Podziemia
kamienicy Klezmer Hois, w których
mieści się Teatr BARAKAH,
charakteryzują się specyficznym oraz niepowtarzalnym klimatem. O wyjątkowości
tego dobytku kultury decyduje niezwykła wręcz bliskość sceny, która na dobrą
sprawę wtopiona jest w widownię. Publiczność pozostaje w bezpośrednim kontakcie
z teatralną trupą, mając możliwość dokładnego studiowania każdego ruchu,
każdego gestu, każdego tiku goszczącego na twarzy aktora. Scenografia to
prawdziwa sztuka minimalizmu – niewielka przestrzeń musi zostać w pełni
wykorzystana, doskonale zaaranżowana, by oddać nastrój panujący w sztuce. Ale
dość już tego, światła gasną, z głośników wydobywa się muzyka, donośna,
rytmiczna, dudniąca, niepokojąca.
Cisza.
Nieprzeniknioną ciemność rozjaśnia blask świecy. Oto oczom widza ukazuje się
młody, szykownie ubrany człowiek. Garnitur, starannie zaczesane włosy,
błyszczące buty. Tak, domysły są słuszne. Oto Pan Młody (Dariusz Starczewski)
przybywa w gościnę do swojego przyszłego teścia, prosić o rękę jego ukochanej
córki. Elegancki, starszy Żyd (Franciszek Muła) siedzi za prostym stołem, na
którym znajduje się skromny posiłek. Panna Młoda (Monika Kufel), uśmiechnięta
od ucha do ucha, ma już na sobie białą, piękną suknię. Wydaje się zatem, że
wszystko jest gotowe na doniosłą uroczystość, lada chwila powinna zacząć grać
muzyka. Chociaż... Sytuacja, którą obserwujemy po głębszym zastanowieniu jest
na wskroś dziwna. Wyczuwalne jest pewne napięcie, którego źródła nie sposób
jednak wskazać. Data wesela jest ciągle przesuwana, z ust ojca padają kolejne
terminy, zwlekanie, odkładanie, przeciąganie przybierają wręcz rytualną formę.
Negocjacje dotyczące tego wydarzenia przypominają bardziej targ, zawieranie
umowy, w której każda strona zaciekle walczy o swój interes, korzyści, racje. Miłości
trudno się doszukać, a w dodatku w powietrzu zalęgło się coś ledwie
wyczuwalnego, lekko zalatującego zgnilizną.
Przeszkodą,
której nie sposób obejść okazuje się kaprys Panny Młodej, by przyszłym
małżonkom swojego błogosławieństwa użyczyła matka dziewczyny. Problem w tym, że
kobieta nie żyje już od pewnego czasu, a ponadto rzadko i raczej niechętnie
opuszcza szafę, w której jest trzymana. Blask słonecznego światła niezbyt służy
trupom, a i sama rodzina jakoś nie jest skora do prezentowania światu swojej
krewniaczki, która przecież powinna spoczywać w chłodnej, cmentarnej ziemi, z
dala od siedlisk ludzkich, gdzieś na obrzeżach miasta.
Spektakl w
reżyserii Any Nowickiej powstał w oparciu o sztukę Asji Todorovic, która w
niezwykle interesujący sposób balansuje na granicy dwóch światów: śmierci oraz
życia. Matka, w której rolę wcieliła się fantastyczna jak zawsze Lidia
Bogaczówna to kapryśna maszkara, podstarzała (wręcz martwa!) matrona, której
trudno dogodzić. Wszystko zdaje się ją drażnić, denerwować, prowokować do
wybuchów złości. Siedzi zatem zamknięta w swojej szafie, pozostając w głębokiej
izolacji od świata zewnętrznego, z którym przecież nie powinna mieć już
nic wspólnego. Wymowa sztuki jest w tej kwestii dość klarowna. Wg nas, tj.
żywych (jeszcze), miejsce zmarłych jest na cmentarzu, a godziny odwiedzin
ściśle określone. Nie ma tu zbytnio miejsca na bliskość, czułość, czy ciepło.
Śmierć odseparowuje, rozdziela, buduje wyraźną granicę, której w imię dobrego
smaku nie powinno się przekraczać. Tymczasem okazuje się, że trup również ma
swoje potrzeby, nastroje, fochy, zmiany nastroju. Przekonujemy się o tym jednak
dopiero, gdy pamięć o zmarłym zostaje zastąpiona jego fizyczną obecnością. W
końcu od bladego wspomnienia dużo bardziej wartościowa jest rozmowa, dobra
rada, życzliwe słowo.
W sztuce
wyczuwalny jest element groteski, absurdalności, który wydaje się zabiegiem
celowym, mającym służyć oswojeniu się z dość trudnym i raczej niechętnie
poruszanym tematem zgonu. Chociaż jeśli spojrzeć z pewnym dystansem na naszą
cywilizację, która (szczególnie ta zachodnia) często określana jest mianem
cywilizacji śmierci, można dostrzec w niej pewne absurdy, zgrzyty oraz
sprzeczności. Z jednej strony legalne w coraz większej ilości krajów zabiegi
aborcji oraz eutanazji, a z drugiej umieranie jako temat tabu, kwestia drażliwa,
nieznośna, poruszana bardzo niechętnie, spychana na margines społecznego
zainteresowania z racji bezmyślnego kultu młodości. Nikt nie ma ochoty patrzeć
na męczarnie ludzi chorych, ludzi starszych, ludzi cierpiących. Proces
odchodzenia pragnie się maksymalnie skrócić, zredukować, uprościć, tak by
przypadkiem twarze naznaczone troską nie wryły się zbytnio w pamięć. Człowiek
istnieje, trwa, egzystuje, aż nagle pewnego dnia po prostu znika, przy czym
dezintegracji fizycznej towarzyszy postępujący rozkład pamięci o zmarłym.
Ale wracając
do sztuki. W miarę jak spektakl trwa, widza zaczynają ogarniać coraz większe
wątpliwości, dotyczące w szczególności osoby Panny Młodej oraz Ojca. W jaki
sposób kontaktują się oni ze zmarłą? Dlaczego postanowili zachować jej ciało w
domu? Dlaczego, mimo doskonałego, wzajemnego zrozumienia, sięgającego poziomu
wręcz metafizycznego, oboje mają ogromne problemy, żeby dogadać się z Panem
Młodym, którego można uważać za przedstawiciela, czy też reprezentanta świata
zewnętrznego? Cóż znaczą ich urywane zdania, słowne gry i zabawy, w których
obcy mężczyzna wydaje się słabo orientować? Czy wreszcie ich postępowanie nie
jest jawną kpiną, wystawianiem na próbę cierpliwości młodego, coraz bardziej
zdesperowanego człowieka, który ciągle nie może doczekać się jasnej deklaracji,
co do wesela? Kontakty z Panem Młodym przypominają droczenie się, prowokowanie,
ale to również swoisty rytuał, odgrywany dzień w dzień, schemat, którego
powtarzalność niesie ze sobą ukojenie, spokój, pewność. Szczególnie ta ostatnia
wydaje się nieodzowna w rzeczywistości, która momentami przypomina oniryzm,
senny majak, której brak trwałych fundamentów w postaci zdrowego rozsądku, czy
logiki.
Sztuka
ukazuje również w interesujący sposób jak wyglądają współczesne międzyludzkie
kontakty. Relacje pomiędzy Panem Młodym a Panną Młodą są płytkie oraz
powierzchowne. Sztuczne, nieszczere uśmiechy, sztampowe rozmowy o niczym, puste
slogany rzucane w przestrzeń bez wyraźnego adresata. Brak autentycznej rozmowy,
w której bylibyśmy świadkami dialogu. Zamiast tego mamy wymianę zdań,
przywodzącą na myśl wygłaszane na przemian, niekiedy przeplatające się
monologi. Dwójka ludzi, którzy zamierzają połączyć się świętym węzłem
małżeńskim przypomina zupełnie odrębne światy, które w żadnej mierze nie
przenikają się wzajemnie. Miłosna osmoza wydaje się być absolutnie wykluczona,
niemożliwa, nierealna.
Na
szczególną uwagę zasługuje także muzyka, która stanowi nieodzowny element
spektakli, prezentowanych przez Teatr
BARAKAH. W znakomity sposób uzupełnia ona aktorską grę, podkreślając wagę
wybranych kwestii, czy budując napięcie w najbardziej dramatycznych momentach.
Harmonicznie współgra z minimalistycznym światłem, sprawiając wrażenie dosyć
przytłaczające i mroczne, tak, że niekiedy widz mimowolnie wzdrygnie się,
wytężając przy tym wzrok w półmroku, by upewnić się, że nic mu nie grozi, że
wszystko to tylko gra, fikcja. Niewielka sala, która za sprawą teatralnej magii
staje się sceną charakteryzuje się ponadto bardzo dobrą akustyką, którą w pełni
wykorzystano. Szepty, chichoty, powtarzane niczym zaklęcia kwestie brzmią
jeszcze bardziej piorunująco, a przez to przekonująco. Wisienką na torcie jest
śpiew, który stanowi harmoniczne dopełnienie całości.
Reasumując, po raz kolejny skorzystałem z gościnności Teatru BARAKAH i
ponownie nie zawiodłem się. Ana Nowicka udowadnia, że można tworzyć teatr
niekomercyjny, mocno awangardowy, w którym znane nazwiska zastąpiono znakomitą
grą, kreatywnością oraz szczerą pasją. Jako widz zaproszony zostałem do
podróży w świat wyimaginowany, na poły fantastyczny, którego oniryczna fasada
skrywa jednak zaskakująco, czy wręcz niepokojąco wiele punktów wspólnych z
otaczającą nas rzeczywistością. Po ostatnich muzycznych akordach w głowie
kołacze nieznośne pytanie, którą stronę szafy wybrać.
O, u Ciebie znowu Teatru BARAKAH na tapecie, a ja się dotąd nie miałam okazji wybrać. Budzisz moje wyrzuty sumienia;)
OdpowiedzUsuń"Martwe wesele" wygląda tak niepokojąco!
Ha, wcześniej bardzo często chodziłem do Teatru Starego oraz Teatru Nowego. Ale od pewnego czasu bytność w teatrach ograniczam tylko do BARAKAHu. A i studia niestety już za mną, w Krakowie już nie mieszkam, więc te wypady są tylko sporadyczne :)
UsuńA widzisz, mogę pochodzić po teatrach z myślą o Tobie i popozdrawiać stare mury;)
UsuńZazdroszczę, bo myślę, że sztuka mogłaby mnie zainteresować. Tym bardziej, że jeszcze kusisz dobrą grą aktorską...
OdpowiedzUsuńO tak, mimo iż Teatr BARAKAH nie jest zbyt dużą instytucją, to rzeczywiście może pochwalić się świetną obsadą aktorską. W szczególności polecam spektakl "Klinika dobrej śmierci" z udziałem Jana Mancewicza w roli Ordynatora.
Usuń