Strony

wtorek, 9 kwietnia 2013

Śmiertelna wagina

Okładka książki Morawagin 

Morawagin

Blaise Cendrars


Tytuł oryginału: Moravagine
Tłumaczenie: Jacek Giszczak
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 234
 
 
 
 
 
Obsesja, inaczej natręctwo, to rodzaj zaburzeń, których objawami są irracjonalne myśli połączone przekonaniem o ich absurdalności oraz głęboką chęcią uwolnienia się od nich. Jeśli chodzi o etymologię tego słowa, to wywodzi się ono z łacińskiego obsessio, oznaczającego zamknięcie, otoczenie, opętanie. Książka Morawagin, autorstwa Blaise’a Cendrarsa ukazała się w roku 1926 na łamach paryskiego wydawnictwa Grasset, jednak bohater książki towarzyszył pisarzowi już w okopach I Wojny Światowej, podczas której Cendrars stracił prawą rękę. Pomysł opisania przygód tego niezwykłego osobnika, którego pierwowzorem był pewien gwałciciel dwóch dziewczynek spotkany w 1907 roku w Bernie, przez długie lata dojrzewał i kwitł w umyśle jego twórcy. Ale Cedrars przez ogrom czasu pozostawał bezpłodny, natomiast Morawagin stawał się na tyle przytłaczający i bezlitosny, zajmując niemal całą przestrzeń wyobraźni, że jedyną okazją na pozbycie się go i uwolnienie się od jego męczącej i bezustannej obecności stało się spłodzenie książki, dzięki której Morawagin opuścił umysłową macicę Cedrarsa.

Początek XX wieku. W medycynie panują czasy Wielkiej Histerii, jak zgrabnie narrator Rajmund określa zainteresowanie chorobami nerwowymi, w leczeniu i diagnozowaniu których prym wiódł austriacki lekarz i neurolog Zygmunt Freud. Ów tajemniczy narrator to specjalista od chorób podświadomości właśnie, jednak daleko mu do prezentowania oficjalnych poglądów. W jego opinii psychoanaliza Freuda to wydumana, wyssana z palca, sentymentalna, choć określana mianem racjonalnej, symbolika nabytych bądź wrodzonych lapsusów podświadomości, osobliwa księga snów na użytek psychiatrów. Za bardzo koncentruje się ona na skutkach, zamiast na przyczynach. Ponadto aberracja umysłowa, choroba, postrzegana jest z gruntu jako stan anormalny, szkodliwy i niepożądany, który trzeba natychmiast zahamować, a w następnej kolejności zlikwidować. Tymczasem narrator uważa, że owe choroby to znamiona stanu aktywności, który powszechnie określa się mianem życia. Ba, być może choroby to przejściowy, pośredni, przyszły stan zdrowia? A może to właśnie one są zdrowiem? Być może samo zdrowie to pewien szczególny, najczęściej chwilowy, aspekt stanu chorobowego? Bo w końcu to właśnie zbiorowe neurozy, choroby woli stają się wyznacznikami epoki ewolucji człowieka. Jak widać, już pierwsze strony stają się swoistym ostrzeżeniem dla czytelnika przed wycieczką w szaleństwo, jakim niewątpliwie jest dalsza lektura.

Narrator, tuż po ukończeniu studiów medycznych udaje się do sanatorium Waldensee w Szwajcarii, w którym wszelakiej maści bogaci oraz wpływowi wariaci spędzają całe dnie izolacji od świata zewnętrznego. Dyrektorem ośrodka jest popularny oraz ceniony doktor Stein, wielki zwolennik freudowskiej psychoanalizy. Nietrudno odgadnąć, że narrator, zatrudniając się w Waldensee kierował się osobliwymi pobudkami, a jego zamierzenia są raczej podłe oraz mało szlachetne. Uważając, że psychiatrzy najczęściej odcinają od świata fizjologicznych geniuszy, nosicieli i zwiastunów przyszłego zdrowia, narrator podejmuje się udanej próby uwolnienia pacjenta, który wywarł na nim zdecydowanie największe wrażenie. Morawagin to niepozorny człeczyna, niewielkiego wzrostu i mizernego wyglądu, chromiejący na jedną nogę, wiecznie zamyślony, błąkający się wspomnieniami gdzieś hen daleko, docierając z nimi w odległą przeszłość, gdzie wg własnych słów wiódł żywot na dworze królewskim, jako dziedzic króla Węgier. Bohater popada w zupełną fascynację tym obłąkanym człowiekiem, który potrafi z niewzruszonym spokojem na oczach personelu medycznego upuścić nieco swego życiodajnego nasienia do słoiczka z pływającą w nim rybką. Morawagin zostaje zatem wypuszczony na wolność, jego ruchy przestają krępować ciasne mury jego luksusowej celi, świat nareszcie staje otworem. Młody doktor oraz jego małpa, psychiczna bestia zaczynają wielką pielgrzymkę po całym globie.

Morawagin oraz narrator trafiają do Rosji, która w latach 1904 – 1908 ogarnięta była rewolucyjną gorączką. Niemal z miejsca obaj zostają czołowymi oraz bezkompromisowymi terrorystami. Werbują ludzi, zakładają kolejne oczka siatki swojej organizacji, przygotowują ambitne plany obalenia imperium, próbują dokonać zamachu na samego cara. Po niepowodzeniu rewolucji, obaj cudem uciekają do USA, gdzie przedzierzgają się w poszukiwaczy złota na amerykańskiej prerii. Następnie lądują w samym środku amazońskiej dżungli, gdzie Morawagin zaczyna tworzyć populację feministyczną oraz doprowadza do wybuchu seksualnej rewolucji. Salwując się ucieczką trafiają ponownie do Europy, gdzie zajmują się konstrukcją samolotów, przeżywając głęboką fascynację powszechną industrializacją. Później przychodzi jeszcze I Wojna Światowa, która rozdziela Don Kichota i jego Sancho Pansę. Finalnie narrator odnajduje Morawagina w Ośrodku Neurologicznym, by towarzyszyć mu w ostatnich momentach żywota.

Wydaje się, że narrator wypuścił Morawagina, by wspólnie z nim siać zamęt, niszczyć ustalony porządek rzeczy, burzyć normy i obyczaje. Lekarz psychiatrii, który wydaje się niewiele mniej szalony niż uwolniony przez niego pacjent, praktycznie na każdy temat ma spojrzenie zupełnie inne, niż normalny, zdrowy obywatel. Miłość to rodzaj ciężkiego zatrucia i nałogu, który pragnie się dzielić z drugą osobą. To destrukcyjna namiętność, potrzeba samounicestwienia, która niszczy, upośledza, wyjaławia, wycieńcza, okalecza, sieje spustoszenie w mózgu, objawia się nadpobudliwością błon śluzowych i zachwianiem równowagi naczyniowo-ruchowej, jest źródłem zbrodni, aktów zemsty, kłamstw i zdrady. Miłość w opinii narratora jest zatem niczym entropia - bogini chaosu dążąca do zupełnej anihilacji osób owładniętych tym uczuciem. Niewiele lepsze zdanie posiada narrator na temat kobiet, które są dla niego uosobieniem oraz nosicielem nieszczęścia. Płeć piękna, wydająca na świat potomstwo, odpowiedzialna jest za istnienie, byt, który jest wyłącznie mozolnym łańcuchem cierpienia, zakończonym śmiercią. Mimo to niemal wszystkie cywilizacje kobiety gloryfikują, doprowadzając się tym samym do powolnego upadku. Mężczyźni spychani są tymczasem na drugi plan, pochłonięci wzajemną walką o względy niewiast, przez które zostali opętani.

Fascynująca oraz niezwykle trafna jest również tzw. zasada użyteczności, którą prezentuje narrator przy okazji podróży do Ameryki. Wszelaka działalność człowieka, począwszy od prehistorycznych kamiennych siekier, skończywszy na drapaczach chmur, sprowadza się do aktywności praktycznej. Produkowane przedmioty muszą być użyteczne, przydatne. Wyrazem zasady użyteczności jest również monokultura, dokonująca monstrualnych przeobrażeń współczesnego świata, zaspokajając tym samym ludzką potrzebę upraszczania, eliminacji zbędnych ogniw. Autor ironicznie i znakomicie zaprezentował ów ludzki pęd ku nicości, rewolucję zabijającą metafizykę w imię materializmu, która przecież nadal rozgrywa się na naszych oczach, przyjmując postać m.in. szalonego konsumpcjonizmu.

Ciekawy jest również sam tytuł, będący nazwiskiem głównego bohatera. Moravagine, można utworzyć z słów: mors (z łac. śmierć) + vagina (z łac. pochwa). Neologizm dość adekwatny do poglądów narratora, mówiących o tym, że kobieta, symbolizowana przez pochwę (drogę, którą pokonuje nasienie w podróży do finalnego połączenia z komórką jajową, będącą równocześnie miejscem, przez które nowe życie przychodzi na świat) jest nosicielką istoty z góry skazanej na przyszłą zagładę, śmierć, której życie przepełnione będzie bólem i cierpieniem. To dość obrazoburcze spojrzenie na akt narodzin, które przecież w powszechnej świadomości traktowane są jako wielkie szczęście, łaska, etc.

Reasumując krótko, Morawagin to lektura bardzo specyficzna. Na pewno ciekawa, doprawiona szczyptą szaleństwa oraz ogromną ilością ironii, sprawia, że czytelnik dość często uśmiecha się pod nosem, poznając kolejne losy niezwykłego duetu. Wiele idei wyłożonych w powieści nawet dzisiaj szokuje, więc z pewnością nie dziwi wpis autora z pierwszej strony, na której Cendrars zadedykował książką swojemu wydawcy. Proza francuskiego pisarza jest również o tyle interesująca, że fikcja bardzo gęsto jest w niej przeplatana rzeczywistością. W pewnym momencie w powieści pojawia się postać samego Cendrarsa, a część zdarzeń w których uczestniczy, rzeczywiście miała miejsce w jego życiu. Wydaje się, że w ten sposób ten nieszablonowy artysta pragnął podtrzymać własną legendę człowieka-awanturnika. Tak, czy owak, lekturę uważam za godną polecenia – zresztą sam Henry Miller napisał o niej następujące słowa: Iskrząca się masa poetycka dedykowana archipelagom bezsenności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)