Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 1 października 2016
Było, minęło - T. Pynchon "Vineland"
Tytuł oryginału: Vineland
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 544
Turn on, tune in, drop
out! (włącz się, dostrój, odleć!) – zgodnie z
hasłem profesora Harvardu, Timothy’ego Leary egzystencja wielu młodych
przedstawicieli zachodniej cywilizacji dorastających w latach 60-tych upływała
pod znakiem rozszerzonej percepcji, uzyskiwanej za sprawą substancji
psychoaktywnych. Stan wyższej świadomości osiągano dzięki marihuanie,
haszyszowi, LSD, grzybom psylocybinowym, amfetaminie czy heroinie. Na haju
świat nabierał wyraźniejszych barw, wiele aspektów rzeczywistości, przynajmniej
pozornie, stawało się bardziej zrozumiałych, umysł (według subiektywnych
wrażeń) szerzej otwierał się na płynące zewsząd bodźce, a poszczególne
przedmioty odkrywały chowaną w sobie głębię. Tyle, że zgodnie z bezlitosną
nauką płynącą z empirii, równowaga w przyrodzie zawsze musi zostać zachowana,
natomiast entropia wszystkich układów zamkniętych rośnie, co wyraża się m.in.
tym, że każda chwila przyjemności ma swoją cenę, za którą prędzej czy później
trzeba będzie zapłacić. Tę surową mądrość bardzo dobrze ukazano w powieści Vineland, autorstwa Thomasa Pynchona.
Utwór jest równie interesujący,
co postać twórcy, chociaż konstatacja może wydać się mocno paradoksalna, jeśli
wziąć pod uwagę fakt, że Pynchon to osoba otulona grubym kokonem anonimowości.
Urodzony w 1937 roku artysta zaliczany jest do grona najwybitniejszych
współczesnych pisarzy amerykańskich, jego nazwisko jest sukcesywnie
prezentowane w gronie kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla. O Pynchonie
wiadomo m.in. to, że uczęszczał na kurs pisania powieści oraz, że w trakcie
studiów na Cornell University był przez krótki okres uczniem Vladimira Nabokova
(chociaż sam Nabokov stwierdził, że nie przypomina sobie takowego osobnika). Po
studiach Pynchon pracował w firmie Boeing, gdzie zajmował się pisaniem dokumentacji
technicznych (uczestniczył m.in. przy projekcie budowy międzykontynentalnej
rakiety balistycznej Minuteman). W
1962 roku Pynchon, wkrótce przed wydaniem debiutanckiego dzieła V (1963 r.), zwolnił się z Boeinga,
poświęcając się karierze literackiej. V okazał
się bardzo udanym otwarciem, za który Pynchon został uhonorowany nagrodą
Faulknera za najlepszy debiut. Dalsze powieści potwierdziły talent pisarza,
przynosząc mu kolejne wyróżnienia, ale artysta regularnie odmawiał osobistego
udziału w ceremoniach ich wręczenia. Pynchon do dziś nie udziela wywiadów
telewizyjnych, nie pokazuje swojego oblicza w mediach – jego praktykowane z
żelazną konsekwencją podejście do tematu sławy jest postawą coraz rzadziej
spotykaną, co z pewnością także ma wpływ na postrzeganie autora przez krytyków
i czytelników. W dobie epatowania własną prywatnością i fotograficznego
ekshibicjonizmu, kiedy człowiek za wszelką cenę usiłuje sprzedać cząstkę
swojego życia w nadziei na kilka chwil popularności, Pynchon ciągle uparcie trwa
przy anonimowości i spokoju. Można wręcz odnieść wrażenie, że amerykański literat
stara się, by żaden odprysk życiorysu nie wpływał na odbiór jego dzieł, których
z tego względu nie sposób odczytywać przez pryzmat osoby czy też przekonań
twórcy.
Vineland to podniosły hymn pochwalny wysławiający jeden z
największych absurdów, jakim jest ludzki byt, zaprawiony gorzką świadomością
faktu, że młodość jest doświadczeniem jednorazowym i ulotnym niczym dym. Uosobieniem
obu tych rzeczy, tj. życia rozumianego jako karuzeli bredni oraz wegetowania w
cieniu przeświadczenia klęski związanego z bezsilnością wobec wesoło hasającego
czasu (chciałoby się rzec: ach ten łagodny
detergent (…), który zmył z twoich okularów wazelinę młodości [1])
jest Zoyd Wheeler, jedna z głównych postaci Vineland.
Ów podstarzały ćpun, rozwodnik oraz ojciec samotnie wychowujący córkę Prairie
będącą całkiem zaradną nastolatką, utrzymuje się na ekonomicznej powierzchni dzięki
oryginalnej recepcie – głównym źródłem dochodu jest świadczenie socjalne,
przysługujące mu jako osobie chorej psychicznie. Aby go nie stracić Zhoyd
odprawia coroczny rytuał – skok przez okno okraszony nieszablonowym strojem i
równie interesującym motywem przewodnim w towarzystwie kamer lokalnych
telewizji. W roku 1984, w którym rozgrywa się akcja dzieła, przedstawienie
Zhoyda podąża innymi niż zazwyczaj torami – rutyna umiera w konwulsjach,
otoczenie powoli, acz nieubłaganie zaczyna gnać, wirować i migotać tęczowymi
barwami, natomiast lata 60-te – zamierzchła epoka dzieci-kwiatów, kiedy czas płynął wolniej, przedcyfrowo, i
nie był pocięty na kawałki nawet przez telewizję [2]
– zuchwale wybijają się na pierwszy plan powieści, bowiem to właśnie w tym okresie
zaszło wiele wydarzeń, kluczowych dla niemal wszystkich protagonistów przewijających
się przez karty Vineland.
Powieść Pynchona jest
skomplikowanym labiryntem z ogromną ilością odnóg, ślepych zaułków i krętych
korytarzy. Fabuła dzieła przywodzi na myśl ciasto, za pieczenie którego
odpowiedzialny jest nie będący w pełni sił umysłowych kucharz z wyraźnym
zboczeniem na punkcie ciągnących się ingrediencji. Elementy wchodzące w skład
głównej historii to losy całej rzeszy bohaterów, które czytelnik poznaje z
panoramicznej perspektywy – w przypadku każdego teraz szczegółowo kreślone jest przedtem,
doprowadzające protagonistę do danego punktu w teraźniejszości. W niektórych
przypadkach oznacza to cofanie się do życiorysu rodziców, a nawet dziadków,
których wybory i decyzje rzutują na postępowanie i przygody potomków. Z tego
względu Vineland kojarzy się z wielką
układanką, kolorowymi puzzlami, z których każdy sam w sobie jest oryginalną i
wciągającą kompozycją, godną dłuższej kontemplacji i chwili zadumy.
W trakcie szaleńczej jazdy przez
drogi i bezdroża Kalifornii (przeplatanej wizytami w odległej Japonii), gdzie
ma miejsce większość książkowych zdarzeń, Pynchon porusza bardzo szerokie
spektrum zagadnień. Dzięki przenikliwemu piórowi amerykańskiego literata
dostrzegamy człowieka jako istotę skrywającą w sobie pokłady komizmu oraz
dramatyzmu. Ten dualizm, dwoistość, sprzeczność bardzo dobrze wyrażają się
choćby w tym, że idee, za które ludzie gotowi są zapłacić najwyższą cenę w
okresie naznaczonej buntem młodości, wraz z upływem lat jawią się jako mrzonki
i wyświechtane slogany, których bezbrzeżna pustka atakuje dojrzałą świadomość,
pozostawiając w ustach gorzki posmak osadu zmarnowanych lat. Pynchon w sposób
nie pozbawiony humoru i ironii uświadamia też, że życie to rozgrywka
przypominająca Koło fortuny.
Uczestnicy ze zgrozą odkrywają kolejne litery wiadomości, której całe
przesłanie jest zbyt przerażające, by ktoś ochoczo i bez oporów poznał je w
całości – zarówno za podjęte jak i zaniechane działania należy się rozliczyć,
bowiem przeszłość – łowca nagród z
szaleństwem w oku [3]
– zawsze upomina się o to, co do niej należy. Vineland z racji tego balansowania na krawędzi lat 60-tych oraz
80-tych jest także portretem zmian, jakie dokonały się w amerykańskim
społeczeństwie, stylu życia czy postrzegania tak pierwotnych haseł jak wolność, demokracja czy prawo do
oglądania telewizji.
Vineland to zawoalowana cienką
warstwą drwiny surowa krytyka ówczesnej Ameryki – pod pręgierz kpiny trafiają
zarówno przedstawiciele władzy, finansiści, agenci FBI, pospolici reprezentanci
społeczeństwa jak również członkowie komun, dających schronienie
dzieciom-kwiatom. Karty powieści wypełniają szyderstwo, ale i pewnego rodzaju
nostalgia, której towarzyszy gorzkie rozczarowanie – za pomocą tych atrybutów
Pynchon rozbiera na czynniki pierwsze elementy, które stanowiły budulec krajobrazu
USA lat 60-tych i 80-tych. Wędrując tym tropem możemy spostrzec, że jako fundament
działalności ruchu hipisowskiego autor wskazuje potrzebę zachowania dziecięctwa na zawsze, ukrycia się po wsze czasy w
łonie jakieś wielopokoleniowej ogólnonarodowej Rodziny [4].
Wszelakich wywrotowców, palaczy trawy czy pacyfistów opisuje jako zbuntowane dzieciaki – od samego początku
niemal nawrócone (…), które w gruncie
rzeczy słuchały tylko złej muzyki, wdychały złe opary i podziwiały nie te
autorytety, co trzeba [5].
Postacią, w której niczym w soczewce skupiono najwięcej wad i przywar, będącej
uosobieniem amerykańskich rządzących jest osoba prokuratora Brocka Vonda. Ten
bezwzględny człowiek cechuje się brutalnością, przebiegłością oraz
bezdusznością. Celem jego egzystencji zdaje się być dążenie do władzy
absolutnej. Przedmiotowo traktuje on ludzi, zarówno podwładnych, wrogów jak i
potencjalnych oskarżonych, na każdym kroku starając się udowodnić własną siłę i
potęgę oraz słabość i mierność oponenta. Seksizm, drapieżność oraz bestialstwo
uzupełniają wizerunek człowieka, który symbolizuje autorytaryzm, brak
poszanowania dla praw jednostki, rozpasanie tajnych służb, czyli główne zarzuty
kierowane pod adresem prezydentury Richarda Nixona. Brzemienny w znaczenia jest
także rok 1984, w którym rozpoczynają się wydarzenia Vineland, nasuwający powiązania z antyutopią Orwella. USA lat
80-tych daleka jest od ideału – Pynchon punktuje słabe strony kadencji Ronalda
Reagana, wśród których najlepiej widoczne są: niechęć wobec związków
zawodowych, wzrastająca rola wielkich korporacji oraz prowadzona na masową
skalę wojna z handlarzami i producentami narkotyków (która wbrew pierwotnym
intencją doprowadziła do gwałtownego rozwoju i umocnienia wpływów zagranicznych
karteli narkotykowych).
Vineland to powieść specyficzna, naznaczona nutką szaleństwa.
Dzieło Pynchona jest przyprawione gęstym sosem czarnego humoru oraz szczyptą
groteski. Liczne wyolbrzymienia i niedorzeczności tworzą niepowtarzalny klimat
powodując, że lektura książki to wyjątkowe doświadczenie, przerywane
częstymi spazmami śmiechu. Męski klub
motocyklowy, który ze względów podatkowych przekształcił się w żeńskie
zgromadzenie zakonne [6],
znachorzy korzystający z nowoczesnych maszyn terapeutycznych, nindżetki
uzbrojone w uzi czy agent federalny będący pacjentem placówki przeprowadzającej
detoks dla telezajobów to tylko
niektóre z atrakcji, jakie przygotował dla nas amerykański autor.
Podsumowując, Vineland to interesująca pozycja, będąca
swoistym rozliczeniem z latami 60-tymi oraz 80-tymi. Ameryka malowana piórem
Pynchona przykuwa uwagę oraz wzbudza ciekawość, bowiem pisarz ukazuje głównie
mroczne strony swojego kraju. Ale uwaga! Wszyscy miłośnicy ładu i logiki –
strzeżcie się! Wiedzieć bowiem musicie, że strumień pełnej satysfakcji może
popłynąć z lektury Vineland jedynie
wówczas, gdy czytelnik odważy się przestroić swoje mózgowe fale, kiedy ośmieli
się oderwać od normalności i rutyny, i zaryzykuje głębokiego nura prosto w
spienione wody absurdu, które chciwie będą lizać nasz umysł, zapewniając
niezwykłe formy doznań.
[1] Thomas Pynchon, Vineland, przeł.
Jędrzej Polak, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2015, s. 47
[2] Tamże, s. 57
[3] Tamże, s. 103
[4] Tamże, s. 381
[5] Tamże, s. 381
[6] Tamże, s. 507
13 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fabuła dzieła przywodzi na myśl ciasto, za pieczenie którego odpowiedzialny jest nie będący w pełni sił umysłowych kucharz z wyraźnym zboczeniem na punkcie ciągnących się ingrediencji.
OdpowiedzUsuńTwoje porównania są rewelacyjne. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z porównaniem fabuły książki do ciasta. :- ) Zachowanie pisarza – nieudzielanie wywiadów itd. – istotnie jest nietypowe. Tak sobie myślę, że gdyby Zoyd Wheeler mieszkał w naszym kraju, musiałby znaleźć inne źródło dochodów, gdyż renta dla osoby psychicznie chorej jest tak mała, że nie starcza na utrzymanie...
Ha, dzięki, pomysły na porównania rodzą się na podstawie lektur. Pynchon stosuje bardo dużo wątków pobocznych, które ciąąąąąągną się i ciągną, i stąd takie skojarzenie.
UsuńU nas w kraju w ogóle jest dziwnie, w zasadzie w każdej dziedzinie życia. Pomoc dla potrzebujących to tylko jedna z wielu rzeczy, która wyraźnie kuleje.
W dobie epatowania własną prywatnością i fotograficznego ekshibicjonizmu, kiedy człowiek za wszelką cenę usiłuje sprzedać cząstkę swojego życia w nadziei na kilka chwil popularności, Pynchon ciągle uparcie trwa przy anonimowości i spokoju. Można wręcz odnieść wrażenie, że amerykański literat stara się, by żaden odprysk życiorysu nie wpływał na odbiór jego dzieł, których z tego względu nie sposób odczytywać przez pryzmat osoby czy też przekonań twórcy. Nie wiem kiedy znajdę na to czas, ale zapiszę, bo już czuję, że warto o tej książce pamiętać :)
OdpowiedzUsuńHa, ja generalnie nastawiam się na bliższe poznanie Pynchona. Niedawno skończyłem kolejną jego powieść ("Wadę ukrytą"), na półce czeka jeszcze "W sieci". Moim zdaniem ten pisarz to b. dobry obserwator, więc tym bardziej polecam Ci jego dzieła.
UsuńMam taką teorię, że dobra obserwacja rzeczywistości to połowa dobrej powieści niezależnie od tego, czy się te obserwacje wykorzysta wprost, przesublimuje, czy wręcz im zaprzeczy
UsuńPoczytałam sobie trochę w autorze. Ponoć od ponad 50 lat nie pojawia się publicznie. Ciekawe, czy to zabieg celowy? Mam wrażenie, że pisarze, którzy pragną anonimowości (piszą pod pseudonimem, rezygnują z publicznych wystąpień), często osiągają efekt przeciwny. Bo czytelnicy z reguły chcą wiedzieć, kto napisał książkę, która im się podoba, więc szukają informacji. A zainteresowanie pisarzem rośnie.
OdpowiedzUsuń"Vineland" kojarzy mi się z mieszanką "W drodze" Kerouaca i "Vernona Subutexa" Despentes.
Ha, wg mnie Pynchon konsekwentnie realizuje swoje postanowienie - gdyby chciał po prostu postawić na efekt anonimowości, który chwilowo miałby przysporzyć mu ogromną popularność, to nie przeciągałby tego działania do 50 lat...
UsuńZ racji faktu, że Pynchon nie ujawnia się w mediach, nie znamy jego poglądów, opinii, przekonań - poprzez to nie jesteśmy w stanie oceniać jego dzieł przez pryzmat jego osoby - może taki był zamysł pierwotny :)
Pisarz należy do najwybitniejszego grona amerykańskich pisarzy współczesnych, a ja przyznaję, że pierwsze o nim słyszę. Mam nadzieję, że książka jest rzeczywiście bardzo interesująca i że nie wpływa na jej ocenę aura tajemniczości, która otacza autora...
OdpowiedzUsuńJa o Pynchonie sporo słyszałem, ale głównie na temat jego legendarnej anonimowości. Przedstawia się go także jako czołowego postmodernistę, dlatego bardzo byłem ciekaw czy ta otoczka tajemnicy idzie w parze z jakością prozy - okazuje się, że pisarz jest równie skryty, co zdolny :)
UsuńPynchon pisarzem trudnym jest. "Tęcza grawitacji" to było jedno z moich największych czytelniczych wyzwań. Ale według mnie warto. Co mi zresztą przypomina, że nie czytałem Pynchona już zbyt długo.
OdpowiedzUsuńNa pewno jest to autor, którego piór jest bardzo specyficzne - mnie jego styl bardzo się podoba (tyle udało mi się stwierdzić na podstawie 2 powieści). Z pewnością będę poznawał jego kolejne dzieła. Szkoda, że "Tęcza grawitacji" nie została tak ładnie wydana jak "Vineland" czy "Wada ukryta".
UsuńGdybym kiedykolwiek planowała coś napisać i okazałoby się to wydane, to też wolałabym pozostać anonimowa. Mnie tak naprawdę tylko czasem coś na tyle w książce wyda się specyficznego i prawdziwie niepokojące, że szukam wtedy informacji o autorze. A tak to nie czuję takiej potrzeby, wszystko, co powinno być ważne to, to co zostało pokazane w czyimś utworze. Reszta nie ma znaczenia.
OdpowiedzUsuńAndrew wyznaje zbliżony pogląd do Twojego :) Ja z kolei bardzo lubię dłubać w biografii twórcy i odszukiwać okruchów z jego życia porozsiewanych na kartach danego dzieła.
UsuńA prozę Pynchona polecam nie tylko z uwagi na enigmatyczność twórcy :)