Ptaszyna
Dezső Kosztolányi
Utwór Węgra to dzieło przewrotne, o słodko-gorzkim posmaku, bowiem doskonale uzmysławia nam jak nieodgadniona jest człowiecza natura. Przewracając kolejne karty, na przemian szeroko się uśmiechając oraz pogrążając się w chmurnej zadumie, przekonujemy się, że w każdym z nas, obok tego, co dobre i szlachetne, bezwstydnie egzystuje to, co złe, fałszywe, nikczemne i godne pogardy. Zarodki niegodziwości i karygodnych słabostek, które w odpowiednich warunkach bujnie kiełkują, skrywają się nawet u takich poczciwców, jak rodzina Vajkayów, bohaterów powieści Kosztolányiego.
Centralną, tytułową postacią książki, wokół której osnuto fabułę, jest jedyna córka państwa Vajkayów, pieszczotliwie określana mianem Ptaszyny. 35-letnia kobieta to stereotypowa stara panna – zwiędła i przekwitła, a w dodatku pozbawiona choćby krztyny urody, czego świadom jest sam ojciec, Akacjusz Vajkay (Wpatrywał się w córkę z obraźliwą niemal uwagą: patrzał na jej niezwykłą, ni to tłustą, ni to chudą twarz, na mięsisty nos z szerokimi, końskimi chrapami, na męskie, surowe brwi i malutkie, wodniste oczka, trochę przypominające jego własne [1]). Niewiasta, której aparycji daleko do powszechnie obowiązujących kanonów piękna, nie dysponująca przy tym zbyt interesującą osobowością, odnosi szereg upokarzających porażek na polu matrymonialnym. Pogodzona ze swoim staropanieńskim losem, prowadzi przepełnioną powtarzalnością i schematycznością wegetację u boku matki i ojca, których nie odstępuje na krok (Ptaszyna dotychczas nie opuszczała rodziców na dłużej: raz wyjechała na jeden dzień do Ceglédu i raz na pół dnia na wycieczkę do Tarliget [2]). Dlatego, kiedy po długich wahaniach, familia Vajkayów postanawia, by w odpowiedzi na zaproszenie krewnych z wiejskiego majątku, wysłać na zasłużony odpoczynek Ptaszynę, w domu zachodzi niezwykła przemiana – rodzice, uwolnieni od nieustannej obecności córki, z niemałym zdumieniem odkrywają, że życie wciąż posiada uroki, w których blaskach można miło spędzać czas.
Dezső Kosztolányi w swojej prozie znakomicie ukazuje, że więź łącząca dziecko z rodzicami może przyjąć bardzo pokraczną i wynaturzoną formę. Efektem jest dziwny układ, w którym pełno jest niepisanych zasad, wzajemnych wyrzeczeń oraz bolesnych poświęceń. Stopniowe przycinanie własnej osobowości i wciskanie jej do klatki oczekiwań cudzej osoby – jeśli tylko operację przeprowadzić z odpowiednią ostrożnością i cierpliwością – może obyć się bez gwałtownych paroksyzmów bólu, tyle, że nasz byt zyskuje wówczas postać skarlałą, rachityczną. Codzienność zamienia się w szereg nudnych i jałowych czynności, powtarzanych mechanicznie i bezrefleksyjnie, niejako z obowiązku, bez wyraźnie określonego celu. A takie trwanie – z konieczności, przymusu czy też przyzwyczajenia – niezmiernie męczy, nie pozwalając cieszyć się tym, co usilnie stara się nam zaoferować świat.
Owe przyjemności, czekające na śmiałków, którzy odważą się opuścić swoje skorupy izolacji i odosobnienia, zostają odmalowane z pietyzmem, ale i pewnego rodzaju melancholią, podszytą tęsknotą za tym, co bezpowrotnie odeszło. Akcja powieści napisanej w 1924 roku osadzona została w 1899 roku, w czasach Monarchii Austro-Węgierskiej, w prowincjonalnym węgierskim miasteczku Sárszegu. Kosztolányi, w sposób odrobinę prześmiewczy, ale i pełen ciepła oraz nostalgii, przedstawia w swojej prozie panoramę mieszczaństwa – autor drobiazgowo opisuje typową małomiasteczkową społeczność, jej zwyczaje, rozrywki, bolączki, problemy, mniej lub bardziej ważkie sprawy oraz drobne skandale, które rozpalają jej wyobraźnię. Wspomniana mieszanka – ironicznego patetyzmu oraz kronikarskiej skrupulatności – skutkuje zbudowaniem niepowtarzalnego nastroju, wybornie oddającego klimat czasów z przełomu XIX i XX wieku w miejscu położonym gdzieś na uboczu wielkiego świata, do którego docierają jedynie echa doniosłych wydarzeń. Kwintesencją stylu Kosztolányiego jest język, którym Węgier operuje w sposób mistrzowski (W lepkim upale plac mienił się najróżniejszymi barwami, rozbrzmiewał wszelakim hałasem. Tu i tam z worków przekupek wykwitała czerwienią papryka, w kolorze podobna do cynobrowych drzwi znajdującego się naprzeciw składu farb. Głowy kapusty wystawiały na pokaz swoje jasnozielone, jedwabne kryzy, wabiły fioletem kiście winogron, bieliły się kabaczki, żółciły przejrzałe po świętym Wawrzyńcu dynie roztaczające wokoło mdły, odrażający zapach; niósł się on dalej ku ulicy Petőfiego, gdzie w jatkach na żelaznych hakach wisiały w całej barbarzyńskiej krasie surowego mięsa połówki świń, a atletycznej budowy czeladnicy, ubrani w gimnastyczne koszulki, rąbali toporami kości. Poniżej, od strony ulicy Bolyaiego rozkładali się na targu garncarze; dolatywało stamtąd charakterystyczne pobrzękiwanie naczyń. Drób wydziobywał coś z ziemi, służące pyskowały, panie narzekały na drożyznę. Wszystkich przesłaniał szarosrebrzysty welon kurzu, zabójczego kurzu Sárszegu, który dziesiątkował dzieci i przedwcześnie uśmiercał dorosłych [3]).
Warty podkreślenia jest również narracyjny geniusz Kosztolányiego, bowiem autor w utworze pozornie błahym daje wspaniały popis możliwości tonowania napięcia. Zdecydowane zagęszczenie atmosfery następuje w chwilach, kiedy na scenie pojawia się Ptaszyna – początkowe oraz końcowe fragmenty książki cechują się sporą dozą niepokoju i podenerwowania, które udzielają się także czytelnikowi. Źródłem owego wzburzenia i podniecenia jest przy tym tak wiele czynników – tłumiona radość, zgryzota, troska, a wszystkie te uczucia orbitują wokół jednej postaci – że trudno jest nie przyklasnąć węgierskiemu artyście, popadając w zachwyt nad jego literackim kunsztem.
Reasumując, Ptaszyna to przewrotna lektura, która w zabawny sposób pokazuje doznania starych kanap, wyzwalających się z pęt ciągłego towarzystwa córki. Skrajne odczucia – począwszy od zaskakującej ulgi, poprzez dziecięcą wręcz ekscytację z racji odzyskanej wolności, na gryzących wyrzutach sumienia skończywszy – zostają zaprezentowane z godną podziwu wprawą. W szerszym kontekście, dzieło Kosztolányi to swoista afirmacja życia, życia, z którego winno czerpać się radość, a przed którym nie należy uciekać, zamykając się w klatce odosobnienia i izolacji.
Ładnie, ładnie. Właśnie czytam "Dunaj" Claudio Magrisa i jestem na fragmentach węgierskich. Lubię takie synchroniczności.
OdpowiedzUsuńA poza tym "tryskające fontannami lawy wulkany smutku"... Fiu fiu ;)
Pojawiają się może jakieś tytuły z węgierskiej literatury, po które wg Margisa warto sięgnąć?
UsuńLubię tę książkę. Czytałam ją kilka lat temu, kiedy ukazała się w Polsce. :) Autor w kunsztowny sposób pokazał skomplikowane relacje pomiędzy córką a rodzicami. Rodzice kochają ją, gotowi są na wiele wyrzeczeń, ale miałam wrażenie, że trochę się wstydzą jej staropanieństwa.
OdpowiedzUsuńJa skusiłem się na wznowienie W.A.B., wydane w ramach serii "Nowy Kanon". A sama książka, wg mnie, bardzo dobrze pokazuje toksyczną relację, w której dziecko i rodzice stopniowo uzależniają się od siebie, żywiąc coraz mocniejsze przekonanie, że żadna ze stron nie poradzi sobie samodzielnie. W efekcie zarówno egzystencja rodziców jak i córki przyjmuje dość pokraczną formę.
Usuń