Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 12 lutego 2022
„Sołdat” Nikolaj N. Nikulin - o tym, czym jest wojna
tłumaczenie: Agnieszka Knyt
audiobook
czyta: Robert Jarociński
czas trwania 8h 32’
wydawnictwo: Parlando 2020
ISBN: 9788395100512
Wydawałoby się, iż w kraju i w narodzie, który tak ucierpiał w wyniku spisku III Rzeszy i ZSRR, który tak się obnosi z pamięcią o tych cierpieniach, powinno być szczególnie promowane wszystko, co obnaża mechanizmy prowadzące do tego, że Rosja była i jest taka, jaka jest, co odkrywa zbrodnie i co pozwala nie zapomnieć o zagrożeniu wciąż wiszącym nad wschodem Europy. Nie zawsze się tak jednak dzieje i dlatego postanowiłem sięgnąć po Sołdata Nikolaja Nikulina, by przekonać się, czy jest o tej książce cicho, gdyż jest słaba, czy też jest ona podobnie jak The Soviet Story (2008) kolejnym paradoksem polegającym na tym, iż choć powinna być promowana ze wszystkich sił, sprawia wrażenie na siłę zapomnianej, co nieodparcie nasuwa myśli o teoriach spiskowych na temat infiltracji Polski przez służby wielkiego sąsiada. Wybrałem wersję audio przygotowaną we współpracy z Ośrodkiem KARTA...
Nikolaj N. Nikulin (Nikolaj Nikolaevič Nikulin, oryg. Никола́й Никола́евич Нику́лин ) 1923 - 2009 musiał być zaiste niezwykłym człowiekiem. Ten radziecki i rosyjski historyk sztuki, profesor, pamiętnikarz, członek korespondent Rosyjskiej Akademii Sztuk, czołowy badacz i członek Rady Naukowej Ermitażu, specjalista w dziedzinie malarstwa renesansu północnego, autor wielu publikacji zawodowych, powszechnie znany jest jednak… jako autor książki Wspomnienia o wojnie teraz wydanej w Polsce pod tytułem Sołdat.
Wchodzącemu w dorosłość Nikulinowi nie było dane ganiać za dziewczynami, czym od wieków zajmowali się osiemnastolatkowie na całym świecie, nawet w Rosji Stalina. Miał pecha, trafił w zły moment dziejów i jako młodzieniec poszedł, podobnie jak cały niemal naród, na wojnę z Niemcami. Wylądował na najgorszym być może odcinku frontu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Jako zwykły żołnierz pierwszoliniowy, jako nieliczny z milionów, przeszedł cały szlak bojowy rosyjskiej armii od od walk w otaczających oblężony Leningrad bagnach do zdobycia Berlina. Wielokrotnie odznaczany, w tym Orderem Czerwonej Gwiazdy, Medalem za odwagę i Medalem za obronę Leningradu, czterokrotnie ranny, po każdej rekonwalescencji odsyłany był z powrotem na front. W tajemnicy spisywał na bieżąco niektóre swoje przeżycia pewien, że nie dożyje końca wojny. Dopiero w 1975 zredagował wspomnienia w formie jednego opracowania. Z wiadomych względów, które stają się oczywiste dla każdego, kto książkę przeczytał, długo wstrzymywał się z jej opublikowaniem, co nastąpiło w roku 2007. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co to było dla Rosji i Rosjan. Czegoś takiego w naszej historii nie było. On nie odbrązowił Stalina, Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, Armii Czerwonej, jej bohaterów i odznaczeń, oraz całego ZSRR. On to wszystko, co było podstawą świadomości społecznej Rosji i Rosjan, wywrócił na lewą stronę i rzucił w błoto. Nie wskazywał na błędy i wypaczenia, ale na zło będące główną cechą ustroju, państwa i narodu. Zastanawiam się, czy ktoś, kto by Polsce i Polakom zrobił coś takiego, mógłby pozostać w kraju. A on został i to też daje do myślenia…
Kiedy tylko zacząłem słuchać świetnego wstępu od razu zrozumiałem, że to dzieło jedyne w swoim rodzaju. Choć Nikulin ostateczną formę nadał wspomnieniom dopiero w połowie lat siedemdziesiątych, to uczynił rzecz niezwykłą, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Autor, człowiek wykształcony i mający już za sobą liczne publikacje naukowe, na pewno byłby w stanie pisać językiem bogatym, wyszlifowanym, albo chociaż poprawniejszym, ale wielką zaletą Sołdata jest, iż nie tylko nie tylko nie wygładził stylu ani nie stworzył przemyślnej kompozycji, ale potrafił się cofnąć perspektywą do czasu opisywanych wydarzeń przywracając poza samymi wydarzeniami również ograniczoną percepcję i perspektywę jaką ma przemęczony człowiek, wystraszony i zgłodniały. Pierwszy raz spotkałem w literaturze tak ukazaną zależność, że im bardziej na polu walki widzenie staje się szerokie (oczy dookoła głowy), tym myślenie staje się bardziej tunelowe. Zachowana prostota języka i skrótowość formułowania myśli, która się zawsze rodzi w takiej sytuacji, niezwykle podnosi autentyczność tego dzieła. Przed przystąpieniem do lektury nie wiedziałem o autorze niemal niczego, a w szczególności tego, iż po wojnie był naukowcem oraz krytykiem sztuki, i tak zostało do końca lektury. Niewielu na jego miejscu zdołało by się powstrzymać; cofnąć się w czasie i przy pisaniu stać się na powrót tym, kim się było kiedyś – no po prostu super.
Ostatnio pojawiło się kilku autorów, zarówno wspomnień, reportaży, jak i fikcji literackiej oraz opracowań naukowych, którzy pokazali iż wojna, zwłaszcza na froncie wschodnim, to nie żadna piękna opowieść o bohaterstwie, o walce za kraj, o patriotyzmie, ale coś być może gorszego niż obozy zagłady. Słuchając co to znaczyło być rosyjskim szeregowcem w bagnach pod Leningradem od razu przypomniałem sobie książkę Ржевская мясорубка Gorbaczewskiego. Ale o ile ten ostatni autor wzbogaca swe wspomnienia o wiedzę powojenną, o szerszy kontekst, wyjaśniając na przykład, czego brakuje u Nikulina, polityczne przyczyny, które doprowadziły do zezwierzęcenia, któremu zwłaszcza na terenie Niemiec uległa Рабоче-Kрестьянская Красная Aрмия, to pierwszy z nich szuka przyczyn „od dołu”. Te dwie perspektywy się uzupełniają, lecz w efekcie Nikulin zdecydowanie przewyższa Gorbaczewskiego, a w dodatku zachowując siermiężność opowieści bije innych autorów na głowę subiektywnym autentyzmem. Zwłaszcza obraz walk na przedpolach Leningradu zrobił na mnie takie wrażenie, iż to miejsce wydało mi się zdecydowanie bardziej przerażające niż obozy koncentracyjne.
Wiarygodność Sołdata podnosi również skromność autora, który wielokrotnie podkreśla, iż to, że przeżył, zawdzięcza jedynie wojennemu szczęściu nieudacznika i pomocy dobrych ludzi. Tę skromność widać na przykład, gdy wspomina jak strącił swój pierwszy samolot, ale od razu zaznacza, że nie sam, bo cała okolica do niego strzelała z czego mogła, wobec czego nie sposób ustalić, kto naprawdę trafił, a każdy, kto twierdzi, że akurat on, to kłamca. Dodaje, że nawet gdy w innych przypadkach naprawdę wiadomo było kto jest szczęśliwcem, który upolował faszystowskiego lotnika, to i tak sukces szedł na konto obrony plot żeby ci, którzy byli z tego rozliczani, mieli lepsze statystki.
Jeśli jesteśmy przy uczciwości i odwadze… Już samo napisanie i wydanie tych wspomnień wymagało wielkiej motywacji. Jest w książce jednak jedna rzecz, o której autor wspomina niejako na marginesie, ale ma ona dla mnie znaczenie kardynalne w ocenie jego charakteru. W czasie II wojny przed wstąpieniem do Partii trzeba było przejść okres kandydacki. Tymczasem Nikolaj Nikolaevič nie tylko o legitymację partyjną nie zabiegał, ale gdy w uznaniu zasług wojennych otrzymał ją bez okresu kandydackiego i bez proszenia o nią, to dar WKP(b) odrzucił. Chyba tylko wspomnianemu wojennemu szczęściu zawdzięczał, że nie postawiono go za to pod ścianą.
Ten epizod jest fenomenalnym przyczynkiem do oceny tych wszystkich Polaków, którzy za PRL wstąpili do PZPR, a teraz udowadniają, że inaczej nie było można. Można było! Można… Może nie miałoby się lodówki, lepszego mieszkania albo awansu, ale można było! No, ale to tylko taka dygresja i wracajmy do tematu.
Piekła frontu wschodniego z opisów Nikulina nie będę tu przybliżał. Koszmar! To trzeba usłyszeć albo przeczytać samemu.
Tragedia wojny, pomijając ofiary wśród cywilów, kojarzy nam się z zabitymi i rannymi, ale Nikulin podkreśla od samego początku, że wbrew powszechnym stereotypom ofiary wojny wśród żołnierzy to poza zabitymi nie tylko ci bez rąk, bez nóg, ale praktycznie wszyscy szeregowi żołnierze z pierwszej linii, którzy przetrwali wojnę i stali się neurastenikami, alkoholikami, chorymi na depresję i tak dalej. Wszyscy, którzy przetrwali są ofiarami… Wszyscy, którzy przetrwali w szeregu na pierwszej linii, bo ci wyżej i dalej… No i się zaczyna…
Nikulin jeszcze dosadniej niż nawet Gorbaczewski ujawnia obraz totalnej degrengolady w ruskiej armii, która wcale nie minęła z przejęciem przez Armię Czerwoną inicjatywy na froncie wschodnim. Autor wyraźnie podkreśla to, co zawsze mnie uderza, że na jednego żołnierza niemieckiego zabitego w walce przypadało wielu zabitych przeciwników, czego nie da się wytłumaczyć sprzętem ani dowodzeniem, lecz jedynie głupotą przeciwników III Rzeszy, głównie Rosjan, których jedyną taktyką było pchanie kolejnych mas ludzkich, często bezbronnych, wprost w ogień z tym przeświadczeniem, że może któryś w końcu zabije Niemca, a jak nie, to poprzez wymuszone zużycie amunicji, sprzętu i niemieckiego „materiału ludzkiego” w końcu da jakieś zwycięstwo. Podkreśla kontrast pomiędzy armią radziecką a armiami klasycznymi, głównie niemiecką, który swój finalny efekt ukazuje do dziś w odznaczeniach za walkę. Hitlerowcy, jak wszystkie „porządne” armie mieli odznaczenia podzielone na te za walkę bezpośrednią i te, które można było dostać „za zasługi”, przy czym tak naprawdę powodem do dumy i zazdrości były tylko te pierwsze, a Rosjanie nie tylko mogli dostać wszystkie odznaczenia nie widziawszy nigdy frontu na oczy, ale nawet, w praktyce, mogli je sobie sami nadawać, jeśli tylko stali odpowiednio wysoko w łańcuchu pokarmowym.
Nikulin jest chyba pierwszym pisarzem, który tak wyraźnie akcentuje główne zło wojny. Nie są nim ani nieprzeliczone miliony ofiar wojskowych i cywilnych, nie są nim potworne zniszczenia w majątku i kulturze. Jest nim wybicie najlepszych, najuczciwszych, najodważniejszych, najmłodszych. Wielokrotnie podkreśla negatywny dobór poprzez wojnę – przeżywali, zarówno w armii jak i w cywilu, głównie kombinatorzy, złodzieje, tchórze, lizusi, oszuści, politycy i inne kreatury. Oni przeżywali, oni się rozmnażali i następne pokolenia są z ich krwi, a nie z krwi obrońców i bohaterów. Utraconych genów i moralnego kręgosłupa nie da się, w przeciwieństwie do majątku i populacji, odbudować. Trawestując biblijne powiedzenie, że cisi odziedziczą Ziemię, można powiedzieć, iż to źli, tchórzliwi i nikczemni ją posiądą. Bo oni właśnie się tą krwią bohaterów napaśli. I dotyczy to każdej wojny i każdego narodu, każdego kraju, choć Rosji w szczególności. I, mam wrażenie, Polski też...
Nikulin głośno krytykuje organizacje kombatanckie podkreślając, co jest zbieżne z wrażeniami innych podobnych weteranów, że zwłaszcza z frontu wschodniego i szczególnie ze strony rosyjskiej praktycznie nie ma wojennych weteranów spośród szeregowych żołnierzy pierwszoliniowych. Kombatanci w zdecydowanej większości to gaciowi i inni pracownicy służb oraz oficerowie tyłowi, i to oni z reguły piszą „wspomnienia wojenne”. Szkoda tylko, że nie wspomniał o wykończeniu w ZSRR milionów wojennych inwalidów po wojnie, no ale mógł o tym nie wiedzieć, albo nie chciał już nadto mieszać do wspomnień wojennych tych tragedii i zbrodni powojennych.
Ciekawym zabiegiem jest wzbogacenie własnych opowieści o relacje spotkanego po wojnie żołnierza niemieckiego, który walczył na tym samym odcinku co autor, tylko po przeciwnej stronie. W książce nawet znawcy tematu znajdą drobiazgi, które ich zainteresują, jak na przykład wyjaśnienie paradoksu – czemu znienawidzony przez Rosjan Reichstag nie został zburzony w trakcie walk, tak jak niemal całe centrum hitlerowskiej stlicy? Albo ciekawostek takich jak to, dlaczego zalegający na ulicach miast puch z pierzyn jest nieodłącznym elementem wspomnień świadków momentów wyzwalania przez Armię Czerwoną kolejnych krajów spod okupacji niemieckiej.
Bardzo ciekawe, świadczące o ostrości obserwacji i głębokości refleksji jest spostrzeżenie, iż choć dla wielu narodów Rosjanie byli nie tylko wyzwolicielami, ale i nowymi okupantami, to jednak w pewnym sensie cały czas sami dla siebie nimi byli. Książka Nikulina pozwala głębiej wczuć się w „rosyjską duszę”, ale nie tę białą, tylko tę czerwoną, którą w dużym stopniu Rosja Putina odziedziczyła po ZSRR. Sołdat, choć napisany prostym językiem oraz celowo ubogi, z licznymi powtórzeniami pewnych kwestii i problemów, jest niezwykle wartościowy nie tylko w odniesieniu do wojny i historii Rosji, lecz i naszej. I nie tylko historii. I jest mocnym przypomnieniem o moralności, którą można próbować zachować w każdych okolicznościach, albo odrzucić dla byle korzyści….
Na koniec szczególik, przy którym aż się uśmiechnąłem. Nikulin jest pierwszym znanym mi autorem, który przeżył i opisał swe osobiste doświadczenia w bojowym użyciu działa zwanego „Żegnaj ojczyzno!” To taka „kropka nad i” dla tych, którzy wiedzą o co chodzi, mówiąca ile ten człowiek przeszedł. Przeszedł, przeżył i… zajął się historią oraz sztuką. A potem znów zaryzykował i wydał wspomnienia. Jestem pełen podziwu.
Nie wiem, czy jest w stanie tę książkę docenić ktoś, kto dotąd niewiele czytał, niewiele przeżył. Mam wielką nadzieję, że tak. Bo to jedna z tych książek, które mogłyby ulepszyć świat. Mogłyby, gdyby ludzie czytali…
Polecam gorąco jak nigdy.
Wasz Andrew
1 komentarz:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zdaje się, że Rosjanie wykasowali go z Wikipedii, a z innych źródeł usuwają z bibliografii tę książkę!
OdpowiedzUsuń