Alexander Kluge
Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945
Koncepcja nalotu dywanowego polega na przeprowadzeniu ataku powietrznego samolotami bombowymi w taki sposób, że zupełnemu zniszczenia ulega wybrany obszar, bez ograniczania się do pojedynczych celów. Odpowiednia liczba bombowców lecących w bliskiej odległości, zrzucających śmiercionośny ładunek w tym samym momencie, umożliwia stworzenie zwartej powierzchni bombardującej, co w praktyce oznaczana równanie z ziemią całych połaci miejskich, czy to przemysłowych, czy to mieszkalnych. Pierwszym miastem, które styka się z tą destrukcyjną ideą jest hiszpańska Guernica – 26 kwietnia 1937 roku po ataku przeprowadzonym przez Legion Condor, czyli niemiecką jednostkę wojskową walczącą po stronie sil generała Francisco Franco podczas hiszpańskiej wojny domowej, śmierć ponosi kilkaset osób, a uszkodzenia dotykają 70% zabudowy miasta. Luftwaffe szybko zresztą staje się pionierem w tej dziedzinie – o straszliwej mocy bomb przekonują się mieszkańcy Wielunia, Frampola, Warszawy, Rotterdamu, Coventry czy Londynu. Tyle, że operacja „Barbarossa” (22 czerwca 1941 roku), szaleńczy plan Hitlera, by zaatakować Związek Radziecki, odwraca wojenną kartę – z czasem to nazistowskie Niemcy stają się ofiarą bombardowań prowadzonych przez siły RAF (ang. Royal Air Forces, pol. Królewskie Siły Powietrzne) i USAAF (ang. United States Army Air Forces, pol. Siły Powietrzne Armii Stanów Zjednoczonych), które zgodnie z dyrektywą z 14 lutego 1942 roku (Area Bombing Directive) mają za zadanie zdewastować nie tylko niemiecki przemysł, ale i morale niemieckiej populacji. Uporczywa postawa dowództwa nazistowskich Niemiec, które nawet w obliczu nieuchronnej klęski, nie potrafi pogodzić się z porażką, sprawia że naloty bombowe na III Rzeszę trwają jeszcze w 1945 roku. Jednym z miast, które dotknięte zostają zesłaną z niebios apokalipsą jest Halberstadt, o czym w swojej książce Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945 przypomina niemiecki pisarz Alexander Kluge (ur. 1932)
8. Armia Powietrzna USA planowała 8 kwietnia 1945 zaatakować cele w pobliżu Berlina. Cele te leżały jednak w obrębie rosyjskiej linii bombardowań i nie mogły zostać zaatakowane przez siły amerykańskie bez uprzedniej zgody rosyjskich dowódców. Kiedy nie otrzymano takiej zgody, 8. Armia Powietrzna wprowadziła w życie alternatywny plan wykorzystania 25 eskadr B-17 i 7 eskadr B-24 do zaatakowania innych celów w Niemczech. Dwoma spośród wybranych celów były lotnisko w Zerbst i magazyn oleju w Staßfurt. Obydwa te cele wojskowe miano zaatakować w locie z widocznością ziemi. Gdyby były przesłonięte chmurami, zamierzano zbombardować stację rozrządową w Halberstadt, w locie z widocznością ziemi albo korzystając z namierzania radarowego. W konsekwencji jednostki poleciały do alternatywnego celu w Halberstadt. Ze względu na zachmurzenie 3/10 wiele bomb zrzucono, korzystając z przyrządów celowniczych, niektóre załogi bombardowały jednak według rozpoznania wzrokowego [1]. W rezultacie 8 kwietnia 1945 roku staje się sądnym dniem dla Halberstadt i jego obywateli – zapis przebiegu katastrofy, które niemal doprowadza do agonii miasta to clou utworu Alexandra Kluge.
Dzieło niemieckiego pisarza to mieszanina fikcji literackiej oraz faktów utrzymana w formie quasi-reportażu, na który składa się mozaikowa kompozycja zwięzłych, wręcz lakonicznych relacji najróżniejszych uczestników dramatu, rozgrywającego się po przeprowadzeniu ataku. Przytaczane są zarówno wypowiedzi mieszkańców Halberstadt, pracowników służb ratunkowych walczących z rozpętanym ogniowym żywiołem, jak i pilotów oraz ich dowódców, odpowiedzialnych za przeprowadzenie nalotu, przy czym słowa jednych i drugich są odpowiednio przycinane, poprzez usuwanie z nich emocjonalnych uniesień, w rezultacie czego prowadzona narracja przywodzi na myśl opowieść uczonego, z zafascynowaniem, ale bez większego poruszenia moralnego, obserwującego i odnotowującego zachodzące zjawisko przyrodnicze. Ów styl nacechowany precyzją opisu w połączeniu z beznamiętnością – język pozbawiony jest ozdobników, a przy tym maksymalnie wysycony informacją – nadaje snutej historii potężne znamiona obiektywizmu. Wrażenie obcowania z dziełem naukowym wzmagają zresztą wstawki w postaci definicji wybranych doktryn czy koncepcji militarnych, raportów przedstawiających zniszczenia poszczególnych części miasta, rysunków z rozstawieniem formacji bojowych, wyimków z norm dotyczących rozmiarów i typów bomb lotniczych, map prezentujących kurs atakujących samolotów, wykładów poświęconych technikom gaszenia pożarów czy archiwalnych fotografii.
W książce nie brak również filozoficznych dygresji. Autor rozważa przede wszystkim moralny aspekt bombardowań całych miast, bez ograniczania się do celów militarnych, sygnalizując jak złożonym zagadnieniem jest wojna totalna czy odpowiedzialność zbiorowa. Z jednej strony Kluge podkreśla, że założenie iż: Trzeba pozbawić ludność ducha oporu poprzez zniszczenie miasta [2], niesie za sobą ryzyko graniczące z pewnością pozbawiania życia cywilów, z drugiej zaś, pisarz zwraca uwagę na fakt, iż sam akt nalotu jawi się jako zjawisko niemal zupełnie pozostające poza kontrolą tych, których ono dotyka (kiedy bowiem wydany zostanie rozkaz, pytanie: Co zatem miałoby zrobić miasto, żeby się poddać? [3], jest już tylko retoryczną dywagacją). Bombardowanie to zdarzenie krańcowe, ekstremalne, nierzadko wymykające się logicznemu pojmowaniu, bardzo dosadnie ukazujące ludzką małość, bezsilność i słabość wobec potężnej i łapczywej maszynerii śmierci (Nie zabrakłoby mu odwagi, gdyby pracą własnych rąk mógł zrobić coś w odpowiedzi na zarzucane bomby, które przeorywały ulice i ogrody. Był jednak wobec nich bezradny jak wobec „oszalałej lokomotywy czy innej maszyny”. Przywarł zatem do trawiastej ziemi [4] – w tym znaczeniu, tj. poprzez zarysowanie bombardowań jako żywiołu, wobec którego jednostka pozostaje bezradna, utwór znakomicie komponuje się z wojennymi przeżyciami Louisa-Ferdinanda Célinea, opisanymi w quasi-biograficznej powieści Rigadoon).
O ile eksperymentalna powieść Alexandra Kluge jest niezwykle intrygująca z formalnego punktu widzenia, o tyle w ujęciu historycznym może zostać uznana za odrobinę stronniczą. Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945 pozbawione jest szerszego kontekstu – czytelnicy zanurzają się w jednym wojennym epizodzie, co w rezultacie może prowadzić do konstatacji, że oto niemieckie miasto pada ofiarą wręcz terrorystycznego nalotu ze strony oponentów. Kluge nie wspomina o tym, że to hitlerowska III Rzesza zmienia reguły wojennej gry, stawiając na masowe bombardowania celów cywilnych, doprowadzając finalnie do sytuacji, że Alianci przyjmują podobną taktykę. Owszem, można (czy wręcz należy) postrzegać ją jako zbrodniczą, ale wówczas brak wzmianki o ewidentnym symetryzmie, jawi się jako niedopuszczalne przemilczenie.
Mimo tego drobnego zgrzytu, Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945 to nadal bardzo udana, polifoniczna opowieść o przerażającej wojennej codzienności, na którą składają się cierpienie, ból oraz destrukcja. Alexander Kluge portretuje wojnę jako czas panowania entropii, która karmi się bezładem, absurdem i alogicznością – to okres, kiedy zaciera się granica pomiędzy tym co dobre, a co złem, co właściwe, a co niedopuszczalne. To, co podniebne ściera się z tym, co przyziemne, a efektem są morza płomieni, które łapczywie pożerają resztki humanizmu.
P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df
------------------------------
[1] Alexander Kluge, Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945, przeł. Arkadiusz Żychliński, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2016, s. 31 – 32
[2] Tamże, s. 39
[3] Tamże, s. 37
[4] Tamże, s. 50
Szkoda, że książka jest nie do końca wyważona. Zresztą, nie chodzi nawet o to, że Niemcy pierwsi użyli takiej taktyki, bo przecież równanie całych miast z ziemią jest stare jak sama wojna, a ta niemal tak stara jak homo sapiens, więc był to tylko nowy środek techniczny, a jeśli chodzi o skutki, to ani II Wojna, ani Niemcy nie były pierwsze. Skoro niemcy zaczęły wojnę, to wszystkie ich cierpienia są ich winą. Choć trzeba zaznaczyć, że gdyby nie zaczął Hitler, to Stalin już się szykował, co mogłoby być jeszcze gorsze. No, ale to inna bajka, a jeszcze inna sprawą, że pomimo użycia środków zapalających w Halberstadt (8 kwietnia to nie był zresztą pierwszy nalot na to miasto) nie doszło do burzy ogniowej, a to jest groza do kwadratu, gdyż w drastycznych przypadkach ludzie umierają nawet nie od temperatury czy uszkodzeń mechanicznych, a duszą się, gdyż całe powietrze z obszaru zostaje wyssane, przed tym zaś już nie ma żadnej ucieczki, żadnego schronienia. No i tutaj kolejna zagwozdka moralno-empatyczna. Burze ogniowe w historii powstawały również mniej lub bardziej naturalnie. Czy ich groza była mniejsza, niż ta wojenna? Czy ich ofiary cierpiały mniej? A co do tej konkretnie książki - czy autor wspomina, że w nalocie zginęli również jeńcy alianccy i że również oni brali udział w akcji ratowniczej w trakcie i po nalocie?
OdpowiedzUsuńKsiążka może i dobra, i gdy nie będę miał co czytać, to nie odrzucę, ale z tego co piszesz nie jest tak interesująca, tak wyważona i uczciwa, by jej specjalnie szukać. To wszystko już gdzieś było, może nawet lepiej napisane.
W sumie dobre posłowie załatwiłoby sprawę i chyba tego najbardziej zabrakło. O burzach ogniowych jest sporo i ciekawie. Pojawiła się także wzmianka o aliantach, którzy ginęli w nalotach.
UsuńKsiążka prezentuje b. konkretny punkt widzenia, który w momencie powstania dzieła nie był zbyt popularny (Niemcy przez długie lata nie były postrzegane jako ofiara) - wówczas było to pewne wypełnienie luki, a dzisiaj może to powodować wrażenie stronniczości.
Piszesz, że książka składa się ze „zwięzłych, wręcz lakonicznych relacji najróżniejszych uczestników dramatu, rozgrywającego się po przeprowadzeniu ataku. Przytaczane są zarówno wypowiedzi mieszkańców Halberstadt, pracowników służb ratunkowych walczących z rozpętanym ogniowym żywiołem, jak i pilotów oraz ich dowódców”. Czy to znaczy, że kompozycja jest podobna do tej, jaką zastosował Murakami w „Podziemiu”?
OdpowiedzUsuńTo jest dobre porównanie, choć proza Kluge jest jeszcze bogatsza. Pod względem kompozycji u Murakamiego są wyłącznie relacje uczestników dramatu, zaś u Kluge mamy jeszcze szereg dodatkowych rzeczy (mapy, normy, rysunki, itd.).
UsuńPewnie autor urodzony w 1932 roku założył, że kontekst wydarzeń jest znany. Osobiście uważam, że ponieważ pokolenie pamiętające wojnę odchodzi dobrze by było opatrywać takie książki wyjaśnieniami.
OdpowiedzUsuńTak, tak, dokładnie. Kilka słów wyjaśnienia w posłowiu załatwiłoby sprawę. To jedyna rzecz, do której można się przyczepić. Poza tym książka jest naprawdę ciekawa.
Usuń