Sceny z życia małżeńskiego
Ingmar Bergman
Tytuł oryginału: Scener ur ett äktenskap
Tłumaczenie: Maria Olszańska, Karol Sawicki
Wydawnictwo: Poznańskie
Seria: Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
Liczba stron: 163
Małżeństwo to formalny związek (z
reguły) dwóch osób (najczęściej) przeciwnej płci, którego zawarcie wiąże się z pewnymi
przywilejami, ale i prawami oraz obowiązkami dotykającymi obie ze stron.
Instytucja małżeństwa, na przestrzeni lat oraz w zależności od danej kultury
czy religii, przybiera różne formy – niezmienne jest jednak to, że to usankcjonowane
współegzystowanie wywiera ogromny wpływ na kulturę. Zagadnienie mariażu jest
m.in. wdzięcznym motywem literackim – książek o tej tematyce jest całej mnóstwo,
a na wyróżnienie z tej masy z pewnością zasługują Sceny z życia małżeńskiego pióra szwedzkiego pisarza i reżysera
Ingmara Bergmana, wydane w ramach Serii
Dzieł Pisarzy Skandynawskich.
Utwór Bergmana to de facto scenariusz do serialu
zrealizowanego pod tym samym tytułem, ale z powodzeniem można postrzegać go
jako 6-aktowy dramat, który zgodnie z sugestią traktuje o małżeńskiej
codzienności. Bohaterami są Johan i Marianne, rodzice 2 nastoletnich dziewczynek
i małżonkowie z 10-letnim stażem. Zgodnie ze słowami samego autora, raczącego
nas krótką przedmową, oboje są (…)
dziećmi trwałych zasad i ideologii materialnego bezpieczeństwa, nigdy nie
odczuwali mieszczańskiego bytu jako przytłaczającego i zakłamanego [1].
W chwili rozpoczęcia sztuki Johan i Marainne przypominają parę jak z obrazka –
szczęśliwi, uśmiechnięci, zapewniający o wzajemnym zaufaniu i satysfakcji
płynącej ze wspólnej egzystencji. Tyle, że wkrótce dochodzi do zdarzenia, które
wymaga od małżonków podjęcia niełatwej decyzji – wybór zostaje dokonany, ale
samo zajście, dość poważne w swojej naturze, jest raczej bagatelizowane, a
następnie okryte całunem przemilczenia. Jednak owa sprawa okazuje się jątrzącą
się raną, spod której wypływa zbierająca się od lat ropa niedomówień i
wzajemnych pretensji.
Siłą dzieła Bergmana jest to, że
za pomocą powszednich sytuacji i towarzyszących im dialogów, potrafi nakreślić
bardzo precyzyjne i rozbudowane portrety psychologiczne swoich bohaterów.
Zarówno Marianne jak i Johan to ludzie z krwi i kości, z przekonującym rysem
charakterologicznym, z określoną przeszłością, z bagażem doświadczeń i
przeżytych wspólnie lat, z marzeniami i oczekiwaniami – czytelnik błyskawicznie
zapomina, że ma do czynienia wyłącznie (lub też: aż) z fikcyjnymi figurami i
zaczyna żywo angażować się w zachodzące wydarzenia. Należy przy tym podkreślić,
że obie postacie zostają naszkicowane z użyciem wszelkich możliwych tonacji, w
rezultacie czego ani Marianne, ani Johan nie są pozbawieni wad i słabostek –
można oczywiście próbować podjąć się oceny, kto ma więcej grzeszków na
sumieniu, kto popełnił błąd w danym momencie, kto zachowuje się niewłaściwie i
kto ponosi większą odpowiedzialność za powstały ambaras, ale to także świadczy
o ogromnej autentyczności stworzonych protagonistów. Tak jak w życiu możemy
zaangażować się i poprzeć którąś ze stron konfliktu, dowodząc, że jej racje są
bardziej zasadne – autor wręcz prowokuje do tego, bowiem sam pozostaje
bezstronnym obserwatorem, który niczego nie ocenia i który nie podsuwa żadnych
gotowych odpowiedzi.
Powstrzymywanie się od ferowania
wyroków, to nie jedyna rzecz, której unika Bergman. W tekście brakuje również
definicji podstawowych emocji – żadna spośród osób przewijających się na
kartach dzieła nie umie wyjaśnić czym jest miłość ((…) jak tu opisać coś, czego nie ma [2]);
niewiele lepiej jest, gdy trzeba opowiedzieć czym jest rozgoryczenie (Jak można mówić o czymś, na co nie ma słów? [3]).
Oczywiście nie sposób wymagać ścisłych formułek czy haseł, ale znamienny jest
fakt, że nikt nawet nie stara się o takowe. Wydaje się, że tym samym Szwed
ukazuje uczuciową indolencję swoich bohaterów, którzy nie są w stanie diagnozować
targających nimi uczuć – a owa powierzchowna znajomość samego siebie skutkuje
niemożnością zrozumienia drugiego człowieka (Nasza wiedza o nas samych i o naszych bliźnich jest przerażająco mała [4]).
Kluczową kwestią utworu pozostaje
małżeństwo i to jemu Bergman poświęca najwięcej uwagi. Szwed z wprawą przybliża
blaski i cienie tej instytucji, chociaż uczciwie przyznać trzeba, że więcej
miejsca poświęcono tym ciemniejszym stronom. Zasygnalizowany zostaje m.in.
fakt, że z biegiem czasu damsko-męska relacja może przerodzić się w układ
sprowadzający się do tego, że zmuszeni jesteśmy (…) grać mnóstwa ról, których grać nie chcemy [5].
Bergman ciekawie pisze też o nieporozumieniach, które niekiedy pojawiają się
pomiędzy małżonkami: Czasami bywa tak,
jakby mąż i żona prowadzili międzymiastową rozmowę przez wyłączony telefon.
Albo jakby się słuchało dwóch z góry różnie zaprogramowanych magnetofonów [6].
Tym samym, między wierszami, przemycone zostaje przeświadczenie, że związek
dwojga ludzi, aby trwać, wymaga nieustannej pracy, pielęgnacji, wysiłku i
chęci, by się wzajemnie poznawać, wspierać, wspólnie przechodzić przez
ewentualne kryzysy czy chwile słabości – taka postawa nie jest jednak łatwa,
bowiem wymaga przezwyciężenia naszego egoizmu, a ponadto to ciągła walka z (…) z całym naszym przeklętym, nędznym
wygodnictwem i tchórzostwem, i nieprawidłowością, i wstydem [7].
Ponadto Sceny z życia małżeńskiego interesująco poruszają tematykę masek –
Bergman prezentuje nam ludzi, którzy są śmiertelnie znużeni społecznymi rolami,
które muszą odgrywać oraz ograniczeniami, jakie w związku z tym się na nich
narzuca (Właśnie to przeklęte terkotanie
o tym, co mamy zrobić, co powinniśmy zrobić, co trzeba wziąć pod uwagę [8];
Nie wypada [9];
Ale w dzisiejszych czasach to nie uchodzi
(…) [10]).
W rezultacie Sceny z życia małżeńskiego to bardzo interesujące dzieło, w którym
w intrygujący oraz umiejętny sposób sportretowano współczesną, zachodnią
rodzinę. Ingmar Bergman bezpardonowo obchodzi się ze swoimi protagonistami,
którym każe przechodzić przez szereg trudnych i niemiłych doświadczeń (Johan
stwierdza wręcz: Chwilami wydawało mi
się, że biorę udział w jakimś groteskowym przedstawieniu, w którym jestem
zarówno widzem, jaki wykonawcą [11]).
Szwed pokazuje, że trwałej relacji nie da się zbudować na fundamencie
składającym się z półprawd, nieszczerości, kłamstw czy niedomówień,
scementowanych materializmem i pożądaniem. Opieranie się głównie na wspólnocie
ekonomicznej oraz seksie prowadzi raczej do szybkiego wypalenia i znużenia się
sobą.
[1] Ingmar Bergman, Sceny z życia
małżeńskiego, przeł. Maria Olszańska i Karol Sawicki, Wydawnictwo
Poznańskie, Poznań 1975, s. 14
[2] Tamże, s. 53
[3] Tamże, s. 76
[4] Tamże, s. 121
[5] Tamże, s. 26
[6] Tamże, s. 36
[7] Tamże, s. 40
[8] Tamże, s. 76
[9] Tamże, s. 60
[10] Tamże, s. 62
[11] Tamże, s. 93
Wstyd się przyznać, ale nie pamiętam, żebym oglądał jakikolwiek film Bergmana. Może to zaniedbanie zacząłbym naprawiać od książek?
OdpowiedzUsuńNie jesteś sam, bo jeśli chodzi o Bergmana, to również nie znam jeszcze jego twórczości filmowej ;) No ale ja na swoje wytłumaczenie mam fakt, że rzadko oglądam ruchome obrazki.
UsuńOd dawna planuję przeczytać tę książkę, dzięki za przypomnienie o niej. Piszesz, że bohaterami są Johan i Marianne, rodzice nastoletnich dziewczynek i małżonkowie z dziesięcioletnim stażem. Czyżby więc dzieci przyszły na świat, zanim ta para wzięła ślub? :)
OdpowiedzUsuńJa nie wiedziałem nawet o jej istnieniu, dopóki nie natknąłem się na nią w bibliotece. A z matematyki wychodzi, że tak, że dziewczynki urodziły się jeszcze przed ślubem, ale jeszcze to sprawdzę ;)
UsuńWszystko się zgadza. 10 lat małżeństwa. 2 dziewczynki: 12-letnia i 11-letnia ;)
UsuńDzięki za wyjaśnienie. :)
Usuń