W Dolinie Elah (2007)
In the Valley of Elah
scenariusz i reżyseria:
Paul Haggis
Tommy Lee Jones
jako Hank Deerfield
Charlize Theron
jako detektyw Emily Sanders
Susan Sarandon
jako Joan Deerfield
Kilka dni temu przypadkiem trafiłem w telewizji na film Paula Haggisa W Dolinie Elah. Tommy Lee Jones jest jednym z moich ulubionych aktorów i raczej nie występuje w kiepskich filmach, więc zacząłem oglądać z nadzieją na świetną rozrywkę.
Emerytowany sierżant żandarmerii Hank Deerfield (Tommy Lee Jones) stracił już jednego z dwóch synów w katastrofie wojskowego śmigłowca. Kiedy drugi wraca ze swą jednostką z Iraku, a potem nie powraca z przepustki, Hank wyrusza na poszukiwania. Los styka go z ambitną policjantką Emily Sanders (Charlize Theron). Gdy znalezione zostaje ciało syna Hanka, zamordowanego w okrutny sposób, akcja nabiera tempa. Na całe szczęście nie jest to akcja w stylu amerykańskim (pościgi i mordobicia), a w sensie dobrego kryminału czy sensacji (sprawdzanie tropów, poszukiwanie poszlak, prowokowanie podejrzewanych). Tommy Lee Jones i Charlize Theron stworzyli piękny duet aktorski i sami mogliby udźwignąć temat, ale okazuje się, że Susan Sarandon (grająca żonę Hanka), choć trafiła się jej tylko rola epizodyczna, swymi krótkimi pojawieniami się na ekranie dodaje całości tego sznytu, który oddziela produkcję od sztuki. Efekt jest momentami naprawdę głęboko poruszający.
W zasadzie film Haggisa jest kryminałem, ale na pewno jest też filmem wojennym. W trakcie swego śledztwa Hank dociera do filmów nagrywanych przez syna w Iraku, głównie w trakcie misji bojowych. Widz ogląda je razem z nim i jest to ewidentnie wątek co najmniej równoważny warstwie kryminalnej.
Wielkie zaskoczenie, w pozytywnym znaczeniu, że w amerykańskiej produkcji powstrzymano się od patriotycznego zadęcia, infantylnych uproszczeń i gładkich odpowiedzi. Mamy za to kawał naprawdę dobrego kina, choć bez wielkich fajerwerków, które marketing tak uwielbia. Znajdziemy w tym obrazie i dobrą warstwę psychologiczną, i socjologiczną.
Mimo tych wszystkich „za”, mimo zdecydowanie pozytywnych wrażeń po seansie, niniejsza recenzja pewnie by nie powstała. Jest sporo bardzo dobrych filmów, a ja nie mam czasu opisywać nawet tych najlepszych. Chyba, że mnie coś trafi... A trafiło...
Jest w filmie taki moment, gdy Hank usiłując uśpić Dawida, synka Emily, opowiada mu na dobranoc przypowieść o Dawidzie i Goliacie. Któż jej nie zna?
Gdy Hank dochodzi do momentu, w którym Goliat wyzywa dzień w dzień przez dni czterdzieści wojsko izraelskie, by wystawiło śmiałka, który stanie z nim do pojedynku, Dawid pyta, czemu nikt nie stanął. Oczywiście dlatego, że był za potężnym przeciwnikiem, by ktokolwiek miał z nim szanse.
Wówczas malutki Dawid pyta – Dlaczego go nie zastrzelili?
No właśnie! Łapiecie temat? Nie mieli broni palnej, ale łuki też się świetnie nadawały.
Hank odpowiada, że nie było honorowo ustrzelić z łuku harcownika, który wyzywa przeciwnika do pojedynku na broń białą. I nie widzi oczywistej sprzeczności z tym, co zaraz dalej będzie opowiadał, czyli że Dawid stanie do walki i zabije Goliata przy użyciu nie łuku co prawda, ale innej niegodnej broni miotającej, czyli procy.
No właśnie. Tutaj widzimy, jak propaganda potrafi odstręczyć od myślenia tak dalece, że trzeba dopiero słów włożonych w usta filmowego dziecka, by to myślenie na powrót włączyć, a jak sądzę po recenzjach z filmu wspominających o tym epizodzie, którego przewrotnej wymowy być może sam reżyser nie zauważył, większość jest tak otumaniona, że nawet w trakcie filmu się nie obudzi.
Co bowiem wynika z tej krótkiej sceny, a co umyka nam, na Piśmie Świętym wychowanym? Goliat wyzywał na pojedynek, lecz nikt nie chciał stanąć. Żaden bohater nie chciał walki, w której nie miał najmniejszych szans i zarazem, jako człowiek honoru, nie chciał się zniżyć do walki nieuczciwej. W końcu, po czterdziestu dniach poszukiwań, armia izraelska znalazła gówniarza, tchórza bez honoru i sumienia, który w sposób urągający wszelkiej moralności podstępnie Goliata ukatrupił. By zatrzeć hańbę Żydzi zastosowali metodę, którą później szczególnie sobie upodobała propaganda sowiecka – z tchórza i nikczemnika uczynili bohatera! Ba w dodatku uczynili go swoim królem (pierwszych sekretarzy jeszcze nie wymyślili). I tak jak do dziś większość ludzi przyswaja jako prawdę kłamstwa propagandy, nie tylko sowieckiej i Rosyjskiej, tak i tę bajeczkę o „bohaterskim i sprytnym” Dawidzie łyka niczym karmny gąsior gałki, gdyż samodzielna, krytyczna interpretacja wykracza poza ich możliwości. Po sobie widzę, dzięki filmowi Paula Haggisa, że i mi też niewiele do tego brakuje, ale jest jeszcze nadzieja, że się można obudzić, za co chwała reżyserowi, nawet jeśli nie był to efekt zamierzony.
Wasz Andrew
Ha, anegdota z Dawidem i Goliatem niezwykle ciekawa i inspirująca. Doskonale pokazuje jak cudownymi istotami są dzieci - są to stworzenia wolne od przesądów, od myślenia schematycznego, obce są im reguły i zasady, i dzięki temu wyobraźnia oraz umysł pracując w sposób nieskrępowany i bardzo kreatywny.
OdpowiedzUsuńMoże to pewne uproszczenie, ale faktycznie, na pewno dzieci, dopóki im dorośli tego z głowy nie wybiją, częściej niż oni mają zdolność nieschematycznego, oryginalnego myślenia.
Usuń