Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
czwartek, 24 lipca 2014
Inna twarz wywiadu II RP
Wydawnictwo Zysk i Ska 2014
Wydanie I
Krwawiąca granica Mariana Zacharskiego, będąca kolejną
pozycją w cyklu Kulisy Wywiadu II RP, jest zarazem moim drugim, po Rotmistrzu,
spotkaniem i z tą serią wydawniczą, i z twórczością generała*. O autorze nie
będę opowiadał, gdyż zainteresowani mogą sobie bez trudności o nim poczytać
gdzie indziej. Pytanie, które się nasuwa, to czym jest owa tytułowa krwawiąca
granica? Oczywiście granica przedwojenna polsko-niemiecka. Rejon, gdzie zdarzały się incydenty powodujące utratę życia czy rany. Wiąże się to określenie również
z przedwojenną niemiecką nomenklaturą, w której nielegalne przekroczenie
granicy nazywano jej zranieniem oraz z manierą prasy, zarówno polskiej jak i
niemieckiej, godną najgorszych trendów dzisiejszych mediów, określaną jako sang à la une czyli
krew na pierwszej stronie, w myśl której każde zdarzenie prezentuje się w
agresywny sposób powodujący u odbiorcy poczucie zagrożenia, a zdarzenia na tej
granicy właśnie do takich należały.
W polskiej świadomości społecznej, która w sferze historii,
zwłaszcza własnej, opiera się bardziej na propagandzie i mitach, niż na wiedzy,
graniczny konflikt pomiędzy Niemcami a Polską międzywojenną liczyć należy od
dojścia do władzy Adolfa Hitlera, jeśli nie jeszcze od późniejszego okresu, a
cała wina za tę sytuację, za wszelkie prowokacje, napaści i zbrodnie, leży po
stronie niemieckiej. Marian Zacharski przeciwstawia się tej legendzie i w Krwawiącej
granicy ukazuje, że konflikt graniczny w fazie ostrej znajdował się niemal od
początku istnienia II Rzeczpospolitej, a niektóre formy bandyckich wręcz
zachowań, nie będących wcześniej stałym elementem walki wywiadów, jak na
przykład porwanie osoby z terenu innego kraju, były polską innowacją. Zresztą w
tym ostatnim wypadku pierwsza akcja tego typu w polskim wykonaniu była
kompletnym blamażem.
Głównym wątkiem książki jest rola polskiej Straży Granicznej
w systemie wywiadu II RP na kierunku niemieckim. Nie jest to opracowanie
kompleksowe, przekrojowe, a raczej rzucenie tematu dotąd szerszemu ogółowi
kompletnie obcego, za pomocą na tyle szczegółowego, na ile to obecnie możliwe,
zreferowania kilku głośnych wówczas operacji szpiegowskich. Jak wynika z samej definicji
tajnych operacji, głośnych - a więc zakończonych wpadką. Prawdziwie udane akcje
wywiadowcze prawie nigdy nie trafiają na pierwsze strony gazet, a przynajmniej
nie przed upływem dziesięcioleci od ich zakończenia.
Wielką zasługą autora jest, iż odważył się ukazać, że obie
strony konfliktu granicznego miały swoje racje i obie ponosiły zań winę. Co
prawda jeszcze daleko nam do tego, by większość zauważyła, iż jesteśmy jedynym
chyba krajem z uczestniczących w II wojnie, który do dziś twierdzi, że jego
żołnierze nigdy nie zabijali jeńców ani cywilów, że to się nie zdarzało, ale
książka gen. Zacharskiego to krok w dobrym kierunku. W kierunku odbrązowienia
naszej wizji historii tak wybielanej przez dziesięciolecia, że aż infantylnej.
Cała społeczna świadomość polska w temacie naszego
międzywojennego wywiadu opiera się na propagandzie mielącej w kółko kilka
udanych akcji, a przynajmniej akcji, w których się nie ośmieszyliśmy. Pokazuje
się kilka postaci, które były wybitne i pasują do obrazu polskiego rycerza bez skazy
(przynajmniej jeśli się zbyt głęboko nie sięga). Krwawiąca granica ukazuje
drugą stronę medalu – oficerów wywiadu, których poziom moralny i umysłowy
trudno opisać, gdyż w słowniku ludzi cywilizowanych nie ma słów wystarczająco
obelżywych. W 1930 wydano oficjalne wytyczne, że oficerom wywiadu nie wolno
zabierać w teren tajnych materiałów, gdyż jeden z naszych orłów przeszedł do
Niemiec, gdzie wpadł, wraz z najlepszymi kąskami ze swego biura, które powinny
leżeć w jego biurze w szafie pancernej o ewidencjonowanym dostępie. Autor tego
nie robi, ale każdy czytelnik może sam prowadzić dalsze rozumowanie. Wniosek
nasuwa się sam – przez 12 lat istnienia II RP, kto chciał, chodził z
tajnościami gdzie chciał, nawet na teren wroga. Gdyby tak nie było, gdyby były
odpowiednie szkolenia i procedury, a tylko jeden głąb by się do nich nie
zastosował, nie byłoby sensu wydawać takiego rozkazu. Zresztą dotyczył on –
kolejne kuriozum - tylko wywiadowców, więc z tego można wysnuć wniosek, że inni
oficerowie mogli dalej tak postępować. Zaletą tej książki jest bowiem możliwość
snucia własnych przemyśleń na tematy niejednokrotnie zaledwie w niej poruszone.
Jedną z najdziwniejszych rzeczy, które wynikają z przebiegu operacji przedstawionych w Krwawiącej granicy jest refleksja, która równie dobrze
mogłaby być wynikiem obserwacji dzisiejszej polskiej sytuacji - naród jak żaden
inny doświadczony przez mistrza prowokacji, przez carską Ochranę**, jak żaden
inny był i jest na takie działania podatny. Z czego to wynika, ta
nieumiejętność uczenia się na błędach, nie tylko cudzych, ale nawet swoich?
Zimbardo miałby tu wiele do powiedzenia. Takich pytań, wniosków i skojarzeń,
materiał zawarty w książce może spowodować wiele. Nie sposób o wszystkich
wspomnieć i na pewno każdy uważny czytelnik będzie miał swoje osobiste, na
które tylko on wpadnie, a o których autorowi nawet się nie śniło. To urok
historii.
Książka rozpoczyna się bardzo interesującym trickiem
stylistycznym. Poznajemy przebieg pierwszej z omawianych akcji, zakończonych
śmiercią polskiego oficera, poprzez sprzeczne relacje prasowe z tego okresu pochodzące z obu stron
granicy. I mamy wrażenie, że to ci wredni Niemcy znowu wszystko zaczęli i wina
jest tylko po ich stronie. Podświadomość każdego dzisiejszego Polaka, wypełniona wsysaną od urodzenia propagandową
papką zwaną patriotyzmem, sprawia, że wierzymy bardziej prasie polskiej, a nie
niemieckiej, choć wiemy, że każda mogła kłamać. A potem, gdy poznajemy
rekonstrukcję wydarzeń… I tak zdradziłem za dużo, choć to nie powieść przecież.
Niestety, po świetnym początku, dalej nie jest już tak różowo. Nie tylko styl
jest bardzo nierówny i obok fragmentów, które czyta się z przyjemnością, są
takie, które powodują lekki niesmak, ale miejscami nawet zwykła polszczyzna
bardzo kuleje. Oszczędzano na korekcie? Na szczęście treść ratuje całość.
Niestety nie jest to pozycja, o czym już wspomniałem,
budząca pozytywne refleksje. Jak na dłoni widać obecne już wówczas wady
ówczesnej i dzisiejszej Polski, choćby wymiaru sprawiedliwości, które niektórzy
zakłamani i zaprzedani propagatorzy nowego porządku chcą przypisać
zdeprawowaniu „komuną”: fałszowanie i podrzucanie dowodów, przekupność
(oczywiście w imię wyższego dobra) nie tylko policjantów czy prokuratorów, ale
nawet sędziów, arogancja władz wszystkich szczebli wobec tych, którzy są niżej…
Na tym tle Niemcy, przynajmniej w opisanych wydarzeniach, czyli przed nastaniem
Hitlera, jawią się jako dużo bardziej prawi i moralni.
Książka zawiera sporo ilustracji, a wśród nich dużo kopii
dokumentów, co bardzo podnosi jej wartość. Niestety tym większym dysonansem,
zupełnie niepotrzebnie psującym wrażenie, jest brak rzeczy tak podstawowej, jak
podanie źródeł, z których autor korzystał poza tymi, których kopie zamieścił.
Jest bowiem oczywiste, że nie wszystkie tezy autora da się wywieść z
załączonych materiałów.
Dla mnie bardzo interesujące było podanie wyroków w
omawianych sprawach. Zauważyłem, iż z reguły okres pozbawienia praw publicznych
był zbliżony do czasu pozbawienia wolności, a czasem nawet dłuższy. To coś
całkowicie odmiennego w stosunku do dzisiejszych zwyczajów, zgodnie z którymi
pozbawienie praw jest wielokrotnie krótsze, niż wolności. I nasunęło mi się
pytanie – jaki cel ma dzisiejsze państwo w takiej praktyce? Czy to dobrze, że
złodzieje i inni siedzący w więzieniach przestępcy, skoro nie zostali
pozbawieni praw, wybierają tych, którzy mają nami rządzić? Czy naprawdę wyższy
wskaźnik frekwencji w wyborach jest tego warty i co ta praktyka sądownicza mówi
o dzisiejszej Polsce?
Mam wrażenie, że publikacja w założeniu jest skierowana do
miłośników historii, zwłaszcza zainteresowanych wywiadem, wojskowością i
polityką. W rzeczywistości jednak może bardzo zaciekawić każdego, gdyż wnioski, jakie z niej wypływają i przemyślenia, które wywołuje, zdecydowanie wybiegają
poza dwudziestolecie międzywojenne i narzucającą się w pierwszej chwili ocenę
tematyki. Z tego powodu, pomimo mizernych wartości literackich, zdecydowanie
polecam każdemu, nie tylko rodakom.
Wasz Andrew
* Stopień generalski nadał Zacharskiemu Prezydent RP Lech
Wałęsa w 1995
** Ochrana (ros. Отделение по охранению порядка и общественной безопасности, Otdielenije po ochranieniju poriadka i obszczestwiennoj biezopasnosti, Oddział ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego) – tajna policja polityczna w imperium rosyjskim, powstała po zabójstwie cara Aleksandra II, na mocyukazu Aleksandra III z 14 sierpnia 1881 roku. Zlikwidowana w czasie rewolucji lutowej w 1917 roku. (za Wiki)
4 komentarze:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ojej! A już myślałam, że moja lista "do przeczytania" została bezdyskusyjnie zamknięta. A tu taka pozycja. Niestety znów muszę zrobić wyjątek i dopisać... Ostatnio tych "wyjątków" pojawia się sporo. Kiedy ja to wszystko przeczytam??
OdpowiedzUsuńMam tak samo :) Już od dawna zresztą :)
UsuńZapowiada się całkiem interesująca publikacja, wartościowa mimo kilku wspomnianych niedociągnięć. Taka wizja Ojczyzny, której żołnierze nie skażeni są żadnym grzechem, działają zawsze szlachetnie, z pełnym oddaniem Bogu, honorowi, narodowi, etc. jest b. niebezpieczna. Dobrze, że zaczyna zmieniać się nieco dyskurs, chociaż trzeba uważać, żeby nie popaść ze skrajności w skrajność :)
OdpowiedzUsuńA co do wskaźników frekwencji wyborczych, to wydaje mi się, że obecnie i tak do urn chodzą głównie urzędnicy, ich rodziny oraz ludzie, w których interesie leży, żeby tak a nie inna partia znalazła bądź utrzymała się u władzy. Niestety, ale większość obywateli po prostu odpuszcza, co jak pokazały ostatnie nagrania naszych polityków wcale nie jest taką nieracjonalną postawą (Twoje hasło: "Tylko durny idzie do urny" świeci pełnym blaskiem, chociaż ja i tak uważam, że lepiej się przejść i oddać głos nieważny).
Jeśli chodzi o chodzenie/niechodzenie do urn, to ja też uważam oddanie głosu nieważnego za najlepsze wyjście, ale się nie rymowało w tytule :) Za wyjątkiem wyborów bezpośrednich oczywiście, gdzie warto oddać głos ważny, jeśli tylko znajdzie się godny kandydat.
UsuńCo do tej tendencji do poznawania drugiej strony rzeczywistości, w Polsce pozostanie ona chyba marginesem. W końcu Polacy książek praktycznie nie czytają, ze starszymi nie rozmawiają, a wiedzę o świecie czerpią głównie z telewizji, i to raczej nie z Discovery.