Elisa Shua Dusapin
Zima w Sokcho
Spienione fale rozbijają się o opustoszałą plażę, delikatnie oprószoną śniegiem. Bezkresne morze hipnotyzuje swoim metodycznym szumem. Wędrujesz po falochronie, stopniowo oddalając się od brzegu. Wreszcie Twoim oczom ukazują się one – majestatyczne góry Taebaek. Ich ostre, ośnieżone wierzchołki drapią niebo po brzuchu, które jednak pozostaje obojętne na te pieszczoty. Gdy kontemplujesz ten cudowny widok, kątem oka dostrzegasz, że mimo kapryśnej pogody, ktoś jeszcze zdecydował się na spacer. Przyglądasz się, czekasz. Wreszcie zbliża się na tyle, że możesz dostrzec jego rysy twarzy. Raczej nietutejszy. Cudzoziemiec. Mina ni to zafrasowana, ni zadumana. Czego tu szuka? Hm… Ale na dobrą sprawę, czego szukasz tu Ty? Młoda, wykształcona i inteligentna kobieta, po studiach w Seulu, pracująca w zapyziałym pensjonacie, w prowincjonalnym Sokcho?
Zima w Sokcho, nowela autorstwa Elisy Shua Dusapin (ur. 1992), francusko-koreańskiej pisarki, to nastrojowa opowieść o rodzącej się fascynacji. Bezimienna protagonistka, będąca zarazem pierwszoosobową narratorką, to młoda kobieta, świeżo po studiach z literatury koreańskiej i francuskiej, córka Koreanki i Francuza, która od miesiąca zatrudniona jest w pensjonacie starego Parka, przybytku mającym lata świetności dawno za sobą (Stary Park zatrzymał się na czasach powojennych, kiedy to klientów nęciło się jak kalmary migającymi łańcuchami światełek [1]). W chwili rozpoczęcia fabuły, do ośrodka przybywa mężczyzna w średnim wieku. Kerrand, francuski rysownik, autor komiksów, w zimowym otoczeniu opuszczonego przez turystów Sokcho, szuka natchnienia do kolejnego tomu swojej powieści graficznej. Samotnik spędzający całe dnie w zamknięciu, sporadycznie odwiedzający nieoczywiste miejsca w Sokcho i okolicy, wzbudza zainteresowanie bohaterki, która dyskretnie podpatruje swego gościa. A kiedy obserwatorka uzmysławia sobie, że sama staje się przedmiotem obserwacji, pomiędzy kobietą, a mężczyzną zadzierzguje się nić emocjonalnego zaciekawienia.
Zima w Sokcho to krótka (gdyby nie ogromna czcionka zastosowana przez Wydawnictwo Kwiaty Orientu, książka, zamiast 154 stron, mogłaby zostać odchudzona do około 100) i bardzo kameralna opowieść o międzyludzkich kontaktach. Elisa Shua Dusapin, posługując się minimalistycznymi scenami, kreśli przed nami rozwijającą się znajomość, która opiera się na niedopowiedzeniu, niejasności, subtelności, delikatności. Ani Kerrand, ani bezimienna narratorka nie nadużywają słów, ostrożnie cedząc lakoniczne i naznaczone przemilczeniem zdania, które nie są zbyt dobrym fundamentem do zbudowania szczerej i autentycznej relacji. Wysyłane komunikaty są bardzo ostrożne, pełno w nich rezerwy i nieufności, treść zaś w sporej mierze pozostaje ukryta, zawoalowana. W tym ujęciu utwór Elisy Shua Dusapin to studium uczuciowej niezdarności, nieporadności – pisarka uświadamia nam, jak wiele możemy stracić, jeśli nie odważymy się zaufać swojemu bliźniemu i obdarzyć go choć odrobiną autentyczności. Jednocześnie francusko-koreańska autorka stara się przybliżyć potencjalne przyczyny tego typu sceptycyzmu, rezerwy i wycofania – Elisa Shua Dusapin przypomina nam, że łatwo jest się zatracić w zaznanych krzywdach, gdy zbyt mocno się je rozpamiętuje i oddaje się w ich władanie.
Zima w Sokcho to także bardzo ciekawy portret współczesnej Korei Południowej, oglądanej z perspektywy młodych ludzi. Tym, co zwraca szczególną uwagę, jest ogromna atencja, jaką przywiązuje się do wyglądu zewnętrznego. Ciało jawi się jako obiekt kultu, ale i inwestycja, którą wykorzystuje się, by zamienić je w przepustkę do kariery czy narzędzie pracy przynoszącej pokaźne dochody. Stąd Jun-oh, chłopak narratorki planujący zawód modela, rozważa korektę twarzy, zaś matka bohaterki proponuje jej pieniądze na zabieg kosmetyczny, w przeświadczeniu, że może być to konieczne, by zyskać lepszą pozycję zawodową (Potem podał mi telefon, żeby pokazać stronę agencji modeli w Gangnam. Wyjeżdżał za dwa dni na casting. Wstał, spojrzał na odbicie w lustrze, powiedział, że prawdopodobnie nie będzie potrzebował operacji plastycznej, jednak był gotowy ewentualnie poprawić nos, brodę i oczy [2]; – Jeśli też chcesz mieć operację – powiedziała matka – mam trochę oszczędności. – Myślisz, że jestem aż tak brzydka? – Nie bądź głupia, jestem twoją matką. Ale może operacja pomoże ci znaleźć lepszą pracę. Tak to jest w Seulu, podobno [3]). Zamiary i plany dotyczące poprawy własnej urody wciela w życie jedna z gościń odwiedzających pensjonat starego Parka, (…) dziewczyna w moim wieku, która uciekła ze stolicy na okres rekonwalescencji po operacji plastycznej twarzy [4]. Troska o fizyczność przejawia się także w paranoidalnym wręcz pilnowaniu diety – Jun-oh, jak i narratorka bardzo uważają na liczbę przyjmowanych kalorii, niejednokrotnie czyniąc sobie wyrzuty z racji domniemanego obżerania się. To przejmowanie się własnym wyglądem jest o tyle przesadzone, że niejednokrotnie wiąże się to z egoizmem, zapatrzeniem w siebie, a w rezultacie z lekceważeniem czy ignorowaniem potrzeb najbliższych.
Tę zbyt mocną koncentrację na sobie samym można też zarzucić Kerrandowi. Francuz, osadzający akcję swoich powieści graficznych w krajach, które sam odwiedza, przeżywa twórczą niemoc, bezskutecznie poszukując natchnienia do narysowania kolejnych przygód swojego bohatera. Wydaje się, że dobrym wytłumaczeniem tej blokady jest podejście Francuza do otoczenia w Sokcho – artysta izoluje się w swoim pokoju, nie dostrzega bądź nie chce dostrzegać przyjaznych gestów ze strony protagonistki (mimo starań dziewczyny, żaden serwowany przez nią specjał z lokalnej koreańskiej kuchni nie dostępuje zaszczytu przeprawy przez podniebienie Kerranda) oraz zamyka się w swoich wyobrażeniach na temat Koreańczyków. Postawę Francuza idealnie podsumowuje jego zdziwienie na wieść o tym, że narratorka nigdy nie gościła na linii demarkacyjnej, oddzielającej Koreę Południową od północnego sąsiada – tak jakby egzystencja współczesnych Koreańczyków sprowadzała się jedynie do wegetacji w cieniu konfliktu między północą a południem.
O perypetiach poszczególnych bohaterów czyta z niemałą przyjemnością z racji stylu, jakim operuje Elisa Shua Dusapin. Autorka komponuje swoją opowieść z krótkich scen, w których zarysowano narodziny relacji pomiędzy bezimienną protagonistką a Kerrandem. Opisowi tych uczuciowych więzów towarzyszą piękne słowne pejzaże, jakimi raczy nas pisarka – pośród nich można znaleźć prawdziwe perełki, które tak mocno wpływają na klimat noweli, klimat przesycony spokojem, kontemplacją przyrody oraz nutką melancholii: Na plaży wiał łagodniejszy wiatr. Fale nie były regularne, jakby miały czkawkę. Mewy szperające w piasku, dreptały, kołysząc się, starały się mnie unikać [5]; Szłam do pagody na końcu mola, otulona zapachem morskiej bryzy, która nawilżała skórę, na policzki nakładała sól, a na język metaliczny posmak. Wkrótce tysiące latarenek zacznie świecić, wtedy rybacy uwolnią cumy, świetlne pułapki dotrą na otwarte morze, w powolnym i dumnym pochodzie morskiej drogi mlecznej [6]. Ozdobą Zimy w Sokcho jest również nienachalny symbolizm, w którym główną rolę odgrywa zimowa sceneria – pogrążony w posezonowej aurze pensjonat kojarzy się z bezruchem, surowością, pustką, obojętnością i spłowiałością, co może reprezentować rozkład na polu międzyludzkich kontaktów, które również są niemrawe, rachityczne, niezdarne. Znaczący jest również fakt, iż narratorka – absolwentka filologii francuskiej, córka Francuza, osoba znająca język francuski – w rozmowach z Kerrandem posługuje się językiem angielskim, ukrywając fakt znajomości francuskiego. To podejście zdaje się wyrażać nieufność, nieśmiałość oraz lęk.
Wypadkową tych wszystkich składowych, których używa Elisa Shua Dusapin do skonstruowania swojego dzieła jest bardzo ciekawa lektura. Dywagacje o twórczej niemocy, zapis wolno rozwijającej się relacji w połączeniu z klimatem na wpół opuszczonego kurortu i smakiem koreańskiej kuchni, tworzą bardzo dobrą i delikatną (momentami nasuwają się porównania z mistrzowskim stylem japońskiego noblisty Yasunariego Kawabaty) prozę, która czyta się z niemałą przyjemnością. Idealna pozycja na ochłodę w trakcie letnich upałów.
P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df
------------------------------
[1] Elisa Shua Dusapin, Zima w Sokcho, przeł. Maria Schneider, Wydawnictwo Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna 2021, s. 6
[2] Tamże, s. 26 – 27
[3] Tamże, s. 74
[4] Tamże, s. 8
[5] Tamże, s. 113 – 114
[6] Tamże, s. 139
Interesujący wątek korekty twarzy. Od razu przyszła mi na myśl książka "Gdybym miała twoją twarz".
OdpowiedzUsuńKojarzę ten tytuł że słyszenia. Warto po niego sięgnąć?
UsuńNiestety tylko zaczęłam i odłożyłam, ale wciąż jest w planach.;)
UsuńTo czekam cierpliwie na dokończenie :)
UsuńTo czekam cierpliwie na dokończenie :)
UsuńChoćby ze względu na opisy zimowego, morskiego pejzażu książka wydaje mi się interesująca :)
OdpowiedzUsuńSłowne pejzaże są wyjątkowo udane - to jedna z mocniejszych stron tej noweli.
UsuńNie da się ukryć, że uwielbiam taki klimat - "przesycony spokojem, kontemplacją przyrody oraz nutką melancholii". Bardzo żałuję teraz, że nie sięgnęłam po tę książkę w zeszłym roku, podczas mojej fazy francuskiej. Ile jest w niej europejskości, a ile azjatyckości sama chciałabym się przekonać. No i umieram z ciekawości, czy pisarka napisała jakieś jednoznaczne zakończenie, czy też pozostawiła nas w zawieszeniu.
OdpowiedzUsuńPlusem jest pochodzenie autorki - koreańsko-francuskie korzenie dają możliwość, by podpiąć ją zarówno pod literaturę francuską, jak i azjatycką ;) Mniemam, że ta literacka miniaturka przypadłaby Ci do gustu.
UsuńAleż ciekawą książeczkę znalazłeś! Kusi mnie ta nastrojowość, subtelność, a także miejsce akcji – nadmorska miejscowość po sezonie. Bohaterka, która podgląda obcego człowieka, a potem orientuje się, że sama też jest podpatrywana, kojarzy mi się z jednym z opowiadań ze zbiorku "Cytryna". :)
OdpowiedzUsuńPerełka znaleziona w bibliotece. Ciekaw jestem, czy Tobie ta nowela przypadnie do gustu. A co do nawiązań do opowiadań z "Cytryny", to faktycznie, można się takich doszukać ;)
UsuńWiele bym dała za to, żeby biblioteki częściej kupowały książki Kwiatów Orientu, mają tyle interesujących pozycji.
UsuńNiektóre biblioteki (np. w Grodzie Kraka) mają program typu zaproponuj książkę - sam z tego korzystałem i to naprawdę wartościowa opcja.
UsuńWiem, że to uwaga zupełnie na marginesie i nie do końca na temat, ale zawsze mnie lekkie zadziwienie i zazdrość łapie, gdy dobrą powieść pisze ktoś tyle młodszy ode mnie :P Ale cóż... Latka lecą ;)
OdpowiedzUsuńHehe, też mnie nieraz takie myśli nachodzą, ale jak piszesz, im więcej lat na karku, tym mniej się powinniśmy dziwić ;)
Usuń