Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
poniedziałek, 20 lutego 2023
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłana Aleksijewicz - O radzieckich kobietach i wojennej zawierusze
Tytuł oryginału: У войны не женское лицо
Tłumaczenie: Jerzy Czech
Wydawnictwo: Czarne
Seria: Reportaż
Liczba stron: 352
Mimo iż w powszechnej świadomości wojna, rozumiana jako prowadzenie działań zbrojnych, uchodzi za domenę mężczyzn, to działania na linii frontu stają się także udziałem kobiet. I o ile dzisiaj widok żołnierki nie wzbudza żadnego zdumienia, o tyle jeszcze w trakcie II wojny światowej żeński składnik w bitewnej kotłowaninie był swoistym ewenementem. A przynajmniej do czasu. Czystki prowadzone przez Stalina w latach 1937 – 1938, które objęły również wysokich stopniem wojskowych, sprawiły iż w roku 1941, wkrótce po rozpoczęciu operacji Barbarossa, czyli po zaskakującym ataku hitlerowskich Niemiec na ZSRR, fatalnie dowodzona i słabo przygotowana Armia Czerwona, zaczęła cierpieć na poważne braki kadrowe (do grudnia 1941 roku, w ciągu sześciu miesięcy wojny, Krasnaja Armija straciła 4,5 miliona ludzi, którzy zginęli lub zostali wzięci do niemieckiej niewoli). Jako iż mocną stroną sowieckiej generalicji nigdy nie było dbanie o siłę żywą, konieczne okazało się uzupełnianie potężnych wyrw wszelkimi dostępnymi środkami, co przełożyło się na to, że po broń sięgnęły także kobiety. O tym jak wyglądała Wielka Wojna Ojczyźniana (1941 – 1945) z ich perspektywy pisze białoruska noblistka, Swietłana Aleksijewicz, autorka reportażu Wojna nie ma w sobie nic z kobiety.
Na książkę składają się zapiski licznych rozmów, jakie Aleksijewicz przeprowadza z weterankami Wielkiej Wojny Ojczyźnianej na przełomie lat 70-tych i 80-tych XX wieku. Pięćdziesięciolatki i sześćdziesięciolatki rozsiane po całym Związku Radzieckim, do których Aleksijewicz dociera poprzez najróżniejsze źródła, otwierają się przed swoją interlokutorką i dzielą się z nią swoimi przeżyciami, wrażeniami i refleksjami związanymi z Wielką Wojną Ojczyźnianą. Dzięki ich relacjom, czarno-białe obrazy nabierają barw i kolorów – wojenne pejzaże uzupełnione zostają o detale, których przybliżenie możliwe jest dzięki żeńskiemu punktowi widzenia.
Dzieło Aleksijewicz jest bardzo wartościowe z racji przekrojowego charakteru. Autorka prezentuje wypowiedzi kobiet pełniących najróżniejsze wojenne funkcje – począwszy praczek, kucharek, listonoszek, łączniczek i mechaniczek, poprzez sanitariuszki i felczerki, a skończywszy na lotniczkach, artylerzystkach, saperkach, strzelczyniach wyborowych czy żołnierkach piechoty. To bogate spektrum wykonywanych zajęć pozwala na ukazanie wojennej rzeczywistości zarówno z pierwszej linii walk jak i od strony zaplecza, od kulis. Aleksijewicz przypomina, że wojna nie sprowadza się wyłącznie do walki: Wiele pracy nie tylko przy śmierci, ale i przy życiu. Tam się nie tylko strzela i rozstrzeliwuje, minuje i rozminowuje, bombarduje i wysadza, rzuca do walki wręcz. Poza tym wszystkim pierze się bieliznę, gotuje kaszę, piecze chleb, czyści kotły kuchenne, oporządza konie, naprawia samochody, struga i zakopuje trumny, roznosi pocztę, podkuwa buty, przywozi tytoń. Nawet wojna nie składa się z samych wielkich rzeczy, ale także z małych [1].
Wielogłos, którym raczy nas Białorusinka oznacza wielość wojennych doświadczeń oraz mnogość reakcji i spojrzeń na toczący się konflikt zbrojny. Część rozmówczyń wychodzi z założenia, że nie sposób ubrać w słowa wszystkie przemyślenia z racji faktu, iż: Wojna jest przeżyciem zbyt intymnym. I tak samo nieskończonym, jak ludzkie życie [2]. Ta niepowtarzalność odbierania i przetwarzania spływających bodźców, bodźców intensywnych i ekstremalnych, sprawia iż każda wojna w ujęciu jednostki jest czymś wyjątkowym, trudnym do przełożenia i objaśnienia. Można oczywiście podejmować stosowne próby, co czynią kobiety, z którymi spotyka się Aleksijewicz (w tym miejscu należy zaznaczyć, że spośród weteranek, z którymi udało się skontaktować autorce, część nie zgodziła się na spotkanie w obawie przed rozdrapywaniem starych ran). Tym, co powtarza się w snutych przez nich wspomnieniach jest traktowanie wojny w kategoriach zdarzenia, które degeneruje, wyniszcza, wgryza się w psychikę, pozostawiając na niej liczne blizny, nierzadko brutalnie i bezpardonowo przyspieszając nasze dojrzewanie poprzez obciążenie nas trudnym do udźwignięcia bagażem doznań (Na wojnie starzeje się dusza człowieka. Po wojnie już nigdy nie byłam młoda… [3]). Wojna to przestrzeń chaosu i destrukcji, i dlatego: Stamtąd, nawet jeśli się wraca żywą, to dusza będzie chora [4]. Wojna to czas demoralizacji i dehumanizacji: Mówią, że na wojnie człowiek jest człowiekiem tylko w połowie, a w drugiej połowie – zwierzęciem. Właśnie tak… Bo inaczej by nie przeżył. Jeśli pozostanie wyłącznie człowiekiem – nie ocaleje. Urwie mu głowę! [5].
Znamienne, że dla niemałego grona protagonistek, równie straszny jak wojna jest okres powojenny, w którym trzeba zmagać się z nieprzychylnymi spojrzeniami i złośliwymi komentarzami ze strony kobiet nie biorących udziału w działaniach zbrojnych. Wiele z nich te, które służyły w armii postrzega w kategoriach nałożnic zasługujących wyłącznie na pogardę i drwiny: Jak powitała nas ojczyzna? Nie mogę o tym bez szlochu… Czterdzieści lat minęło, a policzki płoną jeszcze na myśl o tym. Mężczyźni milczeli, ale kobiety… Wołały do nas: „Wiemy coście tam wyrabiały! Młodymi p… kusiłyście naszych chłopów. Frontowe k… Suki wojskowe…”. Na wszelkie sposoby nam ubliżały… Słownik rosyjski jest bogaty… [6]; Po wojnie… Mieszkałam w mieszkaniu komunalnym. Wszystkie sąsiadki miały mężów, ubliżały mi. Natrząsały się: „Cha, cha, cha… Opowiedz, jak się tam gziłaś z chłopami…”. Do garnka z kartoflami dolewały mi octu. Albo wsypywały łyżkę soli… Cha, cha, cha… [7]. W większości przypadków jest to klasyczne przypisywanie winy ofierze, bo o ile cielesność jak najbardziej jest obecna na froncie, o tyle na ogół jest to przymus czy gwałt: Nie kochałam go. Był dobrym człowiekiem, ale go nie kochałam. Poszłam do jego ziemianki po kilku miesiącach. Gdzie się miałam podziać? Sami mężczyźni dookoła – to już lepiej żyć z jednym niż obawiać się wszystkich. Nie tak straszna była sama walka, jak to, co po niej, zwłaszcza wtedy, gdy odsyłano nas na przeformowanie się. Pod ogniem to do mnie wołali: „Siostrzyczko! Siostrzyczko!”, a po walce każdy na mnie dybał… Nocą z ziemianki nie dawało się wyleźć… Mówiły to pani inne dziewczyny, czy się nie przyznały? Myślę, że się wstydziły… Nie powiedziały. Takie dumne! A to jednak było… [8].
Kobiety odpowiadające na apel o konieczności obrony ojczyzny i chwycenia za broń, są zatem podwójnie skrzywdzone. Bo już po wszystkim okazuje się, że są w najlepszym wypadku jedynie ciekawostką, elementem dekoracyjnym, dodatkiem do męskich fantazji, w najgorszym zaś zarzuca się im seksualną rozwiązłość i rozpasanie. Tymczasem żeńskie poświęcenie w realiach sowieckiej wielkiej improwizacji przyjmuje o wiele poważniejsze rozmiary od męskiego – Armia Radziecka nie jest bowiem przystosowana do obecności kobiet, stąd rzeczy tak prozaiczne jak należyte umundurowanie, stosowna bielizna, środki higieniczne czy odpowiednie obuwie urastają do rangi rzeczy równie mitycznych, co nieosiągalnych. Tymczasem na przekór tym licznym przeciwnościom, kobiety służą i walczą.
Lektura Wojny nie mającej w sobie nic z kobiety jest szczególnie frapująca, kiedy rozpatrzeć ją jako studium nad człowiekiem radzieckim (o którym noblistka bardzo ciekawie pisze w swojej innej pozycji, Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka). Sporo spośród rozmówczyń Aleksijewicz to byłe komsomołki, czyli członkinie Komunistycznego Związku Młodzieży, które pod wpływem szkolnej indoktrynacji (głoszącej, że radziecka ojczyzna to najznamienitsza wartość, za którą należy bezinteresownie składać największe ofiary) oraz propagandowych odezw, same zgłaszają się do armii, ba, niejednokrotnie wymuszając przyjęcie w jej szeregi, kiedy spotykają się z odmową (choćby z racji zbyt młodego wieku). Tej zawziętości, gorliwości i gotowości do poświęceń często towarzyszy świadomość ułomności, niesprawiedliwości i niedoskonałości sowieckiego systemu: Byłam na drugim roku szkoły felczersko-akuszerskiej w Swierdłowsku. Od razu pomyślałam: „Skoro jest wojna, to trzeba iść na front”. Mój tato miał długi staż w partii, był więźniem politycznym, zesłano go na katorgę. Od dzieciństwa wpajał nam, że ojczyzna to wszystko, ojczyzny trzeba bronić [9]; Byłam w teatrze. W przerwie, kiedy zapalono światło, zobaczyłam… Wszyscy go zobaczyli… Zerwała się burza oklasków. Grzmot! W loży rządowej siedział Stali. Miałam aresztowanego ojca, w obozach przepadł starszy brat, a mimo to poczułam taki zachwyt, że łzy mi popłynęły do oczu. Zamierałam ze szczęścia! Cała sala… Cała sala wstała! Wszyscy stali i przez dziesięć minut klaskali. Taka przyjechałam na wojnę. Żeby walczyć [10]; Ale kiedy Stalin przemówił… Zwrócił się do nas: „Bracia i siostry…” Wtedy wszyscy zapomnieli o swoich krzywdach… Nasz wujek, brat mamy, siedział w łagrze; był kolejarzem, starym komunistą. Aresztowali go w pracy… Rozumie pani, kto? NKWD… Naszego ukochanego wujka, a przecież wiedzieliśmy, że jest niewinny. Wierzyliśmy. Miał odznaczenia jeszcze z wojny domowej… Ale po przemówieniu Stalina mama powiedziała: „Obronimy Ojczyznę, a potem się rozliczymy”. Ojczyznę kochali wszyscy [11]. Propagandowe zatrucie widoczne jest również w mechanicznym powtarzaniu sloganów i wyświechtanych haseł, bez dostrzegania zawartych w nich sprzeczności czy absurdów: dybające na radzieckie zboże kułactwo; wyzwalanie ziem, które wbrew woli ich mieszkańców następnie trafiają pod radziecki but; nieumyślne błędy jeżowszczyzny – wrogów ludu należy zwalczać (Ojciec był pełnomocnikiem nowosybirskiego komitetu partii, w roku 1925 skierowano go po zboże na wieś, skąd pochodził. Kraj był w wielkiej potrzebie, a zboże gniło, kułacy je chowali [12]), sztandar komunizmu nieść tym jeszcze nieuświadomionym (Zapamiętałam jeszcze, jak maszerowaliśmy przez wyzwoloną Białoruś, i po wsiach zupełnie nie było mężczyzn [13]; Pamiętam, że po raz pierwszy w wyzwolonym Lwowie dano nam kilka wolnych wieczorów [14]; Wyzwalaliśmy już Łotwę… [15]), każda zaznana krzywda ma swoje logiczne wytłumaczenie (No, te straszne czystki stalinowskie… Jeżowszczyzna… Jak powiedział towarzysz Stalin: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą [16]), zaś nieprzyjemną prawdę zawsze można wyprzeć (Zawsze wierzyłam. Ufałam Stalinowi… Ufałam komunistom. Sama byłam w partii. Wierzyłam w komunizm… Po to żyłam, po to przeżyłam. Po referacie Chruszczowa na XX zjeździe partii, kiedy opowiedział o błędach Stalina, rozchorowałam się, leżałam w łóżku. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda [17]). W tym morzu frazesów i peanów na cześć szlachetności i wielkości radzieckiego człowieka, który mężnie broni swej ojczyzny, wybaczając przy tym potknięcia i ułomności swym dowódcom i politycznym liderom, wyłowić można perełki, które pokazują o wiele mniej spiżową, posągową rzeczywistość: Jeśli ktoś żył pod okupacją, trafił do niewoli, siedział w obozie albo wywieźli go do Niemiec – od raz był podejrzany. Mieli jedno pytanie: „W jaki sposób przeżył?”. Dlaczego nie zginął? Nawet martwi byli podejrzani… [18]; Radziecki oficer się nie poddaje, u nas jeńców nie ma, są tylko zdrajcy. Tak mówił towarzysz Stali, który wyrzekł się rodzonego syna, kiedy ten trafił do niewoli [19]; U nas jeden oficer zakochał się w niemieckiej dziewczynie. Dotarło to do dowództwa… Zdegradowali go i odesłali na tyły. Gdyby zgwałcił.. To… oczywiście, było… Mało u nas piszą, ale to prawo wojny [20]. Te głosy odsłaniające mniej patetyczne oblicza ZSRR są bardzo rzadkie, ale przez to tak cenne i wartościowe.
W rezultacie, mimo iż Wojna nie ma w sobie nic z kobiety to z pewnością ciekawe przedstawienie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej z punktu widzenia biorących w niej udział kobiet, to w moim odczuciu reportaż jest przede wszystkim jeszcze jednym rozdziałem z wielkiej księgi dotyczącej homo sovieticusa, księgi, którą niestrudzenie, od wielu lat, pisze Swietłana Aleksijewicz, i za którą bardzo słusznie uhonorowana została Literacką Nagrodą Nobla.
P. S. Osobnym wątkiem godny zasygnalizowania jest autotematyzm, którego ziarna autorka zasiała raptem w kilku miejscach. Generalnie Wojna nie ma w sobie nic z kobiety to zapis wysłuchanych relacji, praktycznie pozbawionych odautorskiego komentarza. Jedynie na początku niektórych rozdziałów Aleksijewicz pozwala sobie na wtrącenie paru słów i zazwyczaj dotyczą one reporterskiego warsztatu – pisarka dzieli się z nami refleksjami na temat swojej roli, uzmysławiającymi jak cena i ważna, acz niełatwa do oszlifowania jest umiejętność wysłuchania tego, co do powiedzenia czy przekazania mają nam inni i doszukaniu się w tym dźwiękach drugiego człowieka – wg mnie kilka z tych sentencji jest godnych przytoczenia: Słucham. Powoli zamieniam się w jedno wielkie ucho, cały czas zwrócone ku drugiemu człowiekowi. „Czytam” głos… [21]; Piszę nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie. Piszę historię nie wojny, ale uczuć. Jestem historykiem duszy. Z jednej strony badam konkretnego człowieka, żyjącego w konkretnym czasie i uczestniczącego w konkretnych wydarzeniach, a z drugiej strony muszę dostrzec w nim człowieka wiecznego. Drżenie wieczności. To, co tkwi w człowieku na zawsze [22]; Zbieram to, co nazwałabym wiedzą o duszy. Idę śladami życia duchowego, nagrywam dusze. Niech dusze będą dla mnie ważniejsze od samego zdarzenia; „jak to było” nie jest już ważne, aż tak ważne, nie jest na pierwszym miejscu [23]; Ja też staję się świadkiem. Świadkiem tego, co ludzie wspominają i jak wspominają, o czym chcą mówić, a co starają się zapomnieć albo odsunąć, schować w najdalszy kąt pamięci. Zakorkować. Z takim uporem poszukują słów, byle tylko odtworzyć to, co zniknęło. Mają nadzieję, że z dystansu zdołają dociec jego całkowitego sensu, zobaczyć i zrozumieć to, czego nie zobaczyli i nie zrozumieli wtedy. Tam. Przyglądają się samym sobie, spotykają się ze sobą na nowo [24].
[1] Swietłana Aleksijewicz, Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, przeł. Jerzy Czech, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, s. 187
[2] Tamże, s. 12
[3] Tamże, s. 167
[4] Tamże, s. 52
[5] Tamże, s. 78
[6] Tamże, s. 272
[7] Tamże, s. 262
[8] Tamże, s. 259 – 260
[9] Tamże, s. 63
[10] Tamże, s. 339
[11] Tamże, s. 56
[12] Tamże, s. 131
[13] Tamże, s. 232
[14] Tamże, s. 244
[15] Tamże, s. 226
[16] Tamże, s. 132
[17] Tamże, s. 293
[18] Tamże, s. 315
[19] Tamże, s. 321
[20] Tamże, s. 326
[21] Tamże, s. 13
[22] Tamże, s. 15
[23] Tamże, s. 53
[24] Tamże, s. 159
6 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Akademia podejmuje czasami dziwne decyzje przyznając Nagrodę Nobla, ale w przypadku Aleksijewicz się nie pomyliła. Jej pisarstwo jest wyjątkowe właśnie przez oddanie głosu zwykłym uczestnikom, czy też jak w przypadku tej książki uczestniczkom wydarzeń historycznych, utrwaleniem ich osobistego doświadczenia. Na pewno sięgnę po jedną z książek tej autorki.
OdpowiedzUsuńJa póki co przeczytałem 2 książki Aleksijewicz i obie wywarły na mnie bardzo dobre wrażenie. Obie pozycje są bardzo wartościowe, bowiem pozwalają zrozumieć mentalność ludzi radzieckich, a więc i niemałej części współczesnych Rosjan. A w reportażu "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" ta umiejętność autorki usunięcia się w cień jest niesamowita - Białorusinka jest świetną słuchaczką.
UsuńTo nie są ludzie radzieccy, tylko kacapy. Myślę, że wpływ komuny na dzisiejszą Rosją jest mocno przesadzony. Oczywiście, jest wielki i niepodważalny, ale nie byłby taki, gdyby nie wcześniejsze dzieje, od najazdu Mongołów poczynając. Najlepszy dowód, że na Ukraińców i inne narody ZSRR ta sama komuna nie wpłynęła tak samo, jak na Rosjan. To coś podobnego, choć oczywiście w innej skali, jak odmienności we wpływie komuny na byłe demoludy, w tym Polskę.
UsuńAle książka jak najbardziej. Już ją mam od dawna w planach.
UsuńChyba pora bym się rozejrzał za kolejną jej książką. Choć to zawsze emocjonalna droga przez mękę.
OdpowiedzUsuńHeh, u mnie jest podobnie - jak na razie czytałem tylko 2 tytuły, a biorąc pod uwagę wartość prozy pisarki, to zdecydowanie za mało.
Usuń