Morawagin
Blaise Cendrars
Tytuł oryginału: Moravagine
Tłumaczenie: Jacek Giszczak
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 234
Obsesja, inaczej natręctwo, to rodzaj
zaburzeń, których objawami są irracjonalne myśli połączone przekonaniem o
ich absurdalności oraz głęboką chęcią uwolnienia się od nich. Jeśli
chodzi o etymologię tego słowa, to wywodzi się ono z łacińskiego obsessio, oznaczającego zamknięcie, otoczenie, opętanie. Książka Morawagin,
autorstwa Blaise’a Cendrarsa ukazała się w roku 1926 na łamach
paryskiego wydawnictwa Grasset, jednak bohater książki towarzyszył
pisarzowi już w okopach I Wojny Światowej, podczas której Cendrars
stracił prawą rękę. Pomysł opisania przygód tego niezwykłego osobnika,
którego pierwowzorem był pewien gwałciciel dwóch dziewczynek spotkany w
1907 roku w Bernie, przez długie lata dojrzewał i kwitł w umyśle jego
twórcy. Ale Cedrars przez ogrom czasu pozostawał bezpłodny, natomiast
Morawagin stawał się na tyle przytłaczający i bezlitosny, zajmując
niemal całą przestrzeń wyobraźni, że jedyną okazją na pozbycie się go i
uwolnienie się od jego męczącej i bezustannej obecności stało się
spłodzenie książki, dzięki której Morawagin opuścił umysłową macicę
Cedrarsa.
Początek XX wieku. W medycynie panują
czasy Wielkiej Histerii, jak zgrabnie narrator Rajmund określa
zainteresowanie chorobami nerwowymi, w leczeniu i diagnozowaniu których
prym wiódł austriacki lekarz i neurolog Zygmunt Freud. Ów tajemniczy
narrator to specjalista od chorób podświadomości właśnie, jednak daleko
mu do prezentowania oficjalnych poglądów. W jego opinii psychoanaliza Freuda to wydumana,
wyssana z palca, sentymentalna, choć określana mianem racjonalnej,
symbolika nabytych bądź wrodzonych lapsusów podświadomości, osobliwa
księga snów na użytek psychiatrów. Za bardzo koncentruje się ona na
skutkach, zamiast na przyczynach. Ponadto aberracja umysłowa, choroba,
postrzegana jest z gruntu jako stan anormalny, szkodliwy i niepożądany,
który trzeba natychmiast zahamować, a w następnej kolejności
zlikwidować. Tymczasem narrator uważa, że owe choroby to znamiona stanu
aktywności, który powszechnie określa się mianem życia. Ba, być może
choroby to przejściowy, pośredni, przyszły stan zdrowia? A może to
właśnie one są zdrowiem? Być może samo zdrowie to pewien szczególny,
najczęściej chwilowy, aspekt stanu chorobowego? Bo w końcu to właśnie
zbiorowe neurozy, choroby woli stają się wyznacznikami epoki ewolucji
człowieka. Jak widać, już pierwsze strony stają się swoistym
ostrzeżeniem dla czytelnika przed wycieczką w szaleństwo, jakim
niewątpliwie jest dalsza lektura.
Narrator, tuż po ukończeniu studiów
medycznych udaje się do sanatorium Waldensee w Szwajcarii, w którym
wszelakiej maści bogaci oraz wpływowi wariaci spędzają całe dnie
izolacji od świata zewnętrznego. Dyrektorem ośrodka jest popularny oraz
ceniony doktor Stein, wielki zwolennik freudowskiej psychoanalizy.
Nietrudno odgadnąć, że narrator, zatrudniając się w Waldensee kierował
się osobliwymi pobudkami, a jego zamierzenia są raczej podłe oraz mało
szlachetne. Uważając, że psychiatrzy najczęściej odcinają od świata
fizjologicznych geniuszy, nosicieli i zwiastunów przyszłego zdrowia,
narrator podejmuje się udanej próby uwolnienia pacjenta, który wywarł na
nim zdecydowanie największe wrażenie. Morawagin to niepozorny
człeczyna, niewielkiego wzrostu i mizernego wyglądu, chromiejący na
jedną nogę, wiecznie zamyślony, błąkający się wspomnieniami gdzieś hen
daleko, docierając z nimi w odległą przeszłość, gdzie wg własnych słów
wiódł żywot na dworze królewskim, jako dziedzic króla Węgier. Bohater
popada w zupełną fascynację tym obłąkanym człowiekiem, który potrafi z
niewzruszonym spokojem na oczach personelu medycznego upuścić nieco
swego życiodajnego nasienia do słoiczka z pływającą w nim rybką.
Morawagin zostaje zatem wypuszczony na wolność, jego ruchy przestają
krępować ciasne mury jego luksusowej celi, świat nareszcie staje
otworem. Młody doktor oraz jego małpa, psychiczna bestia zaczynają wielką pielgrzymkę po całym globie.
Morawagin oraz narrator trafiają do
Rosji, która w latach 1904 – 1908 ogarnięta była rewolucyjną gorączką.
Niemal z miejsca obaj zostają czołowymi oraz bezkompromisowymi
terrorystami. Werbują ludzi, zakładają kolejne oczka siatki swojej
organizacji, przygotowują ambitne plany obalenia imperium, próbują
dokonać zamachu na samego cara. Po niepowodzeniu rewolucji, obaj cudem
uciekają do USA, gdzie przedzierzgają się w poszukiwaczy złota na
amerykańskiej prerii. Następnie lądują w samym środku amazońskiej
dżungli, gdzie Morawagin zaczyna tworzyć populację feministyczną oraz
doprowadza do wybuchu seksualnej rewolucji. Salwując się ucieczką
trafiają ponownie do Europy, gdzie zajmują się konstrukcją samolotów,
przeżywając głęboką fascynację powszechną industrializacją. Później
przychodzi jeszcze I Wojna Światowa, która rozdziela Don Kichota i jego
Sancho Pansę. Finalnie narrator odnajduje Morawagina w Ośrodku
Neurologicznym, by towarzyszyć mu w ostatnich momentach żywota.
Wydaje się, że narrator wypuścił
Morawagina, by wspólnie z nim siać zamęt, niszczyć ustalony porządek
rzeczy, burzyć normy i obyczaje. Lekarz psychiatrii, który wydaje się
niewiele mniej szalony niż uwolniony przez niego pacjent, praktycznie na
każdy temat ma spojrzenie zupełnie inne, niż normalny, zdrowy
obywatel. Miłość to rodzaj ciężkiego zatrucia i nałogu, który pragnie
się dzielić z drugą osobą. To destrukcyjna namiętność, potrzeba
samounicestwienia, która niszczy, upośledza, wyjaławia, wycieńcza,
okalecza, sieje spustoszenie w mózgu, objawia się nadpobudliwością błon
śluzowych i zachwianiem równowagi naczyniowo-ruchowej, jest źródłem
zbrodni, aktów zemsty, kłamstw i zdrady. Miłość w opinii narratora jest
zatem niczym entropia - bogini chaosu dążąca do zupełnej anihilacji osób
owładniętych tym uczuciem. Niewiele lepsze zdanie posiada narrator na
temat kobiet, które są dla niego uosobieniem oraz nosicielem
nieszczęścia. Płeć piękna, wydająca na świat potomstwo, odpowiedzialna
jest za istnienie, byt, który jest wyłącznie mozolnym łańcuchem
cierpienia, zakończonym śmiercią. Mimo to niemal wszystkie cywilizacje
kobiety gloryfikują, doprowadzając się tym samym do powolnego upadku.
Mężczyźni spychani są tymczasem na drugi plan, pochłonięci wzajemną
walką o względy niewiast, przez które zostali opętani.
Fascynująca oraz niezwykle trafna jest również tzw. zasada użyteczności,
którą prezentuje narrator przy okazji podróży do Ameryki. Wszelaka
działalność człowieka, począwszy od prehistorycznych kamiennych siekier,
skończywszy na drapaczach chmur, sprowadza się do aktywności
praktycznej. Produkowane przedmioty muszą być użyteczne, przydatne.
Wyrazem zasady użyteczności jest również monokultura, dokonująca
monstrualnych przeobrażeń współczesnego świata, zaspokajając tym samym
ludzką potrzebę upraszczania, eliminacji zbędnych ogniw. Autor
ironicznie i znakomicie zaprezentował ów ludzki pęd ku nicości,
rewolucję zabijającą metafizykę w imię materializmu, która przecież
nadal rozgrywa się na naszych oczach, przyjmując postać m.in. szalonego
konsumpcjonizmu.
Ciekawy jest również sam tytuł, będący nazwiskiem głównego bohatera. Moravagine, można utworzyć z słów: mors (z łac. śmierć) + vagina (z łac. pochwa).
Neologizm dość adekwatny do poglądów narratora, mówiących o tym, że
kobieta, symbolizowana przez pochwę (drogę, którą pokonuje nasienie w
podróży do finalnego połączenia z komórką jajową, będącą równocześnie
miejscem, przez które nowe życie przychodzi na świat) jest nosicielką
istoty z góry skazanej na przyszłą zagładę, śmierć, której życie
przepełnione będzie bólem i cierpieniem. To dość obrazoburcze spojrzenie
na akt narodzin, które przecież w powszechnej świadomości traktowane są
jako wielkie szczęście, łaska, etc.
Reasumując krótko, Morawagin to
lektura bardzo specyficzna. Na pewno ciekawa, doprawiona szczyptą
szaleństwa oraz ogromną ilością ironii, sprawia, że czytelnik dość
często uśmiecha się pod nosem, poznając kolejne losy niezwykłego duetu.
Wiele idei wyłożonych w powieści nawet dzisiaj szokuje, więc z pewnością
nie dziwi wpis autora z pierwszej strony, na której Cendrars
zadedykował książką swojemu wydawcy. Proza francuskiego pisarza jest
również o tyle interesująca, że fikcja bardzo gęsto jest w niej
przeplatana rzeczywistością. W pewnym momencie w powieści pojawia się
postać samego Cendrarsa, a część zdarzeń w których uczestniczy,
rzeczywiście miała miejsce w jego życiu. Wydaje się, że w ten sposób ten
nieszablonowy artysta pragnął podtrzymać własną legendę
człowieka-awanturnika. Tak, czy owak, lekturę uważam za godną polecenia –
zresztą sam Henry Miller napisał o niej następujące słowa: Iskrząca się masa poetycka dedykowana archipelagom bezsenności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)