Marian Zacharski
Krwawiąca granica
Wydawnictwo Zysk i Ska 2014
Wydanie I
Krwawiąca granica Mariana Zacharskiego, będąca kolejną
pozycją w cyklu Kulisy Wywiadu II RP, jest zarazem moim drugim, po Rotmistrzu,
spotkaniem i z tą serią wydawniczą, i z twórczością generała*. O autorze nie
będę opowiadał, gdyż zainteresowani mogą sobie bez trudności o nim poczytać
gdzie indziej. Pytanie, które się nasuwa, to czym jest owa tytułowa krwawiąca
granica? Oczywiście granica przedwojenna polsko-niemiecka. Rejon, gdzie zdarzały się incydenty powodujące utratę życia czy rany. Wiąże się to określenie również
z przedwojenną niemiecką nomenklaturą, w której nielegalne przekroczenie
granicy nazywano jej zranieniem oraz z manierą prasy, zarówno polskiej jak i
niemieckiej, godną najgorszych trendów dzisiejszych mediów, określaną jako sang à la une czyli
krew na pierwszej stronie, w myśl której każde zdarzenie prezentuje się w
agresywny sposób powodujący u odbiorcy poczucie zagrożenia, a zdarzenia na tej
granicy właśnie do takich należały.
W polskiej świadomości społecznej, która w sferze historii,
zwłaszcza własnej, opiera się bardziej na propagandzie i mitach, niż na wiedzy,
graniczny konflikt pomiędzy Niemcami a Polską międzywojenną liczyć należy od
dojścia do władzy Adolfa Hitlera, jeśli nie jeszcze od późniejszego okresu, a
cała wina za tę sytuację, za wszelkie prowokacje, napaści i zbrodnie, leży po
stronie niemieckiej. Marian Zacharski przeciwstawia się tej legendzie i w Krwawiącej
granicy ukazuje, że konflikt graniczny w fazie ostrej znajdował się niemal od
początku istnienia II Rzeczpospolitej, a niektóre formy bandyckich wręcz
zachowań, nie będących wcześniej stałym elementem walki wywiadów, jak na
przykład porwanie osoby z terenu innego kraju, były polską innowacją. Zresztą w
tym ostatnim wypadku pierwsza akcja tego typu w polskim wykonaniu była
kompletnym blamażem.
Głównym wątkiem książki jest rola polskiej Straży Granicznej
w systemie wywiadu II RP na kierunku niemieckim. Nie jest to opracowanie
kompleksowe, przekrojowe, a raczej rzucenie tematu dotąd szerszemu ogółowi
kompletnie obcego, za pomocą na tyle szczegółowego, na ile to obecnie możliwe,
zreferowania kilku głośnych wówczas operacji szpiegowskich. Jak wynika z samej definicji
tajnych operacji, głośnych - a więc zakończonych wpadką. Prawdziwie udane akcje
wywiadowcze prawie nigdy nie trafiają na pierwsze strony gazet, a przynajmniej
nie przed upływem dziesięcioleci od ich zakończenia.
Wielką zasługą autora jest, iż odważył się ukazać, że obie
strony konfliktu granicznego miały swoje racje i obie ponosiły zań winę. Co
prawda jeszcze daleko nam do tego, by większość zauważyła, iż jesteśmy jedynym
chyba krajem z uczestniczących w II wojnie, który do dziś twierdzi, że jego
żołnierze nigdy nie zabijali jeńców ani cywilów, że to się nie zdarzało, ale
książka gen. Zacharskiego to krok w dobrym kierunku. W kierunku odbrązowienia
naszej wizji historii tak wybielanej przez dziesięciolecia, że aż infantylnej.
Cała społeczna świadomość polska w temacie naszego
międzywojennego wywiadu opiera się na propagandzie mielącej w kółko kilka
udanych akcji, a przynajmniej akcji, w których się nie ośmieszyliśmy. Pokazuje
się kilka postaci, które były wybitne i pasują do obrazu polskiego rycerza bez skazy
(przynajmniej jeśli się zbyt głęboko nie sięga). Krwawiąca granica ukazuje
drugą stronę medalu – oficerów wywiadu, których poziom moralny i umysłowy
trudno opisać, gdyż w słowniku ludzi cywilizowanych nie ma słów wystarczająco
obelżywych. W 1930 wydano oficjalne wytyczne, że oficerom wywiadu nie wolno
zabierać w teren tajnych materiałów, gdyż jeden z naszych orłów przeszedł do
Niemiec, gdzie wpadł, wraz z najlepszymi kąskami ze swego biura, które powinny
leżeć w jego biurze w szafie pancernej o ewidencjonowanym dostępie. Autor tego
nie robi, ale każdy czytelnik może sam prowadzić dalsze rozumowanie. Wniosek
nasuwa się sam – przez 12 lat istnienia II RP, kto chciał, chodził z
tajnościami gdzie chciał, nawet na teren wroga. Gdyby tak nie było, gdyby były
odpowiednie szkolenia i procedury, a tylko jeden głąb by się do nich nie
zastosował, nie byłoby sensu wydawać takiego rozkazu. Zresztą dotyczył on –
kolejne kuriozum - tylko wywiadowców, więc z tego można wysnuć wniosek, że inni
oficerowie mogli dalej tak postępować. Zaletą tej książki jest bowiem możliwość
snucia własnych przemyśleń na tematy niejednokrotnie zaledwie w niej poruszone.
Jedną z najdziwniejszych rzeczy, które wynikają z przebiegu operacji przedstawionych w Krwawiącej granicy jest refleksja, która równie dobrze
mogłaby być wynikiem obserwacji dzisiejszej polskiej sytuacji - naród jak żaden
inny doświadczony przez mistrza prowokacji, przez carską Ochranę**, jak żaden
inny był i jest na takie działania podatny. Z czego to wynika, ta
nieumiejętność uczenia się na błędach, nie tylko cudzych, ale nawet swoich?
Zimbardo miałby tu wiele do powiedzenia. Takich pytań, wniosków i skojarzeń,
materiał zawarty w książce może spowodować wiele. Nie sposób o wszystkich
wspomnieć i na pewno każdy uważny czytelnik będzie miał swoje osobiste, na
które tylko on wpadnie, a o których autorowi nawet się nie śniło. To urok
historii.
Książka rozpoczyna się bardzo interesującym trickiem
stylistycznym. Poznajemy przebieg pierwszej z omawianych akcji, zakończonych
śmiercią polskiego oficera, poprzez sprzeczne relacje prasowe z tego okresu pochodzące z obu stron
granicy. I mamy wrażenie, że to ci wredni Niemcy znowu wszystko zaczęli i wina
jest tylko po ich stronie. Podświadomość każdego dzisiejszego Polaka, wypełniona wsysaną od urodzenia propagandową
papką zwaną patriotyzmem, sprawia, że wierzymy bardziej prasie polskiej, a nie
niemieckiej, choć wiemy, że każda mogła kłamać. A potem, gdy poznajemy
rekonstrukcję wydarzeń… I tak zdradziłem za dużo, choć to nie powieść przecież.
Niestety, po świetnym początku, dalej nie jest już tak różowo. Nie tylko styl
jest bardzo nierówny i obok fragmentów, które czyta się z przyjemnością, są
takie, które powodują lekki niesmak, ale miejscami nawet zwykła polszczyzna
bardzo kuleje. Oszczędzano na korekcie? Na szczęście treść ratuje całość.
Niestety nie jest to pozycja, o czym już wspomniałem,
budząca pozytywne refleksje. Jak na dłoni widać obecne już wówczas wady
ówczesnej i dzisiejszej Polski, choćby wymiaru sprawiedliwości, które niektórzy
zakłamani i zaprzedani propagatorzy nowego porządku chcą przypisać
zdeprawowaniu „komuną”: fałszowanie i podrzucanie dowodów, przekupność
(oczywiście w imię wyższego dobra) nie tylko policjantów czy prokuratorów, ale
nawet sędziów, arogancja władz wszystkich szczebli wobec tych, którzy są niżej…
Na tym tle Niemcy, przynajmniej w opisanych wydarzeniach, czyli przed nastaniem
Hitlera, jawią się jako dużo bardziej prawi i moralni.
Książka zawiera sporo ilustracji, a wśród nich dużo kopii
dokumentów, co bardzo podnosi jej wartość. Niestety tym większym dysonansem,
zupełnie niepotrzebnie psującym wrażenie, jest brak rzeczy tak podstawowej, jak
podanie źródeł, z których autor korzystał poza tymi, których kopie zamieścił.
Jest bowiem oczywiste, że nie wszystkie tezy autora da się wywieść z
załączonych materiałów.
Dla mnie bardzo interesujące było podanie wyroków w
omawianych sprawach. Zauważyłem, iż z reguły okres pozbawienia praw publicznych
był zbliżony do czasu pozbawienia wolności, a czasem nawet dłuższy. To coś
całkowicie odmiennego w stosunku do dzisiejszych zwyczajów, zgodnie z którymi
pozbawienie praw jest wielokrotnie krótsze, niż wolności. I nasunęło mi się
pytanie – jaki cel ma dzisiejsze państwo w takiej praktyce? Czy to dobrze, że
złodzieje i inni siedzący w więzieniach przestępcy, skoro nie zostali
pozbawieni praw, wybierają tych, którzy mają nami rządzić? Czy naprawdę wyższy
wskaźnik frekwencji w wyborach jest tego warty i co ta praktyka sądownicza mówi
o dzisiejszej Polsce?
Mam wrażenie, że publikacja w założeniu jest skierowana do
miłośników historii, zwłaszcza zainteresowanych wywiadem, wojskowością i
polityką. W rzeczywistości jednak może bardzo zaciekawić każdego, gdyż wnioski, jakie z niej wypływają i przemyślenia, które wywołuje, zdecydowanie wybiegają
poza dwudziestolecie międzywojenne i narzucającą się w pierwszej chwili ocenę
tematyki. Z tego powodu, pomimo mizernych wartości literackich, zdecydowanie
polecam każdemu, nie tylko rodakom.
Wasz Andrew
* Stopień generalski nadał Zacharskiemu Prezydent RP Lech
Wałęsa w 1995
** Ochrana (ros. Отделение по охранению порядка и общественной безопасности, Otdielenije po ochranieniju poriadka i obszczestwiennoj biezopasnosti, Oddział ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego) – tajna policja polityczna w imperium rosyjskim, powstała po zabójstwie cara Aleksandra II, na mocyukazu Aleksandra III z 14 sierpnia 1881 roku. Zlikwidowana w czasie rewolucji lutowej w 1917 roku. (za Wiki)
Ojej! A już myślałam, że moja lista "do przeczytania" została bezdyskusyjnie zamknięta. A tu taka pozycja. Niestety znów muszę zrobić wyjątek i dopisać... Ostatnio tych "wyjątków" pojawia się sporo. Kiedy ja to wszystko przeczytam??
OdpowiedzUsuńMam tak samo :) Już od dawna zresztą :)
UsuńZapowiada się całkiem interesująca publikacja, wartościowa mimo kilku wspomnianych niedociągnięć. Taka wizja Ojczyzny, której żołnierze nie skażeni są żadnym grzechem, działają zawsze szlachetnie, z pełnym oddaniem Bogu, honorowi, narodowi, etc. jest b. niebezpieczna. Dobrze, że zaczyna zmieniać się nieco dyskurs, chociaż trzeba uważać, żeby nie popaść ze skrajności w skrajność :)
OdpowiedzUsuńA co do wskaźników frekwencji wyborczych, to wydaje mi się, że obecnie i tak do urn chodzą głównie urzędnicy, ich rodziny oraz ludzie, w których interesie leży, żeby tak a nie inna partia znalazła bądź utrzymała się u władzy. Niestety, ale większość obywateli po prostu odpuszcza, co jak pokazały ostatnie nagrania naszych polityków wcale nie jest taką nieracjonalną postawą (Twoje hasło: "Tylko durny idzie do urny" świeci pełnym blaskiem, chociaż ja i tak uważam, że lepiej się przejść i oddać głos nieważny).
Jeśli chodzi o chodzenie/niechodzenie do urn, to ja też uważam oddanie głosu nieważnego za najlepsze wyjście, ale się nie rymowało w tytule :) Za wyjątkiem wyborów bezpośrednich oczywiście, gdzie warto oddać głos ważny, jeśli tylko znajdzie się godny kandydat.
UsuńCo do tej tendencji do poznawania drugiej strony rzeczywistości, w Polsce pozostanie ona chyba marginesem. W końcu Polacy książek praktycznie nie czytają, ze starszymi nie rozmawiają, a wiedzę o świecie czerpią głównie z telewizji, i to raczej nie z Discovery.