Diable ziele
Andrzej Sikora
Wydawnictwo Radwan 2011
Diable ziele miało być moim pierwszym kontaktem z twórczością Andrzeja Sikory. Nie mając pojęcia czego się spodziewać, sięgnąłem po autoprezentację pisarza zamieszczoną na okładce powieści:
Pochodzę z rodziny inteligenckiej, która w czasach PRL-u zubożała, ponieważ nie współpracowała z „przewodnią siłą narodu”. W wieku siedemnastu lat, nie chcąc być ciężarem dla dziadków emerytów, którzy mnie utrzymywali, zacząłem pracować, ucząc się i studiując. Początkowo byłem robotnikiem, później konstruktorem. W tamtych czasach, było trudno o awans nie należąc do partii, ale mimo to zostałem głównym mechanikiem w niewielkiej fabryce i na koniec wicedyrektorem. Po stanie wojennym podjąłem pierwsze próby literackie, jednak bez powodzenia (z tego samego powodu, z którego spauperyzowali się moi przodkowie). Następne próby podjąłem parę lat temu i w 2010 roku wydałem powieść pt. „Drugie życie”.
"Diable ziele” jest moją drugą powieścią.
W prywatnym życiu rzeźbię, chętnie uprawiam turystykę, mam wielu przyjaciół.
Nie wzbudziła ona we mnie dobrych przeczuć, a dlaczego, to jeszcze wyłuszczę w dalszej części. Nieco już negatywnie nastawiony, rozpocząłem lekturę.
Diable ziele określiłbym jako powieść obyczajową. Motywem wiodącym są perypetie Karola, którego dzieje śledzimy od trzynastego roku życia, gdy w następstwie własnej głupoty, czyli nieumiejętnej zabawy ze znalezionym niewypałem (a raczej niewybuchem, ale autor zdaje się nie odróżnia tych pojęć) został kaleką. Straciwszy dłoń i wzrok, zmuszony jest odtąd żyć w nowym dla siebie świecie bez obrazów. Młodość Karola, okres dorastania i początek dorosłego życia przypada na ostatnie lata komuny, potem przemian ustrojowych i wejścia Polski na powrót na kapitalistyczną ścieżkę rozwoju. Trzeba przyznać, że choć proza Sikory nie prezentuje szczególnych warunków artystycznych, to książkę czyta się łatwo. Czytałoby się również przyjemnie, gdyby nie zawartość.
Pokazując wielce krytycznie realia PRL Sikora momentami wręcz przesadza. Niektóre fragmenty ociekają wręcz jadem i nienawiścią wobec minionego ustroju i przedstawicieli jego władz. Poglądy można mieć różne, ale taka jednostronność i nachalność w ich przedstawianiu nie stawia pisarza w zbyt dobrym świetle. Co prawda końcówka powieści ukazująca ustawianie się dorosłego już Karola w naszej kochanej, wolnej ojczyźnie pokazuje, że nic się nie zmieniło. Że dalej uczciwy człowiek, fachowiec, bez protekcji do niczego nie dojdzie, a najlepiej mają się oszuści i karierowicze. Pokazuje, że nic się nie zmieniło poza tym, że partyjnych bonzów zastąpili inni, tylko pożądający jeszcze większych bogactw. Sęk w tym, że to wszystko jest ukazane tak delikatnie w porównaniu do miażdżącej krytki PRL-u, iż dla większości czytelników jest jak przypuszczam prawie niezauważalne, co potwierdzają wszystkie recenzje tej powieści, które miałem możność przeczytać. Wielka szkoda, że to zaślepienie zepsuło książkę, w której są głębie, które mogłyby być niezwykle interesujące, gdyby polityczne zaangażowanie nie zepchnęło ich na dalszy plan. Żal, bo mogła być to naprawdę dobra, ciekawa powieść o uczuciach i pragnieniach. O szczęściu i jego przeciwieństwie, o życiu po prostu, a przy okazji o ciekawych, skomplikowanych i trudnych czasach.
Czemu tak się stało? Czemu świetny materiał został zepsuty przez zaangażowanie przypominające to, z którym poprzednie pokolenie tworzyło dzieła socrealizmu? Odpowiedź jest właśnie w notce autora o sobie samym. Przebija w niej żal do komuny za to, że jego rodzina utraciła w wyniku powojennej zmiany ustroju pozycję, która zapewniłaby pisarzowi lepszy start w życiu. Uprzywilejowany start. Wytykając, że za komuny, jako bezpartyjnemu, trudniej było mu awansować niż spolegliwym wobec władzy konkurentom zapomina, że upadek komuny niczego tutaj nie zmienił. Zmieniała się tylko władza, której należy się podlizywać, symbole i frazesy, którymi należy się posługiwać. Potwierdzenie tej mojej oceny dzisiejszej rzeczywistości dał zresztą w końcówce powieści, choć jak wspomniałem, w zbyt delikatny sposób w porównaniu do miażdżącej krytyki poprzedniej epoki.
Przyczyn tej przesady upatruję w tym, iż jak pisarz sam przyznaje we wspomnianej notce, pierwsze jego utwory nie zostały opublikowane, gdyż „władza” nie była nimi zainteresowana. Spłodził więc powieść zgodną z duchem czasu. Wielka szkoda, gdyż jeśliby się od tego powstrzymał, stworzyłby rzecz naprawdę wartościową. Może miałby większe trudności z jej opublikowaniem, ale nie groziłoby jej zapomnienie wśród tysięcy innych podobnych, a taki niestety los ją czeka według mojej oceny.
I jeszcze jedno. Autor podkreśla swe inteligenckie przedwojenne pochodzenie i upadek statusu nie tylko materialnego tej grupy społecznej po wojnie. Pokazuje ciemnotę wsi PRL-owskiej, prostacwto i chamstwo przedstawicieli ówczesnej władzy stojące w opozycji do kultury niedobitków dawnej inteligencji. Nie znajduje ani jednego słowa w obronie tego ustroju. Ja pochodzę z dawnej arystokracji i inteligencji (zależy, czy patrzeć po kądzieli, czy mieczu), i gdyby nie wojna i PRL pewnie nie musiałbym się pracą zhańbić. Widzę jednak pozytywne rzeczy, które przyniosła komuna. Wystarczy, że spojrzę na pamiątkowe zdjęcia z zakończenia roku szkolnego w jednej z bogatszych wsi przedwojennych, gdzie widać, iż nawet na taką okazję większość dzieci nie było stać na żadne obuwie. Pamiętam o elektryfikacji wsi i walce z analfabetyzmem, o czym Sikora zdaje się w ogóle nie pamiętać. Jeśli tak wspomina wieś z epoki komuny, to ciekaw jestem, jak opisałby wieś przedwojenną. Nie wieś pojedynczych, bogatych osób, ale całej masy ludzi, którzy miesięczną najniższą pensję z dużego miasta traktowaliby jako cud i którzy takich pieniędzy nie zarabiali przez cały rok*.
Reasumując – nie polecam tej książki ani młodym, bo nie da im obiektywnego porównania komuny do czasów przed, ani po niej. Nie polecam też tym, którzy komunę pamiętają i nie lubią dwulicowości, którzy nie lubią oceniania świata w czerni i bieli, bez szarości i półtonów, o kolorach nie wspominając. Mógłbym polecić ją tym, którzy jeszcze nie otrząsnęli się z radosnego zachłyśnięcia nową Polską, którzy nie zauważyli, że nie budujemy kapitalizmu podobnego do szwedzkiego czy choćby niemieckiego, ale coś podobnego do konceptów rodem z republik bananowych. Do tych jednak swych tekstów nie adresuję, gdyż do nich i tak nie dotrze nic, co by się nie zgadzało z ich wizją rzeczywistości. W rezultacie nie polecam Diablego ziela nikomu, choć z żalem, gdyż to przykład straconej szansy na stworzenie czegoś wartościowego i ponadczasowego
Wasz Andrew
* Zainteresowanym realiami przedwojennej wsi polskiej polecam na początek prześwietny artykuł Włodzimierza Kalickiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)