecinku?

Narzucanie ludziom jakiego rodzaju oświetlenia mają używaćto zdradziecka próba generalna przed następnymi podobnymi krokami. Tym bardziejzdradziecka, że podszyta kłamstwem. Energooszczędne żarówki to nie są żadneżarówki. Kłamstwo jest już w samej nazwie. Te lampki to są świetlówki i NIE sątakie same jak żarówki. Zużywają mniej prądu ale są droższe a ich produkcja iutylizacja jest bardziej kłopotliwa, gdyż zawierają toksyczne składniki. Ktojednak, zwłaszcza w biedniejszych państwach zapewni, że te procedury (produkcjai utylizacja) zostaną przeprowadzone zgodnie z najlepszą wiedzą o ochronieśrodowiska? Poza tym nikt nie pokusił się o całościowy bilans ekologicznyżarówka kontra świetlówka. Co lepsze: żarówka, która jest mniej szkodliwapodczas produkcji i podczas utylizacji ale za to zżera więcej prądu, czyświetlówka, która jest mniej łakoma na prąd ale bardziej trująca.

Ja mam do tego podejście następujące: dla mnie jest lepszeto, co mi mniej szkodzi. I tutaj zaczynają się schody. Świetlówki, zwłaszcza tenajtańsze, a takich kupuje się najwięcej, z wiadomych zresztą względów, sąszkodliwe dla wzroku. Kto nie wierzy niech się skontaktuje z którymkolwiek z InstytutówMedycyny Pracy, który to badał. Kreślarz albo namiętny czytelnik, któryzamienił starą dobrą żarówkę 60-75W na świetlówkę o „takiej samej mocy wprzeliczeniu”, szybko dorobi się problemów ze wzrokiem. Zresztą każdy zauważy,że pokój w którym wszystkie żarówki zastąpiono „odpowiednikami”energooszczędnymi są zdecydowanie ciemniejsze. Niedoświetlenie pomieszczeniarównież męczy wzrok i to jest drugie zagrożenie dla naszego zdrowia. Wiadomo –sowa czytała po ciemku i oślepła. Nawet najdroższe „żarówki” energooszczędnenie są tak zdrowe jak klasyczne żarówki ze względu na specyfikę emitowanegoświatła. Nie nadadzą się ani dla malarza ani dla nikogo, kto chce widziećnaturalne kolory i „czuje” barwy. Do tego dochodzą jeszcze inne wadyświetlówek: mniejsza żywotność przy częstym włączaniu i wyłączaniu, efektstroboskopu, mała odporność na niskie temperatury. Dodatkowo te nowe cudatechniki mają dość długi czas osiągania pełnej mocy, co męczy nasze oczy.Przecież nie będziemy czekać z rozpoczęciem naszej ulubionej lektury aż naszalampka wejdzie na obroty. Zresztą, skąd będziemy wiedzieć, że to już?

Jaki z tego wniosek? Nie dajmy się zwariować. Prawa ludzkienie tylko nie zawsze idą w parze z prawami boskimi, ale jak widać nierzadkomijają się z rozumem. Ja osobiście doceniam korzyść z energooszczędnegooświetlenia ale tylko wtedy, gdy nie zagraża to mojemu zdrowiu i celowi dlajakiego go używam. Energooszczędne „żarówki” zakładam więc tam, gdzie światłoświeci się najdłużej, czyli pod sufitem w pokojach. Tam jednak, gdzie zapalasię je często lub na krótko (przedpokój, piwnica, wc, garderoba) montujętradycyjne oświetlenie. Do lampki przy biurku, do pracy i czytania, obowiązkowostosuję klasyczne żarówki 60 lub 75W. Wolę zapłacić kilka groszy więcej za prądniż okuliście. Zresztą jeżdżąc do lekarza też działamy nieekologicznie, bozużywamy benzynę, lekarstwa, okulary lub soczewki, itp. Ja wolę moje ukochanegorące żaróweczki i od dziś będę cały czas pilnować, by mieć ich odpowiednizapas w szafie J

piątek, 12 grudnia 2008

GWIAZDOZBIÓR MONIKI OLEJNIK


Nikt nie ma wątpliwości, że od czasów Kwaśniewskiego i Jana Pawła II, którzy potrafili się wysławiać z klasą, język naszych polityków, włączając w to czołowe osobistości życia publicznego, czyli prezydentów, premierów i liderów partyjnych a nawet hierarchów kleru, jest coraz bardziej pospolity, żeby nie powiedzieć, że nawet coraz bardziej wulgarny i prostacki. Dotyczy to zresztą nie tylko samego języka elit, ale ich moralności, postępowania, przekonań, uczciwości i honoru. Można odnieść wrażenie, że niektóre z tych haseł to dla ludzi na górze słowa całkowicie obca.

Co pewien czas wraca w mediach temat tego upadku klasy politycznej ale to tylko co pewien czas. Codziennie zaś media rzucają się na polityków, którzy popełnili mniejsze czy większe gafy albo, co jest co najmniej równie częste, dopuszczają się zwykłego chamstwa i głupoty, jeśli nie przestępstw. Dziennikarze z upodobaniem mielą takie tematy jak rozbijanie się po pijaku wózkami golfowymi, upijanie się w sejmie i głupie odzywki na różne tematy. Niby to piętnują, ale czy nie ma tutaj drugiego dna?

Jedną z największych gwiazd naszego rodzimego dziennikarstwa jest niewątpliwie Monika Olejnik. Jest być może najbardziej znanym nazwiskiem z tej branży wśród szerokich mas, czyli inaczej mówiąc pospólstwa. Osobiście, gdy Radio Zet puszcza jej poranne rozmowy z różnymi zaproszonymi politykami, zwykle nie wytrzymuję dłużej niż kilka minut. Cóż bowiem jest zwykle tematem tych rozmów? Jak zwykle: a co powiedział ten, a co tamten? Jak to było z tymi wózkami? Co z tymi torturami trzynastolatek?

Nie mam nic przeciwko piętnowaniu wpadek polityków i w ogóle znanych osób. Jednak tak naprawdę to wcale nie jest piętnowanie. Jak najłatwiej dostać się na rozmowę do Pani Moniki? Najłatwiej palnąć coś głupiego, popisać się chamstwem, prostactwem albo głupotą. Nie trzeba tego nawet robić samemu. Jak nie do programu Pani Olejnik, to do innych załapią się i koledzy delikwenta, który właśnie się popisał. Od tak dawna, że nie potrafię już takiego faktu odszukać w mrokach mej pamięci, nie słyszałem by Monika Olejnik zaprosiła do siebie na dyskusję naukowców, którzy by prowadzili dyskusję na tematy merytoryczne, choćby o ekologii czy energetyce, które to tematy są i modne i gorące. Zamiast tego wypowiadają się na wszystkie tematy ludzie, którzy nierzadko w ogóle nie mają o tym pojęcia. W dodatku nie wypowiadają się bezpośrednio na temat problemu, stanu wiedzy związanej z problemem i możliwych rozwiązań, tylko komentują temat przez pryzmat cytatów prezydenta, premiera, Leppera i wszystkich tych, o których akurat głośno, a głośno jest jak zawsze o tych, którzy popełnili jakąś gafę, grozili dziennikarce, itd., itp.

Dotyczy to nie tylko zwykłego dziennikarstwa. Kiedyś był taki program jak Sonda, choć były tylko dwa programy do wyboru w całej telewizji. Teraz jak chcę zobaczyć coś interesującego, bez wycieczek personalnych i ciągłego wzajemnego prania brudów, to pozostaje tylko Discovery albo inne zagraniczne produkcje puszczane w naszej TV w godzinach najmniejszej oglądalności. Kiedyś była WIELKA GRA, gdzie można było zobaczyć do czego można dojść będąc samoukiem i gdzie można było się było przyjrzeć ludziom, którzy mówią co wiedzą. Teraz mamy coraz więcej teleturniejów, których pytania są tak infantylne, że aż żenujące jest przyglądanie się graczom, którzy z wypiekami na twarzy zastanawiają się, czy mason to człowiek w masce, czy też może mistrz masażu. Gawiedzi w Rzymie oferowano igrzyska a naszej serwuje się same gwiazdy. Gwiazdy na lodzie, gwiazdy śpiewające, gwiazdy w tańcu, gwiazdy w polityce i gwiazdy dziennikarstwa. Nic dziwnego, że żadna z tych gwiazd nie dostała nigdy Oskara. Oksara Polak może dostać najłatwiej wtedy, gdy nie jest gwiazdą, czyli muzyk, operator, reżyser. Nie aktor. U nas gwiazdą jest nawet ktoś, kto raz wystąpił w drugoplanowej roli w podrzędnym serialu. To coś niezrozumiałego dla świata, gdzie starring na liście płac poprzedza tylko gwiazdy a nie wszystkich, którzy cokolwiek w filmie zagrali.

Tak to się właśnie kręci. To gwiazdy nowego stylu dziennikarstwa odpowiadają po równi z politykami za kształt dzisiejszego oblicza polityki w mediach. I jedni i drudzy dla oglądalności są gotowi na wiele, a niektórzy nawet na wszystko.

Kiedy powstał film niektórzy uważali, że to bękart teatru. Czy mieli rację, czy też nie, to temat na dłuższą dyskusję, jednak na pewno telewizja, to bękart dziennikarstwa. To dziennikarstwo telewizyjne napędzane wskaźnikiem oglądalności jest jednym z czynników schamienia klasy politycznej. Łatwiej się dostać do telewizji robiąc coś nagannego, niż dobrego. Tym bardziej, że dobro w dzisiejszym skomplikowanym świecie nigdy nie jest dobre dla wszystkich. Najgorsze jest to, że to nowoczesne, gwiazdorskie dziennikarstwo coraz lepiej ma się już i w radiu, i w innych mediach. Sam się łapię na tym, że czasami daję się w to wciągnąć. Ktoś coś powie i muszę dać wyraz temu, że się z tym nie zgadzam... I na blogu, tak jak w telewizji, największą oglądalność ma wpadka, głupota, nienawiść i wszystko to, co złe i nieudane. Jeśli chce się mieć wielką poczytność najlepiej napisać coś, co sprowokuje i podzieli czytelników. Jednych połechce, innych podrażni, jednym posłodzi a innym przysra. Tak to się kręci...

czwartek, 4 grudnia 2008

PRAWDZIWY BOHATER


Dziś znów prezydent Kaczyński popisał się przed nieoświeconym narodem swoją wizją historii:


W "Sygnałach Dnia" prezes PiS powiedział, że "trzynastoletnie dziewczynki w zderzeniu z gestapo wytrzymywały potworne tortury, więc nie ma tutaj w ogóle o czym mówić".
Wiadomości Onet.pl za PAP, PH


No jasne! A te pełnoletnie to szły na gestapo ze śpiewem na ustach. Nie wspominam już o staruszkach, dla których przesłuchanie na gestapo to była bułka z masłem. Niektóre podobno nawet same tam szły bo im się nudziło i chciały trochę mocniejszych wrażeń! Tylko faceci jacyś tacy niedorobieni byli i bali się tego gestapo gorzej diabła.

Boże! Co za język! Co za głupoty! Gdyby takimi sformułowaniami operował filozof z Koziej Wólki w trakcie dysputy z kolegą historykiem spod budki z piwem, to bym się nie dziwił. Ale prezydent narodu? Narodu, który bodaj najlepiej powinien wiedzieć, co to było gestapo?!?

Chyba ja jestem tchórzem, podobnie jak wielu mężczyzn, którzy woleli sobie odebrać życie niż się dostać w łapy hitlerowskiej tajnej policji. Ja bym chyba wolał takie szybkie rozwiązanie niż „przesłuchanie” przez Geheime Staatspolizei.

Uważam, że takie teksty godne młodego, głupiego chłystka, który niczego nie wie o życiu, a nie głowy państwa. Nie tylko że są żałosne, ale przede wszystkim obrażają wszystkich tych, którzy pomarli na mękach w gestapo i NKWD. Tych wszystkich którzy nie wytrzymali... Tych wszystkich, którzy zostali zamęczeni na śmierć, bo nie mogli gadać, bo nie wiedzieli niczego, czym by mogli skórę ocalić.

Tego, że osoby, które wytrzymały tortury były wyjątkami potwierdzającymi regułę, że „dobrze przesłuchany” człowiek powie nawet to, czego nie wie i przyzna się nawet do tego, czego nie zrobił, byle tylko zasłużyć na szybką śmierć, pewnym ludziom się nie przetłumaczy. Niektórzy do dziś nie wierzą w teorię ewolucji, choć korzystają z jej osiągnięć.  Są nawet tacy, którzy nie wierzą, że człowiek był na księżycu i że Ziemia obiega Słonce. Każdemu wolno wierzyć w co chce i mówić co mu ślina na język przyniesie, chyba że się reprezentuje cały naród. Noblesse oblige! A prezydentura nie?

Łatwo innym zarzucać tchórzostwo, gdy się samemu nie było w podobnej sytuacji. Spece od takich „przesłuchań”, którzy mówią, że nie ma człowieka, którego nie można złamać, to oczywiście głupki. A osławiony specnaz, który wychodził z takiego samego założenia, to oczywiście zgraja mięczaków. Mężczyźni to jednak w ogóle mięczaki, bo z obaw przed torturami zakładają sobie w zęby kapsułki z trucizną. Przecież trzynastoletnie dziewczynki dają sobie z tym radę i nie ma o czym mówić. Poza tym, człowiek, który się kulom nie kłania myśli pewnie innymi kategoriami i zwykli śmiertelnicy nie mogą go zrozumieć.

Inną sensację dnia, która wiąże się z poprzednim tematem, przynosi nam Dziennik:


Jarosław Kaczyński jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia ma poddać się specjalnemu szkoleniu medialnemu.
Wiadomości Onet.pl za PAP, Pko


Szczerze mówiąc, to takie szkolenie przydałoby się obu braciom. Obawiam się jednak, że o ile może ono pomóc PiSowi w utrzymaniu wyborców przy swych liderach, to dla Polski skutek takiego szkolenia nie będzie pozytywny. Wiadomo, że o polityku musi się mówić, żeby nie umarł medialnie za życia. Nie jest ważne, czy mówi się dobrze, czy źle, byle się mówiło. Zawsze znajdzie się grupa, dla której to, co dla innych złe, będzie pociągające i ciekawe. Zwłaszcza u nas dużo jest ludzi, którzy karmią się nienawiścią i jadem. Mam złe przeczucia w tej sprawie. Przewiduję zamiast uspokojenia tonu i wygładzenia wypowiedzi wzrost agresji i nietolerancji. W końcu do wyborów choć bardzo daleko, to z każdym dniem coraz bliżej. Poza tym żadne szkolenie nie nauczy CO mówić, tylko JAK mówić. Inna sprawa, że „Niech Pan odejdzie” brzmiałoby jakoś lepiej niż „Spieprzaj dziadu!”....

wtorek, 2 grudnia 2008

Czy Świadkowie Jehowy są pasożytami?


Świadkowie Jechowy, lub jak kto woli Chrześcijański Zbór Świadków Jehowy, albo też jak brzmi ich oficjalna nazwa w Polsce Strażnica – Towarzystwo Biblijne i Traktatowe – Zarejestrowany Związek Wyznania Świadków Jehowy, są związkiem wyznaniowym za podstawę uznającym twierdzenie, iż jedynym Bogiem jest Jehowa, a świat czeka nieuchronny, zbliżający się Armagedon. Początki tego ruchu religijnego datowane są na lata 70-te XIXw. Za jego twórcę uznaje się Charlesa T. Russela z Pensylwanii (USA), który od 1879 r. rozpoczął wydawanie czasopisma Strażnica. Świadkowie Jehowy są zaliczani do tzw, nuurtu badackiego należącego do wyznań millenarystycznych. Jest to w Polsce społeczność dość nieliczna ale wyraźnie widoczna. Znamy ją wszyscy, choć wielu z nas denerwują namolne próby nawrócenia nas przez Świadków Jehowy, którzy ciągle kolędują po domach i ulicach.

Ja osobiście uważam wiarę za prywatną sprawę każdego człowieka. Nie lubię natarczywości z jaką przepełnieni apostolskim duchem Świadkowie Jehowy zaczepiają przypadkowe osoby. Zwykle spławiam ich stwierdzeniem, że jestem wyznawcą materializmu dialektycznego, ateistą albo też zgoła muzułmaninem. Wtedy szybko sobie odpuszczają. Kilka razy się jednak zdarzyło, że akurat miałem czas i ochotę podyskutować. To dało mi impuls do kilku przemyśleń i refleksji.

Większość katolików, czyli większość Polaków, wyraża się o nich co najmniej z pobłażaniem, jeśli nie z pogardą, no bo co innego ma znaczyć popularne określenie „kocia wiara”. Tymczasem w porównaniu ze Świadkami Jehowy wiara katolików wypada dosyć blado. Ilu z nas wie o swej wierze tyle, by podjąć dyskusję z nieznaną osobą w celu jej nawrócenia na katolicyzm? Czemu katolicy nie usiłują przekonywać Świadków Jehowy, by ci się nawrócili na naszą wiarę? Są i poważniejsze różnice.

W Kościele Katolickim by uzyskać rozgrzeszenie wystarczy się wyspowiadać. Nie trzeba tego uczynić publicznie, nie trzeba się wstydzić, bo można wybrać kapłana, który nas nie zna i nigdy w życiu nie pozna. Nie trzeba nawet ostatnio odprawiać pokuty. Wierni od razu od spowiedzi hurmem biegną do komunii. Zresztą pokuta zawsze była symboliczna w porównaniu do grzechu. Jak się to ma do choćby judaizmu, gdzie trzeba szkodę naprawić i prosić pokrzywdzonego o wybaczenie? Świadkowie Jehowy idą jeszcze dalej i żądają publicznej spowiedzi, śledzą pokutę a osoba, która notorycznie uchyla się od podjętych zobowiązań, np. dalej nadużywa alkoholu, może zostać wykluczona ze społeczności wiernych. Takiej instytucji brak w Kościele Katolickim. Ktoś kto głosi herezję (lub popełni jeden z dziesięciu innych czynów przewidzianych w katalogu) może zostać wyklęty (ekskomunika, anatema). Jednak nawet wielokrotny morderca lub okrutny gwałciciel nie jest Kościołowi niemiły, zgodnie z zasadą, że dla Pana więcej jest warta jedna czarna owca, która odłączyła się od stada, niż dziewięćdziesiąt dziewięć, które są mu posłuszne. Z przemocy fizycznej tylko napaść na papieża zasługuje na wykluczenie z Kościoła. Reszta może być. Jak się na to zapatrujecie? Mojemu poczuciu moralności bardziej odpowiada wersja z judaizmu wzięta, a jeszcze lepsza jest ta od Świadków Jehowy. Co innego jednak moralność a co innego realność...

Świadkowie Jehowy w przeciwieństwie do katolików nigdy nie biorą broni do ręki, nawet w samoobronie. W czasie okrutnych wojen w Afryce, które w ostatnich latach pustoszyły całe państwa, chrześcijanie przy pomocy maczet wyrzynali innych chrześcijan, nawet na ołtarzach kościołów. Kto śledzi wydarzenia w świecie pamięta jeszcze okrutne zdjęcia z wojny Hutu i Tutsi, masakrę w Rwandzie w 1994 roku. Przykłady można mnożyć. Kto czytał o obozie koncentracyjnym w Jasenovacu i jego komendancie w habicie, ten nie ma złudzeń co do kleru. Muzułmanie też nie są w tym od nas gorsi. Jedynie Świadkowie Jehowy konsekwentnie trzymali się przykazania „Nie zabijaj!”. Pewnie u nich nie ma przysłowia „każdy święty ma swoje wykręty”. Podobnie było zresztą w czasie Drugiej Wojny i wszystkich innych konfliktów.

Po skonstatowaniu tego poczułem się w pewnym dyskomforcie. Potem jednak zdałem sobie sprawę, że chrześcijaństwo też kiedyś było podobne. Ktoś, kto przestrzegał wskazań Jezusa był chrześcijaninem, a ktoś kto się im sprzeciwiał nie był chrześcijaninem. Formalny akt wykluczenia nie był chyba nawet konieczny. Wszystko zmieniło się od czasu, gdy Konstantyn uczynił z chrześcijaństwa religię państwową, a z kleru polityków.

Dopóki sekta, lub bardziej politycznie mówiąc wspólnota wyznaniowa, jest na tyle mała, iż jest mniejszością w społeczeństwie, może sobie pozwolić na literalne przestrzeganie przykazań. Może nie zabijać, nie dawać fałszywego świadectwa, itd. Pozostała część ludności, ci zdegenerowani i grzeszni, będą za nich ścigać przestępców, zabijać wrogów, itp. Ci wybrani będą mogli zabiegać o to, by tylko najlepsi wstępowali w ich szeregi, a czarne owce ze swych szeregów będą mieli gdzie wydalać.

Świadkowie Jehowy nie mogliby bowiem istnieć w samodzielnym, jednolitym wyznaniowo państwie. Kto by łapał przestępców, kto bronił granic, któ zamykał psychopatów, którzy mordują innych a nie chcą się leczyć? Przecież nie wolno zabijać, przymuszać, zniewalać. Kto by prowadził politykę, jeśli nie wolno kłamać? Kto prowadził wywiad i kontrwywiad? A nie oszukujmy się. W każdym społeczeństwie rodzi się statystycznie tle samo dewiantów, sadystów, wariatów, chorych na władzę, cudzołożników, kłamców. Dlatego społeczeństwo złożone z samych Świadków Jehowy, ani z wyznawców żadnej innej wiary, którzy nie potrafią zdeptać przykazań własnego Boga, nie mogłoby istnieć. Świadkowie Jehowy i inne podobne związki wyznaniowe nie mogą istnieć inaczej, jak w społeczeństwie niewiernych. Społeczeństwie, któremu dodatkowo próbują podebrać kolejne jednostki, by włączyć je do swej społeczności. Świadkowie Jehowy bardziej trzymają się wyznawanych przez siebie wartości niż my, ściślej przestrzegają dziesięciu przykazań niż my. Ale to nas próbują werbować w swe szeregi i to do naszego społeczeństwa odrzucają te jednostki, które są tak zdegenerowane, że muszą być wykluczone z ich szeregów. A jak się nazywa taki organizm, który nie może żyć inaczej jak wewnątrz innego, który z niego tylko bierze, a niczego mu w zamian nie daje? Nie daje niczego poza tym czego nie pragnie? Poza tymi, których uznał za szkodliwych, złych, grzesznych?

pasożyt - organizm żyjący i rozwijający się kosztem innego organizmu żywego w ciągu całego życia lub czasowo (słownik j.polskiego Wilga Onet.pl)

A tak w ogóle, to pasożyt w biologii jest zdecydowanie negatywnym osobnikiem. W socjologii jednak może nie jest tak źle? Może takie organizmy społeczne tylko pozornie nic nie dają społeczeństwu w którym żyją? Może cenne jest choćby to, że zawstydzają tych, którzy głoszą to samo, a czynią nie tak samo?...