Wojna i terpentyna
Stefan Hertmans
Utwór urodzonego we flandryjskiej Gandawie artysty to bardzo ciekawa kompozycja, bowiem składają się na nią przemyślenia i reminiscencje Hertmansa oraz fragmenty dziennika prowadzonego przez Urbaina Martiena. Dzieło podzielone jest na trzy części. W pierwszej z nich Stefan Hertmans przybliża nam postać dziadka przez pryzmat swojego dzieciństwa – z tego względu w tych początkowych fragmentach Urbain Martien jawi się bardzo zwyczajnie, tj. spoglądamy na niego w sposób jaki wnuki na ogół patrzą na swoich dziadków. Jest to istota z innej epoki, nieco odległa, posiadająca szereg niezrozumiałych rytuałów czy dziwactw – dopiero po latach przekonujemy się, że ów osobnik to także człowiek, który może połączyć nas z przeszłością. Tyle, że gdy jesteśmy już na tyle dojrzali, by sformułować wszystkie nurtujące nas pytania dotyczące, tego co minęło, nierzadko jest już za późno by je zadać – wówczas pozostaje nam już tylko przeklinanie samego siebie, że „(…) jako dziecko byłem widzącym ślepcem i słyszącym głuchym (…)” [1].
Część druga, na którą w całości składają się notatki Urbaina Martiena, to opis jego doświadczeń z okresu Wielkiej Wojny. Bezpośredni udział w brutalnych walkach na froncie zachodnim skutkuje zetknięciem się z najmroczniejszymi odcieniami zbrojnych konfliktów, chociaż z racji faktu, że Martien wstępuje do armii jako człowiek młody, a więc nieświadomy i naiwny to groza sączy się z kart dzieła w sposób stopniowy. Lato 1914 roku to wciąż okres niewinny i piękny, mimo wyczuwalnej nerwowości i napięcia, nie zapowiadający wszystkich tragedii, które dopiero się rozegrają („Nic nie pozwala domyślać się tego, o czym tu nieustannie słyszymy: że trwa wojna. Jest tylko pokój przepięknego sierpnia, miesiąc żniw, żółtych gruszek i os, bardziej ospałych much i bardziej rześkich poranków, delikatnego, spokojnego kołysania się jaśniejących plam w listowiu [2]”). Dopiero zetknięcie się z wrogiem twarzą w twarz i zanurkowanie w „(…) piekle śmierci i błota (…)” [3] sprawia, że wszelkie podniecenie czy ekscytacja wynikające z wizji bohaterskich starć, błyskawicznie wyparowują. W ich miejsc wykluwają się lęk, przerażenie, beznadzieja czy zwątpienie – ludzie przypominają „(…) rodzaj ludzkich insektów, które jęcząc, łkając, wymiotując i płacząc, załamane wycofywały się w narastający mrok, mijając pachnące jeszcze dymem z prochu doły, półżywe” [4]. Postępuje też moralna degrengolada – młodzi wojacy postawieni zostają w sytuacji ekstremalnej, do której w żadnej mierze nie są przygotowani: „To, co tutaj zobaczyliśmy, należało do innego porządku. Wywróciło do góry nogami nasze myśli i uczucia, ze strachem w sercu czuliśmy, że staliśmy się innymi ludźmi, gotowymi do wszystkiego, od czego wcześniej stroniliśmy” [5]. Ta wiwisekcja wojennych przeżyć nadaje książce charakter mocno pacyfistyczny – wojna kojarzy się z absurdalną, koszmarną, pozbawioną celu i sensu działalnością, wykonywaną mechanicznie i apatycznie, której kres ginie gdzieś za horyzontem („Czas zostawił nas samych sobie, znaleźliśmy się w jakiejś nierzeczywistej, mrocznej fałdzie, gdzie nie można już znaleźć początku ani końca” [6]).
W części trzeciej do głosu ponownie dochodzi Stefan Hertmans i w płynny sposób zamyka cały utwór, przybliżając powojenne losy dziadka, które naznaczone są wegetowaniem w „(…) mentalnym mauzoleum swojej utraconej ukochanej” [7] oraz swoistym rozdarciem („(…) miotał się między tożsamością wojskowego, którym był z konieczności, a artysty, którym chciał być. Wojna i terpentyna” [8]). Wnuk na podstawie otrzymanych zapisków odtwarza postać dziadka, który jest człowiekiem z krwi i kości, zmuszonym do zmagania się z codziennymi dramatami – śmierć wybranki serca i ślub z poczucia obowiązku, wojenne demony kanalizujące się w postępującej paranoi czy chwile ukojenia odnajdowanego w amatorskim malarstwie wyznaczają rytm, jakim płynie egzystencja Urbaina Martiena.
Biografia Martiena, której wybrane rozdziały poznajemy za sprawą wnuka oraz samego zainteresowanego, umożliwia nam zrozumieć jak mocno zmienił się świat w przeciągu raptem kilku pokoleń („Ten sam wiek, inna planeta” [9]). Symbolem ulotności jest sam Urbain Martien – człowiek niezwykle sumienny, rzetelny, honorowy i bardzo rygorystycznie podchodzący do wszelkich zasad, nakazów czy zobowiązań, a przy tym naiwny i prostoduszny. Jest on wcieleniem błędnego rycerza przez to zdaje się reprezentować Europę arystokracji i królów z przełomu XIX i XX wieku, która bezpowrotnie odeszła.
Wypadkową tych wszystkich składowych jest interesująca książka, która z jednej strony unaocznia nam zawrotną szybkość przeobrażeń, jakim ulega otaczająca nas rzeczywistość, z drugiej zaś boleśnie uświadamia nam, że jako ludzie bardzo często mamy ogromne problemy z komunikowaniem się ze swoimi bliźnimi, nawet tymi najbliższymi. W przypadku rodziny nierzadko zadowalamy się poznaniem wyłącznie jednego aspektu życia jej członków i to tego nam najbliższego, tj. zdeterminowanego przez więzy krwi, ograniczającego się do odgrywania wyznaczonej przez społeczeństwo roli. Hertmans, dzięki dziadkowi, który obdarza pisarza swoimi dziennikami, wychodzi z tego przeklętego kręgu i spogląda na ojca swojej matki wzrokiem bezstronnego obserwatora – to zdystansowane spojrzenie, dość paradoksalnie, pozwala wyjaśnić niejedno zagadkowe zachowanie dziadka, jednocześnie podkreślając, że wiele innych sekretów pozostanie nierozwiązanych („(…) musiałem uczyć się żyć ze świadomością swojej niewiedzy [10]”). Ta bardzo emocjonalna, a zarazem starannie wyważona i delikatna lektura z pewnością zasługuje na uwagę – to piękna opowieść o poznawaniu własnej rodziny, a przez to i samego siebie, która jest także wstrząsającym antywojennym manifestem.
[1] Stefan Hertmans, Wojna i terpentyna, przeł. Alicja Oczko, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015, s. 156
[2] Tamże, s. 203
[3] Tamże, s. 256
[4] Tamże, s. 213
[5] Tamże, s. 255
[6] Tamże, s. 319
[7] Tamże, s. 370
[8] Tamże, s. 413
[9] Tamże, s. 399
[10] Tamże, s. 382
O! Ciekawa rzecz Ci w ręce wpadła!
OdpowiedzUsuńPolecam, bo to naprawdę ciekawa lektura. Największe wrażenie wywarła na mnie relacja z frontu, bo sporo w niej obserwacji poświęconych ludzkiej naturze.
UsuńHertmans cudownie, z wielką pieczołowitością i miłością, wykreował postać dziadka, utkał ze wspomnień, dzienników, wyobraźni. Wstrząsające obrazy I wojny zapadły mi w pamięć, jak niewiele innych w literaturze.
OdpowiedzUsuńHa, przyznam Ci się, że sam styl Hertmansa nie wywarł na mnie aż takiego wrażenia. Zdecydowanie lepiej czytało mi się wspomnienia dziadka, który wg mnie spokojnie mógłby myśleć o karierze pisarza - bardzo dobre pióro oraz zmysł obserwacji skutkują tym, że w mojej ocenie w pisarskim fachu dziadek przewyższa wnuka :)
UsuńCzyli wnuk uważał, że zna wszystkie przeżycia dziadka, a po przeczytaniu pamiętnika doszedł do wniosku, że jednak o wielu rzeczach nie wiedział? Chciałabym przeczytać tę książkę – i żałuję, że moi przodkowie nie zostawili żadnych zapisków ze wspomnieniami. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! To tak jakby znał tylko tytuły rozdziałów wielkiej księgi życia swojego dziadka - dopiero po lekturze pamiętników uświadomił sobie o jak wielu sprawach nie zadawał sobie sprawy. Ha, co do zapisków naszych przodków to aż chciałoby się, żeby było obowiązkiem, by przynajmniej jedno z naszych dziadków/babć takowe prowadziło ;)
UsuńRzeczywiście ciekawa konstrukcja... Ciekawe, czy można np. przeczytać całość dzienników dziadka, by zobaczyć, co autor pominął.
OdpowiedzUsuńNiestety nie znalazłem takowej informacji, a przyznaję, że mnie również bardzo ciekawią te dzienniki. Styl dziadka jakoś bardziej przypadł mi do gustu ;)
Usuń