German Halftracks in Action
Uwe Feist & Kurt Rieger
Squadron/Signal Publications
ARMOR NUMER 3
Seria In Action to kolekcja anglojęzycznych zeszytów, czy też jak kto woli broszurek, poświęconych konkretnym typom pojazdów militarnych, choć nie tylko, gdyż są także dotyczące choćby formacji wojskowych. Linia Armor dotyczy pojazdów lądowych; głównie pancernych.
Zeszyt trzeci traktuje o niemieckich półgąsienicówkach okresu II Wojny Światowej, pojazdach niezwykle udanych i wszechstronnych, począwszy od półgąsienicowego motocykla NSU „Kettenkrad” ’HK 101’ (Sk.Kfz.2), przez ciężarówki i podwozia aamobieżnej artylerii, aż po potężne ciągniki artyleryjskie Schwerer Zugkraftwagen 12 t (Sd.Kfz. 8). Pomimo skromnej objętości (48 stron) zdołano w wydaniu pomieścić dobrej jakości zdjęcia oraz zwięzłą i dość wyczerpującą informację o historii rozwoju każdej z przedstawionych konstrukcji. Oczywiście, nie można tej książeczki nazwać monografią, lecz z drugiej strony jest ona wystarczająca choćby dla modelarzy, którzy chcą wiedzieć coś więcej o sprzęcie, nad którego miniaturą pracują. Zdjęcia też mogą się im przydać. Może to być też wartościowa pozycja dla miłośników historii, a nawet historyków, gdyż próba zrozumienia losów wojen bez znajomości sprzętu uczestniczących w niej stron jest przedsięwzięciem o wątpliwych szansach na powodzenie. Niestety, gorzej nieco jest tym razem z tytułowym in action. Zdjęcia wybrane ze znawstwem ukazują dużo detali i dają spore pojęcie o specyfice omawianych pojazdów, lecz brak wśród nich zdjęć z walki. Mamy głównie fotki z przemarszów, jazdy w terenie, itd. To chyba jedyny minus tego akurat odcinka bardzo dobrej przecież serii wydawniczej. Czy więc warto kupić omawiany zeszyt, gdyż w bibliotekach go raczej nie uświadczycie?
No właśnie. Doszliśmy do ciekawej rzeczy. Zwróćcie uwagę na cenę sugerowaną umieszczoną przez wydawcę na okładce - $3.95(!). A potem wejdźcie do sieci i zobaczcie ceny. Na rynku wtórnym są dużo wyższe, niż ta z okładki, ale jeszcze w graniach zdrowia psychicznego, zwłaszcza w Polsce. Za to na pierwotnym… Sami oceńcie. Skąd taka dysproporcja? Tutaj dochodzimy do ciekawych refleksji i spostrzeżeń.
Pisałem już o prawach autorskich, które pod wieloma względami kojarzą mi się z hasłem z komunistycznej encyklopedii, do którego odnośniki znajdowały się przy wielu innych tematach – „pseudonauka burżuazyjna stworzona w celu ogłupienia mas pracujących”. Zobaczcie na rok przy copyrightce na stronie 2 – 1972. A obok napis: „Żaden element tej książki nie może być…”. A przecież zdjęcia, które prędzej niż treść, mogą być pokusą wartą skopiowania, zostały zrobione w czasie wojny. Nawet zakładając, iż liczymy czas od pierwszej publikacji, to czy mamy uwierzyć, że akurat w tym wydaniu wszystkie zostały po raz pierwszy upublicznione? Widać wyraźnie, iż prawa autorskie w wielu przypadkach, tak jak w tym, nie służą do ochrony należnych praw, ale do zapewnienia profitów nienależnie pobieranych przez wybrańców oraz do utrudnienia dostępu do zasobów informacji i dokumentów, które powinny być darmowe. To wszystko w zestawieniu z obecnymi cenami mówi samo za siebie. Mam wrażenie, iż za komuny cena owych publikacji na zachodzie była niska, by komunistyczna propaganda nie krzyczała, iż burżuje zdzierają od biednej młodzieży, która chce poznawać historię. Od upadku komuny ceny takich książek na Zachodzie rosną systematycznie i jest to może najmniej ważny, ale jednak dość wyraźny sygnał kierunku, w którym zamierza iść większość państw kapitalistycznych. To tylko jednak taka refleksja.
Czy broszura warta jest zakupu? Zależy od tego, za ile uda się Wam ją trafić. To musicie sami ocenić. Ja mogę tylko powiedzieć, iż lektura była interesująca, nawet dla osoby obeznanej z tematem, a zdjęcia rewelacyjne, choć nie tak, jak w innych numerach serii.
Wasz Andrew
Jak widać to zdjęcia faktycznie są świetne.)
OdpowiedzUsuńAle in march, a nie in action :)
UsuńDzięki córce pojęłam.)
UsuńA ta pozycja, to z biblioteki? Czy wyszperana z innych źródeł?
OdpowiedzUsuńW bibliotekach raczej tego nie uświadczysz. Przynajmniej w Polsce. Egzemplarz własny. U nas bywają na aledrogo najczęściej.
UsuńZa konfliktami zbrojnymi oraz militariami nie przepadam. Mam w sobie chyba sporo z pacyfisty - za każdym razem kiedy widzę sprzęt, którego celem jest jak najefektywniejsza destrukcja zachodzę w głowę, jak to jest, że ludzie potrafią wydać taką masę pieniędzy na maszynki do zabijania, podczas gdy spora część ludzkości żyje w nędzy, głodzie i choróbskach. Najciekawsze jest także to, że to właśnie ta biedniejsza część społeczeństwa ponosi najczęściej koszty zakupu broni oraz że to ona ma z tą bronią najwięcej styczności - poprzez wysyłkę na front w postaci mięsa armatniego :)
OdpowiedzUsuńTo są uroki wojny :) Ale czyż te konstrukcje nie są na swój sposób piękne?
UsuńW tym sęk, że dla mnie wojna nie ma żadnego uroku. Wg mnie dobitnie świadczy, że poziom rozwoju technicznego ma się nijak do rozwoju duchowego człowieka - nadal jesteśmy prymitywnymi dzikusami, którzy z byle powodu są gotowi zabić drugiego człowieka. Tyle, że obecnie mamy ku temu bardziej skuteczne narzędzia, stąd ofiary działań zbrojnych nie są liczone w tysiącach, a w milionach.
UsuńA co do konstrukcji - owszem, myśl inżynierska to piękna sprawa, ale wolę, gdy znajduje ona ujście w bardziej pożytecznych formach :)
Święta prawda. Była pewna nadzieja, gdy broń masowego rażenia powstawała. Zauważyłaś, że gaz bojowy stosowano masowo w czasie I Wojny, gdyż nie było sposobu, by go dostarczyć na zaplecze przeciwnika, a potem zaprzestano za wyjątkiem konfliktów, gdy można go użyć bez obaw o ripostę, czyli wobec słabszych technologicznie? Podobnie bomba A. Po prostu politycy i biznesmeni, którzy chętnie wywołują wojny i posyłają swoich i obcych na rzeź, nie są zainteresowani używaniem broni, która wykorzystana przez przeciwnika im samym mogłaby spaść na łeb. Bo wojna zawsze dla kogoś, kto ją wywołuje, jest biznesem. I tacy ludzie dogadują się ponad frontami i podziałami ideologicznymi, by sami mogli siedzieć w swych fotelach, bunkrach i pałacach.
UsuńAle i tak te konstrukcje są fascynujące :)