Muzeum ciszy
Yōko Ogawa
Głównym bohaterem Muzeum ciszy jest młody, bezimienny mężczyzna, z zawodu muzealnik. Osobnik ów bardzo poważnie traktuje uprawiane zajęcie, o którym wyraża się w następujący sposób: Moja praca polega na tym, aby jak najwięcej przedmiotów, które ześlizgnęły się ze stołu świata, pochwycić w locie i ocalić przed rozbiciem, przywracając im ich najgłębszą wartość [1]. W chwili rozpoczęcia powieści przybywa on do prowincjonalnego miasteczka, by wykonać kolejne zlecenie w swojej karierze – pracodawczynią jest wiekowa kobieta, która pragnie stworzyć godne miejsce dla niezwykłego i osobliwego zbioru. Wśród zgromadzonych okazów znaleźć można m.in. drążek dopochwowy należący niegdyś do zamordowanej prostytutki, mumię psa, wyciśnięte tubki farby malarskiej z wyraźnymi śladami zębów czy zardzewiały miniaturowy sekator ogrodniczy – dziwaczne, nie pasujące do siebie eksponaty emanują przy tym nieprzyjazną, negatywną aurą, której źródło może wynikać z faktu, że wszystkie zostały zabrane właścicielom tuż po ich zgonie. Zadaniem protagonisty jest skatalogowanie obiektów, spisanie ich zwięzłej historii, przygotowanie dla nich godnego lokum oraz – co zaskakujące dla samego mężczyzny – pozyskiwanie nowych obiektów, tak by ta swoista Kunstkamera mogła się nieustannie rozwijać i wzrastać.
Przedsięwzięcie, jakiego podejmuje się bohater nie należy do najłatwiejszych inicjatyw, i to co najmniej z kilku powodów. Kluczowy jest choćby charakter zleceniodawczyni. Wiekowa staruszka, która zdaje się być niewiele młodsza od samego świata, mimo niepozornej, drobnej, wręcz kruchej budowy, przesiąknięta jest złośliwością i zgorzknieniem. Każdy gest, słowo, akcja czy propozycja mężczyzny działają niczym ognisko zapalne, prowadząc tym samym do wybuchu niekontrolowanego gniewu oraz erupcji zrzędzenia. Trudności wiążą się również ze zdobywaniem nowych fantów, bowiem odbywa się to w nie do końca legalny sposób, będąc w istocie ich wykradaniem. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy w osadzie grasować zaczyna seryjny morderca.
Dzieło Yōko Ogawy to proza, której kanwę stanowi zwyczajność, pospolitość, przeciętność. Sceneria w postaci sennego, nie wyróżniającego się niczym szczególnym miasteczka; bezimienni bohaterowie; nuda stanowiąca codzienność miejscowości, gdzie rozgrywa się fabuła – japońska pisarka stosuje bezbarwne tło, które jednak stopniowo, acz sukcesywnie przyozdabia niezwykłością, co stwarza bardzo wyrazisty kontrast, podkreślający osobliwość zachodzących wypadków. A tych ze strony na stronę przybywa, jak gdyby pękła gdzieś granica, rozdzielająca to, co racjonalne i wytłumaczalne od tego, co kojarzy się z logiką snu czy też koszmaru. Święto Płaczu, mnisi nauczający sztuki milczenia czy niecodzienna przeszłość miasteczka, którego mieszkańcy poddawali się nielegalnym operacjom zmniejszenia uszu, by tym samym uniknąć płacenia podatków, to tylko część z pomysłów, jakimi raczy nas Ogawa.
Ale Muzeum ciszy to nie tylko zbiór ciekawych konceptów. To przede wszystkich niezwykła opowieść o próbach wyrwania się z jarzma chaosu, o walce z przemijaniem, o konfrontacji z żarłocznym niebytem, o usiłowaniu ocalenia czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że byliśmy, że trwaliśmy, że istnieliśmy. Tym samym Ogawa uzmysławia nam, że człowiek jest tylko drobinką, pyłkiem, okruchem, który zawieszony jest w pustce i nicości. Ale nawet tak nieznacząca kruszyna za wszelką cenę stara się zasygnalizować swoją obecność, czego przejawem są choćby muzea, owe miniaturowe mikroświaty, będące dowodem na to, że człowiek zdolny jest do pozostawiania po sobie śladów swojej ziemskiej bytności.
Utwór, zgodnie z tytułem, przesycony jest ciszą – pełno w nim niedopowiedzenia i przemilczenia. Ale jednocześnie wyczuwalne jest ustawiczne napięcie, budzące niepokój i obawę. Podłoża tego zniewalającego nastroju można doszukiwać się w sprzecznościach, jakimi usiane są karty książki. Powieść pełna jest dualizmu – zestawiane są ze sobą pierwiastki stanowiące swoje przeciwieństwo, nie przystające do siebie, co prowadzi do ciągłego tarcia i iskrzenia. Świat materialny ściera się z imponderabiliami – to, co nieuchwytne i niewyrażalne stara się zamknąć w klatkach słów i definicji. Co interesujące dwoistość sączy się także z samych eksponatów, bowiem trudno jest jasno orzec czy są to pudełka, w których zamyka się przeszłość czy raczej lustra, w których odbija się przyszłość [2].
Tak jak w przypadku Miłości na marginesie, Muzeum ciszy wyróżnia się z uwagi na język, jakim jest napisane. Ogawa posługuje się prozą, która przywodzi na myśl ostrożność, skupienie, delikatność. Jej styl przypomina operowanie impresjonistycznym pędzlem – malowany obraz jest niejednoznaczny oraz ulotny. Ważnym elementem jest również symbolizm, który dozowany jest oszczędnie, a przy tym bardzo umiejętnie. Interesującym motywem jest choćby bizon, który reprezentuje nieforemność i niedopasowanie, uparte trwanie wbrew niesprzyjającym okolicznościom. Nie mniej istotną rolę odgrywa śnieg, który podobnie jak w Miłości na marginesie akcentuje surrealizm poszczególnych wydarzeń – przykrywa on to, co brzydkie i wstydliwe, zamazuje kontury, pogrąża świat w milczeniu.
Reasumując, Muzeum ciszy to bardzo dobra powieść, w której Yōko Ogawa pyta o granicę pomiędzy pasją o obsesją, jednocześnie zacierając linię rozdzielającą sferę tego, co logiczne od tego, co wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Siła prozy japońskiej pisarki przejawia się także w przestrzeni, jaką ta pozostawia czytelnikowi na interpretację swojego dzieła. Ogawa rozsiewa w tekście cały ogrom wskazówek i śladów, które można odczytywać w różnorodny sposób – w rezultacie to odbiorca formuje końcowy obraz dzieła, nadając mu ostateczne kontury.
Ta książka wydaje się być bardzo w moim typie i na pewno będę chciała po nią sięgnąć. Jednak zostawię sobie ją na mniej stresujący czas, bo wątpię, żeby była łatwa w odbiorze.
OdpowiedzUsuńHa, ja akurat poleciłbym tę książkę jako idealną formę relaksu. Narracja jest bardzo stosowana i spokojna, wg mnie idealna na skołatane nerwy.
UsuńBardzo ciekawa książka, z niepokojącym klimatem, pełna niedomówień. Wątek muzeum jest interesujący, ale podczas czytania przez cały czas myślałam, że nie chciałabym, by powstało miejsce, gdzie gromadzone są tak intymne pamiątki po człowieku. Chyba jednak wolę tradycyjne muzea.
OdpowiedzUsuńTak, te niedomówienia, subtelna mgiełka niejasności są cudowne. A samo muzeum sprawia wrażenie mocno upiornego i niepokojącego.
UsuńTeż mam mieszane odczucia względem tego pomysłu na muzeum. gdyż nie przepadam za zaglądanie komuś w życie. Zwłaszcza jeśli była to osoba niemal anonimowa. Osoby sławne po części przyzwyczajone są do atencji, ale takie upublicznianie prywatności to dla mnie krok w złą stronę.
OdpowiedzUsuńW książce cała idea budowy muzeum zbudowana jest wokół przekonania, że takie wdzieranie w intymną strefę pozwala zachować pamięć o danym człowieku, co jest jednoznaczne z przeświadczeniem, że śmierć nie jest zupełną dezintegracją, nicością, etc.
Usuń