Stop. Czy to co robisz naprawdę ma sens?
Arkadiusz "Arkadio" Zbozień
wydawca: RTCK 2017-09-27
Czas trwania: 1H 52M
ISBN: 9788364855917
Z reguły trzymam się z daleka od poradników motywacyjnych. Wszystkie przypominają mi kursy typu „jak zostać milionerem” pisane przez ludzi, którzy sami milionerami jeszcze nie są, ale chcą nimi zostać zarabiając na takich właśnie poradnikach, albo są już milionerami i chcą w ten sposób zarobić następne miliony, gdyż skończyły im się inne pomysły. Oczywiście są i wartościowe pozycje traktujące o tym, jak zrobić coś pozytywnego z samym sobą i ze swoim życiem, jak na przykład kultowe już dzieła Zimbardo, ale z reguły te dobre książki nie mają krzykliwych tytułów obiecujących sukces w pięć minut i traktują raczej o tym, jak czegoś nie zepsuć, niż jak osiągnąć cud. Dlatego właśnie audiobook Zbozienia zwrócił moją uwagę – tytuł sugerował raczej chwilę zatrzymania i (auto)refleksji niż rozpędzenie się ku nowym jedynie słusznym celom. Niestety, nie okazało się to prawdą.
Arkadiusz "Arkadio" Zbozień to raper, któremu nieobce były podobno nałogi, narkotyki, dilerka, alkohol i kradzieże, a teraz, po oświeceniu przez Jezusa, wstąpił na drogę Dobra i propaguje... no właśnie – co?
Stop. Czy to co robisz naprawdę ma sens? nie jest tak naprawdę audiobookiem. To nie książka czytana, a najprawdopodobniej nagrane teksty z wystąpień autora na motywacyjnych zebraniach organizacji katolickich czytane przez niego samego. W notkach reklamowych czytamy, że w „dziele” znajdziemy odpowiedzi na ważkie pytania typu:
- Jak zweryfikować swoje życiowe wybory?
- Czym kierować się przy wyborze przyszłej drogi życiowej?
- Co zrobić, kiedy nie widzisz owoców swojej pracy i pasji?
- Kiedy jest czas na poważne decyzje?
- Co Cię czeka, kiedy odważysz żyć wg Twojego serca?
Zbozień z gorliwością neofity odpowiada na wszystko – pomoże Ci Jezus. Nie mnie to kwestionować, w końcu większość ludzi na świecie deklaruje wiarę w jakiegoś Boga, choć oczywiście nie zadaje sobie pytania, czemu akurat w tego. Gorzej, że poziom wypowiedzi autora daleki jest od poprawności językowej. Nie mam tu bynajmniej na myśli używania wyrazów gwarowych, lecz o błędy, które osobie profesjonalnie zajmującej się przemawianiem do ludzi raczej nie przystoją.
Smutniejsze jeszcze jest to, iż poziom w innym rozumieniu też nie jest za wysoki, choć niby autor ma za sobą jakieś doświadczenie życiowe. Zbozień powiela, choć może nie aż tak drastycznie jak wiejscy proboszczowie w swych kazaniach, wszystkie szkodliwe praktyki Kościoła Katolickiego. Nie mówi co prawda, jak oni, że wszystkie zło pochodzi z braku wiary, ale skoro jak twierdzi jedyne dobro pochodzi z wiary, to tak naprawdę wydźwięk jest taki sam. Nie zauważa paradoksu kolektywu i sitwy (bohatera i fanatyka, partyzanta i terrorysty), który polega na tym, że my to kolektyw a oni to sitwa, że nasz to bohater, a ich to fanatyk, itd. Nie zauważa też innych paradoksów, od których w jego własnych przykładach aż się roi. Opisuje na przykład, że powtarzał rok w szkole średniej, bo nie miał w sobie Boga, a studia skończył, gdyż Bóg mu dał siłę. Mam wrażenie, że dla niewierzących lub wierzących inaczej jest to dziwaczne, zwłaszcza jeśli skończyli studia na laurach bez boskiej pomocy. Jaki jest poziom jego umysłu i osobowości, skoro bez pomocy Jezusa zwykłych studiów by nie ukończył?
Pozytywny, motywacyjny wydźwięk tekstów psuty jest przez brak ukazania ryzyka, które ponosi ktoś żyjący jak chce. Autor cały czas nawiązuje do ogólnopolskiej akcji „Rób to, co kochasz”, której był pomysłodawcą, ale ani raz nie zająknie się nad tym, że robienie tego, co się kocha, to niejednokrotnie ryzyko i ma swoją cenę, a nie zawsze jest to cena, którą jesteśmy gotowi zapłacić. Wspomnienie o tym, choćby od czasu do czasu, znacząco by podniosło wartość i wiarygodność tekstów. Jeszcze większa szkoda, że ani słowo nie pada o tych, którzy chcą robić rzeczy nieakceptowalne społecznie, naganne lub wręcz zbrodnicze.
Jest w audiobooku sporo fragmentów wartościowych, lecz zatracają się one w dość płytkiej całości. Ma to w sobie coś z reklamy – adresowane do wąskich grup społecznych muszą być dostosowane do ich poziomu umysłowego, zaś adresowane do mas z reguły nie prezentują żadnego poziomu, co gwarantuje największe szanse dotarcia do takiej grupy docelowej. Że zaś Zbozień chce dotrzeć do jak największej liczby osób, w dodatku młodych i niewykształconych...
Słuchając tych tekstów miałem smutne skojarzenia nad kondycją Kościoła w ogóle. To, że tak słabe, choć dość charyzmatyczne przemówienia mają, jak się mogłem zorientować, duże powodzenie wśród katolickiej młodzieży, chyba niestety nie świadczy zbyt dobrze o więzi większości kleru ze społeczeństwem, zwłaszcza z młodszym pokoleniem. Gdy ktoś szanuje i słucha swojego proboszcza nie musi szukać objawienia w coraz to nowych grupkach tworzących się w Kościele. Inna sprawa, że nietrudno to zrozumieć. Ostatnio w Radio Maryja słyszałem jakiegoś dostojnika przemawiającego tak długo tym charakterystycznie monotonnym, mechanicznie modulowanym głosem, że aż mi się przypomniały doniesienia o długości przemówień Fidela Castro. Nic dziwnego, że zwłaszcza młodzi szukają czegoś innego.
Przekonanie, iż wiara (taka czy inna) zapewni nam odporność na podstępne zło, podobnie jak nasze przekonania o własnej nieugiętej moralności, tak pokazują liczne badania i eksperymenty socjologiczne, jest najlepszą „tylną furtką” przez które Zło może w nas wniknąć i sprawić, że staniemy się naprawdę złymi ludźmi. Bo zły człowiek to nie ten, który wierzy inaczej, czy też nie wierzy w ogóle, ale ten, który źle robi. A zło jest banalne i podstępne; zamiast forsować naszą moralność taranem i zmuszać nas do skoku w przepaść piekła oraz zarazem dawać okazję do heroicznej obrony, uwodzi nas kusząco i zaprasza nas na piękne, szerokie i wygodne schody. Tyle, że one właśnie są najpewniejszą drogą do piekła.
Kiedy ktoś twierdzi, że Bóg do niego przemówił, kiedy mówi, że wie, czego Bóg od niego chce, to od razu zapala mi się lampka alarmowa. Gdzie pokora i samokrytycyzm? Gdzie pamięć o tym, że niezbadane są wyroki boskie?
Takich i podobnych słabych aspektów jest w tak krótkim audiobooku stanowczo zbyt dużo i nie ma co się nad nimi dłużej rozwodzić. Najpoważniejszą ich przyczyną jest chyba wynikająca z zapału autora ślepota na to, że prawdopodobnie większość adresatów jego słów to ludzie nie tyle wierzący, co wiarę deklarujący, nie tyle czujący wspólnotę duchową, co szukający spełnienia potrzeby przynależności. Żadne statystyki nie potwierdzają bowiem, by najbardziej chrześcijańskie kraje, takie jak Włochy, Polska czy Irlandia były bardziej moralne niż kraje ateistyczne, takie jak Japonia, Czechy czy Norwegia. To właśnie raczej Włochy są kojarzone z mafią, a i Polska ani Irlandia nie świecą przykładem. Wniosek z tego, że większość niby wierzących w ogóle się nie stosuje do nakazów wiary, którą deklarują.
Dolary z tym ich napisem IN GOD WE TRUST są przepowiednią tego, w co naprawdę zaczyna wierzyć większość świata.
Moim zdaniem problem braku odzwierciedlenia wiary w czynach społeczności wierzących wynika z tego, że o prawdziwej wierze nie świadczą ani deklaracje, ani modlitwy czy inne obrzędy, a czyny dnia codziennego. I najgorszy ze wszystkich – grzech zaniechania. Gdy w kościele kapłan pozwala siedzieć w pierwszej ławce parze, o której wie, iż żyje bez ślubu, gdy daje rozgrzeszenie wiedząc, że delikwent kradnie i się z tego nie spowiada, gdy wierzący widzi, jak inny wierzący wbrew przepisom zatrudnia ludzi niekompetentnych, ale swoich, gdy udaje, że nie widzi, iż współwyznawca stosuje przemoc domową, to zaprzeczają swojej wierze. Gdyby bowiem nie bierność dobrych, zło by nie istniało, a przynajmniej kryłoby się pod najbardziej oślizgłymi kamieniami zamiast paradować w chwale i blasku dnia.
Tego brakuje i w oficjalnych kazaniach Kościoła Katolickiego, i u pana Arkadiusza też niestety. Sam zresztą opowiadał, jak goście z Telewizji Trwam stwierdzili, że nie widzą różnicy między jego przemową a indoktrynacją z kursów motywacyjnych dla managerów biznesu. Zamiast jednak zastanowić się nad tym i coś zmienić, zadowolił się stwierdzeniem, że wystarczy, iż on wie, że robi to z miłości do Boga.
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Ciekawy artykuł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję i również pozdrawiam.
Usuń