Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

wtorek, 28 maja 2013

Efekt Lucyfera – część druga

czyli Zimbardo a sprawa Polska






Motto graficzne mojego wydania Efektu Lucyfera - widzisz więcej białych aniołów, czy czarnych diabłów? (kliknij grafikę, aby ją powiększyć) „Granica kręgu IV” M.C. Escher

Czytając książkę taką jak Efekt Lucyfera, nie sposób uniknąć refleksji nad tym, czy świat zmierza w dobrym, czy też w złym kierunku. Nie sposób też uniknąć ocen kraju, w którym się żyje. Ja również takich rozważań dokonywałem i powiem Wam szczerze, iż w pierwszym przypadku nie były one najweselsze, a w drugim wręcz dołujące, choć Zimbardo w swojej pracy do naszych realiów się nie odnosi.

Zacznijmy od świata. Świat to dla nas oczywiście państwa „demokratyczne”, czyli Europa i Stany. Nie oszukujmy się – reszta niewiele nas obchodzi (choć powinna). Bliższa koszula ciału, to najzupełniej zrozumiałe. Zrozumiałe i logiczne. Czy w odległych egzotycznych krajach będzie zamordyzm, czy nie, nie wpłynie to na nasze życie, oczywiście do czasu, aż konsekwencje takiego czy innego stanu rzeczy nie sprawią, iż te kraje, które nas nie obchodzą, nagle zaczną wpływać na naszą rzeczywistość. Póki jednak tak nie jest, ważniejsze dla nas jest, jak wygląda ta nasza demokracja. I tutaj napotykamy problem.

W czasach, gdy byliśmy pod „okupacją” Moskwy, gdy rządziła komuna, Stany i Europa Zachodnia jawiły się większości z nas jako raj na ziemi, kraina swobód i prawdziwej demokracji będącej przeciwieństwem władzy ludu pracującego miast i wsi. Teraz płatni prześmiewcy PRL-u, którzy wyśmiewają minioną epokę, podobnie jak kiedyś wyszydzali czasy przedwojenne i zgniły kapitalizm, próbują podtrzymać ten wizerunek. Podtrzymać poprzez jednostronne, graniczące z fałszem przedstawianie socjalizmu, ponieważ wiedzą, iż tematu tego wyczekiwanego i upragnionego kapitalizmu lepiej nie ruszać, gdyż zamiast pochwały mogłaby wyjść krytyka. W swej książce Zimbardo wielokrotnie, mimochodem, tylko na zasadzie odwołań do powiązanych z tematem zdarzeń, przywołuje obraz demokracji zachodnich z lat przeszłych. I co czytamy? Ano przypominamy sobie, iż w czasie, gdy u nas komunistyczna władza strzelała do górników i stoczniowców, gdy pałowała studentów, w tej naszej kochanej demokracji strzelała ostrą amunicją do Murzynów, Irlandczyków, pacyfistów, studentów i do kogo jej tylko pasowało. Jest jednak kilka różnic. U nas, pod tą przeklętą okupacją, strzelano do ludzi, którzy jawnie nawoływali do obalenia panującego ustroju przy pomocy siły. To w każdym państwie i w każdym ustroju spotka się z podobną ripostą. W tym samym czasie demokracje zachodnie strzelały do ludzi, którzy wcale nie chcieli obalać ustroju, a żądali jedynie zniesienia segregacji rasowej, zaprzestania wojny w Wietnamie czy zmian w funkcjonowaniu szkolnictwa wyższego. Dla mnie to drugie jest znacznie gorsze, tym bardziej, iż u nas pokrzywdzeni są teraz kombatantami, bojownikami, co przekłada się na określone korzyści, a sprawcy są piętnowani i ciągani po sądach, gdy tymczasem na zachodzie ofiary nigdy nie doczekały się nawet przeprosin, a sprawcy masakr do dziś z dumą noszą medale i odznaczenia otrzymane za te wyczyny. Dochodzi do tego sprawa dynamiki wolności obywatelskich w czasie. W PRL-u prawa obywatela systematycznie rosły, od ich namiastki w czasach Cyrankiewicza do znaczącej poprawy stanu rzeczy za Gierka. Na zachodzie zaś odwrotnie. Duża poprawa praw większości obywateli (nie mówię o bogaczach, politykach i innych wyjątkach) nastąpiła po wojnie, gdyż kapitalizm musiał pokazać swą atrakcyjność przed masami ludu pracującego na wschodzie Europy, by mocniej zatęskniły do prawdziwej wolności. Teraz jednak, po upadku komuny, kapitalizm i jego wersja demokracji pokazują prawdziwe oblicze. Konwencja Genewska? A co to takiego? To nie dotyczy terrorystów, a każdy, kto przeciw nam, to terrorysta. Tortury? W imię wolności – proszę bardzo. Prawa człowieka ? A co to takiego? Sądy kapturowe, pozbawianie wolności bez prawa do obrony, bez prawa do procesu – to model wolności, który oferują nam Stany Zjednoczone i nikt w Polsce w publicznych mediach nie ma nawet odwagi wypowiedzieć słów krytyki. A przecież już teraz niektóre aspekty amerykańskiej demokracji są bardziej odrażające niż ich hitlerowskie odpowiedniki. Niemcy torturowali „polskich bandytów”, Żydów i wrogów oraz innych podejrzanych. Podejrzanych! Tymczasem kilka dni temu w Stanach upoważniono służby walczące z terroryzmem do torturowania świadków! W końcu nic nowego, zatwierdzili tylko stan faktyczny - przecież zdjęcia ze znęcania się nad więźniami w Abu Ghraib pokazują w roli ofiar nie podejrzanych, a świadków. To nowa jakość, w dziejach dotąd niespotykana. Zawsze w czasie wojen, i nie tylko, mordowano niewinnych. Ewidentne zło, ale stare jak świat. Podejrzanych się torturuje, odkąd wymyślono to słowo. Stany są jednak pierwszym krajem, który torturuje świadków, również własnych obywateli i w dodatku się do tego przyznaje, a jakby było tego mało. takie działania uprawomocnił! Taką właśnie demokrację stawia się nam za przykład. Czym się to różni od komunistycznego zakłamania?

W normalnych krajach demokratycznych opinia publiczna, między innymi z pomocą prasy, radia i telewizji, może się przeciwstawiać złemu kierunkowi preferowanemu przez władzę, może walczyć ze złem. Przecież nie musimy iść drogą polityczną USA i schematem kapitalizmu rodem z XIX wieku. Możemy wybrać choćby model skandynawski. Sęk w tym, że tylko teoretycznie. Tak agresywnego kapitalizmu jak w Polsce, nie ma chyba nigdzie, a mechanizmy, które w wielu krajach są gwarantem podążania w powszechnie pożądanym kierunku, u nas w ogóle nie działają. Jest tak choćby z naszymi mediami. Autocenzura ekonomiczna okazała się dużo bardziej agresywna niż cenzura polityczna z minionej epoki*, a dziennikarze zamiast być czwartą władzą zaprzedali się klasie politycznej i tym nielicznym, którzy mogą zaliczać się do naszych rodzimych bogaczy. Nie tylko się zaprzedali, ale utracili kontakt z rzeczywistością większości narodu, bez reszty identyfikując się ze światem celebrytów i polityków; zapominając, że to świat wyjątków. Niedawno pisałem o Monice Olejnik, która uważa, że w Polsce na zmywaku można zarobić na utrzymanie i na studia, a dziś się dowiedziałem, jakie stawki oferuje się młodemu człowiekowi w Łodzi – od 2,5 zł (sic!) za godzinę w charakterze parkingowego do 5zł w ochronie, ale tam już są wymaganie zdrowotne i inne. Bez komentarza. Ktoś spyta co ma do tego Zimbardo i Efekt Lucyfera? Otóż jeden ze studentów biorących udział w SEW przez cały rok(!) akademicki spał na tylnym siedzeniu samochodu osobowego zaparkowanego na parkingu przed uczelnią, gdyż miał do wyboru – mieszkanie albo jedzenie. Na jedno i drugie nie miał pieniędzy. Zimbardo pisze o tym mimochodem, jako o zwykłym elemencie amerykańskiej rzeczywistości. Ja nie uważam, by zmierzanie w takim kierunku było dobre i nie uznaję za uczciwych, porządnych ludzi tych, którzy jak pani Olejnik stwierdzają, że niczego komunie nie zawdzięczają, bo studia to nic takiego. O słabości i spolegliwości naszej prasy, o potędze naszej autocenzury może świadczyć choćby to, iż w moim rejonie ostatnio w trzech kościołach policja znalazła narkotyki ukryte w... tabernakulum. A w mediach o tym ani słowa. Nie mówi to oczywiście niczego o Kościele, gdyż pojedynczy przypadek, który może się zdarzyć w każdym środowisku, nie jest i nie może być obrazem całości, pokazuje natomiast słabość i zaprzedanie naszych mediów, które nie opublikują nigdy niczego, czego by od nich nie oczekiwano.

Jest taki moment, gdy Zimbardo opisuje wrażenia jednego z niewielu ocalałych ze „Świątyni Ludu” w Gujanie. Ów nie tylko ocalał, ale uratował kilka innych osób, choć był człowiekiem niewykształconym i niespecjalnie światowym. Ten chłopek roztropek stwierdza, iż pierwszym sygnałem ostrzegawczym, ale za to bardzo wyraźnym, było, iż w tej wspólnocie wybranych nikt się nie uśmiechał. Bardzo celny i bardzo łatwy sposób ocenienia prawdziwego stopnia zadowolenia społeczności z jej własnych realiów. Od razu skojarzyły mi się moje wrażenia ze szlaków. Zawsze wiem, nawet idąc leśną przecinką czy górską ścieżką, iż jestem w Polsce. Nie tylko po śmieciach zalegających w najbardziej nawet nieprawdopodobnych miejscach i napisach typu „Legia Pany”, ale przede wszystkim po tym, że ludzie przestają się do ciebie uśmiechać, a gdy ich pozdrowisz, odpowiadają niechętnie lub wręcz patrzą na ciebie jak na wariata.

Inny mechanizm, który w ogóle u nas nie działa, to różnica między wielkomiejską anonimowością i jej skutkami, a społecznościami lokalnymi, których członkowie, we własnym zresztą interesie, nastawieni są na wzajemną pomoc. Pięknie pokazuje to Zimbardo w swym eksperymencie, w którym porzuconymi samochodami wodził na pokuszenie amerykańskich miastowych i wieśniaków. Ci ostatni oczywiście nie kradli. U nas to nie działa. Na wsi kradną nie mniej niż w mieście. Inaczej, inne są mechanizmy tych przestępstw w polskim mieście, a inne na polskiej wsi**, ale efekt jest jaki jest. Nie ma, w przeciwieństwie do Stanów, Niemiec czy innej Szwecji, różnicy między wsią i miastem w podejściu do cudzego mienia, jest tylko różnica w motywacji do kradzieży wynikająca z różnego podłoża przekonania o bezkarności.

Ta tematyka od razu dotyka następnej rzeczy, która u nas nie działa, czyli donosów. W takich Niemczech czy Czechach, żeby znów nie sięgać za ocean, wyjąwszy elementy kultury więziennej, porządny obywatel to taki, który nadaje odpowiednim organom o każdym wykroczeniu, że o przestępstwach nie wspomnę. U nas to dalej konfident, kapuś, donosiciel. Jakby Polska była więzieniem, a wszyscy starymi garownikami. Oczywiście, można tę degenerację zwalać na komunę, ale mieli ją i Czesi, i Słowacy, i Niemcy, a jakoś się tak nie zeszmacili.

Jednym z największych zagrożeń dla dobra, jednym z największych sojuszników zła, jest bierność dobrych. Powodują ją różne czynniki – tchórzostwo, konformizm, sprzedajność. U nas posunięta jest ona jednak do granic. Nie tak dawno na jednym z blogów poświęconych recenzjom z książek, a więc w miejscu, gdzie można spotkać intelektualną elitę, wdałem się w polemikę z prowadzącą, gdyż wnerwiły mnie jest stwierdzenia, iż „każdy Niemiec jest zły” i „wszyscy Niemcy są źli”. Najpierw myślałem, iż to tylko taki „skrót myślowy”, czyli bezmyślne chlapanie jęzorem zaczerpnięte z wzorców lansowanych przez telewizornię, więc odezwałem się w sposób, który dawał jej szansę wyjścia z twarzą. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wymianie kilku komentarzy pod jej recenzją jednej z „patriotycznych” lektur stwierdziłem, iż ona naprawdę wierzy w to, co pisze. Nie miałem więc innego wyjścia, jak stosując się do jej logiki i argumentów tak poprowadzić dyskusję, by się sama w kozi róg ze swymi przekonaniami zapędziła. Trwało to kilka dni, a gdy już się stało… skasowała całą dyskusję, zarówno moje jak i swoje wpisy (czyżby się ich wstydziła?). Nie była się w stanie sama przed sobą przyznać do tego, do czego ją doprowadziły jej własne wypowiedzi. Nie to jednak było dla mnie najciekawsze. Naprawdę zasmucił mnie całkowity brak reakcji ze strony wszystkich innych bywalców bloga. Jestem jeszcze w stanie pojąć, że nie chcieli z nią zadzierać, choć nie mogę zrozumieć powodów tego przyzwolenia na szerzenie podobnych poglądów. Ale dlaczego dalej z nią utrzymują kontakty pełne wzajemnych komplementów? Jakie korzyści daje im bywanie na blogu osoby o takich przekonaniach? A czego w takim razie można oczekiwać od ludzi mniej oczytanych i niewykształconych? Mam wrażenie, że gdyby u nas się Hitler pojawił, „zadziwilibyśmy” świat dużo mocniej niż Niemcy. Inna sprawa, że przed Hitlerem, o czym niechętnie się pisze, poziom antysemityzmu w Niemczech był dużo niższy niż w Polsce czy Francji, a to, co się stało potem, jest jeszcze jednym z tysięcy dowodów na to, że zło czynią z reguły ludzie dobrzy, którzy w innej Sytuacji i w innym Systemie nigdy by się takimi uczynkami nie skalali.

Może to wpływ dominującego u nas katolicyzmu, iż większość, podobnie jak wspomniana blogerka i jej przyjaciele, jak ognia boi się nawet próby myślenia o tym, że wszystko jest względne. Atrakcyjność dychotomii dobra i zła od wieków forsowanej przez Kościół, podziału ludzi na dobrych i złych, polega między innymi na tym, że zwalnia od myślenia. Od myślenia również o tym, iż jest to idealne narzędzie do manipulowania ludźmi i społeczeństwem. Zapewne wynika to z tak często z ambon cytowanej przypowieści o tym, iż „Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców” (Mt 7:18), która może sprawdza się w ogrodnictwie, ale na pewno nie w naukach społecznych. Z samej istoty katolicyzmu wynika, iż w dominującej u nas formie nie przystaje on w ogóle do naszych dzisiejszych realiów, a kler choć prze do udziału we władzy świeckiej, co jest ewidentnie sprzeczne z konstytucją, zdaje się nie robić nic, by ten stan rzeczy zmienić. Weźmy dziesięć przykazań. Nie rób tego i nie rób tamtego. Tylko zakazy. Jaka jest więc najłatwiejsza droga do nieba? Nie robić nic! Może z tego wynika również ta charakterystyczna dysfunkcja wielu kluczowych mechanizmów społecznych w polskiej rzeczywistości, nawet ekonomicznych? Nie zabijaj, bo to grzech. Ale nie jest grzechem nie reagować, gdy ktoś inny zabija. Nie kradnij, ale udawaj, że nie widzisz złodzieja, przecież nie jesteś kapusiem. To do przyjęcia dla Kościoła, ale nie dla zdrowego społeczeństwa. A bierność nadaje rozpędu złu. Wychodzi taki profesor kryminalistyki i mówi, że w Polsce ani w Europie i całym cywilizowanym świecie nikt nie bije w trakcie przesłuchań. Obraża tym i dołuje wszystkich, którzy zostali pobici i daje poczucie bezkarności tym, którzy biją. W dodatku nikt nie śmie mu powiedzieć, iż to wypowiedź godna kretyna! Jak my kochamy te autorytety! Zwłaszcza te, które mówią, jak u nas dobrze. Wychodzi baba, również z tytułem profesora, której nawiasem mówiąc nie tknąłbym nawet za pieniądze, i mówi, że niektóre kobiety prowokują do gwałtu! Rozumiem, że jej to nie grozi, choćby nie wiem jak prowokowała, i może w tych kompleksach pies pogrzebany, ale bycie osobą publiczną powinno (powinno!) zobowiązywać do mądrzejszych wypowiedzi niż te, które słyszymy pod nocnym sklepem monopolowym. To tak, jakby ofierze powiedzieć, że sama sobie winna, iż odcięto jej rękę, bo po co w Polsce zakładała złoty zegarek? Paranoja! Jeśli tak się wypowiadają „autorytety”, to co mówić o przeciętnym Kowalskim? I dziwić się, że w Polsce kary za zgwałcenie są żenująco niskie, choć gwałt jest w pewnym sensie gorszy niż zabójstwo. Śmierć czeka każdego i nie znamy dnia ani godziny, więc zabójstwo to tylko przyspieszenie, bezprawne niewątpliwie, pewnej oczekiwanej i nieuniknionej rzeczywistości, natomiast gwałt jest czymś krańcowo odmiennym. Dotyka nie tylko ofiarę i jej bliskich, ale wszystkich, którzy się z tym zdarzeniem, nawet pośrednio, zetkną. Jest to też jedna z przyczyn, dlaczego jest tak powszechny w czasie wojen i ludobójstwa. Dziwić się, że tak wszystko wygląda jak wygląda, skoro dekalog, podstawowy (przynajmniej oficjalnie) zestaw zasad moralnych naszego społeczeństwa promuje bierność?

Ta bierność prowadzi do sytuacji, które mogłyby być śmieszne, gdyby nie były prawdziwe. Ofiara zostaje uznana za pokrzywdzoną, a kat za bohatera, pierwsze zostaje wynagrodzone odszkodowaniem, a drugie, w tym samym państwie, w tym samym czasie, dostaje nagrodę właśnie za ten czyn, za który druga strona, od tego samego aparatu władzy, otrzymuje odszkodowanie (choćby przypadek Agenta Tomka i pań Sawickiej oraz Marczuk). I nikt nie ma odwagi powiedzieć głośno, że to państwo jest chore!

Parlament podejmuje uchwały w sprawie zabójstwa pojedynczego człowieka (Grzegorz Przemyk), które miało miejsce w ubiegłym wieku i wszystkie media to chwalą. Nikt nie ma odwagi powiedzieć, że to chore, gdyż to samo państwo musi płacić potężne kary Unii z tego powodu, iż jego organy nie mają czasu wydawać wymaganych aktów prawnych. Nikt nie powie, że karygodne jest zajmowanie się takimi drobiazgami, gdy brak czasu na zajęcie się choćby tak palącymi problemami, jak nierozwiązana sprawa wychodzących z więzień wielokrotnych morderców i pedofilów, nad którymi nie ma żadnej praktycznie kontroli, żadnych zasad postępowania z nimi czy służbą zdrowia przypominającą coraz bardziej umieralnię. Na to nie mamy czasu.

Dlaczego o tym wszystkim piszę w związku z Efektem Lucyfera? Gdyż działanie tego efektu można w Polsce obserwować co dzień, nie wychodząc nawet z domu. Wystarczy włączyć radio, internet albo telewizor. Takie rzeczy dzieją się wszędzie, na całym świecie, ale u nas brak tego, co jest nadzieją w normalnie funkcjonujących społeczeństwach – reagowania na zło. Piętnowania, dawania wyrazu temu, że zło jest złe, odcinania się od ludzi zło czyniących do czasu, aż się poprawią. Dzielenia ludzi nie na dobrych swoich i złych tamtych, ale na tych, którzy robią dobrze i tych, którzy robią źle. Wbrew temu, co wmawia nam się codziennie, nie wystarczy nie grzeszyć. Trzeba jeszcze reagować na zło, które się dzieje. Jak już pisałem, gdy kogoś biją, nic mu z tego, że my nie bijemy, nic mu z tego, że nie grzeszymy. Pomóc mu może choćby to, że wykonamy anonimowy telefon na policję. Wbrew temu, co wynika z dekalogu, nie można być dobrym człowiekiem, będąc biernym wobec zła. Może można być dobrym katolikiem – nie wiem, nie jestem teologiem, może wystarczy kochać wszystkich, nawet zbrodniarzy, modlić się i nie czynić zła, ale na pewno nie można być dobrym obywatelem i mieć nadzieję, że Polska kiedyś będzie dobra dla większości, a nie tylko dla nielicznych, którzy żyją za ogrodzeniami strzeżonych osiedli i podróżują w towarzystwie ochroniarzy. Wielu powie pewnie zaraz, że jestem antykatolikiem. Nieprawda. Jestem przeciwko konkretnym złym zjawiskom w Kościele i przeciwko temu, że tak naprawdę kler, w zdecydowanej większości, w ogóle nie wypełnia zadań społecznych, które uzasadniają jego istnienie. Przynajmniej taka sytuacja jest teraz w Polsce i póki głównym tematem nauk Kościoła będzie aborcja, póki będzie się ludziom wmawiać, że tylko wierzący może być porządnym człowiekiem, co w chętnych temu umysłach od razu budzi skojarzenie, że wystarczy być wierzącym, by być dobrym, póki Kościół nadal będzie szerzyć stereotypy, półprawdy i masowo produkować świętych… Szkoda gadać.

Oczywiście jest wiele czynników, które sprawiają, że jest u nas jak jest. Nawet sama demokracja jest już parodią samej siebie. W konstytucji zapisano między innymi, że nie wolno tworzyć partii faszystowskich. A ja ciekaw jestem dlaczego? Kto choć trochę zna historię, ten wie, iż faszyzm włoski, do czasu wejścia Włoch na orbitę hitlerowskich Niemiec, był ustrojem zdecydowanie popieranym przez absolutną większość społeczeństwa i gdyby nie Hitler, być może Włochy nadal byłyby faszystowskie, a byłby to ustrój zasadniczo odmienny od tego, co się kojarzy ze znaczeniem, jakie mu nadali Niemcy. Czemu w konstytucji zapisano zakaz propagowania tego włoskiego ustroju? Pytanie retoryczne, gdyż ten zapis tak sformułowano, iż realnie zakazano popierania każdego ustroju innego niż demokracja. Tymczasem nawet nasz polski papież przestrzegał przed niedoskonałościami demokracji, gdyż już widział realną groźbę jej przekształcenia w ochlokrację oraz inne jej wady. Demokracja jest bardzo ułomna, twierdziło to wielu mądrzejszych ode mnie, ale nam się wmawia, że jest cudowna. Kiedy porówna się faszyzm włoski z pierwszego etapu (przed mezaliansem z Hitlerem) z dzisiejszą polską demokracją, albo z amerykańską pogardą dla prawa międzynarodowego i ich własnej konstytucji… Zamiast o tym mówić, zamiast piętnować niedostatki, by poszukać dróg ich eliminacji, krzyczy się, że wszystko jest pięknie, a ci, którzy widzą, iż tak nie jest, pozostają bierni, co skutkuje tym, iż słychać tylko jedną opcję.

W naszym kraju ludzi wskazujących, że coś jest złe, wadliwe, nazywa się krytykantami. Króluje zasada „nie sraj we własne gniazdo”. Dzięki temu wszystko zamiast się poprawiać, idzie ku gorszemu. Popatrzmy na elity. Na tych, których styl życia i etyka powinny być przykładem dla pospólstwa. Na lekarzy, którzy mając za nic złożoną przysięgę odmawiają chorym pomocy powołując się na procedury i przepisy (rozkazy). Czy nie tak tłumaczyli się SS-mani? Popatrzmy na pracowników ZUS i NFZ wydających pieniądze na siedziby swych urzędów i utrzymujących, że nie ma ich na leki. Popatrzmy na urzędników, którzy uważają, że jeśli nie złamali prawa, wszystko jest w porządku. Popatrzmy na tych, którzy obdarowują się nawzajem premiami, gdy większość narodu klepie biedę. Na lekarzy, którzy pracują na dwudziestu etatach i nikt nie śmie powiedzieć im dość. Na sądy orzekające o błędach medycznych i samorząd lekarski, które zabierają uprawnienia w mniejszej liczbie przypadków, wliczając w to ewidentne sprawy kończące się zgonem czy kalectwem, niż w samym Londynie za nieuprzejme zachowanie wobec pacjenta! Z roku na rok granica przesuwa się coraz bardziej na korzyść zła. Dziś to, za co wczoraj ponosiło się karę, nie jest już nawet naganne. Wymieniać można w nieskończoność, a wszystko to dlatego, iż jesteśmy bierni, iż kontentujemy się tym, że sami bezpośrednio zła nie czynimy. A przecież na ogół nie trzeba wiele, by zacząć coś zmieniać. Wystarczy, gdy ktoś powie, iż zgwałcona sama się prosiła, głośno dać wyraz temu, co się o tym myśli. Wystarczy, gdy ktoś nadaje na Żydów, Rumunów lub innych Innych, powiedzieć mu kilka słów prawdy, choćby w żarcie, ale takim, by drugi raz się zastanowił. Tego jednak u nas nie ma. Moja chata skraja. To jest nasze prawdziwe motto narodowe. Póki tego myślenia nie zmienimy, na poprawę nie ma co liczyć. Dlatego właśnie trzeba Efekt Lucyfera polecać, kiedy tylko mamy okazję. Czy to coś zmieni? Czy w tym kraju można jeszcze w ogóle coś zmienić bez obcej interwencji? Wątpię. Ale lepiej coś robić, niż nie robić nic. Lepiej utonąć płynąc do brzegu, niż utonąć nie próbując. Przynajmniej ma człowiek jakieś zajęcie. To oczywiście taki żart. Jednym z fundamentalnych przekazów psychologii społecznej zawartej w Efekcie Lucyfera jest to, że ludzie w większości nie są z natury ani bardzo źli, ani bardzo dobrzy. Codziennie, w każdej sekundzie, każdą decyzją, każdym wyborem, robią krok w kierunku dobra, lub zła i trzeba tylko poznać mechanizmy sprawiające, iż częściej będą wybierać dobro, a potem je promować jednocześnie piętnując te przeciwne. Praca syzyfowa, ale przecież sprzątając też wiemy, że ta pracy nigdy się nie kończy, a jednak sprzątamy, jeśli nie chcemy utonąć w brudzie. Więc sprzątajmy i zwracajmy uwagę tym którzy śmiecą. I dosłownie, i w przenośni. A przede wszystkim zacznijmy zmieniać świat od ludzi, a ludzi od siebie.

To oczywiście tylko takie moje refleksje, miejscami dość luźno powiązane z Efektem Lucyfera Zimbardo, z którymi wcale nie trzeba się zgadzać. Książkę jednak warto poznać, by samemu ją przemyśleć i móc z pełnym przekonaniem polecać innym


Wasz Andrew


* Sformułowanie Mariusza Zielke zawarte w powieści Wyrok 
** W Polsce kradzież w miastach ułatwiona jest przez anonimowość rodzącą poczucie bezkarności, a na wsi ciężar leży po stronie świadków – boją się, iż sprawca się zemści na „donosicielu”, bo przecież ‘wiedzą sąsiedzi na czym kto siedzi”, zaś sprawcy są tego świadomi

21 komentarzy:

  1. Refleksji sporo, refleksje bardzo ciekawe.

    Nawiązując do naszej klasy politycznej, to szkoda gadać. Mój historyk z gimnazjum często powtarzał, że skutki Akcji AB widać do dzisiaj i ciężko się z nim nie zgodzić. W naszym kraju nie ma po prostu porządnej klasy politycznej, ludzi, którym na sercu leżałoby dobro kraju, narodu, etc. Słowa takie jak ojczyzna, naród, itd. są wykorzystywane wyłącznie jako slogany wyborcze, w które nikt absolutnie nie wierzy. Do urn chodzi jakieś 50 % uprawnionych obywateli i oddaje głosy na kolejne świnie, które chciwe próbują dopchać się do koryta. Pytanie, co robi pozostałe 50 %? Dlaczego, choćby wzorem Saramago i jego "Miasta białych kart", nie poświęcić kilku minut na wizytę w lokalu wyborczym, by wrzucić do urny czystą, niewypełnioną kartę jako znak protestu? Przecież, gdyby z frekwencją na poziomie 70 - 80 %, jakieś 10 - 20 % oddanych głosów byłoby nieważnych, nawet nasze populistyczne media musiałyby jakoś zareagować (fakt, że pewnie bajdurzyłyby na temat nieświadomości obywatelskiej, czy coś w tym stylu, ale ludzie świadomie oddający pusty głos uświadomili by sobie, jak wielu ich jest).

    Co do krytyki kościoła jako instytucji, to polecam serdecznie klasyka E. Zolę i jego "Rzym". Ciekawa jest również sytuacja z nowym papieżem Franciszkiem, który jak widać coraz wyraźniej jest bardzo nie w smak wielu kościelnym dostojnikom (stwierdzenie, że nie tylko katolik, a po prostu człowiek czyniący dobro, może liczyć na zbawienie wywołało niemały popłoch).

    A co do samej kondycji ludzkości - ja coraz bardziej przychylam się do tezy Greya z "Czarnej Mszy", że ona się raczej nie zmienia. Zło jest immanentną cechą natury ludzkiej i nie da się go w pełni wyeliminować (do czego dążą usilnie wszelkie utopie) - zamiast tego warto skupiać się na tym, by nie powiększać zła wokół nas.

    A co do blogerki i germanofobii - generalizowanie i stereotypy to chyba jedne z najgorszych rzeczy, które występują w społeczeństwach. Zawsze się dziwię, jak można bez mrugnięcia okiem stwierdzać, że "wszyscy Polacy to złodzieje", "wszyscy Muzułmanie to mordercy i terroryści", a "wszyscy Niemcy to faszyści". Przecież wystarczy przyjrzeć się naszej własnej rodzinie i łatwo można zauważyć, jak bardzo różnimy się między sobą (w obrębie tak podstawowej komórki!, cóż dopiero mówić o całym narodzie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie napisane. Co do Greya, z tego co piszesz, gdyż nie czytałem, pokrywa się z wnioskami z Efektu Lucyfera, tylko sformułowania nieco inne i może akcenty niektóre położone trochę odmiennie. Niestety Zimbardo zwraca uwagę na to, iż często zło dzieje się, choć ludzie chcą czynić dobro, choć są przekonani, że czynią dobrze. Na szczęście tłumaczy jak do tego dochodzi i jak możemy temu przeciwdziałać :)

      Usuń
  2. I tu jest klucz zmieniajmy świat własnym przykładem. I zacznijmy od własnych domów, jeżeli to zaniedbaliśmy trudno będzie - znam to z autopsji.
    A czy go damy radę zmienić to już inna sprawa.
    Ale się opisałeś, a ja oczytałam. Wylałeś morze żółci, a ja nie mam nastroju do polemiki. Podzielam Twoje poglądy na wielu płaszczyznach. Szczególnie tych dotyczących demokracji i tej amerykańskiej, mającej interesy na całym świecie i tej naszej rodzimej przypominającej bardziej totalitaryzm tyle, że w jeszcze gorszym wydaniu.
    Ale co do Dekalogu nie zgadzam się z Tobą. To są Boże wytyczne /zresztą dobre i dla wierzących i ateistów, którzy też wierzą tyle, że w to iż Boga nie ma/, a człowiek ma wolna wolę i może je przyjąć lub odrzucić. Jeżeli wierzy w Boga to ma świadomość istnienia szatana, który w dzisiejszych czasach dwoi się i troi zacierając ręce. A wtedy wie, że istnieje również piekło, a jak ono będzie wyglądać to wystarczy poczytać "Dzienniczek Faustyny". Sam Dekalog oczywiście wymaga rozszerzenia i to robi rachunek sumienia. Wystarczy sięgnąć po dobrze opracowany modlitewnik i Twoje wątpliwości powinny być rozwiane co do szerokiej naganności naszego postępowania i z czego powinniśmy się jeżeli jesteśmy katolikami spowiadać.
    A jeżeli tego nie robimy to znaczy, że nie rozumiemy nakazów Bożych lub mając szerokie sumienie nie obwiniamy się za to za co powinniśmy.
    Niestety nasz katolicyzm jest rutynowy, pozbawiony w większości przypadków żywej wiary stąd i brak okazywania radości i brak otwartości na drugiego człowieka. I to dotyczy również kapłanów. A Franciszek mówi nam, że dobry chrześcijanin do radosny chrześcijanin. I ta radość moim zdaniem już powinna zaczynać się przy ołtarzu, powaga ale radosna. Może dzięki Franciszkowi tak się stanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałem, że Dekalog jest zły, tylko że wiara oparta na zestawie tych zakazów nie przystaje do naszych czasów, gdyż jest on niewystarczający. Tak w matematycznym ujęciu. Zapis "Nie zabijaj!" nie jest zły, ale jest niewystarczający. Dziś powinien brzmieć "nie zabijaj ani bezczynnością nie zezwalaj na zabijanie". Twoja wiara nie zamyka się na tym etapie, tylko niestety Ty i Twoja wiara nie są wiarą większości. Gdyby Dekalog był tylko wstępem, gdyby większość myślała jak Ty, nie byłoby źle, ale na ogół na nim się kończy, a nawet i z jego przestrzeganiem są problemy. Większość, co widać po uczynkach, a nawet wypowiedziach, jest jaka jest. Dekalog posłużył mi tylko jako przykład przestarzałych zasad moralnych, które nic nie straciły ze swej prawdziwości, ale utraciły wystarczalność. Dotyczy to wszystkich starych systemów opartych na "tradycyjnych wartościach", które nakierowane są tylko na człowieka,jako na jednostkę, a nie jako trybik w maszynie społecznej.
      Franciszek proponuje, jak się wydaje, wiarę bliższą wymaganiom dnia dzisiejszego, ale już widać opór, choćby wśród naszych hierarchów. Nie wróżę mu sukcesu, ale obym się mylił. Bardzo bym się ucieszył z takiej pomyłki.
      Podobało mi się to, co napisałaś o ateistach - że to też wierzący (że Boga nie ma). Sam wielokrotnie używałem tego sformułowania :)Jedyni prawdziwi niewierzący to racjonaliści :)

      Usuń
    2. Oczywiście nie uważam żebyś sądził, że Dekalog jest zły, ale trudno by Bóg pisał go na nowo.I wykładał łopatologicznie wiernym o co mu chodzi. W zasadzie powinno być jasne, że nie będziesz zabijał to również znaczy gdy jesteś obojętny też zabijasz, gdyż jest to grzech zaniechania. Człowiek ma ogromne możliwości umysłowe niemniej wykorzystuje te możliwości przede wszystkim przeciwko samemu sobie. I to w każdej dziedzinie życia. Ale to pycha jest najgorszym demonem niszczącym nas ludzi.
      Ma rozum i ten powinien mu podpowiadać co jest dobre a co złe nawet jeżeli ma większe skłonności do złego niż dobrego.
      Ale w sumie książka chyba o czym innym traktuje.
      Nie wiem czy dobrze wyczułam w Twoim poście, że jakby po części rozgrzeszasz czas socjalizmu. Moim skromnym zdaniem to społeczeństwo, które mamy obecnie to właśnie wytwór tamtego okresu. Ten brak szacunku dla rzeczy i człowieka. To niestety zostało zaaplikowane ze wschodu. I nie mam tu na myśli kultury rosyjskiej, ale bolszewizm i jego korzenie.
      Pewno juz odeszłam od tematu.

      Usuń
    3. Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć jakie było społeczeństwo w Polsce przed wojną. Chyba było bardzo zróżnicowane. Na pewno majątkowo, ale również pod względem postaw, ogarnianych horyzontów. To chyba bardzo skomplikowany układ był. Jednocześnie już wtedy znacząco odróżnialiśmy się od innych państw i narodów. Te różnice widać było także wieki wcześniej. Nie rozgrzeszam socjalizmu, ale daleki też jestem od czarno-białego widzenia świata, jakie w tej chwili jest modne w mediach. Co do tezy, iż zło, które nas trapi i o którym mówisz, przyszło ze wschodu, to jest to teza bardzo atrakcyjna, tylko nie widzę oparcia w obserwacji. Czesi, Słowacy, Niemcy jakoś się nie zarazili tym wszechobecnym śmieceniem, tym wandalizmem powszechnym. Pewnie jakiś wpływ komuna miała, nie ulega to wątpliwości, ale jak duży był on w rzeczywistości i na które aspekty naszej mentalności? To chyba temat na bardzo poważne, wyważone rozmyślania, gdzie trudno będzie o jednoznaczne wnioski. Myślę, że nie ma się co na nie porywać, dopóki się nie dojdzie do wniosków cząstkowych, a tych nie bardzo chce się ludziom szukać. Łatwiej zwalać wszystko na komunę, choć od jej upadku minął już czas równy połowie okresu jej trwania, choć od jej upadku jest coraz gorzej z moralnością, zamiast coraz lepiej. Chyba najgorsze co się wiąże z komuną to to, że odrzuciliśmy wszystko, co się z nią wiązało, nawet rzeczy dobre. Znam autentyczną sytuację, gdy próbowano zmienić nazwę ulicy z generała Józefa Bema na inną, bo się ludziom ze Stanem Wojennym kojarzyła. I zawsze wspominam słowa mojej mamy, która nigdy nie zapomniała co to znaczy być porządnym człowiekiem, nigdy nie wyraziła zgody na wstąpienie do partii, mimo licznych nacisków. Słowa, które powiedziała, gdy ja namawiano do Solidarności, która właśnie obejmowała władzę - "Ja się tam nie zapiszę, bo znam ludzi, którzy już się tam zapisali". Są zawsze dla mnie przestrogą, by oceniać każdego osobno, niezależnie od tego, jaki mundur założył, jaką flagę niesie, jakimi frazesami sypie.

      Usuń
  3. Jesteś wymagający dla czytelnika;) Przeczytałam, z grubsza się zgadzam. Nie mam jedynie sił i chęci polemizować z blogerami, którzy mają - tak jak pokazałeś - ciasne horyzonty. Nie doczytuję i idę swoją drogą. Ale rzeczywiście trzeba zacząć naprawiać świat od siebie i swojego domu. Ja wypróbowałam metodę uśmiechu. Uśmiecham się i świat się wtedy do mnie uśmiecha. To naprawdę działa... Na spacerze,w mieście, na szlaku lub na leśnej przecince uśmiechajmy się do siebie, ludzie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak trzymać :) Uśmiech potrafi zdziałać cuda :)

      Usuń
  4. Zetknęłam się z samymi pozytywnymi opiniami na temat książki. Ale tylu refleksji nikt jeszcze nie miał. Co do obrazka - najpierw widziałam same anioły, a po chwili... Dobrze, że chociaż początek miałam pozytywny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Andrew!
    Z wielką przyjemnością czytałam Pański czytelniczy blog, jak również Pana opinie dotyczące przeczytanych książek na portalu Lubimy czytać. Jednak pewne fragmenty Pana wypowiedzi, umieszczonych jako przemyślenia po lekturze książki „Efekt Lucyfera”, uderzające w istotę chrześcijaństwa są wg mnie dalekim uproszczeniem. Jako osoba wierząca poczułam się zwyczajnie urażona, że to, w co wierzę, zostało strywializowane i sprowadzone do kilku niepochlebnych zdań. Pozwolę więc sobie przedstawić własny punkt widzenia, aby postarał się Pan zrozumieć, że tak, jak Pana uraziło stwierdzenie jednej z blogerek o Niemcach, tak mnie uraził pejoratywny wydźwięk Pana wypowiedzi o religii chrześcijańskiej.
    Fragment Ewangelii wg św. Mateusza, jaki Pan przytoczył jest, jak zresztą wszystkie nauki zawarte w Piśmie Świętym, przenośnią, którą należy odebrać w świetle wiary, a nie odczytać wprost. Wyrwane z kontekstu zdanie nie obrazuje intencji autora. W całości brzmi to tak:

    "Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi?
    Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce.
    Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców.
    Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone.
    A więc: poznacie ich po ich owocach." [Mt. 7, 16-20]

    Wspomniane dobre drzewo, rodzące dobre owoce to wszak nic innego, jak człowiek czyniący dobrze i analogicznie – złe drzewo to człowiek, czyniący źle. Jednak człowiek zły, a czyniący źle to nie to samo. Pismo święte mówi o tym jasno, wzywając do nawrócenia : „Wydajcie więc owoce godne nawrócenia i nie próbujcie sobie mówić: "Abrahama mamy za ojca", bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi. Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” [Łk. 9, 8-9].

    I dalej, również w Ewangelii wg św. Łukasza: „I opowiedział im następującą przypowieść: Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: "Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?"Lecz on mu odpowiedział: "Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć” [Łk. 13, 6-9].

    Wg religii chrześcijańskiej każdy człowiek obciążony jest skłonnością do czynienia zła, ale dostaje szansę naprawienia tego stanu rzeczy, przez co nie zostaje potępiony. Chrystus powiedział to wyraźnie: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników.” [Łk. 5, 31-32]
    I wreszcie to, co najważniejsze:

    „Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron.” [Łk. 6, 43-44]

    To jest istota dobrego i złego drzewa – jego owoce, czyli czyny człowieka. Rozumowanie trzeba po prostu odwrócić – po owocach ocenimy drzewo, czyli w skrócie róbmy tak, abyśmy zostali uznani za dobre drzewa.

    OdpowiedzUsuń
  6. W dalszej części wypowiedzi poruszyło mnie Pana stwierdzenie: „Jaka jest więc najłatwiejsza droga do nieba? Nie robić nic!” oraz „Dziwić się, że tak wszystko wygląda jak wygląda, skoro dekalog, podstawowy (przynajmniej oficjalnie) zestaw zasad moralnych naszego społeczeństwa promuje bierność?”, postawione w odniesieniu do 10 przykazań. Jest to, oględnie mówiąc, kolosalne niedomówienie. Nie jest Pan chyba tak cyniczny, aby poddawać w wątpliwość 10 przykazań, które, wyjąwszy ich religijny charakter, są tak naprawdę podstawą prawodawstwa, ustawodawstwa, jak również zwykłej, ludzkiej przyzwoitości? Wszak ich przestrzeganie (i tylko ich), dałoby światu pokój po wsze czasy. Jeśli (wszyscy!) ludzie: nie kradliby, nie zabijali, nie cudzołożyli, szanowali siebie i innych, kierowali się miłością bliźniego, nie kłamali, nie oczerniali nikogo i – kolokwialnie mówiąc – nie mącili spokojnej wody, to proszę powiedzieć – czy istniałaby potrzeba reagowania na podłość?
    Na jaką podłość?
    Dekalog nie zakłada obojętności na krzywdę, tylko b r a k krzywdy, będący wynikiem jego przestrzegania. Wiem, dziesięć przykazań to świat idealny, nie do osiągnięcia. Ale należy znów pamiętać, skąd pochodzą przykazania i rozpatrywać całość w świetle wiary. Jeśli przykazania pochodzą od Boga, to czyż mogą nie być idealne? Nie mogą, bo są boskie. Z pewnością Pan doskonale zdaje sobie sprawę, że nie da się istoty dziesięciu przykazań, wiary i chrześcijaństwa sprowadzić do jednego cytatu z Pisma Świętego oraz deprecjonowaniu wartości zapisanych w dekalogu.

    Ponadto chrześcijaństwo nigdy nie było religią, która nakazuje pilnować tylko swego nosa, nie dbając o innych. Prawdziwy chrześcijanin nie przejdzie obojętnie obok cudzej krzywdy i nie będzie obojętny na zło. Pismo Święte nakłada na człowieka moralny obowiązek przeciwstawiania się złu, mówiąc również o dobru zaniechanym, choćby w przypowieści o dobrym Samarytaninie [Łk 10, 30-37]. W tej właśnie historii mamy napiętnowanie obojętności, jako czynnika przyczyniającego się do krzywdy bliźniego, a wręcz ją potęgującego. Jej przeciwieństwem jest miłosierdzie i troska Samarytanina.

    Jednak proszę pamiętać, że naukę pochodzącą od Boga wcielają w życie (już jako religię) ludzie - ze wszystkimi swoimi słabościami i ułomnościami. Czyż nie to jest źródłem chaosu?
    Jezus nigdy nie nawoływał do nienawiści i odbierania życia w imię Boga. Przeciwnie – zawsze mówił, że miłosierdzie, przebaczenie i troska o drugiego człowieka – to jest istota chrześcijaństwa, wiary i człowieczeństwa (np. Łk.6,27-36 i dalej).

    Zgadzając się z panem co do clou sprawy, tj. co do tego, że bierność i obojętność prowadzi do eskalacji ogólnie pojętego zła proszę, aby spróbował Pan spojrzeć właśnie na religię, jako na potencjalne remedium na ten problem. Już uważna lektura samych Ewangelii pozwala uświadomić sobie, czego tak naprawdę brakuje w naszym życiu – miłosierdzia i miłości bliźniego.
    Zakończę fragmentem ze Steinbeck’a, który dobrze wpisuje się w kontekst. Dotyczy on dyskusji nad problemem, w jakich granicach człowiek panuje nad grzechem, a więc złem.
    „Amerykańskie tłumaczenie (Biblii) n a k a z u j e ludziom tryumfować nad grzechem, a grzech można nazwać niewiedzą. Przekład króla Jakuba daje obietnicę w słowie „będziesz”, co oznacza, że ludzie z całą pewnością nad grzechem zatryumfują. Natomiast słowo hebrajskie, wyraz timszel – „możesz” – daje prawo wyboru. Kto wie, czy to nie najważniejsze słowo na świecie. Mówi ono, że droga jest otwarta. Przenosi odpowiedzialność na człowieka. Bo jeśli „możesz”, to znaczy również, że „możesz nie”.

    Pozdrawiam
    Agnieszka Opalińska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie napisane i dzięki za miłe słowa. Oczywiście nie miałem zamiaru nikogo urażać, tylko nie do końca się zrozumieliśmy. Gdyby wszyscy widzieli wykładnię Pisma w ten sposób, pewnie nie byłoby źle. Sęk w tym, że każdy rozumie je inaczej. Jest wielu, którzy wręcz uważają, iż należy je interpretować dosłownie. Jest wielu, którzy myślą, że właśnie oni mają prawo do jedynie słusznej interpretacji, a oczywiście każdy z nich interpretuje inaczej. Wojny religijne w okresie reformacji wyraźnie pokazują do czego to może prowadzić. I tak jest nie tylko z chrześcijaństwem. Nie można rozpatrywać religii ani systemu ideologicznego (co też jest pewnym rodzajem wiary) w warstwie teoretycznej, w oderwaniu od skutków jej praktycznego, powszechnego stosowania. Komuniści też mówili, że ich ideologia jest dobra, tylko wykonanie się wypaczyło. Fakt, że akurat komunizm sam w sobie zawiera zło, pomimo pewnych ewidentnie pozytywnych aspektów, a chrześcijaństwo niejako odwrotnie, ale cóż, skoro i w imię Boga (nie tylko naszego), i w imię ideologii, można mordować.
      Czy ofiarom pomaga świadomość, że giną z rąk fanatyków opętanych lepszą wiarą niż inni?
      Nie podejmuję się dyskutowania na temat wartości chrześcijańskich w oderwaniu od ich realizacji. To nieracjonalne i niech się tym zajmują teologowie. Każdy mówiący, że jego wiara jest prawdziwa, dla mnie jest skreślony, gdyż tym samym obraża innych wierzących, którzy wierzą inaczej. Obraża również logikę i sam wydaje sobie świadectwo. Islam mówi, iż on ma rację, a chrześcijanie, że tylko oni wierzą w Boga prawdziwego. Podobnie Żydzi i inni. Aż ciśnie się na usta pytanie, czy aby wszyscy nie błądzą.
      Ja myślę, że z chrześcijaństwem jest jak z algorytmem przeznaczonym dla jakiegoś systemu. Nie ma możliwości przebudowania systemu pod algorytm. Algorytm się pisze pod system. Miarą jego wartości nie jest jego piękno ani klarowności, tylko działanie. Chrześcijaństwo w wielu aspektach przestaje działać i oczywiście można powiedzieć, że to ludzie są źli. To tak, jakby mówić, że teoria jest dobra, tylko nie sprawdza się w praktyce. Jest tyko jedno wyjście - zmienić teorię. Zmienić nie znaczy odrzucić. Teoria względności nie odesłała do lamusa mechaniki Newtona. Uczeni rozumieją, że czasami nawet najpiękniejszą teorię trzeba przebudować, jeśli nie ma się kompletnie rozsypać. Szkoda, że większość chrześcijan nie chce przyznać, że ich wiara zmieniała się w ciągu wieków i nic chcą myśleć nad tym, jak ją zmienić, by działała lepiej.
      Można pisać pięknie o wierze, ale wystarczy spojrzeć na wciąż u nas ogrzewany temat aborcji. Święci Doktorzy Kościoła nie zawsze twierdzili, że poczęte życie od początku jest człowiekiem. Wszystko w wierze podlega interpretacji, a ta zmienia się z czasem i w zależności od potrzeb. Najczęściej zaś w zależności od potrzeb władzy.
      Chrześcijaństwo już ponad dwa tysiące lat próbuje poprawić świat, ale rezultaty nie są chyba zbyt optymistyczne, zwłaszcza ostatnio. W dodatku wyznawców coraz mniej, a religia zawsze umiera z ostatnim kapłanem i wyznawcą. Staje się ciekawostką historyczną. Może więc przyznać, że coś jest nie tak i szukać sposobu poprawy w sobie (w chrześcijaństwie), a nie w świecie? Ten problem w równej wierze dotyczy wszystkich ideologii. Jest tak przypisany do filozofii opartej na wierze, iż nawet, gdy dany światopogląd zwalczy inny, pozostając jako zwycięzca na placu ideologicznego i fizycznego boju, natychmiast, z braku wrogów zewnętrznych, dzieli się na frakcje zwalczające jedne drugą. Mieliśmy to w chrześcijaństwie, mamy i w islamie.

      Usuń
    2. Dziwi mnie też skłonność wierzących do odczuwania obrażonych uczuć religijnych. Skoro Kościół jako całość obraża uczucia wszystkich niewierzących, grzmiąc „tylko wierzący może być dobrym człowiekiem, bez wiary nie ma dobra” wbrew przykazaniom własnego papieża, co można usłyszeć w Polsce w każdą niedzielę (i nie tylko) w kazaniach od telewizji i katedr aż po wiejskie kościoły parafialne , to jak można podnosić zarzut obrazy uczuć religijnych? Inna sprawa, że urazić można również prawdą. Nie ma chyba gorszej urazy, niż wytknięcie komuś ewidentnego błędu. Jeśli ktoś się obraża za krytykę, nic na to poradzić nie mogę. Od tego prawa, od prawa do krytyki, nie odstąpię. Chciałbym jednak jeszcze raz powiedzieć, iż nigdy nie było moim zamiarem nikogo obrażać, ani nawet sprawić, by ktoś poczuł się urażony.
      Co do Zimbardo i Efektu Lucyfera, to jest zasadnicza różnica między psychologią społeczną a wiarą. Przywódcy religijni od tysięcy lat mówią – uwierzcie, a wszystko będzie cacy. Psychologia społeczna mówi – nigdy nie będzie cacy. Wojna dobra ze złem trwa od zawsze i jest wpisana w istotę rodzaju ludzkiego. Nie da się raz na zawsze uprzątnąć wszystkich śmieci. Zawsze pojawiają się nowe. Zło się zawsze odradza w nieskończonej liczbie postaci, podobnie jak wciąż pojawiają się nowe śmieci. Naszym zadaniem nie jest jego wymazanie ze świata, ale nauczenie się jak żyć, byśmy zła nie robili i nie dali się w jego czynienie wmanewrować, byśmy na nie nie przyzwalali i robili wszystko, by było jak najwięcej dobra. A wiedza jest kluczem, gdyż same chęci i wiara nie wystarczą. Piekło dobrymi chęciami jest wybrukowane.
      Religia spełniała bardzo donośne znaczenie społeczne w dziejach. Można na ten temat pisać w nieskończoność. Świetnie sprawdza się do dziś w regionach dalekich od zachodniej cywilizacji – państwa islamskie, Ameryka Południowa. Wyraźnie jednak nie potrafi współżyć z zachodnią demokracją. Albo pozostaje fasadą jak w USA, albo wręcz obumiera, jak w Europie Zachodniej. Nawet w Polsce od czasu rozpoczęcia przemian ustrojowych liczba wierzących spada, pomimo coraz bardziej agresywnego parcia Kościoła na życie publiczne. Brak reform w Kościele grozi nie tylko społeczeństwom poddanym jego wpływom, ale przede wszystkim samemu Kościołowi. W Europie Zachodniej kościoły się zamyka i to samo czeka Polskę, jeśli Kościół sam się nie zmieni.
      Pozwolę jeszcze powrócić do dekalogu, od którego w pewnym sensie się zaczęło. Jednym z największych przekłamań jest stwierdzenie, iż zawiera on prawdy uniwersalne. Uniwersalne dla chrześcijan, ale czy dla ludzkości? Nie zabijaj! W ilu okresach historii, w ilu miejscach, nie uważano zabijania za nic zdrożnego, jeśli tylko odbywało się to zgodnie z ustalonym konwenansem? Temat rzeka.

      Usuń
    3. W Efekcie Lucyfera opisany jest piękny eksperyment, dosłownie i w przenośni powiązany z chrześcijaństwem i z przypowieścią o Samarytaninie na którą się Pani powołała. Studentów spieszących się, by wygłosić wykład na temat przypowieści o Samarytaninie próbował zatrzymać proszący o pomoc pobity, potrzebujący pomocy mężczyzna. Ilość chętnych do pomocy niewyobrażalnie szybko malała, gdy zwiększano tylko jedną zmienną – przekonanie, iż udzielenie pomocy spowoduje spóźnienie się na odczyt, który trzeba wygłosić przed wielce szanownym audytorium. Po dane liczbowe i szczegóły odsyłam do książki, ale wnioski są powalające. Taka z pozoru drobna zmienna, w realnym życiu może spowodować, iż każdy, kto nie jest świadomy jej wpływu, może odmówić pomocy człowiekowi nawet w sytuacji zagrożenia jego życia. I wiara nie ma tu nic do rzeczy. Niestety, gdyż po poznaniu takiej wiedzy, życie dla wielu może się okazać trudniejsze niż wtedy, gdy myśleli, że sama wiara wystarczy. Wiara ani nie pomoże, ani nie wystarczy. Powiedziałbym, że wiara jest jak materiał. Ani dobra, ani zła. Od każdego zależy, czy wykona z niej miecz, czy pług, i jak go użyje. Problem w tym, że wyniki 25 tysięcy badan i eksperymentów i ośmiu milionów przebadanych w ramach dorobku psychologii społecznej nie uzasadniają mniemania, by każdy człowiek miał tak samo wolną wolę, by w ogóle miał wolną wolę w sytuacjach, które przekraczają jego możliwości. Twierdzenie, na którym opiera się dzisiejsza wizja wiary katolickiej w wersji serwowanej przez absolutną większość naszego kleru, czyli o wolnej woli, przypomina twierdzenie, iż każdy może zostać mistrzem świata w biegach, gdyż każdemu Bóg dał nogi. Podobnie jest z wolną rolą, rozumem i innymi cechami. Nie każdemu dał, a pozostałym dał, ale nie po równo. Póki Kościół tego ostatniego nie uwzględni, jego rola jako przewodnika dusz i regulatora mechanizmów społecznych będzie systematycznie spadać, co już zresztą trwa. Oczywiście nie wszyscy wierzący czują się obrażeni krytyką, będącą zresztą nieraz wyrazem autentycznej troski, nawet ze strony niewierzących, którzy dość często, wbrew pozorom, widzą ważną rolę Kościoła, zwłaszcza w polskich realiach. Z uśmiechem zadowolenia wspominam moją korespondencję sprzed kilku lat, jaką prowadziłem z ówczesnym dziekanem Wydziału Teologii KUL, na temat koncepcji czyśćca i piekła, ale jednocześnie do dziś pamiętam wrażenie, iż to nie jest orędownik tego samego Boga i tego samego Kościoła, o którym można usłyszeć w niedzielnych kazaniach w całym kraju. Podejrzewam, że gdyby któryś wierny wypowiedział publicznie koncepcje Pana Dziekana w obecności swego proboszcza, zwłaszcza w realiach wiejskich lub małomiasteczkowych, miałby się z pyszna. Wobec tej wielości twarzy wiary i Kościoła, z których ta najbardziej widoczna nie jest zbyt dobrze rokująca na przyszłość, i dla społeczeństwa jako całości, i dla samego Kościoła, jeszcze raz powtarzam, iż potrzebne są zmiany.

      Może moja odpowiedź nie jest zbyt kompletna i usystematyzowana, ale i Pani starała się dużo zmieścić w małej objętości, i ja chciałem jak najwięcej i w miarę szybko zawrzeć w jednej odpowiedzi. Podejrzewam, że w przypadku dłuższej dyskusji mogłoby się okazać, iż tak naprawę nie ma w naszych stanowiskach aż tak wielkich różnic, jak się początkowo mogło wydawać. Pani po prostu skupiła się na teorii (Słowie od Boga), a ja na realiach ziemskich. Przypuszczam, że tam, gdzie się one przenikają, wspólne stanowisko samo by się ujawniło

      Z poważaniem

      Usuń
  7. Witam ponownie,
    Dziękuję za obszerną odpowiedź, świadczącą o tym, że poważnie traktuje Pan ludzi. Bardzo to doceniam, szczególnie, że i argumenty są właściwe i poziom wypowiedzi imponujący. Ogólnie zgadzam się z konkluzją: nasze stanowiska są jak najbardziej spójne w zarysie, różnią się jedynie sposobem myślenia. Jak słusznie Pan zauważył, ja skupiłam się na źródle, natomiast Pan raczej na potoku, który z tego źródła powstaje.
    Praktycznie wszystkie przytoczone przez Pana przykłady dla mnie oznaczają jedno: większość ludzi, nazywanych przez innych lub nazywających siebie chrześcijanami najzwyczajniej w świecie nie zna zasad swojej wiary i przede wszystkim nie czyta Pisma Świętego, będącego wykładnią i podstawą wiary chrześcijańskiej. Nie wystarczy przyjąć chrzest, aby mienić się chrześcijaninem. Ale również nie wystarczy - jak słusznie Pan zauważył – tylko wierzyć lub mieć wiedzę o wierze i nic poza tym. Powtarza Pan tym samym słowa Jezusa, który mówił:
    „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości! Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki . Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie. [Mt 7:21-29]
    Dlatego popieram Pana w całej rozciągłości – nie można dyskutować na temat wartości chrześcijańskich w oderwaniu od ich realizacji. Problem tkwi właśnie w tym, że ludzie nie realizują teorii w praktyce, a przytoczone przez Pana przykłady (np. wojny religijne) są dowodem na to, do czego prowadzi permanentne ODEJŚCIE od nauk Chrystusa, czego nie ustrzegł się również Kościół. Już Apostołowie w czasach Jezusa mieli zakusy, aby zabijać w imię Boga. Ale Chrystus kategorycznie im tego zakazał.
    „Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: «Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?» Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.” [Łk. 9: 51-56]

    OdpowiedzUsuń
  8. Pisze Pan, że chrześcijaństwo w wielu aspektach przestaje działać, ale ja sądzę, że pierwszą części swojej wypowiedzi chociaż w części pokazałam Panu, że to nie wiara nie działa, tylko ludzie nie działają w wierze, odchodząc od jej zasad. Dlaczego? Ano dlatego, że aby dostać się do nieba niestety nie wystarczy nie robić nic, tylko wręcz przeciwnie – trzeba się nieźle napracować. A w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko trzeba mieć najlepsze i natychmiast, kiedy życie ma być łatwe i przyjemne, kiedy wartość człowieka mierzy się ilością zer na koncie oraz pojemnością silnika samochodu - jest to dla ludzi nie do przyjęcia. Dzisiaj słowa „poświęcenie” i „wyrzeczenie”, stanowiące istotę zbawienia, są tłumaczone jako „ograniczanie niezbywalnych praw jednostki”. Czy to nie dlatego religia nie „współdziała z demokracją”? Co w takim razie jest do zmiany: religia czy demokracja?
    Pisze Pan, że chrześcijaństwo już dwa tysiące lat próbuje naprawić świat, ale rezultaty nie są optymistyczne. To dlatego, że ludzie przedkładają wygodę nad trud, doczesność nad wieczność, zabawę nad wszystko inne. Jednak czy samo to, że chrześcijaństwo istnieje dwa tysiące lat nie świadczy o jego trwałości?
    Mam nadzieję, że nie odebrał Pan mojej wypowiedzi, jako forsowania jedynej słusznej religii świata. Ani mi to w głowie nie postało! Nigdy nie twierdziłam, że moja racja jest najracniejsza, a wręcz przeciwnie – chętnie słucham ludzi, którzy mają inne zdanie. Moi najlepsi przyjaciele są w ogóle niewierzący, mają dziecko urodzone w związku partnerskim i nie zamierzają nigdy zalegalizować swego pożycia. Uważam natomiast, że każdy człowiek, który wierzy w cokolwiek ma po prostu obowiązek znać to, w co wierzy i nie uczynić swojego wyznania martwym.
    Wbrew Pana opinii Kościół nie forsuje stanowiska, że bez wiary nie ma dobra, bo to byłoby nie tylko nieprawdziwe, ale wręcz bezczelne. Natomiast z całą stanowczością Kościół twierdzi, że bez wiary nie ma zbawienia. I to wydaje mi się do bólu jasne. Proszę też nie sądzić, że się obrażam za krytykę - raczej uważam, że nic tak nie prostuje ścieżek, jak konstruktywna krytyka. Jednak aby była konstruktywna, musi zawsze przedstawiać sprawę obiektywnie, wskazując dobre i złe strony. Jeśli krytykujący nie widzi dobrych stron, to nie znaczy, że ich nie ma. Jestem wręcz przekonana, że krytyka (oczywiście prawdziwa, nie mylona z napastliwością) przynosi pożytek obu stronom polemiki, tak, jak mnie przynosi pożytek dyskusja z Panem. Uraza, o której pisałam towarzyszyła raczej przekonaniu, że całą istotę chrześcijaństwa sprowadził Pan w swojej pierwszej wypowiedzi do jednostronnego spojrzenia na problem. Uraza była tym większa, że nijak to się ma do Pańskich szerokich horyzontów.

    OdpowiedzUsuń
  9. W części dekalogu, do którego Pan się ponownie odniósł chodzi po prostu o to, żeby nie zabijać. Koniec i kropka. To, że w takim czy innym momencie nie uważano, żeby zabijanie było złe, lub też wszelka polemika nad tym, kiedy wolno, a kiedy nie wolno zabijać nie znajduje odzwierciedlenia w piątym przykazaniu. To m. in. dlatego Kościół jest przeciwny aborcji i eutanazji. Nie można boskich praw naginać do naszych potrzeb, czy się nam to podoba, czy nie. Ci, którzy to robią będą wcześniej czy później rozliczeni.
    Opisany przez Pana eksperyment, bazujący na przypowieści o dobrym Samarytaninie niezmiernie mnie zaciekawił i raz na zawsze utwierdził w przekonaniu, że dopóki ludzie ostentacyjnie będą lekceważyć słowa Pisma Świętego, dopóty obojętność i krzywda będzie udziałem ludzkości. Powracam myślą do cytowanych przeze mnie na początku słów Jezusa o nie wypełnianiu Słowa Bożego – jakież to znamienne i jak bardzo a’ propos podanego przykładu.
    I jeszcze o wolnej woli – timszel, możesz – o niej możemy mówić zawsze wtedy, gdy stajemy przed wyborem. W sytuacjach skrajnych, gdy człowiek zostaje wyrwany ze swej oswojonej rzeczywistości i rzucony na grunt ekstremum, jego wybory są w oczywisty sposób kształtowane przez sytuację. Zgadzam się z Panem całkowicie. Ale czy to oznacza, że nie ma on wtedy możliwości wyboru? Oczywiście, że ma, tylko że korzysta z niego w przewidywalny sposób – taki, który zapewni mu przeżycie. Jednak jeszcze raz podkreślam, że nie odebrano mu możliwości wyboru.
    Pozwolę sobie jeszcze spuentować Pana tezę o uczynieniu, dzięki wolnej woli, z człowieka mistrza w bieganiu, gdyż Bóg każdemu dał nogi. Posłużę się znów cytatem z „Na wschód od Edenu” Steinbecka, którego cenię za empatię i celne spostrzeżenia.
    „–Nie można zrobić konia wyścigowego ze świni.
    – Nie – odparł Samuel – Ale można z niej zrobić bardzo szybką świnię.”

    Pozdrawiam, życząc miłego dnia
    Agnieszka Opalińska

    P.s. Książkę „Efekt Lucyfera” już zamówiłam, dziękuję za rekomendację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekaw jestem na wrażenie z lektury - proszę dać znać.

      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  10. Jeśli daje mi Pan swoje pozwolenie, to po przeczytaniu książki wypowiem się u Pana w komentarzach:)
    Życzę wielu inspirujących lektur i dyskusji

    Agnieszka Opalińska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście. Będzie mi bardzo miło.

      Też życzę interesującej lektury

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)