Złote czasy
Wang Xiaobo
Tytuł oryginału: Huángjīn shídài
Tłumaczenie: Katarzyna Sarek
Wydawnictwo: PIW
Seria: Proza Dalekiego Wschodu
Liczba stron: 280
Czy kamień wypolerowany naszym tyłkiem jest ładniejszy od tego, którego rzeźbi jedynie erozja? Wydaje się, że na pierwszy rzut oka różnica jest niemal niedostrzegalna, a skoro tak, to po cóż siadać na głazie i ronić gorzkie łzy nad swym żywotem? Nie może być przecież tak, że nasz pobyt na ziemskim padole sprowadza się jeno do bólu, cierpienia i zgrzytania zębów. Sztuką nie jest jęczenie, sztuką jest natomiast dostrzeżenie tych pięknych i jakże ulotnych momentów w naszej egzystencji – a o tym, że warto je cenić i pielęgnować przypomina nam choćby Wang Xiaobo, autor powieści Złote czasy.
Akcja utworu, którego ramy czasowe obejmują lata 60-te, 70-te i 80-te XX wieku, osnuta jest wokół perypetii Wang Era, będącego alter ego autora. Główny bohater, a zarazem pierwszoosobowy narrator, snuje przed nami rozległą, trzyczęściową reminiscencję, w której odmalowuje kluczowe rozdziały swojego bytu: począwszy od zsyłki na wieś, gdzie trafia na fali rewolucji kulturalnej jako 20-letni element potrzebujący intensywnej reedukacji; poprzez niełatwą i bynajmniej nie usłaną różami karierę akademicką 30-latka; skończywszy na statecznej wegetacji 40-letniego mężczyzny, pogrążającego się we wspomnieniach i analizie swych młodzieńczych lat. Jako, że losy Wang Era rozpostarte zostają na bogatym tle społeczno-politycznym, zyskujemy sposobność, by przyjrzeć się, jak wygląda funkcjonowanie jednostki w opresyjnym reżimie Chińskiej Republiki Ludowej.
Portret owej jednostki zaserwowany przez Wang Xiaobo jest o tyle interesujący, że protagonista to osobnik specyficzny i szczególny. Już od najmłodszych lat wyróżnia się niepokornością (Jeśli tylko w klasie znajdowała się tablica z rubrykami dla najlepszych i najgorszych uczniów, moje nazwisko nieodmiennie pyszniło się w tej drugiej [1]), przejawiając przy tym tendencje do samodzielnego i jakże krytycznego myślenia – Wang Er nie ufa autorytetom, neguje niezrozumiałe i nielogiczne zasady, kwestionuje wątpliwe rozkazy i stąd jego życie to nieustanne zmaganie z kolejnymi kłodami, jakie rzucane są po jego nogi, przez tych, którym zachodzi za skórę.
Walka z licznymi przeciwnościami prowadzona jest przy wykorzystaniu ostrza ironii, za pomocą którego wyłapywane i wyszydzane są wszelkie absurdy, z jakimi styka się Wang Er. Bohater akcentuje wszechobecną prowizorkę i doraźność (Poszedłem szukać SOR-u, podążałem za strzałkami, ale chodziłem w kółko i w końcu znalazłem pomieszczenie z tabliczką SZPITALNY ODDZIAŁ RATUNKOWY, choć bardziej wyglądało to na kostnicę. Okazało się, że w szpitalu był remont i chorzy musieli dzielić przestrzeń z umarłymi [2]); niedobory wszystkiego, łącznie z ludzkimi odchodami wykorzystywanymi jako nawóz (Pan Li opowiedział mi, że spośród nieszczęść, które spotkały go po powrocie do kraju, najdziwniejsze było pobicie przez starego chłopa. W szkole kadr postawiono go na nocnej warcie i powiedziano, że okoliczni wieśniacy przychodzą kraść odchody, więc jeśli kogoś zauważy, ma go zatrzymać i sprawdzić, kto chce mieć gówno bez srania. Pan Li chciał się spisać na medal, ale dostał tak mocno w krzyż bambusowym kijem, że ledwie uniknął paraliżu. Kiedy to wspominał, nie mógł się nadziwić. Jak to się stało, że doctor walczył o coś z chłopem? I tym czymś było gówno, shit! Wrócił do ojczyzny, żeby chronić Wschód, chronić Zachód, a skończyło się na pilnowaniu ludzkich gówien [3]); mające się dobrze w każdych okolicznościach kumoterstwo czy służalczość (Raz, podczas przyspieszonego kursu przygotowującego urzędników ministerstwa do wyjazdu za granicę, nazwała jedną studentkę (wysoko postawioną osobę) silly cunt. Dostała upomnienie i kazano jej napisać wyznanie. Wyznała więc: Bałam się, że studentka po wyjeździe może sobie nie poradzić, i chciałam ją przygotować. Towarzyszkę po wyjeździe na pewno ktoś nazwie silly cunt, bo naprawdę jest silly cunt! [4]).
Te liczne przytyki pod adresem otaczającej rzeczywistości są zarazem narzędziem, za sprawą którego Wang Er usiłuje bronić się przed represyjnym systemem, panującym w Chińskiej Republice Ludowej. Przywdziewając zbroję czarnego humoru, mężczyzna stara się zachować godność oraz zdrowy rozsądek – przyznać trzeba, że w obu przypadkach jest to trudna i nierówna walka. Oto bowiem pojedynczy człowiek zdegradowany zostaje do roli maleńkiego trybiku, których winien odznaczać się utylitarnością oraz posłuszeństwem. Wszelkie odstępstwa oraz jakakolwiek forma wyróżniania się są groźne, bowiem indywidualizm traktowany jest jako potencjalny zamach na masę, której awangardą jest Komunistyczna Partia Chin – stąd też bezpieczniej jest trzymać się zasady: (…) nigdy nie przyciągaj uwagi innych [5]. W przeciwnym wypadku łatwo jest o wrzucenie do pogardzanej przez wszystkich grupy, w jakiej znajdują się: (…) kontrrewolucjoniści, złodzieje, kapitalistyczni reakcjoniści, przechodzone towary i im podobni, (…) wrogowie klasowi i zbłąkani członkowie ludu (…) [6]. Co ciekawe, kiedy któraś z powyższych łatek zostanie nam już przypięta, próżne i jałowe będą nasze wysiłki, by oczyścić nasze imię – zdecydowanie prostszym rozwiązaniem jest przyjęcie winy, choćby fikcyjnej i korne ukorzenie się za nasze błędy: Jeden ze śledczych kazał nam się przyznać do relacji intymnych. Zapytałem, a skąd wiesz, że między nami coś było? Widziałeś może? Wtedy powiedzieli, zatem przyznajcie się do spekulacji. Znów spytałem, a skąd wiesz, że spekulowałem? Wtedy powiedzieli, to przyznajcie się do dezercji i zdrady. W każdym razie musicie się do czegoś przyznać, do czego konkretnie – możecie ustalić między sobą [7].
Środkiem, które umożliwia trzymanie w ryzach niepokornych jest m. in. język. Wang Xiaobo uzmysławia nam, jak istotnym elementem każdemu systemu totalitarnego jest słowo, które zaprzęgnięte zostaje w służbie terroru. Symptomatyczne jest choćby operowanie kłamstwem, które nawet najbardziej toporne czy prymitywne, to powtarzane po wielokroć i uporczywie, może skruszyć najtwardsze mury – a kiedy fałsz przywdziewa szaty prawdy wszystko zaczyna tracić kontury i staje się względne, relatywne oraz niepewne. Nic nie jest trwałe, a każdą rzecz można zanegować, kontestując jej byt: Później Chen Qingyang powiedziała, że szukał mnie Luo Xiaosi. W szpitalu powiedziano mu, że nie istnieję. Kiedy poszedł do naczelnika, ten również powiedział mu, że nie istnieję. Na końcu przyszedł do niej, a ona stwierdziła, że skoro wszyscy mówią, że Wang Er nie istnieje, to widocznie tak jest i ona nie ma nic do dodania [8]. W takich warunkach zdecydowanie prościej jest oskarżać i posądzać o wszelakiej maści wykroczenia, które również nie są ściśle zdefiniowane i zmieniają się, w zależności od potrzeby chwili. A bronienie się przed jakimikolwiek pomówieniami jest o tyle karkołomne, że: Milczenie oznacza przyznanie się do winy [9], zaś (…) największą winą jest to przekonanie o własnej niewinności [10].
Co ciekawe, mimo tych wszystkich utrapień i tarapatów, jakie niejednokrotnie spadają na barki Wang Era, bohater pozostaje optymistą. Sarkazm okazuje się być magicznym składnikiem, za pomocą którego dokonuje się cud transmutacji – wszelkie nieszczęścia zamieniane są w mniej lub bardziej zabawne doświadczenia, które, oglądane z perspektywy minionych lat, skrywają w sobie pewien czar czy urok (zasadzający się m. in. w tym, że człowiek nie poddał się i nie upadł, że przetrwał i stał się bardziej odporny na ciosy). To docenienie przeszłości, swoich wspomnień, tytułowych złotych czasów ma swoje źródło w świadomości tego, iż: Lata płynące jak woda są wszystkim, co posiada człowiek, to jedyne, co naprawdę do niego należy. Wszystkie chwile szczęścia i smutku, które w mgnieniu oka umykają przez palce jak płynąca woda [11]. Tym samym Złote czasy to nieco pokrętny hymn pochwalny wysławiający życie samo w sobie, życie, będące czymś równie niezwykłym i zagadkowym, co cudownym, choć kruchym.
Wasz Ambrose
P.S. Ukraińcy nadal mężnie bronią się przed rosyjskim najeźdźcą, tyle, że każdy dzień walk nierozerwalnie wiąże się z ludzką tragedią – ginie ludność cywilna, umierają żołnierze. Wojnę należy jak najszybciej zakończyć, a najlepszą ku temu sposobnością jest wspieranie Ukraińców na wszelkie dostępne sposoby. Warta poparcia akcja facebookowa „Tam gdzie pomoc nie dociera” Fundacji Asymetryści. Można wspierać darami rzeczowymi i wpłatami na konto (dane na facebooku) lub wsparciem https://zrzutka.pl/hn6r99
[1] Wang Xiaobo, Złote czasy, przeł. Katarzyna Sarek, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, s. 86
[4] Tamże, s. 206
[5] Tamże, s. 34
[6] Tamże, s. 67 – 68
[7] Tamże, s. 45 – 46
[8] Tamże, s. 33
[9] Tamże, s. 11
[10] Tamże, s. 15
[11] Tamże, s. 231
Zachowanie godności, umiejętności posługiwania się ironią i nabranie dystansu do tego, co się działo w ojczyźnie, wydaje się czymś zupełnie niemożliwym, karkołomnym. A jednak miliony osób jakoś sobie z tym poradziło i nie zwariowało, a niektórzy piszą o czasach rewolucji kulturalnej (czy też późniejszych) z pewną nostalgią.. Nieprawdopodobna wręcz osobnicza (czy też narodowa nawet?) siła, mistrzostwo charakteru narodowego Chińczyków. I znów tutaj przypominam sobie rewelacyjny "Słownik Maqiao" Hana Shaogonga" - niezwykła książka!
OdpowiedzUsuńOj, tak. Chiny to niezwykły naród, bardzo ciekawa kultura oraz frapująca historia. A doświadczenia komunizmu (szczególnie rewolucji kulturalnej) wiążą się z niesamowitym terrorem i faktycznie aż dziw, że ludzie potrafili przekuć te bolesne doświadczenia w tak cenną literaturę, zachowując przy tym pełnię zmysłów.
UsuńO "Słowniku Maqiao" już kiedyś wspominałaś, rekomendując tę książkę, więc bardzo dziękuję za jej przypomnienie. Muszę się z nią rozejrzeć :)
Czy pełnię zmysłów to temat do dyskusji. Czy Nabokov i całe to pokolenie wielkich pisarzy rosyjskich było w pełni zmysłów, skoro w swej twórczości kompletnie nie zauważali tematu niespotykanego w dziejach terroru i ludobójstwa, jakie stało się doświadczeniem ich ojczyzny? Ślepi, głusi i z kagańcem na ustach. Czy to na pewno można nazwać pełnią zmysłów? Podzielam ocenę Sołżenicyna, delikatnie mówiąc krytyczną. I mam wrażenie, że podobnie jest z pisarzami z Chin.
UsuńNie jestem pewna, czy mój poprzedni komentarz zostanie opublikowany - miałam jakąś przerwę w transmisji.
OdpowiedzUsuńChińczycy - jak oni to przetrwali i nie zwariowali? Takie nasycenie absurdem, tak opresyjny, totalitarny system... wydaje się nawet nie tyle nie do pojęcia, ale po prostu nie do przetrwania... A jednak autorowi się to udało bez utraty zmysłów, zdrowia (?) i życia zachować dystans i umiejętności intelektualne (posługiwanie się ironią, sarkazmem). I nie tylko on jeden przetrwał i napisał o tym - polecam bardzo (już Ci kiedyś o nim pisałam) Hana Shaogonga i jego "Słownik Maqiao", bo to książka wybitna i arcyciekawa w formie :-).
Technologia lubi czasem spłatać psikusa, ale akurat ten poprzedni komentarz pojawił się bez przeszkód :)
UsuńA wracając jeszcze do tematu życia w Chinach, to obecnie również nie jest to łatwe doświadczenie, o czym bardzo ciekawie pisze Kai Strittmatter w swojej książce "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura", o której swego czasu słów kilka skrobnął Andrew.
O ile dobrze pamiętam, kiedyś czytałeś inną książkę tego autora. Którą bardziej cenisz?
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze pamiętasz :) Swego czasu pisałem o powieści "Miłość w czasach rewolucji". Obie pozycje są równie dobre, choć chyba odrobinę bardziej podobała mi się właśnie "Miłość w czasach rewolucji". Zawarto tam nieco więcej informacji na temat samej rewolucji kulturowej i jej skutków.
Usuń