John Wyndham
Poczwarki
tytuł oryg. The Chrysalids lub Re-Birth
tłumaczenie: Juliusz Kydryński
Wydawnictwo Literackie Kraków 1984
Nagranie Zakładu Wydawnictw i Nagrań Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie 1986
czyta: Piotr Gasparski
Mój pierwszy kontakt z twórczością Johna Wyndhama (1903-1969) miał miejsce niemal pół roku temu; była to lektura znanej, co najmniej trzykrotnie, na ogół ze słabym efektem, sfilmowanej powieści Dzień tryfidów. Książka wywarła na mnie wielkie wrażenie, tym bardziej, iż upływ czasu wcale nie uczynił jej mniej interesującą, a wręcz przeciwnie – przez dopełnienie powieściami takimi jak Blackout Elsberga, ukazujące zmiany zachodzące w naszym świecie w kwestii podatności na różne zagrożenia, nabiera coraz większej wartości. W efekcie było tylko kwestią czasu, bym pokusił się o następne dzieło Wyndhama. Padło na zachwalane mi już wcześniej przez znajomych Poczwarki. Nie dlatego, że czegoś bliższego się o nich naczytałem czy nasłuchałem, a po prostu one pierwsze wpadły mi w łapki. Do lektury, a dokładniej słuchania, przystąpiłem jak przysłowiowa tabula rasa – kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać.
Rzecz cała, jak się szybko orientujemy, dzieje się na naszej Ziemi, gdzieś w mniej lub bardziej odległej przyszłości. Przeszłość jest tylko zbiorem mitów i dogmatów, wśród których trudno odróżnić prawdę od przekłamań. Po kataklizmie, który zniszczył Starych Ludzi, nazywanym przez obecne pokolenia Cierpieniem, pozostały tylko dwie książki – jedna to Biblia, a druga, choć napisana przez zwykłego człowieka, też została podniesiona do rangi niemal Pisma Świętego. W tym momencie od razu przypomniał mi się znany cytat: Strzeż się tego, kto czytał tylko jedną książkę** i myślę, że był to celowy zabieg autora.
Labrador jest enklawą „normalnych” ludzi otoczoną przez dzikie Rubieże, a dalej przez jeszcze straszniejsze Dzikie Pustkowia przechodzące miejscami w pustynie popiołów i stopionych na szkło skał, w których musi zginąć wszystko co żywe, jeśli tam zawędruje. Mieszkańcy Labradoru toczą nieustanną walkę z co rusz pojawiającymi się mutacjami na własnym terenie, a pojawiają się one nie tylko wśród roślin i zwierząt, lecz również pośród ludzi. Jakby tego było mało, z Rubieży i dalej położonych terenów napierają na cywilizowaną okolicę zmutowane rośliny, zwierzęta i mniej lub bardziej plugawe, ludziom podobne istoty. W walce z dewiacjami, Plugastwem i Bluźnierstwami, bo tak nazywa się rzeczy urągające obrazowi tego, jakimi je stworzył Bóg, pomaga oczywiście Wiara.
W tym niełatwym do życia świecie, na jednej z farm na obrzeżach „normalności”, w rodzinie bogatego gospodarza rodzi się nasz protagonista, chłopiec o imieniu David. W miarę jak dorasta, zaczyna rozumieć, że jest Odmieńcem. Najpierw są to sny o miastach, w których po ulicach poruszają się wozy bez koni, a na niebie można zobaczyć wielkie srebrne obiekty w kształcie ryb. Sny, które za radą matki musi zachować dla siebie, bo przecież nikt o takich miastach nie słyszał i opowiadanie o nich mogłoby sprowadzić kłopoty. Potem sprawa robi się poważniejsza - dzieciak zauważa, że z kuzynką Rozalindą może wymieniać na odległość obrazy myśli. Z czasem okazuje się, że osób o podobnych umiejętnościach jest w zasięgu ich komunikacji kilka. Co prawda nie jest to tak ewidentne i trudne do ukrycia Bluźnierstwo, jak obrażający obraz Boga dodatkowy palec czy, nie daj Boże, oko, ale ukrycie tej odmienności wymaga ciągłej samokontroli, myślenia przez całą dobę nad tym, by nie powiedzieć o jedno słowo za dużo... Czy da się tak żyć na dłuższą metę? A jeśli nie, to co? Ucieczka? Ale dokąd?
Dzisiaj mówi się audiobooki, ale kiedyś nazywało się to książką mówioną. I myślę, że to nie do końca to samo. Audiobook podkreśla techniczną stronę (audio) kusząc multimedialnością, może jakimiś efektami dźwiękowymi. Trochę mi to zalatuje telewizją, która z kolei pachnie tandetą i płytkością. Książka mówiona to nacisk na fakt, że mamy do czynienia z książką i podkreślenie, że ktoś będzie mówił – z jego głosu powstanie wszystko to, co w druku przekazują nam litery – od faktów aż po nastrój, tempo czy napięcie. Z reguły stare książki mówione są dla mnie przyjemniejszą wersją niż nowe audiobooki i Poczwarki czytane przez Piotra Gasparskiego nie są tutaj wyjątkiem. Jego głos, tembr, tempo, jest wprost wymarzony dla powieści Wyndhama. Od pierwszej chwili wprowadza nas w świat wyobrażony nie gorzej niż książka czytana. Od razu w wyobraźni stajemy się Davidem a jego problemy stają się naszymi. A ma ich sporo...
Jak się potoczą losy protagonisty nie będę zdradzał. Fabuła jest interesująca i choć niezbyt skomplikowana, to na pewno miejscami potrafi nieźle zaskoczyć. Poczwarki już od pierwszych chwil wciągają słuchacza podobnie jak najlepsze powieści przygodowe. Gdyby to była tylko książka w tym rozrywkowym kanonie, byłaby naprawdę niezła. To jednak nie zapewniłoby jej ponadczasowości. Wielkość tej powieści leży w obrazie świata przedstawionego, z jego dylematami, prawami i systemami wartości. Są one odbiciem największych problemów, nie tylko filozoficznych, które od zarania dziejów aż po dzień dzisiejszy są przekleństwem ludzkości.
Fantastyka to dział literatury o największej rozpiętości międzytematycznej, wewnątrzgatunkowej, w każdym chyba aspekcie. Ja bym podzielił ją na dwie części – tę, która po fantastykę sięga by dotknąć tematów, których nie da się poruszyć równie skutecznie w innej konwencji i tę, w której sięgnięcie po ten gatunek jest pójściem na łatwiznę, jak na przykład powieści, które równie dobrze mogłyby być marynistyczne, gdyby statki kosmiczne zamienić na parowce lub żaglowce, ale wówczas autor musiałby posiąść sporą wiedzę merytoryczną, by jako tako móc pisać, od czego w SF czuje się zwolniony.
Poczwarki są i świetną powieścią przygodową, i postapokaliptyczną, a ukazana przyszłość pozwala jednak w jednym dziele zawrzeć tyle przemyśleń, pytań, odpowiedzi i problemów, że poza fantastyką byłoby to niemożliwe.
Czy ludzkość jest skazana na popełnianie wciąż tych samych błędów? Czy pęd do zagłady jest zapisany w samej naturze homo sapiens? Czy możliwe jest stworzenie społeczeństwa, które harmonijnie połączy prawo jednostki do indywidualności z prawem społeczeństwa do pewnych wymagań co do tej jednostki? Jaka jest definicja człowieka, jaki jest sens wiary? Te i inne pytania wprost krzyczą z kart powieści. Odpowiedzi nie są podane wprost, ale nie sposób przejść nad nimi obojętnie. Cała ta wartość dodana, która odróżnia fantastykę ponadczasową najwyższych lotów od ubranych w sztafaż SF infantylnych, wykastrowanych przygodówek czy sensacji, może być problem dla odbiorców, których myślenie boli ze względu na to, że ich natura takimi stworzyła lub odwrotnie – z powodu przeciążenia procesora nadmiarem intelektualnych wyzwań. Ponieważ wagi zagadnień, które ukryte są w Poczwarkach nie da się pominąć, odradzam tę powieść szukającym tylko i wyłącznie rozrywki. Jeśli jednak macie ochotę również na poważne przemyślenia, to Wyndham zapewni Wam tego aż nadto.
Mogłoby się wydawać, że wydana tak dawno powieść będzie nieco archaiczna, ale wcale tak nie jest; zachowała świeżość i oryginalność. Choć pojawiło się wiele nowych książek, dla których była inspiracją, żadnemu autorowi nie udało się wykreować wizji podobnie spójnego i zarazem niedookreślonego postapokaliptycznego świata, którego obraz będzie współgrał z trapiącymi go problemami. Uważna lektura daje czytelnikowi wiele i prowadzi do wniosku, że nie tylko w czasie debiutu, czyli w roku 1955, powieść ta była objawieniem, ale jest nim nadal. Mimo, iż jak już wspomniałem, po niej pojawiło się wiele innych o podobnej tematyce, w tym wiele naprawdę udanych, żadna nie zagroziła Poczwarkom; trudno o dzieło równie spójnie, w którym scalono w nierozerwalną całość tyle różnorodnych elementów. Nie żebym wartościował porównawczo, czy nawet twierdził, że nie ma „lepszych”; po prostu ta książka na zawsze pozostanie taka, jaką jest i jaką była. Nie zmieni już tego ani postęp nauki, ani czas – tylko ludzie mogliby ją zdezaktualizować, gdyby się zmienili, ale na to bym niestety nie liczył. A nawet gdyby, to zgodnie w wydźwiękiem tej powieści należałoby wówczas zapytać, czy to nadal byliby to ludzie. To ostanie świetnie koresponduje z najnowszymi poważnymi trendami filozoficznymi, jak choćby tezami postawionymi w książce Slavoja Žižka Żądanie niemożliwego.
Choć pewne prawdy Wyndham musiał wykoncypować niczym starożytni filozofowie atom – bez dowodów naukowych, bo nauki społeczne nie były wtedy jeszcze tak rozwinięte jak dzisiaj, to niestety prawidła socjologiczne zostały przez autora zaimplementowane w powieść tak trafnie, iż nic się nie zdezaktualizowało. Fantastyka w wersji Wyndhama tak się różni od infantylności choćby Verne’a i jego kontynuatorów, jak mechanicystyczne widzenie procesów społecznych od dzisiejszego ich pojmowania. Właśnie dlatego Poczwarki wcale się nie starzeją, w przeciwieństwie do wielu innych klasycznych dzieł literatury, które dziś mają wartość tylko zabytkową, historyczną. Gdyby Poczwarki miały swój debiut dzisiaj, na pewno z czasem i tak by się przebiły. Autor ustrzegł się bowiem pułapki ukazywania rzeczy takimi, jakimi są, albo jakimi je widzi, co z czasem zaczęłoby trącić myszką, a ukazał je takimi, jakimi widzi je David, główny bohater powieści, i oddał to w manierze nieco podobnej do wspomnień.
Choć Dzień tryfidów też jest ponadczasową pozycją, to Poczwarki są zdecydowanie większym wyzwaniem intelektualnym. Nie, nie sprawiają trudności przy czytaniu, język jest prosty, bez wodotrysków literackich i onanizmów stylistycznych, liczba postaci też nie jest nadmierna. Nie ma żadnych trudności ze zrozumieniem czegokolwiek, ale ból głowy zaczyna się wtedy, gdy zauważamy, że Starzy Ludzie, to my, a świat Davida to naprawdę nasz świat, tylko po Cierpieniu...
Gdybym miał polecić tylko jedną powieść o największych problemach od których zależy przyszłość ludzkości, być może wskazałbym właśnie Poczwarki. Takie dzieła powinny być lekturami szkolnymi, ale nigdy się nimi nie staną, przynajmniej w katolickiej Polsce, z powodów, które stają się zrozumiałe po przeczytaniu książki.
Na zakończenie powtórzę za Juliuszem Kydryńskim, którego prześwietne posłowie kończy moją książkę mówioną, że Poczwarki to powieść dziwna i mądra, a przy tym jak najbardziej do czytania. Absolutnie i zdecydowanie polecam
Wasz Andrew
* właściwie John Wyndham Parkes Lucas Beynon Harris (ur. 10 lipca 1903, zm. 11 marca 1969)
** Giacomo Casanova Pamiętniki (Warszawa 1989; tłum. Tadeusz Evert).
"Fantastyka i Groza" to seria, którą kojarzę za sprawą klimatycznej powieści "Dziwna historia o upiorach z latarnią w kształcie piwonii". "Poczwarki" sprawiają wrażenie dzieła zupełnie innego, ale chyba nawet jeszcze bardziej intrygującego.
OdpowiedzUsuńA co do zdania "Nie zmieni już tego ani postęp nauki, ani czas – tylko ludzie mogliby ją zdezaktualizować, gdyby się zmienili, ale na to bym niestety nie liczył.", to gdyby ludzka natura faktycznie uległa diametralnej zmianie, to dezaktualizacji uległaby większość z literackich dzieł :)
Ha! - bardzo słuszna uwaga o tej naturze ludzkiej, choć z drugiej strony ogromna większość dzieł literackich szybko się starzeje i bez żadnych zmian ludzkiej mentalności :)
UsuńZaciekawiło mnie twoje spostrzeżenie co do różnic między starymi a nowymi audiobookami/książkami mówionymi. Jeśli chodzi o sposób czytania nie słyszę dużej różnicy, chyba że na niekorzyść starszych nagrań ze względu na wyraźnie słabszą jakość nagrania. Zdarzyło mi się już odłożyć audiobooka z tego powodu.
OdpowiedzUsuńCzy "Poczwarki" są gdzieś do kupienia w wersji czytanej? Bardzo mnie zaciekawiłeś.
Przyślij mi adres mailowy na maila.
UsuńCiekaw jestem, czy rzeczywiście dziś - w tym koszmarnym zalewie - powieść ta przebiłaby się. Chcę wierzyć, że tak. Ta warstwa futurologiczno-przewidująca, o której piszesz, kusi mnie najbardziej.
OdpowiedzUsuńPowieść jest, że tak powiem, zrównoważona, więc nie tylko w warstwie futurologiczno-przewidującej jej siła. Zdecydowanie zachęcam do lektury i ciekaw jestem Twoich wrażeń.
Usuń