Ziemowit Szczerek
Kolejna alternatywna historia Polski
Dominikana. Położone na półkuli zachodniej, na wyspie Haiti, oblewane przez wody Oceanu Atlantyckiego karaibskie państwo, niepodległe od 1844 roku, zamieszkałe przez nieco ponad 10 mln mieszkańców, w którym językiem urzędowym jest hiszpański. Czy ów kraj ma aż tak wiele wspólnego z Polską, że można uznać go za jakąś alternatywną wizję naszej ojczyzny? Okazuje się, że przy wyobraźni stymulowanej odpowiednimi intoksykantami, jest to jak najbardziej możliwe, o czym przekonuje nas Ziemowit Szczerek w swoim, utrzymanym w stylistyce gonzo, reportażu zatytułowanym Kolejna alternatywna historia Polski.
Celem podróży do Republiki Dominikany, odbytej przez Szczerka poza sezonem turystycznym, jest przyjrzenie się temu wyspiarskiemu krajowi bez grubej warstwy lukru i pudru. Dominikana obnażona, bez karnawałowego stroju, bez kolorowych piór na głowie, siedząca ciężko na kanapie pod wentylatorem i pijąca piwo presidente, starająca się przy tym nie patrzeć na rozpierdol za oknem [1] – oto destynacja polskiego pisarza, ze swadą nurkującego w przestrzeń pełną klimatycznych skrajności, naznaczoną palącym, tropikalnym słońcem bądź grożącą śmiercią z wychłodzenia, działającą na pełny regulator klimatyzacją.
W swoim tekście Szczerek brutalnie przypomina powszechnie znaną, ale jakże chętnie zapominaną lub przemilczaną prawdę, z której doskonale zdaje sobie sprawę niemal każdy, przybywający do tropikalnych, turystycznych rajów. Czy będą to Malediwy, Bahamy, Zanzibar czy właśnie Dominikana, sprawy wszędzie wyglądają tak samo, tzn. pejzaż prezentowany turystom znacząco różni się od krajobrazu, w jakim na co dzień egzystują mieszkańcy. Goście umieszczani są w hotelowym kurortach, które – szczelnie odgrodzone od reszty świata – są niemal niezależnymi państewkami, odciętymi od miejscowych wpływów, przejawiającymi się wyłącznie za sprawą personelu. Szczerek proponuje nam zupełnie inne spojrzenie na wizytowany kraj, zabierając nas na wycieczkę po Dominikanie właściwiej. Tym sposobem naszym oczom ukazuje się (...) dość chaotyczna sieć uliczek, im biedniejszych, tym węższych, a im węższych, tym bardziej chaotycznych. Od bogatych willi po faweloidy kryte blachą falistą, małe domki, przed którymi smażono banany, kiełbasę, ryby i kurczaki, które wyglądały jak schowki na motocykle [2]. Szczerek, pełen szczerych chęci, uzbrojony w mieszaninę hiszpańskiego i angielskiego, zalewając się alkoholem, upalając się zielskiem i faszerując się heroiną, zagłębia się w te mniej popularne regiony Dominikany. Przysiada się do miejscowych, szybko przełamuje pierwsze lody i zdobywa zaufanie, a potem już tylko cierpliwie wysłuchuje lokalnych ubolewań i utyskiwań.
Przeciwwagę dla tego narzekania stanowi coś, co zawsze chętnie wyławia Szczerek, tj. leczenie kompleksów. W przypadku obywateli Dominikany, takim balsamem działającym na zasadzie, ci to dopiero mają źle, są Haitańczycy, czyli mieszkańcy tej samej wyspy. W zgodnej opinii wielu Dominikańczyków: Haiti to jest inny świat. (...) Oni są naprawdę czarni. I naprawdę biedni. I tu przyjeżdżają do pracy. I nie znają nawet języka! Trzeba wybudować mur między nimi a nami. I naprawdę jest tam niebezpiecznie. Policja może cię zabić za byle co. Wszyscy mogą cię zabić. A w dodatku co chwila rozwala im ten chujowy kraj jakiś tajfun albo trzęsienie ziemi [3]. Haiti jest więc dla Dominikańczyków tym, czym Ukraina dla Polaków – zacofanym, nieco przerażającym i zabiedzonym zadupiem, z którego można się ponatrząsać, który można lekceważyć, wobec którego można być protekcjonalnym.
Na tym zresztą podobieństwa Dominikany do Polski się nie kończą. Pozostałych wg Szczerka można doszukać się w architekturze, ubiorze mieszkańców czy organizacji przestrzeni miejskiej: Nawet starsi ludzie przypominali tych z byłej Kongresówki. Koszuliny, jakieś stare spodnie, sandały. Koniecpol latem. Albo Włoszczowa. Tylko że byli czarni. Gówniarze w sumie też: mieszanina butności i niepewności, trochę wożenia się, trochę fantazji. Tylko czarni. Na wsiach babcie nosiły na głowach chustki i coś w rodzaju kwiecistych podomek, które nosiło się, i nadal zresztą nosi, w Polsce na wsi. Tylko, że były czarne, co w końcu nie miało żadnego znaczenia. Nawet do tego samego papieża się modliły. I też był wszędzie. Jeden, drugi i trzeci. I kościoły były nawet podobne, te nowe. Te stare w sumie też, jakby tak zmrużyć oczy. I księża się podobnie wozili. A nawet jeszcze bardziej. I elity były do tych księży tak samo czołobitnie nastawione. Albo nawet bardziej. I też się miały za bardzo europejskie. W ogóle Dominikana wyglądała jak tropikalna Polska, tylko taka, w której nie było komunizmu. Jedyne tory kolejowe na wyspie zbudowano za kolonializmu po to, żeby łatwiej wywozić do portów trzcinę cukrową. Gdy kolonializm padł, tory zarosły i nikt ich nie używał, choć można było użyć ich do tak karkołomnego celu, jak na przykład zorganizowanie transportu publicznego. Kurwa, nawet metro w stolicy wyglądało jak warszawskie. No i było brzydko, taką polską brzydotą. Karaiby są ładne, owszem, jak się patrzy z góry na jakąś dżunglę, albo w tych niepodległych państwach-miastach hotelowych. Ale poza tym naprawdę wyglądało to jak Polska – chaos nałożony na tę podstawową strukturę małych miasteczek [4].
Owe refleksje na temat odkrywanego na różnych poziomach pokrewieństwa Polski oraz Dominikany serwowane są w charakterystycznym dla Szczerka stylu, który odznacza się bezkompromisowym (czy mówiąc mniej eufemistycznie, wulgarnym) językiem oraz ironią i szyderą. Autor chętnie kpi sobie z wszelkich wyłapanych absurdów, obśmiewając wszystkich i wszystko, co tylko się nawinie w pole jego wzroku: (...) jacyś biedni Niemcy o wyglądzie ryżowych szczotek z wąsami i platyną, którzy przez cały czas macali się po miejscach w których ukryli pieniądze, na wypadek, gdyby potencjalny złodzieje nie wiedzieli, gdzie szukać [5].
Wypadkową jest lektura ciekawa, ale zarazem specyficzna, która nie przypadnie do gustu każdemu. Nagromadzenie wulgaryzmów, opisy kokainowych odlotów czy niszczenie idyllicznej wizji Dominikany – listę szczerkowych grzeszków można by pewnie jeszcze powiększyć. Dla mnie największą wadą Kolejnej alternatywnej historii Polski jest długość dzieła, które kończy się w momencie, kiedy czytelnik spodziewa się podsumowania zebranych informacji (wydanie elektroniczne liczy 24 strony w formacie .epub). Tak jakby Szczerek zbyt mocno zabalował i urwał mu się film. A szkoda, bo dobrze byłoby poczytać zdecydowanie więcej na temat codzienności Dominikańczyków oglądanej z perspektywy pozasezonowego, dociekliwego turysty, który bezpardonowo zagląda pod kolorową, ale mieniącą się fałszem podszewkę tropikalnego raju.
Ambrose
[1] Ziemowit Szczerek, Kolejna alternatywna historia Polski, Fundacja Nowoczesna Polska, Warszawa 2021, s. 5
[2] Tamże, s. 6 – 7
[3] Tamże, s. 13
[4] Tamże, s. 15 – 16
[5] Tamże, s. 5
A ile czasu autor był w Dominikanie i czy spędził tam choć jeden dzień na trzeźwo? :)
OdpowiedzUsuńHehe, bardzo trudne pytania. Przypuszczam, że: jeden turnus (ale nie wiem czy jedno- czy dwutygodniowy) oraz nie (z opisu można wywnioskować, że każdy dzień to co najmniej jedna używka).
UsuńKiedy napisałeś, że publikacja liczy 24 strony, to nie dziwię się, że wywołuje pewien niedosyt.
OdpowiedzUsuńTekst Szczerka powstał specjalnie dla Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i jest darmowy - stąd pewnie jego skromne rozmiary. Ale niedosyt faktycznie jest spory, bo dzieło urywa się w bardzo ciekawym momencie :)
Usuń