Maksym Kidruk
(Максим Іванович Кідрук)Bot
tytuł oryginału: Ботtłumaczenie: Julia Celer
Wydawnictwo: Akurat 2014
W tajnym laboratorium na pustyni Atakama ekipa uczonych stworzyła istoty do złudzenia przypominające 12-letnich chłopców, zdolne wytrzymać ekstremalne warunki i posłusznie wykonujące polecenia. Boty są nieustannie poddawane badaniom i testom. Niespodziewanie część z nich wymyka się spod kontroli i zaczyna zagrażać miejscowej ludności. Zlecenie zbadania sprawy, a także ujarzmienia zbuntowanych botów, otrzymuje Tymur Korszak – uzdolniony programista zatrudniony w firmie produkującej gry komputerowe. Stawką są nie tylko ogromne pieniądze, lecz także bezpieczeństwo i przyszłość całej ludzkości. [opis z okładki]
Książkę, choć dość grubą (ponad 600 stron) czyta się szybko i z zaciekawieniem od początku do samego końca. Pomysł nie jest nowatorski, w końcu bunt robotów czy innych inteligentnych technologii jest stary jak fantastyka. W tej nowej odsłonie wypadł jednak interesująco i przekonująco, a powieść wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Nie oznacza to niestety, iż trzyma poziom. O ile w pierwszej połowie zgrzyty ograniczały się w zasadzie do drobnych i incydentalnych błędów, które mogły być winą chochlika drukarskiego lub tłumacza, i których przyczyn nie warto dociekać, o tyle w drugiej nie jest już tak różowo. Wpadek różnego rodzaju jest coraz więcej i zdarzają się nawet uchybienia merytoryczne, jak choćby założenie, że sex rodzi się w lędźwiach, a nie w głowie, i że wszyscy na pewne bodźce reagują w ten sam sposób. Postacie też nie porażają ani malowniczością, ani głębią psychologiczną – są płytkie niczym kałuża na niemieckiej autostradzie. Choć od lektury nie można się oderwać, zwłaszcza w pierwszej jej połowie, i trzeba przyznać, że autor zawarł w niej sporo rzetelnych informacji oraz ciekawostek z różnych dziedzin, to po jej zakończeniu uważny czytelnik dochodzi do wniosku, że była to rzecz świetna, lecz w sam raz na jeden raz.
Z pozoru wydaje się, że Kidruk odkrył Amerykę przestrzegając przed ryzykiem gwałtownego rozwoju nauki i jej lawinowej specjalizacji spychającej do lamusa interdyscyplinarność i uniwersalność, co grozi wymknięciem się nowych technologii spod kontroli. Tak naprawdę rozumowanie to jest błędne. Wspomnienia ze świata nauki są pełne różnych wpadek, nawet z czasów, gdy specjalizacja nie była żadnym problem. Od dmuchania wodorem na świecę, przez uderzenie młotkiem w kroplę nitrogliceryny umieszczoną na kowadle, aż po incydent Slotina w Los Alamos w 1946 roku i inne wpadki wczesnej ery atomowej. Sęk w tym, że do niedawna żadne z zagrożeń, nawet wybuch termojądrowy, nie było globalnym. A teraz można sobie taki scenariusz wyobrazić, i to bez większego problemu, gdyż naukowcy zachowują się po staremu, czyli jak pijane dzieci w piaskownicy. Tylko, że nie bawią się już zabawkami, które zabiją co najwyżej ich, ale nieraz eksperymentują, w ciemno, bez należytych podstaw teoretycznych, ze zjawiskami, których następstw tradycyjnie nie są w stanie do końca przewidzieć, a które mogą mieć konsekwencje dotąd w historii niespotykane. I tu właśnie jest pies pogrzebany.
Z pozoru Bot wydaje się czymś całkowicie nowym, ale czy aby na pewno? Słowo bot wywodzi się od robot, a pierwsze roboty, które upowszechnił czeski pisarz Karel Čapek w swej sztuce R.U.R. (Rossumovi Univerzální Roboti, 1920) były właśnie, jak boty w powieści Bot, sztucznie produkowaną wersją człowieka. Czy aby na pewno powieść Maxa Kidruka jest aż tak oryginalna w swych fundamentalnych założeniach, jak się to większości wydaje?
Podsumować tę książkę jest trudno. Może dlatego, że sprawia wrażenie, iż autor na siłę starał się w niej upchnąć jak najwięcej, by stworzyć bestseller. Założenie biznesowe się chyba powiodło, ale czy powieść obroni się na dłuższą metę? Śmiem wątpić. Owszem, pozostanie pewnikiem ciekawą pozycją przez kilka, może kilkanaście lat, ale czy zdzierży, tak jak choćby Diuna, próbie czasu przez całe pokolenia? Nie sądzę. Tym bardziej, iż nie trzyma jednolitego poziomu, jakby autor do barszczu wepchnął wszystkie grzyby, jakie miał pod ręką. Z drugiej strony, coś w tej powieści, mimo jej wad, niewątpliwie jest, i trudno się od niej oderwać, przynajmniej dzisiejszemu czytelnikowi. Za przemawiają również liczne informacje i ciekawostki naukowe oraz technologiczne wplecione w materię powieści. Z tego powodu, choć nie przewiduję, by w dłuższej perspektywie oparła się postępowi nauki, techniki i technologii, póki co, polecam ją z pełnym przekonaniem, choć świadom jestem oczywistych wad i niedoróbek. Lektura była prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza do połowy, a potem już szło siłą rozpędu
Wasz Andrew
Byłem ciekaw Twojej opinii na temat tej książki, bo żywiłem do niej zarówno spore nadzieje jak i pewne obawy. Szkoda, że autorowi nie udało się utrzymać jednakowo wysokiego poziomu. A jeśli chodzi o nowatorstwo to raz jeszcze przywołam Karela Čapka, o którym wspomniałeś - w powieści "Krakatit" przedstawiony został temat odpowiedzialności naukowców za prowadzone przez nich badania i dokonywane przez nich odkrycia. Jeśli nadal szukasz dobrej science fiction to może warto sięgnąć właśnie po Čapka :)
OdpowiedzUsuńPo Twoich recenzjach mam wrażenie, że sięgnięcie do Čapka mogłoby być niezłym rozwiązaniem. Zaczynam mieć wrażenie, że poza nielicznymi wyjątkami, niestety bardziej z fantastyki, niż SF, w morzu współczesnych autorów trudno wyłowić coś naprawdę dobrego, przez co niektórzy klasycy jawią się jak wino - im starsi, tym lepsi :)
UsuńA czy to nie jest czasem kwestia próby czasu właśnie? Klasycy są klasykami właśnie dlatego, że przetrwali próbę czasu, że dzieła pozostają w jakimś stopniu aktualne. Nikt raczej nie czyta produkcyjniaków sprzed pięćdziesięciu lat. Za kolejne pół wieku pewnie podobnie będzie się mówiło o "naszych" czasach.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że w pewnym sensie jest to prawdą. Z drugiej jednak strony jestem przekonany, iż takiej roli marketingu i autopromocji, jak teraz, nigdy dotąd w biznesie książkowym nie było.
Usuń