Stephen King
Wiosna nadziei: Skazani na Shawshank
tytuł oryginału: Rita Hayworth and Shawshank Redemption
tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
czyta: Zbigniew Zapasiewicz
czas trwania: 04:22:00
wydawnictwo: Albatros 2008
ISBN: 978-83-7359-746-4
seria: Cztery Pory Roku cz.1
Czy jest ktoś w Polsce, kto nie oglądał jeszcze Skazanych na Shawshank w reżyserii Franka Darabonta z Timem Robbinsem i Morganem Freemanem w rolach głównych? Jeśli tak, to niech nadrobi ten błąd przy najbliższej okazji, która na pewno wkrótce się nadarzy, gdyż jest to jeden z obrazów często przypominanych na zmianę przez chyba wszystkie nasze stacje telewizyjne. Można też oczywiście skorzystać z innych mediów, a warto, gdyż to jedno z najlepszych dzieł kina światowego ever. Premierę miało w 1994 roku (oryginalny tytuł The Shawshank Redemption), a jego rosnąca z latami popularność i coraz wyższe oceny we wszystkich liczących się rankingach mówią same za siebie. Film otrzymał siedem nominacji do Oscara w 1995 roku, ale nie zdobył żadnej statuetki, co świadczy chyba nie najlepiej o poziomie jury z 1995, które się na nim nie poznało. Inna sprawa, że miał pecha – spotkał się z Forrestem Gumpem, który zgarnął sześć posążków, i który nadal jest oceniany niemal tak wysoko jak Skazani, a przez wielu nawet wyżej.
Ponieważ, jak już wspomniałem, film Darabonta oglądałem wielokrotnie, za każdym zresztą razem z taką samą wielką przyjemnością, nie bardzo mi się spieszyło do książkowego pierwowzoru z 1982 roku – opowiadania Stephena Kinga pod tym samym tytułem (w oryginale nieco innym, bo brzmiącym Rita Hayworth and Shawshank Redemption). Być może było też coś na rzeczy w związku z moją niechęcią do horrorów, z którymi jednak King, słusznie czy też nie, jest kojarzony. W końcu skusił mnie audiobook w interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza.
Opowiadanie ma konstrukcję wspomnień Irlandczyka Reda (Rudego, gościa o rudych włosach), który odbywał karę pozbawienia wolności w Shawshank – fikcyjnym stanowym więzieniu o zaostrzonym rygorze w stanie Maine w regionie Nowej Anglii w USA. Głównym bohaterem opowieści Reda (który jest narratorem pierwszoosobowym), jest Andy Dufresne, bankier, który zostaje niesłusznie skazany na karę podwójnego dożywocia za zamordowanie własnej żony i jej kochanka. Fabuły nie będę przybliżał, gdyż jeśli ktoś jej jeszcze nie zna, to pierwszy raz będzie wspaniały, choć i następne nie będą gorsze, gdyż tą historią można się delektować po wielokroć. Nadmienię jedynie, że wersja filmowa różni się od literackiego pierwowzoru wieloma szczegółami, a że diabeł tkwi właśnie w szczegółach, więc wersja pisana bije na głowę filmową, która przecież również jest na mistrzowskim poziomie.
Mam wrażenie, że Frank Darabont biorąc na warsztat opowiadanie Kinga, chciał uczynić je bardziej strawnym dla możliwie szerokiego odbiorcy, przez co spłycił je i zhollywoodził. W opowiadaniu na przykład, podczas odsiadki Reda i Andy’ego, przewija się kilku kolejnych dyrektorów więzienia, którzy wszyscy są typami spod ciemnej gwiazdy, choć w opinii publicznej uchodzą za porządnych obywateli, a w filmie mamy tylko jednego. To i inne podobne elementy drastycznie zmienia wydźwięk filmu w kwestii kierownictwa podobnych placówek, gdyż o ile film mówi nam o jednym zgniłym jabłku, które zresztą ponosi zasłużoną karę, to literacki pierwowzór jest krytyką całej więziennej rzeczywistości ukazując taką sytuację jako patologiczną normę, jako zło systemowe. Tutaj dotknęliśmy też esencji różnic między kinem a literaturą amerykańską. Optymistyczne zakończenie opowiadania również nie wystarczało, było za mało hollywoodzko-optymistyczne, więc Darabont dołożył sporo od siebie.
Takich drobnych różnic, które jednak znacząco zmieniają całość, znajdziemy więcej, a wisienką na torcie jest oczywiście sam Rudy, który dla filmu musiał stać się czarny. Bo w dzisiejszym amerykańskim kinie Murzyn musi być, inaczej nie ma szans na dobre oceny. Ciekaw jestem kiedy ktoś się tak zapędzi, że gwoli parytetom rasowym i by zadośćuczynić obłędowi poprawności politycznej obsadzi Afroamerykanina w roli nordyka lub Eskimosa. Swoją drogą ciekawe czemu nordyk piszemy małą literą, a Murzyn i Afro~ dużą. Czy to nie przejaw dyskryminacji rasowej? No, ale dość tych dygresji. Wróćmy do meritum i kończmy.
Wielka szkoda, że Stephen King dał sobie przykleić łatkę faceta od horrorów, przez co i mnie nie tak łatwo sięgać po jego dzieła, jak na to zasługuje. W Skazanych na Shawshank pokazał po raz kolejny, że jest prawdziwym mistrzem pióra i że potrafi tworzyć ponadczasowe dzieła, które są jak najlepsze wino – nie tylko, że się nie starzeją, ale wręcz nabierają wartości wraz z upływem czasu.
Absolutnie i zdecydowanie polecam, również w wersji audio, gdyż Zbigniew Zapasiewicz ze swym charakterystycznym tembrem głosu oraz rytmem i tempem interpretacji perfekcyjnie dopasowanym do psychiki i sytuacji narratora wykonał prześwietną robotę
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Dziwnie wygląda zestawienie akapitu, w którym wspomniane są niesprawiedliwości systemu więziennego, z clickbaitowym tytułem i "obłędem poprawności politycznej". Smutne to.
OdpowiedzUsuńClickbaitowy - nie znałem tego określenia :) Póki życia, póty nauki :)
UsuńNie podobał Ci się ten tytuł?