Kiedyś mi się obiło o uszy powiedzenie: „Dlaczego biedny? – bo głupi, dlaczego głupi? – bo biedny”.
To tylko z pozoru bezsensowne zdanie ma w sobie głębie, które widać choćby po przyłożeniu go do sytuacji nauczycieli polskich.
Polska kadra pedagogiczna nie daje sobie rady w szkołach. Mnożą się pomysły rozwiązania problemu. Ochroniarze w szkołach, mundurki, kontrole, lotne patrole (Trójki Giertycha), testy antynarkotykowe, kamery, totalna inwigilacja i terror. Ostatnio nawet uruchomiono ogólnopolski telefon zaufania dla nauczycieli (wiadomości.onet.pl za PAP, PL /14.05.2007), który ma być pomocą dla tych, którzy nie potrafią zapanować nad powierzoną ich opiece młodzieżą. Pomysły coraz głupsze, coraz mniej mające wspólnego z demokracją i zdrowym rozsądkiem, no i oczywiście coraz mniej skuteczne. Giertych i jego podwładni zapominają, że szkoła to nie ma być więzienie, gdzie wszyscy chodzą w takich samych pasiakach.
Mundurki są spotykane w szkolnictwie wielu demokratycznych krajów, ale prawie zawsze w szkołach prywatnych lub innych, do których wstąpienie jest zaszczytem, nobilitacją, a przynajmniej deklaracją akceptacji obowiązującego regulaminu. W takiej szkole mundurek jest rodzajem umowy – chcesz do nas, to załóż mundurek. Inny wydźwięk ma mundurek w szkole publicznej, obowiązkowej, a więc innymi słowy przymusowej. Tutaj nabiera on więziennego wydźwięku, zwłaszcza w połączeniu z innymi pomysłami obecnej ekipy. Zapominają oni, że tłamszenie indywidualności powoduje odczłowieczenie, że celem szkoły powinno być wydobycie indywidualnych zdolności i ich rozwinięcie, a nie ich zduszenie w zarodku. No chyba, że Giertychowi chodzi o przerobienie szkół na wzór szkolnictwa średniowiecznego. „Nie myśl, nie pytaj, tylko chwal Pana i bądź posłuszny”. Totalna urawniłowka ubiorów i umysłów. Jeśli to jest celem, to obecne działania „poprawiania” szkolnictwa są zrozumiałe.
Żadna z proponowanych metod nie przyniesie pozytywnych rezultatów. Dlaczego? Bo głupi nauczyciel nigdy nie będzie miał autorytetu u młodzieży. Szkoda, że nikt nie ma odwagi by powiedzieć, że podstawowym problemem polskiego nauczycielstwa jest niekompetencja. Nauczyciele nie mają ani umiejętności pedagogicznych, ani merytorycznych. Wyjątki, które odstają od tego wzorca, cieszą się uznaniem młodzieży i nie mają problemów aż takich problemów jak ich niedorobieni koledzy.
W wojsku oficera czy podoficera, który nie może sobie dać rady z podwładnymi, odsuwa się od służby liniowej albo w ogóle wywala z armii, bo po co ktoś, kto nie potrafi wykonywać swojej pracy. W szkolnictwie rozczulają się nad nieudacznikiem. Organizują mu pomoc, telefony zaufania, ochroniarzy do pomocy, itd. Dlaczego? Bo jakby wywalili nieuków i sieroty, to by nie miał kto pracować.
Od lat zawód nauczyciela jest coraz mniej atrakcyjny finansowo (i nie tylko). Coraz gorsi ludzie idą do tej roboty. Kiedy patrzy się na ich świadectwa ze szkół podstawowych i średnich, to widać często mierne oceny. No i mamy nauczycieli informatyki, którzy szukają wirusa w systemie, gdy im dzieci monitory z sieci powyłączają. Mamy pedagogów, którzy nie potrafią przeprowadzić lekcji, gdy im uczniowie konspekty pochowają. Tylko wszyscy z wyjątkiem dzieci udają, że tego nie widzą.
Gdy ja chodziłem do szkół również zdarzali się nauczyciele z przypadku. Niedouczeni, tępi, spolegliwi wobec władzy i gotowi zrobić każde świństwo i każdą głupotę pochwalić, byle zasłużyć na premię. Byli też jednak i tacy, na których lekcje szło się z przyjemnością, choć u nich właśnie o dobrą ocenę było najtrudniej. Na lekcjach jednych nauczycieli dochodziło do podobnych scen jak teraz, łącznie z totalnym olewaniem nauczyciela. Te same klasy, które jednych nauczycieli doprowadzały do szału i rozpaczy, u innych siedziały jak trusie, a raczej jak dojrzała, żądna wiedzy młodzież. Tylko, że za moich czasów tych lepszych pedagogów było więcej i młodzież nie zdążyła się rozhulać. Po lekcji z nieudacznikiem przypadała lekcja z prawdziwym pedagogiem i następowało wyhamowanie. Jednak warunkiem takiego działania systemu jest przewaga fachowców nad miernotami, a tego warunku obecne szkolnictwo niestety nie spełnia. W szkole, gdzie większość nauczycieli nie jest żadnym autorytetem, uczniowie z lekcji na lekcję są coraz bardziej rozbawieni, znudzeni i krnąbrni, aż do momentu, gdy nic nie jest w stanie tego opanować.
Prawdziwy nauczyciel to bardzo specyficzne powołanie, bo musi łączyć w sobie wiele różnych predyspozycji. Wiedzę musi łączyć ze zdolnością do jej przekazania, co wcale nie jest takie częste. Nierzadko świetnie widać to u uniwersyteckie kadry profesorskiej, która ma wiedzę równie wielką jak problemy z jej przekazaniem. Nauczyciel, zwłaszcza w szkole podstawowej (i gimnazjum), a więc powszechnej i przymusowej, musi być także ekspertem w sprawowaniu kontroli nad tłumem. Musi umieć zapanować nad klasą, w której mogą się zdarzyć osoby w ogóle nie zainteresowane nauką. Do tego nie wystarczy wiedza o nauczanym przedmiocie ani teoria pedagogiki. Trzeba mieć do tego dryg, którego nie zastąpią żadne szkolenia z teorii. Brak któregokolwiek z tych podstawowych wyznaczników powoduje zawodową nieprzydatność nauczyciela. Brak wiedzy sprawi, że dzieci go wyśmieją. Brak zdolności dydaktycznych, że go nie zrozumieją a brak zdolności przywódczych, że go nie usłuchają. Tylko, że takich ludzi z powołaniem i odpowiednimi zdolnościami jest coraz mniej, bo co ma ich do szkolnictwa przyciągać?
Choć spotkałem w czasie swej edukacji wielu tępych i niedorobionych nauczycieli (dzięki Bogu głównie z „niepoważnych” przedmiotów), to miałem wielkie szczęście i od drugiej połowy podstawówki po koniec liceum trafiałem na wspaniałych pedagogów, zarówno z przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych. Gdy obserwuję własne dzieci, dzieci znajomych i wypowiedzi innej młodzieży, to im współczuję. Dzisiejszy nauczyciel zwykle nie dorasta do pięt tym z moich lat szkolnych.
Może miałem wyjątkowe szczęście. Może w innych szkołach nie było kiedyś tak dobrze. Nie zmienia to jednak faktu, że dopóki praca w szkole nie stanie się bardziej atrakcyjna, póty poziom kadry nauczycielskiej się nie podniesie. Bez tego nie pomogą żadne mundurki, kamery ani regulaminy. Nawet zakucie uczniów w kajdanki.
Osobnym aspektem jest odwaga cywilna i odpowiedzialność za prawdę. Prawdy o Katyniu i wielu innych aspektach historii dowiedziałem się już w podstawówce, za „komuny”, od komunistycznych nauczycieli. Teraz rzadko spotyka się nauczycieli, którzy mają odwagę wyrazić na lekcji swoje zdanie jeśli jest ono sprzeczne z teoriami lansowanymi przez władzę. Inna sprawa, że wtedy władza była z Moskwy a teraz z Watykanu.
Osobną sprawą jest to, że „za komuny” szkoła miała ułatwione zadanie, bo więcej uczyła a mniej wychowywała. Generalnie rzecz biorąc rodzina lepiej spełniała swe społeczne funkcje w aspekcie wychowania młodego pokolenia przez co szkoła miała łatwiejsze zadanie niż teraz. Upadek podstawowej funkcji rodziny, jaką jest wychowanie dzieci, to w kraju katolickim, rządzonym przez katoprawicę, bardzo ciekawy objaw. To jednak temat z całkiem innej beczki...