James Ellroy
Amerykański spisek
tytuł oryginału: American Tabloid
cykl: Underworld USA (tom 1)
tłumaczenie: Violetta Dobosz i Anna Wojtczak
wydawnictwo: Sonia Draga
data wydania: 2018-03-28
Liczba stron: 632
ISBN: 978838110296
Prozę Jamesa Ellroya, właśc. Lee Earle’a Ellroya, współczesnego amerykańskiego powieściopisarza urodzonego w 1948, doceniam od pierwszego z nią kontaktu. Jego powieści kryminalne o charakterystycznym, niemożliwym do podrobienia klimacie wybitnie trafiały w me gusta (by the way, zdaje się, że me gusta to po hiszpańsku lubię). Jak zwykle, sięgając po Amerykański spisek (pierwszą część cyklu Underworld USA), nie czytałem wcześniej jaka jest jego tematyka ani też jakie ma oceny.
Jest 20 listopada 1958 roku. Howard Hughes, zdeprawowany milioner, poszukuje brudów mogących zaszkodzić klanowi Kennedych. Tylko to może mu pomóc w pozbyciu się prześladujących go wezwań sądowych w sprawie antymonopolowego podziału TWA. Taką kartę przetargową ma dostarczyć Pete Bondurant. Były gliniarz jest specjalistą od brudnej roboty, który swoimi dokonaniami stworzył legendę brutalnego zabójcy. Nie zawaha się przed niczym, nawet gdy na drodze stanie mu dawny znajomy: Kemper Boyd. Ten niebezpieczny i ambitny agent pracuje na trzech etatach w FBI, CIA i dla samego Edgara Hoovera. Jego zadaniem jest infiltrowanie Kennedych z ramienia FBI na wypadek, gdyby JFK wygrał wybory i zasiadł w Białym Domu. Jednocześnie wraz z gorliwym prawnikiem, Robertem Kennedym, zwalcza mafię... Taki jest początek całej, wielowątkowej historii. A jej koniec przypadnie na pamiętny dzień 22 listopada 1963 roku. Wtedy wielu z jej bohaterów znajdzie się w jednym miejscu w Dallas.
Tyle notka wydawcy, której przed lekturą książki nie przeczytałem, ale która tylko na pozór zdradza zbyt wiele. Tego, że protagonistą jest wspomniany Pete Bondurant, dowiemy się już na pierwszych stronicach. Co się stało 22 listopada 1963 w Dallas też wie każdy, nie jest więc to absolutnie żaden spojler. Tym razem wydawca nie zepsuł nam lektury, choć po takiej zajawce od razu nasuwa się intrygujące pytanie – jak Ellroy ugryzł śliski temat zamachu na Kennedy’ego? Zapomnijmy jednak o tym na chwilę i wróćmy do początku.
Pierwsza rzecz, którą autor zaskakuje stałego czytelnika, to zmiana stylu. Trafiamy w skondensowaną niemal telegraficznie narrację przeplataną treścią różnych dokumentów (tajnych i oficjalnych) dotyczących... no właśnie. Niby głównym bohaterem jest sympatyczny, dość stereotypowy twardziel. Ten wątek jest nawet wzbogacony o modne ostatnio criminal love story, ale okazuje się, że to nie żadna sztampa skoncentrowana na centralnej lub kilku wiodących postaciach, a całkiem inna jakość. Czytelnik, który w porę się nie skupi i podejdzie do lektury jak do przeciętnego kryminału, szybko się zagubi w mnóstwie nazwisk, faktów i dat, z których każdy ma swe znaczenie. Sposób narracji i operowania tymi formami wyrazu świetnie przedstawia wrażenie zagubienia i presji, w którym niejednokrotnie historia stawia uczestników podobnych wydarzeń.
Ellroyowi udało się pokonać paradoks, którego ofiarą pada wielu autorów powieści kryminalnych i sensacyjnych. Wychodząc ze słusznego i realistycznego założenia, że w przenikających się światach służb, mafii i polityki, powyżej pewnego poziomu, wszyscy gracze się znają, jeśli nie osobiście, to ze słyszenia lub z akt, kontruje jednak nasze (i wielu autorów) przekonanie, iż to porządkuje lub objaśnia sytuację. Wbrew pozorom wszystko jeszcze bardziej się komplikuje nie tylko przez ciągłe „transfery” pomiędzy drużynami, ale również przez ukryte motywy i grę na dwa lub nawet więcej frontów oraz przez problem, jakim jest oddzielenie wiedzy fałszywej od prawdziwej.
Amerykański spisek to świetna, mroczna powieść o styku przestępczości i polityki okraszona kawałkiem prześwietnej, realistycznej gangsterki. Wszystko to wplecione po mistrzowsku w tak znane na całym świecie wydarzenia jak zwycięstwo Fidela na Kubie, wybory prezydenckie w 1960 no i oczywiście Dallas’63. Podkreślę, że James Ellroy stworzył majstersztyk – bez gruntownej znajomości tematu, bez sprawdzania w źródłach, absolutnie nie zdołacie orzec, gdzie kończy się rzeczywistość historyczna, a gdzie zaczyna political fiction. Oczywiście nie zdradzę w jaki sposób potraktowany został zamach w Dallas, ale zapewniam, że w sposób po prostu genialny. Nawet gdyby, co raczej nie jest już możliwe w świetle działań do dziś podejmowanych przez władze USA, ustalono kiedyś kto tak naprawdę i dlaczego zabił Kennedy’ego, to powieść i tak najprawdopodobniej nie straciłaby nic ze swej przekonującej realności, nawet w samym epilogu.
Wspomnę jeszcze o mojej ulubionej warstwie, czyli psychologiczno-socjologicznej. W mym odczuciu została ona potraktowana z wirtuozerią. O bohaterach dowiemy się bowiem, tak jak w życiu, tylko tyle, ile nam powiedzą, albo ile powiedzą nam o nich ich działania. A będziemy mogli podpatrywać wariacje na temat działania w narastającym stresie, czyli crème de la crème tej tematyki. Komentarze innych osób próbujących dociec motywów tych działań są odpowiednikiem interpretacji psychologa słuchającego pacjenta na kozetce i dają pojęcie, jaka jest wiarygodność takich spekulacji. Oczywiście wyjątkiem jest protagonista, gdyż do jego umysłu mamy bardziej bezpośredni dostęp.
Na pochwałę zasługują też realia polityczne oddające chyba najwierniej niezwykłe zamieszanie w USA w tamtym okresie, w którym przenikały się różnorodne, sprzeczne i zmienne interesy, które ewoluowały pod wpływem wydarzeń do stanu, w którym wszyscy chcieli zabić Kennedy’ego. No, oczywiście nie wszyscy, na pewno nie zwykli obywatele, ale tych, którym rodzina Kennedych nadepnęła na odcisk przeszkadzając im w „interesach” było wielu, i niemało było takich, którzy nawet jeśli bezpośrednio by się do takiego zamachu nie przyłożyli, to byli gotowi udawać, że nic nie widzą i nic nie słyszą. Wiele daje zresztą do myślenia w tym zakresie postępowanie służb i władz po zamachu i później, aż do dnia dzisiejszego.
Absolutnie i zdecydowanie polecam, a sam już ostrzę sobie ząbki na następną odsłonę cyklu, czyli Sześć tysięcy gotówką.
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Uważam tą powieść za jedną z najlepszych dzieł Ellroya, zaraz po "Tajemnicach LA". A finał to istny majstersztyk naprawdę. "Sześć tysięcy..." jest równie mocne, trzeci tom tej trylogii już troszkę mniej "gryzie". I podpowiem jeszcze jedno - Ellroya zainspirowała "Libra" Dona DeLillo, którą gorąco polecam. Jeszcze inne ujęcie tematu Dallas, ale również (a może nawet bardziej) oryginalne i szalenie przemyślane. Kiedyś tam pisałem, i o "Spisku..." i o "Librze". Pozdo, bro.
OdpowiedzUsuńDzięki za info. Zaraz sobie przybliżę temat DeLillo.
UsuńJa też polecam DeLillo. "Mecz o wszystko" to bardzo dobra powieść.
UsuńPamiętam Twoją recenzję, ale chyba bardziej ciągnie mnie do Dallas. Przynajmniej na początek. Ale End Zone też mam w kajeciku zapisane :)
Usuń