Agnieszka Jelonek
Koniec świata, umyj okna
Każdy z nas obdarzony jest indywidualnym aparatem percepcyjnym, za pomocą którego rejestrujemy i przetwarzamy płynące z otaczającego nas świata bodźce. Oznacza to, że nasz byt przeżywamy w sposób wysoce niepowtarzalny, co z jednej strony gwarantuje poczucie wyjątkowości, z drugiej zaś sprawia, że nie zawsze jesteśmy w stanie zrozumieć swoich bliźnich. To, co dla nas oczywiste i klarowne, dla innych może być niezrozumiałe i zagadkowe. Na szczęście nad tymi dwoma różnymi rzeczywistościami możliwe jest rozrzucenie pomostu umożliwiającego porozumienie – takim trapem nad otchłanią obcości jest literatura, z pomocą której możemy choćby częściowo wyrazić to, co pozornie niewyrażalne. I tak, dzięki krótkiej powieści Koniec świata, umyj okna pióra Agnieszki Jelonek, możemy przekonać się, jak wygląda zmaganie się z nerwicą lękową, zaburzeniem równie podstępnym, co tajemniczym, niejednokrotnie traktowanym w kategoriach wymysłu czy fanaberii.
Alicja, główna bohaterka książki, a zarazem pierwszoosobowa narratorka, to kobieta, której dotychczasowa egzystencja wywrócona zostaje do góry nogami. Wszystko za sprawą napadów paniki, które z trudnej do ustalenia przyczyny zaczynają dręczyć protagonistkę. Jako, że problemy nie przemijają, a wręcz przeciwnie, nasilają się, Alicja nie może ich dłużej ignorować. Pochylenie się nad nimi wiąże się z zanurzeniem się we własnym wnętrzu – to właśnie analiza własnej psychiki oraz przeszłych wydarzeń stanowi sedno utworu.
Koniec świat, umyj okna to przekonujący portret osoby, której codzienny byt zamienia się w niekończący się bój z wrogiem silnym i nieustępliwym. Alicja, pracująca jako dziennikarka w czasopiśmie, z pewnej siebie i niezależnej kobiety, przedzierzga się w sparaliżowaną strachem osobniczkę, drżącą na samym myśl o kolejnym ataku (Czasami lęk przyczajał się na kilka dni [1]). Ta przykra metamorfoza oddziałuje na każdy życiowy aspekt – praca, z czegoś, co było przyjemnością i pasją, staje się smutnym obowiązkiem; bledną też wszelkie zainteresowania, stąd to, co kiedyś przynosiło radość i rozbudzało ciekawość, jawi się jako jałowe i nudne. Ale płaszczyzną, którą destrukcja dotyka najbardziej, są międzyludzkie relacje. Kobieta coraz mocniej pogrąża się w neurotycznym bagnie, co nadszarpuje jej kontakty z mężem (Głupio mi było, że nie potrafiłam docenić go tak, jak na to bez wątpienia zasługiwał [2]) – Alicja nie jest w stanie poświęcić partnerowi tyle uwagi, co kiedyś, a zarazem mężczyzna nie potrafi przyjąć do wiadomości, że żona boryka się z bardzo poważnym schorzeniem (jedyna rada, na jaką się zdobywa do lakoniczne: Weź się w garść [3]). Skutkuje to poważnym nadszarpnięciem łączącej parę więzi. W tym miejscu warto zaznaczyć bardzo ważną rzecz, jaką sygnalizuje Agnieszka Jelonek, tzn. społeczne piętno, jakim obciążone są zaburzenia o podłożu psychicznym – Alicja nie umie znaleźć w sobie odwagi, by wyznać przed bliskimi, że dzieje się z nią coś złego (I nawet miałam na końcu języka coś, co musiałoby brzmieć jak „ratuj mnie” (...) [4]), co przekłada się na burzę dualistycznych uczuć, które targają bohaterką. Wstyd i wyrzuty sumienia przeplatają się pragnieniem bycia wspieranym i rozumianym: Chciałam, żeby mnie zobaczyli, i chciałam, żeby nikt mnie nie widział [5].
Tym, co w mojej ocenie, jest szczególnie wartościowe w prozie Jelonek jest próba przekazania za pomocą słów emocji, jakie towarzyszą osobie zmagającej się z nerwicą lękową. Autorka pokazuje traumę, jaka wiąże się z utratą kontroli nad własnym losem, której towarzyszy metafizyczne znużenie, objawiające się wszechobecnym wrażeniem bezcelowości i jałowości (Chciałam robić więcej. Dla świata. Angażować się, protestować i aktywnie uczestniczyć. Z czystego egoizmu. Oddałabym nerkę za poczucie sensu [6]). Jelonek, starając się oddać stan ducha swojej bohaterki, stosuje liczne porównania i metafory, które pozwalają w pewnym stopniu ukazać dramat, jaki staje się jej udziałem: Od wielu miesięcy mieszkam w schronie, w łodzi podwodnej, która opada na dno [7]; We mnie wszystko, co najgorsze. Choćby miało nadejść stado wilków i mnie zeżreć, to trudno, a nawet chętnie. Nawet koniec świata byłby lepszy niż jeszcze minuta ze sobą [8].
Intrygującą kwestią, na jaką kładzie nacisk Jelonek jest również postrzeganie własnej choroby przez pryzmat społecznych oczekiwań. Wydaje się, że początkowe kłopoty Alicji związane ze zdiagnozowaniem i zaakceptowaniem swojej nerwicy, wynikają z obaw o to, jak cała sytuacja zostanie odebrana przez otoczenie (Trochę mi już przeszło, tylko strasznie chce mi się rzygać, ale nie wypada, bo jest godzina szczytu [9]). Psychiczne schorzenie to balast, którego ciężar niebywale trudno jest podźwignąć, tym bardziej, że pojawia się bez wyraźnych zapowiedzi, a kiedy już zostaje na nas nałożony, to istotne jest zachowanie pozorów: Przed każdym tragicznym wydarzeniem ludzie robią normalne rzeczy. Wstawiają szklanki do zmywarki, chowają resztki jedzenia do lodówki, podnoszą rzucony byle gdzie sweter, słuchają radia. Obcinają paznokcie. Koniec świata nadchodzi, a oni myją okna. Potem zdarza się coś, co rozdziela czas na przed i po [10].
Najbardziej przerażającym fragmentem lektury jest zarysowujący się obraz systemu lecznictwa, który w ogromnej mierze koncentruje się na walce ze skutkami schorzeń i zaburzeń, bardzo niewiele uwagi przywiązując do ich źródeł. Można odnieść wrażenie, że celem aplikowanych kuracji nie jest wyleczenie pacjenta, a jedynie zniwelowanie dolegliwości do akceptowalnego poziomu, co nierzadko sprowadza się do coraz intensywniejszego faszerowania farmakologią, bez oglądania się na efekty uboczne.
Wypadkową składowych, stosowanych przez Agnieszkę Jelonek jest niełatwa z emocjonalnego punktu widzenia książka, która pozwala choćby w pewnym stopniu poznać trudności, z jakimi na co dzień borykają się osoby dotknięte nerwicą lękową. Powieść jest niezwykle zwięzła, lakoniczna, a przy tym bardzo konkretna – autorka raczy nas ogromem informacji, nie stosując niemal żadnych ozdobników, nie lukrując niczym swojej prozy, chociaż momentami delikatnie ją osładzając autoironią czy czarnym humorem. Całość, mimo iż pozbawiona wyraźnie zarysowanej fabuły, wzbudza ciekawość, ale co ważniejsze, skłania do refleksji oraz do tego, by z większą atencją spojrzeć na bliźniego.
[8] Tamże, s. 36
Zastanawiałam się nad sięgnięciem po ten tytuł, więc dzięki za rozwianie wątpliwości. :)
OdpowiedzUsuńPolecam jeszcze przejrzeć blog autorki: Tylko spokojnie. Styl jest bardzo zbliżony do tego, w jakim napisana jest książka.
UsuńCzytałam tę książkę z zainteresowaniem, niemniej mało z niej dzisiaj pamiętam. Na pewno na duży walor poznawczy, bo co ja wcześniej wiedziałam o nerwicy lekowej.:(
OdpowiedzUsuń"Koniec świata, umyj okna" to bardziej ten typ prozy, po której zostaje wspomnienie emocji, zamiast konkretnych scen czy wątków :) No i waloru poznawczego faktycznie nie można jej odmówić.
UsuńWidzę, że to wyjątkowo krótka powieść. :) No niestety, ale chorzy na nerwicę czy depresję często słyszą, że powinni wziąć się w garść i nie wymyślać sobie chorób. Mało kto rozumie ich problemy.
OdpowiedzUsuńKrótka i chyba dlatego dobra na początek dla każdego, kto chciałby co nieco dowiedzieć się na temat ludzi z psychicznymi zaburzeniami. Ech, a z tym zrozumieniem problem największy polega na tym, że aby kogoś zrozumieć, najpierw trzeba tego chcieć i wykazać się choćby odrobiną empatii.
UsuńSłyszałam o tej książce, ale z jakiegoś powodu byłam przekonana, że dotyczy ona czego zdecydowanie bardziej ogólnego - nie że ma tak klarowną bohaterkę z jasnym problemem. Na pewno przeczytam, jeśli wpadnie mi w ręce.
OdpowiedzUsuńPowieść ma zdecydowanie intymny charakter i to jej niewątpliwy atut. Dodając do tego ogromną dawkę autentyzmu, to otrzymujemy lekturę mocno oddziałującą na czytelnika. A jeśli zdecydujesz się sięgnąć po ten utwór, to z chęcią zapoznam się z Twoimi wrażeniami.
Usuń