Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
wtorek, 10 kwietnia 2012
Polskie kino
Jaka jest przyszłość naszego kina i dlaczego jest jak jest? A w ogóle, to jak to właściwie z naszym kinem jest?
Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, ale zapominając o tej przestrodze powiedziałbym, że przyszłość naszego kina w najbliższych latach, o ile się nie objawi jakiś geniusz na tyle silny, by zrobić wszystko samemu, będzie taka jak dzień dzisiejszy. A jaki on jest?
Nie ma kina bez filmu. I bez widzów. Co to znaczy dobry film?
Dobry film to taki, który ja uważam za wartościowy. I nie oszukujmy się, że ktoś myśli inaczej. Oczywiście na to, co oceniamy jako dobre, mają wpływ różne czynniki. Jedni są podatni na opinie recenzentów, inni na prestiż uznanych nagród, magię nazwisk aktorów czy reżyserów, a jeszcze inni na wyniki finansowe i popularność wśród szerokich mas, nie bez powodu kiedyś nazywanych plebsem*. Są jeszcze tacy, którzy oceniają każdy film tylko za to, jaki jest, według ich własnych, świadomych kryteriów. By uniknąć więc filozoficznych dylematów i niekończących się rozważań przyjmijmy, że dobrze by było, gdyby polskie kino kolekcjonowało odpowiednio często wciąż nowe Oscary i dawało sukcesy kasowe na światową miarę. Czy to możliwie?
Prawdziwe kino, kino które ma markę, to kino zasobne w gwiazdy; twarze, które można umieścić na plakacie.
W historii dziewięć razy, o ile się nie mylę, zdarzyło się nam złapać magiczną statuetkę. Trzy dostaliśmy za muzykę (Leopold Stokowski, Bronisław Kaper i Jan Kaczmarek), dwa za zdjęcia (dwa razy Janusz Kamiński!) oraz po jednym za całokształt twórczości (Andrzej Wajda), za reżyserię (Roman Polański), za scenografię (wspólnie Allan Starski i Ewa Braun) i film animowany (Zbigniew Rybczyński). I co? Gdzie nasze gwiazdy? Nasze gwiazdy tańczą na lodzie, skaczą jak małpy i fruwają. Może przez to nie mają czasu porządnie grać?
Nie twierdzę, że nie ma u nas aktorów, którzy mogliby sięgnąć po Oscara, gdyby dostali odpowiednie wsparcie. Szczególnie spodobała mi się choćby gra Roberta Więckiewicza w filmie Agnieszki Holland W ciemności. Większość naszych „gwiazd” to jednak ledwo aktorzyny, a właśnie ich najczęściej widujemy, gdyż za pieniądze są gotowi na wszystko. Za odpowiednią kasę biorą udział nie tylko w serialach, w debilnych, niesmacznych i nieudanych reklamach, ale nawet chwytają konferansjerkę na mniej lub bardziej pijackich imprezach. Podejrzewam, że za odpowiednią sumę wielu z nich publicznie pocałowałoby mnie w zadek i jeszcze udawało rozkosz. Tymczasem mam wrażenie, że zwłaszcza aktor z małego kraju gdzieś w środku Europy, w dodatku z narodu postrzeganego przez wielu jako coś pośredniego między Rumunem, Rosjaninem i ksenofobem, miałby szansę na bycie zauważonym tylko wtedy, gdyby był promowany przez państwo, aż jego twarz stała by się synonimem jakości nie tylko samego rzemiosła aktorskiego, ale i filmów, w których występuje. I tu mamy problem. Nie ma u nas pomysłu ani woli, by coś takiego przeprowadzić, choć można, jak pokazuje choćby przykład Wielkiej Brytanii, która aktywnie promuje swój przemysł muzyczny będący dzięki temu w tej branży potęgą nieproporcjonalną do wielkości i znaczenia kraju. Druga część naszych kłopotów to same filmy.
Polski aktor musi grać w polskich filmach. Wyjątki tylko potwierdzają regułę. A polskich filmów, które mogą być prawdziwym hitem na skalę światową, nie ma. Owszem, mamy czasami filmy ambitne. Nawet są doceniane. Nie na tym się jednak robi Oscary dla aktorów. Do tego trzeba, by twarz była znana, trzeba filmów, które będą znane na całym świecie. Z tego też są pieniądze. W tej zaś dziedzinie, dziedzinie filmów dla mas, jesteśmy pod kreską.
Mamy świetne filmy, które bardzo mi się podobają, i które podobają się masom. Ale w Polsce. Seksmisja, Czterej Pancerni, Psy, Sara, Jak rozpętałem II wojnę światową, Dzień Świra, seria o Kargulach i Pawlakach. Filmy bez przyszłości na globalnym rynku, a tylko to jest dla nas drogą do prawdziwych pieniędzy z filmu, pieniędzy nie tylko dla producenta, ale i dla kraju, gdyż jesteśmy zbyt małym narodem, by wystarczył nam rynek wewnętrzny. Polska to nie Indie.
Nasze produkcje są nieeksportowalne. Jedne zbyt mało wartościowe. W drugich za słaba obsada. Inne byłyby dobre, gdyby... ktoś poza nami je rozumiał. Odniesienia do polskich realiów są dla nas czytelne, ale dla większości ludzi na świecie są niezrozumiałe, co uniemożliwia odbiór naszych produkcji przez szerokie rzesze obcokrajowców. Im nawet do głowy nie przyjdzie, że w kraju, w którym prawie całość populacji wierzy w Boga i posyła potomstwo na religię normą jest ściąganie podczas egzaminów na wszystkich etapach edukacji (co jest oszustwem lub kradzieżą zależnie od tego, z czego ściągamy) i nie tylko nie widzi się w tym niczego nagannego, ale wręcz postawa odwrotna jest piętnowana. Pamiętam Anglika, profesora, który jako wolontariusz uczył na naszym uniwerku i z płaczem rzucił robotę, gdy zobaczył, że studenci zrzynają. Elementy naszej rzeczywistości, które bez specjalnych objaśnień są nie do ogarnięcia dla obcych, można mnożyć w nieskończoność, a każdy z nich w jakimś momencie sprawia, iż zagraniczny odbiorca traci kontakt z treścią naszej produkcji. Do tego dochodzi nasza, nieznana praktycznie na świecie historia i skomplikowane stosunki między Polakami a innymi narodami.
Czasami mimo wszystko zdarzy się temat, gotowy materiał na światowy hit, jak choćby Potop. I wtedy musimy wszystko spieprzyć. Mógł być z tego film naprawdę światowego formatu, a wyszło jak wyszło. Ktoś, kto czytał Trylogię wie o co w tym dziele kinematografii chodzi, aczkolwiek trudno mu zrozumieć, dlaczego w roli Oleńki obsadzono aktorkę tak odległą aparycją od powieściowego pierwowzoru. Jeśli jednak spróbujemy obejrzeć Potop okiem kogoś, kto nie zna historii Polski i w dodatku nie czytał powieści, to zobaczymy zlepek luźno powiązanych ze sobą scen, bez ładu i składu połączonych w całość. Pisałem już o tym kiedyś, ale cały czas mnie to dręczy, gdyż mogła być to nasza konkurencja dla Krzyżowców i Króla Artura.
Może i zdarzy się aktor na tyle genialny i mocarny, by wyrwać się z tego naszego piekiełka, by sięgnąć po Oscara. Ale on będzie musiał właśnie się wyrwać. Nie będzie produktem systemu nakierowanego na własną i jednocześnie światową szkołę aktorską. Nie pociągnie też za sobą innych, z tego właśnie powodu, że będzie sam. Będzie produktem własnego talentu i harówki, a nie produktem systemu, który by prorokował następne podobne produkty.
Polskie kino jest w głównym nurcie polskie. I takie chyba pozostanie, niestety.
Wasz Andrew
* Nawet nasz Jan Paweł II zauważał, iż masy jako czynnik osądzający i przewodzący się nie sprawdzają, gdyż bliższe są raczej bezrozumnej tłuszczy niż świadomemu ploretariatowi. Inna sprawa, że koliduje to nieco z resztą głoszonych przez niego haseł.
refleksja zainspirowana konkursem w serwisie LubimyCzytać.pl
2 komentarze:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Po przeczytaniu tej wypowiedzi bylam pewna, ze zostaniesz wyrozniony w konkursie - naprawde interesujaca, rzeczowa wypowiedz. cale szczescie, ze ksiazek bylo 5 i dla mnie tez starczylo ;-)
OdpowiedzUsuńDzięki i z wzajemnością :-) Również gratuluję tekstu i wyróżnienia!
OdpowiedzUsuń