Sigríður Hagalín Björnsdóttir
Święte słowo
Konstatacja, że (...) człowiek nigdy nie uczy się z cudzego doświadczenia [1] jest równie bezwzględną, co trafną oceną jednej z podstawowych bolączek rodzaju ludzkiego. Buta i egoizm będące źródłem przeświadczenia, że błędy i pomyłki są domeną innych, ale nie naszą; lenistwo skutecznie zniechęcające do tego, by poświęcić odrobinę czasu i włożyć nieco wysiłku w zrozumienie przyczyn cudzego niepowodzenia; lęk wynikający z konieczności skonfrontowania się z rzeczami trudnymi, niewygodnymi czy wreszcie zwykła ignorancja, zaślepiająca na tyle, że nie bierzemy nawet pod uwagę faktu, że porażki innych mogą stanowić dla nas znakomite studium - trudno ocenić, co w największym stopniu sprawia, że najboleśniejsze lekcje musimy odrabiać samodzielnie. Jedną z takich niechcianych acz nieodzownych prac domowych jest uświadomienie sobie, że uciekanie od traumatycznej przeszłości jest niczym chowanie trupa do szafy. Prędzej czy później truchło zacznie gnić, wydzielając nieznośny fetor, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Boleśnie przekonują się o tym bohaterowie książki Święto słowo, autorstwa Sigríður Hagalín Björnsdóttir (ur. 1974), islandzkiej dziennikarki i pisarki.
Akcja powieści rozpoczyna się bardzo mocnym akcentem. Edda, instagramowa influencerka, świeżo upieczona matka oraz pozornie szczęśliwa żona, wychodzi z domu i znika. Osobą, która podejmuje się niełatwego zadania odnalezienia młodej kobiety jest jej przyrodni brat Einar. I o tym (...) jest ta opowieść, że Einar jedzie i szuka Eddy [2], chciałoby się rzec, tyle, że jest to tylko jedna z warstw dzieła Björnsdóttir, i to ta najbardziej zewnętrzna. Bowiem Święte słowo to także uniwersalna historia o tym jak mocno wczoraj wpływa na dzisiaj, a zarazem bardzo oryginalne rozważania poświęcone roli i przyszłości pisma.
Rozpatrując utwór na płaszczyźnie psychologiczno-obyczajowej należy podkreślić ciekawie nakreślone postacie, pomiędzy którymi zachodzą żywe interakcje. Autorka odmalowuje losy dwóch kobiet, które w młodości omamił i oszukał ten sam nieodpowiedzialny mężczyzna. Owocem upojnych chwil z namiętnym kochankiem są urodzone w bliskim odstępie czasu dzieci - chłopiec i dziewczynka, Einar i Edda. Jeszcze przed poczęciem, przyszłe matki podejmują kontrowersyjną decyzję i postanawiają zamieszkać wspólnie, by wzajemnie się wspierać. Sigríður Hagalín Björnsdóttir nie raczy jednak czytelnika sielankową wizją - islandzka pisarka pokazuje negatywne konsekwencje egzystowania w dysfunkcyjnej rodzinie, którą na co dzień budują 2 rodzicielki oraz wiecznie nieobecny ojciec, pojawiający się w życiu dzieci niczym meteor, tzn. bardzo rzadko i jedynie na krótką chwilę. Brak ściśle ustalonych ról, zaburzone wzorce zachowań czy problematyczna do przedstawienia w gronie rówieśników kwestia posiadania 2 matek, odciskają ogromne piętno na psychice Eddy i Einara. W tym kontekście bardzo interesująco prezentuje się zagadnienie zaburzeń, na jakie cierpi rodzeństwo, bowiem dysleksję oraz hiperleksję (traktowane przez Björnsdóttir jako dwie strony tego samego medalu) można postrzegać zarówno jako pokłosie dorastania w nietypowym środowisku w połączeniu z obciążeniem genowym, ale także jako przyczynę poważnych kłopotów, z jakimi w przyszłości oboje się borykają. Szczególny nacisk położono na hiperleksję, która jest znacznie słabiej poznanym schorzeniem - przejawia się ona m.in. trudnościami w przetwarzaniu informacji, porozumiewaniu się czy nawiązywaniu kontaktów społecznych; zaś nietypowym objawem towarzyszącym jest bardzo wcześnie i bardzo mocno rozwinięta umiejętność czytania. W przypadku Eddy słowo pisane okazuje się przekleństwem, bowiem dziewczyna staje się (...) osobą uginającą się pod nadmiarem i chaosem informacji (...) [3].
Klątwa, z jaką zmaga się Edda wiąże się z drugim, najważniejszym motywem powieści, tj. z pismem. Autorka niezwykle intrygująco pisze o tym fenomenie, uciekając się momentami do konwencji science fiction - pod tym względem Święte słowo przypomina fragmentami dzieła francuskiego pisarza Michela Houellebecqa, autora takich dystopijnych utworów jak Możliwość wyspy, Cząstki elementarne czy Platforma, chociaż u Björnsdóttir mamy do czynienia jedynie z zasygnalizowaniem pewnych trendów (z kolei Houellebecq raczy nas już dość konkretnymi wizjami przyszłości będący następstwem zarysowujących się współcześnie przemian). Wydaje się, że tutaj tkwi właśnie największa słabość wątku związanego z pismem - jego wprowadzenie wywołuje u czytelnika ogromną ciekawość, ale kilka refleksji i dywagacji w połączeniu ze skromną liczbą scen bezpośrednio związanych z tym tematem może budzić niedosyt. W końcu kontrowersyjne tezy, wedle których pismo - jako coś nienaturalnego, sztucznego i sprzecznego z naszą naturą - skazane jest na powolne wymarcie, aż proszą się o rozwinięcie.
Na Święte słowo można też spojrzeć pod kątem krytyki skierowanej pod adresem mediów społecznościowych. Björnsdóttir zaznacza jak wielu ludzi nieumiejętnie korzysta z tego narzędzia, odzierając własną egzystencję z wszelkiej prywatności i zamieniając się w słup reklamowy, na którym wieszane są kolejne afisze. Ponadto Islandka uzmysławia nam, że wirtualny wizerunek danej gwiazdy to nierzadko starannie spreparowany awatar, wiecznie uśmiechnięty i pławiący się w sukcesach, nie znający goryczy cierpienia, który z rzeczywistością ma bardzo niewiele wspólnego, ale który bardzo skutecznie nakłada presję na innych użytkowników czy użytkowniczki, by za wszelką cenę pokazać, że egzystuje się w takiej samej bańce wiecznego szczęścia.
Reasumując, Święte słowo uznać należy za bardzo dobrą lekturę, w której Sigríður Hagalín Björnsdóttir przybliża bardzo ciekawe obserwacje dotyczące współczesnego społeczeństwa. Autorka z ogromną precyzją i dbałością konstruuje portrety psychologiczne swoich protagonistek i protagonistów, którym przychodzi zmierzyć się z najróżniejszymi, niekiedy trudnymi i bolesnymi doświadczeniami. Łyżką dziegciu w tej beczce miodu okazuje się jednak pobieżnie potraktowane zagadnienie związane z zamierającą rolą pisma w człowieczej cywilizacji - ogromna szkoda, że ów wątek pełni jedynie podrzędną rolę, mającą podkreślić dramat, jakim już od najmłodszych lat jest życie Eddy.
-------------------------------
[1] Sigríður Hagalín Björnsdóttir, Święte słowo, przeł. Jacek Godek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 57
[2] Tamże, s. 47
[3] Tamże, s. 239
Już jakiś czas temu dodałam tą książkę na półkę na Legimi i czeka na swoją kolej. Mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem jak ją odbierzesz. U mnie pozostawiła poczucie niedosytu i żal z racji niewykorzystanego potencjału.
UsuńKonstatacja, że (...) człowiek nigdy nie uczy się z cudzego doświadczenia [1] jest równie bezwzględną, co trafną oceną jednej z podstawowych bolączek rodzaju ludzkiego. No - z tym to się absolutnie nie zgodzę. Są tacy, ci się uczą, tacy co się nie uczą i wszelkie możliwe stany pośrednie między nimi.
OdpowiedzUsuńA wg mnie owo uogólnienie jest na tyle, na ile to możliwe, całkiem trafne - tzn. gdy spojrzymy na nie pod kątem ludzkości, a nie jednostkowych przypadków ;)
UsuńJeśli to książka w pewnym stopniu o mediach społecznościowych i influencerce, to będę czytać.;) Dziedzina bardzo interesująca, ciekawe, jak wypada w literaturze.
OdpowiedzUsuńTak, ale podobnie jak temat hiperleksji czy świata bez pisma, wątek mediów społecznościowych jest przedstawiony trochę powierzchownie. A obserwacje poczynione przez Björnsdóttir niezbyt odkrywcze, tzn., że wizerunki influencerek, celebrytek, instagramerek i kogo tam jeszcze, to na ogół drobiazgowo przygotowane awatary, które niekoniecznie mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością ;)
UsuńHm, przejrzę książkę w bibliotece i zobaczę, czy dobrze rokuje. dzięki za ostrzeżenie.;)
UsuńO proszę, masz jakieś chody biblioteczne? Bo u mnie książkę tylko odbieram, a do regału dostępu brak :)
UsuńEch, trochę szkoda, że pobieżnie to potraktowane. Ale i tak zapowiada się ciekawie.
UsuńTo jest właśnie największa wada tej książki - bardzo dużo obiecuje, ale daje już zdecydowanie mniej.
UsuńAmbrose, nie masz dostępu do regałów? A ja tydzień temu odwiedziłam osiedlową bibliotekę i wszyscy czytelnicy sami grzebali na półkach, trzeba było tylko zdezynfekować ręce. :)
UsuńNo nie mam - ale b. dziękuję za cenną informację. Będę na bieżąco monitorował sytuację w bibliotekach, z których korzystam. Do jednej z filii wybieram się w niedługim czasie i zapytam panie bibliotekarki, jak to w końcu jest ;)
UsuńMam tę powieść w planach. Tak sobie myślę, że być może bardziej spodobałaby Ci się "Wyspa" tej autorki. To książka o tym, jak Islandia została nagle odcięta od świata. :)
OdpowiedzUsuńHa, jedynym problemem książki Björnsdóttir jest to, że wiele wątków jest b. obiecujących, a potem okazuje się, że pełnią one bardziej tła dla fabuły niż pola do dywagacji. Ale nie oznacza to, że powieść jest zła, dlatego za "Wyspą" także będę się rozglądał ;)
UsuńTa piękna okładka sugeruje książkę o pustce uczuciowej, potrzebie głębszych relacji (i to ze strony mężczyzny), a wnioskując z tego, co piszesz, to kobiety i dzieci w portretowanej rodzinie tego właśnie od życia nie otrzymały. Ciekawa jestem jaki jest mężczyzna - czy jednowymiarowy czarny charakter? Z kolei tytuł "Święte słowo" wzbudził we mnie nadzieję na to, że pisarka będzie uważała motyw słowa, języka za najważniejszy. Ale widocznie pierwszy rzut oka bywa zwodniczy...
OdpowiedzUsuńO proszę, b. ciekawa interpretacja. A męski pierwiastek gra w książce ciekawą rolę, bo z jednej strony mamy ojca bawidamka (to zdecydowanie schwarzcharakter), z drugiej zaś wychowanego w cieniu tegoż wiecznie nieobecnego ojca syna, który dla swojej siostry okazuje się łącznikiem ze światem zewnętrznym. Gdy zestawić obie męskie postacie, to syn wypada zdecydowanie ciekawiej. Ojciec to taki zblazowany przedstawiciel zepsutej, złotej młodzieży.
UsuńA język, słowo, komunikacja, itd., niestety nie są najistotniejszym elementem powieści. A szkoda.
Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa!
Usuń