Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
poniedziałek, 27 kwietnia 2020
Ingmar Bergman "Sceny z życia małżeńskiego" - O cieniach i blaskach pożycia
Tytuł oryginału: Scener ur ett äktenskap
Tłumaczenie: Maria Olszańska, Karol Sawicki
Wydawnictwo: Poznańskie
Seria: Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
Liczba stron: 163
Małżeństwo to formalny związek (z
reguły) dwóch osób (najczęściej) przeciwnej płci, którego zawarcie wiąże się z pewnymi
przywilejami, ale i prawami oraz obowiązkami dotykającymi obie ze stron.
Instytucja małżeństwa, na przestrzeni lat oraz w zależności od danej kultury
czy religii, przybiera różne formy – niezmienne jest jednak to, że to usankcjonowane
współegzystowanie wywiera ogromny wpływ na kulturę. Zagadnienie mariażu jest
m.in. wdzięcznym motywem literackim – książek o tej tematyce jest całej mnóstwo,
a na wyróżnienie z tej masy z pewnością zasługują Sceny z życia małżeńskiego pióra szwedzkiego pisarza i reżysera
Ingmara Bergmana, wydane w ramach Serii
Dzieł Pisarzy Skandynawskich.
Utwór Bergmana to de facto scenariusz do serialu
zrealizowanego pod tym samym tytułem, ale z powodzeniem można postrzegać go
jako 6-aktowy dramat, który zgodnie z sugestią traktuje o małżeńskiej
codzienności. Bohaterami są Johan i Marianne, rodzice 2 nastoletnich dziewczynek
i małżonkowie z 10-letnim stażem. Zgodnie ze słowami samego autora, raczącego
nas krótką przedmową, oboje są (…)
dziećmi trwałych zasad i ideologii materialnego bezpieczeństwa, nigdy nie
odczuwali mieszczańskiego bytu jako przytłaczającego i zakłamanego [1].
W chwili rozpoczęcia sztuki Johan i Marainne przypominają parę jak z obrazka –
szczęśliwi, uśmiechnięci, zapewniający o wzajemnym zaufaniu i satysfakcji
płynącej ze wspólnej egzystencji. Tyle, że wkrótce dochodzi do zdarzenia, które
wymaga od małżonków podjęcia niełatwej decyzji – wybór zostaje dokonany, ale
samo zajście, dość poważne w swojej naturze, jest raczej bagatelizowane, a
następnie okryte całunem przemilczenia. Jednak owa sprawa okazuje się jątrzącą
się raną, spod której wypływa zbierająca się od lat ropa niedomówień i
wzajemnych pretensji.
Siłą dzieła Bergmana jest to, że
za pomocą powszednich sytuacji i towarzyszących im dialogów, potrafi nakreślić
bardzo precyzyjne i rozbudowane portrety psychologiczne swoich bohaterów.
Zarówno Marianne jak i Johan to ludzie z krwi i kości, z przekonującym rysem
charakterologicznym, z określoną przeszłością, z bagażem doświadczeń i
przeżytych wspólnie lat, z marzeniami i oczekiwaniami – czytelnik błyskawicznie
zapomina, że ma do czynienia wyłącznie (lub też: aż) z fikcyjnymi figurami i
zaczyna żywo angażować się w zachodzące wydarzenia. Należy przy tym podkreślić,
że obie postacie zostają naszkicowane z użyciem wszelkich możliwych tonacji, w
rezultacie czego ani Marianne, ani Johan nie są pozbawieni wad i słabostek –
można oczywiście próbować podjąć się oceny, kto ma więcej grzeszków na
sumieniu, kto popełnił błąd w danym momencie, kto zachowuje się niewłaściwie i
kto ponosi większą odpowiedzialność za powstały ambaras, ale to także świadczy
o ogromnej autentyczności stworzonych protagonistów. Tak jak w życiu możemy
zaangażować się i poprzeć którąś ze stron konfliktu, dowodząc, że jej racje są
bardziej zasadne – autor wręcz prowokuje do tego, bowiem sam pozostaje
bezstronnym obserwatorem, który niczego nie ocenia i który nie podsuwa żadnych
gotowych odpowiedzi.
Powstrzymywanie się od ferowania
wyroków, to nie jedyna rzecz, której unika Bergman. W tekście brakuje również
definicji podstawowych emocji – żadna spośród osób przewijających się na
kartach dzieła nie umie wyjaśnić czym jest miłość ((…) jak tu opisać coś, czego nie ma [2]);
niewiele lepiej jest, gdy trzeba opowiedzieć czym jest rozgoryczenie (Jak można mówić o czymś, na co nie ma słów? [3]).
Oczywiście nie sposób wymagać ścisłych formułek czy haseł, ale znamienny jest
fakt, że nikt nawet nie stara się o takowe. Wydaje się, że tym samym Szwed
ukazuje uczuciową indolencję swoich bohaterów, którzy nie są w stanie diagnozować
targających nimi uczuć – a owa powierzchowna znajomość samego siebie skutkuje
niemożnością zrozumienia drugiego człowieka (Nasza wiedza o nas samych i o naszych bliźnich jest przerażająco mała [4]).
Kluczową kwestią utworu pozostaje
małżeństwo i to jemu Bergman poświęca najwięcej uwagi. Szwed z wprawą przybliża
blaski i cienie tej instytucji, chociaż uczciwie przyznać trzeba, że więcej
miejsca poświęcono tym ciemniejszym stronom. Zasygnalizowany zostaje m.in.
fakt, że z biegiem czasu damsko-męska relacja może przerodzić się w układ
sprowadzający się do tego, że zmuszeni jesteśmy (…) grać mnóstwa ról, których grać nie chcemy [5].
Bergman ciekawie pisze też o nieporozumieniach, które niekiedy pojawiają się
pomiędzy małżonkami: Czasami bywa tak,
jakby mąż i żona prowadzili międzymiastową rozmowę przez wyłączony telefon.
Albo jakby się słuchało dwóch z góry różnie zaprogramowanych magnetofonów [6].
Tym samym, między wierszami, przemycone zostaje przeświadczenie, że związek
dwojga ludzi, aby trwać, wymaga nieustannej pracy, pielęgnacji, wysiłku i
chęci, by się wzajemnie poznawać, wspierać, wspólnie przechodzić przez
ewentualne kryzysy czy chwile słabości – taka postawa nie jest jednak łatwa,
bowiem wymaga przezwyciężenia naszego egoizmu, a ponadto to ciągła walka z (…) z całym naszym przeklętym, nędznym
wygodnictwem i tchórzostwem, i nieprawidłowością, i wstydem [7].
Ponadto Sceny z życia małżeńskiego interesująco poruszają tematykę masek –
Bergman prezentuje nam ludzi, którzy są śmiertelnie znużeni społecznymi rolami,
które muszą odgrywać oraz ograniczeniami, jakie w związku z tym się na nich
narzuca (Właśnie to przeklęte terkotanie
o tym, co mamy zrobić, co powinniśmy zrobić, co trzeba wziąć pod uwagę [8];
Nie wypada [9];
Ale w dzisiejszych czasach to nie uchodzi
(…) [10]).
W rezultacie Sceny z życia małżeńskiego to bardzo interesujące dzieło, w którym
w intrygujący oraz umiejętny sposób sportretowano współczesną, zachodnią
rodzinę. Ingmar Bergman bezpardonowo obchodzi się ze swoimi protagonistami,
którym każe przechodzić przez szereg trudnych i niemiłych doświadczeń (Johan
stwierdza wręcz: Chwilami wydawało mi
się, że biorę udział w jakimś groteskowym przedstawieniu, w którym jestem
zarówno widzem, jaki wykonawcą [11]).
Szwed pokazuje, że trwałej relacji nie da się zbudować na fundamencie
składającym się z półprawd, nieszczerości, kłamstw czy niedomówień,
scementowanych materializmem i pożądaniem. Opieranie się głównie na wspólnocie
ekonomicznej oraz seksie prowadzi raczej do szybkiego wypalenia i znużenia się
sobą.
[1] Ingmar Bergman, Sceny z życia
małżeńskiego, przeł. Maria Olszańska i Karol Sawicki, Wydawnictwo
Poznańskie, Poznań 1975, s. 14
[2] Tamże, s. 53
[3] Tamże, s. 76
[4] Tamże, s. 121
[5] Tamże, s. 26
[6] Tamże, s. 36
[7] Tamże, s. 40
[8] Tamże, s. 76
[9] Tamże, s. 60
[10] Tamże, s. 62
[11] Tamże, s. 93
6 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wstyd się przyznać, ale nie pamiętam, żebym oglądał jakikolwiek film Bergmana. Może to zaniedbanie zacząłbym naprawiać od książek?
OdpowiedzUsuńNie jesteś sam, bo jeśli chodzi o Bergmana, to również nie znam jeszcze jego twórczości filmowej ;) No ale ja na swoje wytłumaczenie mam fakt, że rzadko oglądam ruchome obrazki.
UsuńOd dawna planuję przeczytać tę książkę, dzięki za przypomnienie o niej. Piszesz, że bohaterami są Johan i Marianne, rodzice nastoletnich dziewczynek i małżonkowie z dziesięcioletnim stażem. Czyżby więc dzieci przyszły na świat, zanim ta para wzięła ślub? :)
OdpowiedzUsuńJa nie wiedziałem nawet o jej istnieniu, dopóki nie natknąłem się na nią w bibliotece. A z matematyki wychodzi, że tak, że dziewczynki urodziły się jeszcze przed ślubem, ale jeszcze to sprawdzę ;)
UsuńWszystko się zgadza. 10 lat małżeństwa. 2 dziewczynki: 12-letnia i 11-letnia ;)
UsuńDzięki za wyjaśnienie. :)
Usuń