Zabliźnione serca
Max Blecher
Tytuł oryginału: Inimi cicatrizate
Tłumaczenie: Tomasz Klimkowski
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Nowy Kanon
Liczba stron: 200
Popuśćmy wodzę fantazji i
spróbujmy wyobrazić sobie obraz, który z pewnością mógłby stworzyć szalony
malarz, lubujący się w grotesce oraz czerpaniu motywów do swoich płodów z
wszelakich epok. Oczom naszym ukazuje się sala. Z początku niewyraźna, zamglona,
już po chwili nabiera coraz wyraźniejszych konturów. Sylwetki poszczególnych
gości zarysowują się coraz mocniej i szybko konstatujemy, że niemal wszyscy
obecni przyjęli pozycje półleżące, co natychmiast przywodzi na myśl jedną ze
sławetnych uczt, wyprawianych w okresie Starożytnego Rzymu. Ale, kiedy pejzaż
klaruje się na tyle, że możemy pozwolić sobie na jego zbliżenie, ze zdziwieniem
zauważamy, że wszyscy osobnicy są ubrani zaskakująco współcześnie, a na ich
twarzach zamiast rozpustnych uśmiechów oraz pijackich grymasów, widoczne są
bolesne skrzywienia. Ponadto goście
sprawiają wrażenie dziwnie sparaliżowanych – ruchy przychodzą im z trudem, a
spektrum przyjmowanych postaw jest bardzo wąskie, w zasadzie ograniczające się
wyłącznie do leżenia bądź półleżenia. Wyjątkowo wprawny obserwator dostrzega
także, że postacie unieruchomione są w gipsowych gorsetach… Co czują ludzi
uchwyceni na impresji szalonego artysty? Dlaczego ich ciała zostały uwięzione w
tak wymyślny sposób? Jak wygląda ich codzienny byt? Jak już kiedyś wspominałem,
literatura często odpowiada na pytania, nad którymi nigdy nawet nie
rozważaliśmy. Podobnie jest w przypadku przytoczonej wizji, którą czytelnik ma
okazję odszukać na łamach powieści Zabliźnione
serca, autorstwa Maxa Blechera.
Max Blecher (1909 – 1939) to
rumuński pisarz pochodzenia żydowskiego. Syn zamożnego kupca, właściciela
sklepu z porcelaną, przed którym rysowała się całkiem różowa przyszłość. Po
ukończeniu liceum, zdolny chłopiec został wysłany na studia medyczne w Paryżu,
tyle, że nie przyszło mu skorzystać z uroków żakowskiego życia. W 1928 roku,
niedługo po osiągnięciu pełnoletności, u Maxa Blechera zdiagnozowano chorobę
Potta, określaną niekiedy mianem gruźlicy kręgosłupa. To bardzo bolesne
schorzenie wywołane jest przez bakterie, które atakują tkanki kostne. Blecher, dzięki
wsparciu rodziny, starał się walczyć z przypadłością odwiedzając liczne
sanatoria w całej Europie – gościł w Berck-sur-Mer we Francji, w Leysin w
Szwajcarii oraz w Techirghiol w Rumunii. Niedługo po rozpoznaniu schorzenia,
Blecher zadebiutował jako pisarz. Po niecałych 10 latach zmagań, Max Blecher
zmarł w 1939, pozostawiając po sobie skromną, acz interesującą spuściznę. Jedną
z dostępnych w języku polskim powieści są Zabliźnione
serca, w ogromnej mierze bazujące na doświadczeniach samego autora.
Głównym bohaterem utworu jest
Emanuel, pochodzący z Rumunii młody żak, studiujący chemię na uniwersytecie w
Paryżu, któremu w momencie rozpoczęcia dzieła lekarz stawia szokującą diagnozę
– dotychczasowe bóle w plecach, trudności z poruszaniem się oraz złe
samopoczucie to wynik gruźlicy kręgosłupa. Nadgryziony przez bakterie jeden z
kręgów kręgosłupa oraz potężny ropień wymagający natychmiastowe punkcji nie
pozostawiają żadnych złudzeń – Emanuel musi poddać się długotrwałej i
nieprzyjemnej kuracji, która wcale nie daje gwarancji na pełne odzyskanie
zdrowia. Niezbędnym składnikiem leczenia jest ciężki gipsowy gorset, w którym
więzione jest ciało pacjenta celem unieruchomienie go, co pozwala zmniejszyć
obciążenie wywierane na zaatakowane kości. Zrezygnowany i zrozpaczony Emanuel,
za namową troskliwego i majętnego ojca, decyduje się na przyjęcie do słynnego
sanatorium we francuskim Berck-sur-Mer.
Pobyt w uzdrowisku stanowi dla
Blechera świetny pretekst do zaprezentowania całej galerii postaci, zarówno
pacjentów i ich rodzin, jak również członków personelu medycznego, którzy
odzwierciedlają najróżniejsze postawy, przyjmowane w obliczu choroby. Z uwagi
na przyjętą formę trzecioosobowej narracji oraz operowanie mową pozornie zależną,
czytelnik zyskuje sposobność, by dziwaczny i zdeformowany sanatoryjny świat
obserwować i poznawać z perspektywy głównego bohatera, wrażliwego i bystrego
obserwatora, który chętnie dzieli się poczynionymi spostrzeżeniami.
Lecznica w Berck, które opisywane
jest jako mała plaża zagubiona wśród
wydm, nadmorskie miasteczko [1]
to miniaturowy świat, który pozostaje na obrzeżach, toczącego się gdzieś w
oddali normalnego życia, tj. nienaznaczonego piętnem śmiertelnej choroby, z
którego pacjent jest wykluczony, utraciwszy dostęp do drobnych incydentów, mało
znaczących epizodów, składających się na człowieczy byt. Pensjonat, gdzie
przebywają kuracjusze to swoista wyspa, na którą trafiają kolejni rozbitkowie –
muszą oni akceptować swoje całodobowe towarzystwo, wspólne przebywanie na
stosunkowo wąskim wycinku przestrzeni, który nie gwarantuje prywatności,
pozornie eliminując wszelką intymność oraz poufałość, zadowalając się
substytutami minionej codzienności.
Blecher, co zrozumiałe, jeśli
rozważy się jego osobiste doświadczenia, zgrabnie odmalowuje hermetyczny
charakter sanatorium, kojarzącego się z enklawą. Powtarzalność prowadzonej
egzystencji, ograniczone grono spotykanych osób, poczucie zamknięcia, trudności
związane z wykonywaniem najprostszych, najbardziej elementarnych czynności, do
których niezbędna jest pomoc bliźniego, stają się punktami zapalnymi, które
rodzą frustrację, zmęczenie, bierność, upór oraz zjadliwość. Okrutna obojętność
świata zewnętrznego, nie robiącego sobie nic z nieszczęścia danego człowieka,
wzmagają te negatywne emocje, które przelewane są na najbliższych, krzywdzonych
z dziecięcą złośliwością. Wrażenie opuszczenia intensyfikuje bezwład i apatię –
owe doznawanie niemocy Blecher świetnie pochwycił w karby słów, przemawiając
ustami jednego z protagonistów: Są takie
chwile, kiedy jest cię „mniej niż samego siebie” i mniej niż czegokolwiek.
Mniej niż przedmiotu, na który patrzysz, mniej niż krzesła, niż stołu i niż
kawałka drewna. Jesteś pod spodem wszystkich rzeczy, w podziemiach rzeczywistości,
pod swoim własnym życiem i pod tym, co dzieje się wokół… Jesteś formą bardziej
efemeryczną i bardziej wątłą niż najbardziej elementarna materia nieożywiona.
Musiałbyś zdobyć się wówczas na olbrzymi wysiłek, aby zrozumieć prostą
bezwładność kamieni, i leżysz unicestwiony, sprowadzony do „mniej niż samego
siebie” w niemożności zdobycia się na ten wysiłek [2].
Zabliźnione serca to także interesujące studium psychologiczne ludzi
dotkniętych schorzeniem jak również tych, którzy ozdrowieli, ale brakuje im
odwagi, by na powrót zanurzyć się w morzu dotychczasowej rutyny. Blecher kreśli
swoim piórem całą paletę uczuć – począwszy od lęku, oszołomienia i bezsilności,
poprzez wrażenie samotności i marginalizacji, skończywszy na gorzkiej goryczy,
złości i cynizmie. Ponadto umiejętnie sportretowano podświadomy strach przed
diagnozą i towarzyszące mu pragnienie, by
pozostać po drugiej stronie brutalnej prawdy [3],
tj. po stronie nieświadomości i błogiej niewiedzy, tak, jak gdyby chorobie, nie
ubranej jeszcze w szaty realności, czyli nienazwanej i nieokreślonej, mimo
wyczuwalnej, ba, wręcz namacalnej obecności, można było umniejszyć jej groźne
własności. Bardzo ciekawe są również spostrzeżenia dotyczące pacjentów, którym
udało się wygrać z dolegliwością i wynikające stąd obawy przed powrotem do
wiedzionego wcześniej żywota. Ta trwoga i zdenerwowanie, zgodnie ze słowami
jednego z bohaterów, są konsekwencją faktu, że kto raz został wyrwany z życia i miał wystarczająco dużo czasu i
spokoju, aby zadać sobie to jedno zasadnicze pytanie o jego sens – to jedno
jedyne pytanie – pozostanie zatruty na zawsze [4].
Jak widać, chroniczne schorzenie, oprócz zniewolenia i ubezwłasnowolnienia
można łączyć także z okresem, kiedy to można wyrwać się z zaklętego kołowrotu
gnającej na złamanie karku egzystencji, której wyznacznikami są pośpiech i
pogoń za dobrami doczesnymi. Przymusowa bezczynność i unieruchomienie,
skłaniają do refleksji naznaczonych chęcią rozrachunku i podsumowania swojej
ziemskiej działalności, która nierzadko okazuje się czasem bezpowrotnie
straconym i w sporej mierze zmarnowanym.
Krótko reasumując, Zabliźnione serca to książka równie
melancholijna, co intrygująca. Protagonistami utworu są ludzie w mniejszym bądź
większym stopniu powiązani z sanatorium i chronicznymi chorobami, a świat
zdrowych osobników przedstawiany jest z ich perspektywy. Dzięki temu Blecherowi
znakomicie udało się uzmysłowić jak kruchą istotą jest człowiek, jak niewiele
potrzeba, by stał się on bezradny i zależny od dobrego woli bliźnich. Rumuński
pisarz, opierając się na swoich przeżyciach, udowadnia również, że schorzenie
bardzo często uprzedmiatawia człowieka, zawężając
jego osobowość – człowiek postrzegany jest przez pryzmat dolegliwości, z jaką
musi się zmagać, stając się kłębkiem cierpienia i ofiarą płytkiej litości.
Proza przejmująca, ale na pewno godna uwagi. Polecam!
P.S. Fotografia, której fragment
został wykorzystany do przyozdobienia okładki to pochodzące z 1919 roku zdjęcie
włoskiego żołnierza Giuseppe Uggesiego przykutego do szpitalna łoża przez
gruźlicę.
[1] Max Blecher, Zabliźnione serca,
przeł. Tomasz Klimkowski, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, s. 29
Mocny temat! Mam wrażenie, że w ogóle większość ludzi boi się jakichkolwiek rozmyślań o własnej śmierci, chorobie, która jest tylko jej przedłużeniem i sensie życia, który zawsze się wówczas w skojarzeniach pojawia. To nie kierat codzienności zabiera im czas na myślenie, tylko oni sami uciekają od myślenia w kierat codzienności. Przynajmniej w naszej kulturze, w której, jak to celnie pokazał Andrzej Stasiuk w Grochowie uciekamy od śmierci i umierania, które jeszcze kilka pokoleń temu były oczywistym etapem życia.
OdpowiedzUsuńZgadza się, można powiedzieć, że współczesna cywilizacja zachodnia ma problem z akceptacją śmiertelności, starości, choroby i tego typu tematów.
UsuńWspominasz o Stasiuku - sporo słyszałem o tym autorze, ale jakoś nie mogę się zmusić, by sięgnąć po jego prozę. Będę to musiał zmienić :)
Aż tak nie namawiam, żeby mus :) Ja na razie po więcej nie planuję sięgać :)
UsuńDo dzisiaj dobrze wspominam tę książkę. Wiem, że ranga inna, ale wolę ją od "Czarodziejskiej góry".;)
OdpowiedzUsuńZ tymi rangami i rankingami, to różnie bywa.
UsuńAniu, pamiętam Twoją recenzję. Ja również darzę tę pozycję dużą sympatią. A lekturę "Czarodziejskiej góry" planuję podjąć w tym roku - do książki Manna odwołuje się wiele innych literackich płodów, dlatego też chciałbym wreszcie poznać tę powieść.
UsuńAndrew - racja, trudno jest zestawiać i porównywać dzieła, które pisano z innych pobudek, w różnych okresach i w różnych okolicznościach.
Porównanie motywu z "Czarodziejską górą" nasuwa się od razu. U Manna choroba jest alegorią kryzysu europejskiej kultury, u Blechera to studium choroby i samotności. Ciekawa pozycja, chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuńTaaa, "Czarodziejka góra" mnie prześladuje, dlatego niedawno wreszcie zdecydowałem się nabyć tę księgę. Mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać w tym roku.
UsuńCo do Blechera to autor zajął się tematem, który siłą rzeczy stał mu się b. bliski - gdyby nie cierpienie pisarza, być może nie mielibyśmy okazji obcować z tą powieścią.
Posiadam "Gorzkie spotkanie" oraz "Szkołę na granicy". Obydwie kupione za jakieś śmiesznie niskie kwoty:)
UsuńMiałem okazję czytać "Gorzkie spotkanie" i uważam, że to świetna lektura. Bardzo interesujący obraz społeczeństwa Chińskiego za czasów republiki. "Szkołę na granicy" także posiadam na półce :)
Usuń"Nowy Kanon", pod którego szyldem ukazały się moja ukochana "Ptaszyna" i "Dziewczyna z poczty" to gwarancja udanej lektury! Muszę przeczytać i tę książkę. Pamiętam, że już mi ją polecałeś i wiem, że widziałam ją w którejś z okolicznych bibliotek (pytanie tylko: w której? ;-) )
OdpowiedzUsuń"Dziewczynę z poczty" do dzisiaj miło wspominam a na "Ptaszynę" cały czas poluję - pewnego dnia na pewno ją dopadnę.
Usuń"Zabliźnione serca" polecałem i nadal polecam - mam nadzieję, że uda Ci się ją odszukać. Przy okazji, jeśli poszukiwania zostaną zwieńczone sukcesem, proszę przekazać moje wyrazy uznania pracownikom biblioteki, którzy zdecydowali się wyposażyć swoją placówkę w taką dobrą (chociaż dość słabo reklamowaną) pozycję.
Książka namierzona - dostępna tylko w jednej okolicznej bibliotece (miałam nadzieję na większą dostępność, to przecież Nowy Kanon). Jakby nie było: książka jest, a to najważniejsze.
UsuńNa pewno pozdrowię personel od Ciebie ;-) A "Ptaszynę" upoluj koniecznie. To lektura obowiązkowa!
Dodam na początek ku formalności, że i ja "Czarodziejską Górę" planuję.
OdpowiedzUsuńW temacie zaś powieści recenzowanej, nie przepadam za patrzeniem autorom w życiorys, ale tu akurat łączność treści z życiem jest bardzo ciekawa. Zastanawiam się, czy pisanie nie było też formą autoterapii.
Ha, ta księga ("Czarodziejska góra") zdecydowanie ma coś w sobie, co przyciąga czytelniczą uwagę. Ciekawy, kto pierwszy zmierzy się z tą lekturą :)
UsuńŻyciorys i twórczość to dwa rozbieżne tematy, ale w przypadku niektórych artystów bardzo lubię je łączyć (czy raczej: podejmować takowe próby). Dzięki temu, przy odrobinie szczęścia, może zaobserwować jak z otaczającej autora rzeczywistości destylowane są poszczególne składniki i transponowane do literackich światów.
Ta książka przypomina mi „Szpital Czerwonego Krzyża” Choromańskiego. U Choromańskiego akcja także toczyła się w okresie międzywojennym, a bohaterami byli pacjenci oraz pracownicy szpitala. Co ciekawe, Blecher chorował na gruźlicę kręgosłupa, a Choromański na gruźlicę kości. Interesujące podobieństwo, prawda? A „Zabliźnione serca” wędrują na moją listę, zachęciłeś mnie. Lubię takie „szpitalne” książki, choć nie czytam ich spokojnie, zawsze bardzo żal mi pacjentów.
OdpowiedzUsuńNa mojej półce plącze się kupiona już dość dawno temu "Miłość i medycyna" Choromańskiego (piękne wydanie Znaku w ramach serii "50 na 50"). Dzięki za polecenie kolejnego tytułu tego autora.
UsuńPodobieństwo zaiste ciekawe - aż kusi, żeby od razu sięgnąć po prozę Choromańskiego i przekonać się czy u niego ten wpływ choroby na twórczość jest widoczny, a jeśli tak, to w jakim stopniu.
Ze szpitalnych książek zdecydowanie polecam "Oddział chorych na raka" Sołżenicyna, chociaż jest to bardzo wstrząsająca lektura.
Natychmiast nasuwają się skojarzenia z "Czarodziejską górą" T. Manna. Widać, że sam autor "Zabliźnionego serca" miał podstawy do melancholii. Jest to już kolejna pozytywna recenzja tej książki i chyba warto się za nią rozejrzeć. Zresztą lubię Nowy Kanon, więc tym bardziej mnie ten tytuł kusi.
OdpowiedzUsuńHa, widzę, że wpis powinien nieco inaczej zatytułować - "Rumuńska czarodziejska góra" czy coś w tym rodzaju byłoby z pewnością bardziej zasadne :)
UsuńPowieść Blechera w pełni zasłużyła, by znalazła się w ramach serii "Nowy Kanon". Polecam z czystym sumieniem :)
Widać, że większości nasuwają się skojarzenia z "Czarodziejską górą", więc chyba naprawdę już nie masz wyjścia (a jestem przekonana, że będziesz zachwycony).
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się fragment opisujący przebywanie w stanie bezwładności i odcięcia od życia. A książki z tej serii ciągle przede mną. W tym dwie na półce.
Ha, można wręcz rzec, że słyszę "Głos góry", chociaż tym razem chodzi o jej czarodziejską odmianę :)
Usuń"Nowy Kanon" powinien przypaść Ci do gustu. Uważam, że zebrano w nim bardzo ciekawe pozycje. Z czystej ciekawości zapytam jeszcze - jakimi pozycjami dysponujesz :) ?