Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

wtorek, 18 września 2012

Ryba uwięziona na Cejlonie

Ryba-Skorpion 

Ryba-Skorpion

Nicolas Bouvier

Tytuł oryginału: Le poisson-scorpion
Tłumaczenie: Andrzej Frybes
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 144
 
 



Nicolas Bouvier, urodzony w 1929 roku, to szwajcarski pisarz i podróżnik. W drodze był już od najmłodszych lat, zwiedzając początkowo różne zakątki Europy. W czerwcu 1953, Bouvier wraz ze swoim przyjacielem Thierrym Vernetem wyruszył do Jugosławii. W dalszej kolejności przyszła pora na Turcję, Iran oraz Pakistan. Na Przełęczy Chajberskiej Vernet opuścił swojego przyjaciela i od tego momentu Bouvier podróżuje sam. W roku 1955, poprzez Afganistan, Pakistan oraz Indie, Szwajcar trafił na Cejlon, gdzie spędza niemal 2 lata, zanim uda mu się wyrwać z przeklętej, jak się później okaże, wyspy.

Cejlon, często określany mianem szmaragdu na szyi subkontynentu oraz Arkadią wiktoriańskich podróży poślubnych to druga największa wyspa Oceanu Indyjskiego. Panuje tu klimat zwrotnikowy monsunowy. Ze względu na bezpośrednio sąsiedztwo równika, dominuje tu nieznośny upał – Cejlon to królestwo słońca, które około szóstej rano wzbija się nad horyzont jak ognisty pocisk i rozlewa po wyblakłym, zamglonym niebie. Wszędzie widać podstępne oko tego cyklopa odbijające się w oparach i wyziewach, które wysysa z miasta. Podczas nie kończącego się dnia przygniata swoim ciężarem rośliny, ludzi, myśli, każąc im dojrzewać i gnić w szalonym tempie, i zatruwa nas jak podły absynt, zanim dymiąc zanurzy się w morzu pośród rozpasanych, winnych czerwieni, które zresztą gasi w pośpiechu i zabiera ze sobą.

Pobyt na Cejlonie oraz wszelkie związane z tym udręki, Bouvier opisał w książce Ryba-Skorpion, z której to właśnie pochodzi powyższy cytat na temat słońca. Młody podówczas podróżnik postanowił nieco wypocząć po trudach dotychczasowej podróży. Bouvier przejął pokój (sto siedemnasty odkąd wyruszył ze Szwajcarii, jak sam wyliczył) w jednym z hoteli na południu wyspy, w którym do tej pory mieszkali jego znajomi. Regeneracja nie w pełni się jednak udała – Bouvier nabawił się tyfusu, a dodatkowo problemy finansowe przesądziły o konieczności dłuższego pobytu na wyspie.

Ryba-Skorpion to bardzo swoisty i nietypowy dziennik podróżny, bo napisany z perspektywy 20 lat, które upłynęły, nim pisarz zdecydował się przelać na papier towarzyszące mu na Cejlonie uczucia. Narrator książki, zamiast, jak moglibyśmy tego oczekiwać, snucia wspomnień na temat uroków czy zabytków Cejlonu, prowadzi bardziej rejestr dnia codziennego: wspomnienia rzeczywiste przeplatają się tutaj z ułudą i magią, a wszystko podane jest w zalewie filozoficzno-dygresyjnej, ponadto wszędobylski oraz bezlitosny upał sprawiają, że atmosfera klei się wręcz od lenistwa, które wynika bardziej z niemocy, letargu.

Książka Ryba-Skorpion zapozna nas ze stanami ducha młodego podróżnika, któremu nie raz, nie dwa przychodziła do głowy natrętna myśl, pytająca, po co właściwie to wszystko. Autor wprowadzi nas w nieco depresyjne stany, przez które dane mu było przejść. Cejlon jawi się tutaj nie jako rajska wyspa, a bardziej jako więzienie codzienności i rutyny, od których nie ma ucieczki. Bouvier serwuje znakomite studium zarówno ludzkiej społeczności zamieszkującej wyspę, wśród której znajdziemy przedstawicieli Tamilów, Maurów oraz ludu Wedda jak również niezwykłe obserwacje dotyczące świata owadów. Dla pogrążonego w samotności Szwajcara, który nie był w stanie złapać bliższego kontaktu z żadnym z autochtonów, towarzyszami niedoli stały się mrówki, żuki, termity oraz inne robaczki. Autor z szacunkiem opisuje świat zwierząt, studiuje dokładnie ich zachowania oraz zwyczaje. Na szczególny szacunek zasługuje malowniczy opis bitwy, jaka rozegrała się pomiędzy mrówkami a termitami, które odbywały swoje loty godowe. Wydaje się, że jedynie człowiek skrajnie samotny mógł tak żywo i precyzyjnie przedstawić świat owadów, w którym egzystencja na co dzień toczy się w sposób niezauważalny dla zwykłego zjadacza chleba.

Narracja, przypomina momentami błądzenie w oparach obłędu. Wspomnienia mają ten charakter, być może ze względu na chorobę, która męczyła wówczas Bouviera. Smaku dodają także snute opowieści na temat czarów i magii, które są niemal powszechne na Cejlonie (doświadczył jej także sam Bouvier – w końcu pomoc ducha zmarłego zakonnika w redagowaniu artykułu z pewnością nie należy do rzeczy pospolitych). Dowiadujemy się, że praktycznie każdy mieszkaniec styka się regularnie z białą lub czarną magią, okazuje się, że porachunki, akty zemsty, itp., zdecydowanie częściej załatwia się za pomocą magicznych sił, dżinów, czy demonów niż przy użyciu słów czy przemocy fizycznej. Grozą wieje szczególnie, gdy autor raczy nas nastrojowym opisem wioski M..., która uchodzi za źródło wszelkich nieszczęśliwych wypadków.

W swojej prozie Brouvier nie skąpi również filozoficznych dygresji. Podróż na Daleki Wschód pozwala krytycznych okiem spojrzeć na dotychczasowy dorobek Cywilizacji Zachodu, z której to zresztą Szwajcar pragnął zerwać, czego definitywnym symbolem zdaje się być list od byłej ukochanej (spod znaku Skorpiona; jeśli dodamy, że Bouvier to zodiakalna Ryba to mamy przynajmniej jedno odniesienie do tytułu książki, reszty poszukajcie sami), zawiadamiający o zawartym związku małżeńskim. Zachodniej kulturze dostaje się m.in. za uzurpowanie sobie prawa do uważania się za centrum planety oraz postrzegania pozostałych regionów świata w kategoriach uboższych intelektualnie przedmieść, które wypada darzyć jedynie pogardą, ewentualnie od czasu do czasu nazwać jakoś krainy, gdzie owe zaścianki się znajdują. Bouvier redefiniuje także tradycyjnie rozumiane pojęcie postępu, które na Zachodzie mierzone jest miarą udogodnień, jakie dany wynalazek przynosi strudzonej ludzkości. Wg Bouviera przedmiotem oraz podmiotem postępu jest człowiek, a istota rozwoju winna bardziej skupiać się na dążeniu do duchowej doskonałości – mechanistyczne oraz utylitarne podejście zaślepia i zubaża Zachód począwszy od Archimedesa i Leonarda. Kontynuując jeszcze krytykę europejskich wymysłów, dodać należy, że szwajcarski podróżnik zręcznie wypunktował ideał tzw. życia w harmonii z naturą. Brouvier udowadnia, że to fanaberia filozofów, by nie rzec obraźliwiej, bajkopisarzy z Północy, gdzie przyroda jest o wiele bardziej spokojna, poddańcza, spętana. Cejlon, a ogólniej, strefa podzwrotnikowa, to zupełnie inna rzeczywistość – niezwykła bujność, obfitość, wola życia wszelkich organizmów aż przytłacza. Gdybyśmy się chociaż na chwilę zapomnieli w całej tej zielonej klatce i zbyt intensywnie poddali się kontemplacji cudów przyrody, mogłoby dojść do tego, że zostalibyśmy przez nią żywcem pożarci.

Patrząc na grubość Ryby-Skorpiona dziwić może nieco skromna objętość całej książki. Zastanawiające jest, że tyle czasu spędzonego na Cejlonie obrodziło raptem w te kilkadziesiąt stron. Śmiesznym wydaje się fakt, że napisanie tak małej liczby arkuszy kosztowało tyle wysiłku, a przy dziele tym wylało się tyle hektolitrów potu. Zaskakuje równocześnie bogactwo treści, które zawarto na tym niewielkim polu. Wydaje się, że umysł Brouviera wciąż był przygwożdżony upałem, a każde słowo było dokładnie ważone w myślach, zanim podjęto tytaniczny wysiłek by przelać je na papier.

Podsumowując, Ryba-Skorpion to kawał dobrej prozy, która pod płaszczykiem podróżnego dziennika, skrywa zdecydowanie głębsze treści. Reminiscencje dotyczące pobytu na Cejlonie stają się dla Bouviera pretekstem do wędrówki w zakamarki własnej psychiki. Szwajcar, udowadnia swoim piórem, że studiując obce kultury, badając nieznane nam obyczaje, wcielając się w rolę widza, obserwatora cudzej codzienności, jak na patelni zaczynamy dostrzegać siebie oraz swoje życie. Słowem, okazuje się, że prawdziwa podróż odbywa się w głąb nas samych.

P.S.
Na zakończenie piękna i mądra sentencja Bouviera na temat istoty włóczenia się po świecie: A journey does not need reasons. Before long, it proves to be reason enough in itself. One thinks that one is going to make a journey, yet soon it is the journey that makes or unmakes you.

P.S.2
Pozycja do nabycia w Matrasie za piątaka.

3 komentarze:

  1. W 2012 roku jeszcze Cię nie czytałam. Ba. Sama nie wiedziałam, że cokolwiek zacznę pisać. To trochę jak taka podróż w czasie i chciałam odcisnąć ślad(:
    Rybę-Skorpiona też z przyjemnością przeczytam. Jakoś dobrze mi się z Bouvierem podróżuje, wiesz? Nie wiem tylko, czy na każdego tak zadziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, w 2012 ten blog jeszcze nawet nie istniał! Ja i Andrew prowadziliśmy oddzielną działalność - później połączyliśmy nasze witryny, przenieśliśmy wszystkie posty i w ten oto sposób straciłem wszystkie swoje komentarze do wpisów ze starego bloga, tak więc bardzo dziękuję za ten ślad :)

      Mnie także spodobała się ta jedna (jak na razie) podróż, którą odbyłem wspólnie z Bouvierem. Odrobinę skojarzyła mi się z Herbertem i jego Barbarzyńcą w ogrodzie - Herbert również pałał sympatią do zorganizowanych wycieczek, w trakcie których dostajemy od przewodnika dokładne instrukcje na co patrzeć, na co zwracać uwagę, jak długo mamy czasu, etc.

      Usuń
    2. Wiem, wiem, pamiętam swoje zaskoczenie, gdy któregoś dnia znalazłam na "Czytelnej stronie miasta" info o połączeniu i przeprowadzce (:

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)