Yū Miri
Stacja Tokio Ueno
Człowiek to istota, która lubi wydawać kategoryczne osądy nawet przy szczątkowej ilości danych, co przejawia się choćby w ocenianiu nieznanych nam osób. Zgodnie z tą logiką, niemal z miejsca skreślamy bezdomnych, traktując ich jako nieudaczników, którzy albo za sprawą nałogu, lub poprzez własną nieudolność życiową lądują na ulicy. A kategoryzując w ten sposób, zdecydowanie łatwiej jest odwrócić wzrok i obojętnie przejść obok takiej osoby. Tymczasem każdy człowiek, to osobna historia, o czym przypomina nam Yū Miri, koreańsko-japońska pisarka, autorka powieści Stacja Tokio Ueno.
Głównym bohaterem, a zarazem pierwszoosobowym narratorem dzieła, jest Kazu, mężczyzna znajdujący się na pograniczu życia i śmierci. Stan zawieszenia, w jakim aktualnie się znajduje i związany z tym ogrom wolnego czasu stają się bodźcem do tego, by dokładnie przyjrzeć się prowadzonej egzystencji. Racząc nas rozległą reminiscencją, Kazu podsumowuje swój byt. Protagonista usiłuje prześledzić przebytą ścieżkę losu i dociec jak to się stało, że na jej końcu znalazły się bezdomność i niemal kompletna utrata kontaktu z najbliższymi.
Elementem warsztatu Yū Miri, który ujął mnie najbardziej jest styl, jakim posługuje się autorka. Opowieść Kazu jest niezwykle gorzka, a tym, co ją wyróżnia są beznamiętność i chłód bijące z niemal każdej karty książki. Dodając do tego lakoniczność i zwięzłość, niespieszność narracji, mocne skoncentrowanie się na warstwie opisowej oraz bardzo delikatne, by nie powiedzieć oszczędne, kreślenie stanów emocjonalnych samego Kazu, uzyskujemy piorunujący efekt. Stacja Tokio Ueno tchnie autentyzmem i mocno wzrusza, chociaż Yū Miri z godnym podziwu uporem unika mielizn banału czy melodramatycznych płycizn. Proza, jaką serwuje nam artystka jest idealne wyważona oraz maksymalnie uproszczona – nie zaśmiecają ją żadne ozdobniki, zaś uzyskana lapidarność pozwala zdecydowanie wybrzmieć głównemu przesłaniu, jakim zdaje się być apel o to, byśmy w każdym potrafili dostrzec ludzką istotę, szczególnie wtedy, gdy owa istota potrzebuje pomocy.
Nie mniej interesująco prezentuje się przyjęta forma narracji. Wspomnienia snute przez Kazu mają postać migawek i okruchów, które stopniowo, acz niechronologicznie, składane są w całość. Na naszych oczach zarysowuje się historia człowieka, któremu kapryśna fortuna zdaje się nieustannie sypać piaskiem w oczy. Fragmentom biografii głównego bohatera towarzyszą wątki poboczne, za sprawą których odmalowano smutną codzienność bezdomnych, pomieszkujących w parku Ueno, w okolicach tytułowej stacji Tokio Ueno. Ponadto bardzo udanym zabiegiem jest wplecenie w fabułę zasłyszanych pogawędek, jakie postronni ludzie prowadzą w bezpośrednim sąsiedztwie bezdomnych – proza życia rozmówców bardzo mocno kontrastuje z trudną sytuacją tych, dla których dach nad głową stanowi płachta materiału rozciągnięta na kartonowych ścianach. Jednocześnie podkreślana jest niewidzialność bezdomnych, którzy są na tyle niewygodni i drażniący dla naszych sumień, że niemal odruchowo uczymy się na nich nie patrzeć, tak by przypadkiem nie nawiązać kontaktu wzrokowego, który mógłby nas do czegoś zobowiązać.
Wypadkową życiorysu Kazu oraz kompozycji Stacji Tokio Ueno jest wnikliwe studium bezdomności. Yū Miri z ogromną dozą empatii zajmuje się tym zagadnieniem, pragnąc pokazać jak wiele przyczyn może kryć się za dramatem wegetacji na ulicy – w tej panoramie najróżniejszych czynników składających się na ostateczną klęskę, godny uwagi jest fakt, że bezdomność to stan, który niejedną ofiarę atakuje znienacka. Kilka niewłaściwych decyzji czy tylko jeden zły wybór, nieszczęśliwy splot niesprzyjających okoliczności czy błędy innych, za które to nam przychodzi zapłacić – ze społecznej karuzeli zatrważająco łatwo jest wypaść, zaś ponownie się na nią wdrapać, gdy jest już się naznaczonym piętnem nieudacznika, jest rzeczą niebywale trudną, której zazwyczaj nie udaje się osiągnąć bez należytego wsparcia. Wsparcia, które trzeba jednak umieć przyjąć, co wiąże się z koniecznością przezwyciężenia upokarzającego wstydu, z czym niejeden nie potrafi sobie poradzić.
Czytając Stację Tokio Ueno ciężko nie docenić wrażliwości, jaką cechuje się Yū Miri. Artystka posiada także cierpliwość i ciekawość znamionujące dobrego obserwatora. Wydaje się, że w tym kontekście można zaryzykować tezę, że owa umiejętność dostrzegania ludzkiej krzywdy w niemałym stopniu wiąże się z biografią pisarki, która wywodzi się z mniejszości etnicznej zwanej zainichi (przebywający w Japonii). Terminem tym określa się zarówno Koreańczyków, którzy po zakończeniu II wojny światowej (a więc i okupacji Półwyspu Koreańskiego przez siły japońskie) pozostali w Kraju Kwitnącej Wiśni, jak i ich potomków. Stąd Yū Miri, mimo iż urodziła się Jokohamie, a jej językiem ojczystym jest japoński to jako córka zainchi, oficjalnie nie posiada japońskiego obywatelstwa. O tym, z jakimi niewygodami się to wiąże traktują zarówno artykuły naukowe (polskim czytelnikom polecam choćby Zainichi – „Niewidzialni ludzie”. Sytuacja mniejszości koreańskiej w Japonii autorstwa Zuzanny Grüner) jak i powieści (tutaj na uwagę zasługuje książka Pachinko pióra Min Jin Lee, amerykańskiej pisarki o koreańskich korzeniach).
Ostatnią rzeczą, której należy poświęcić choćby krótki akapit jest wartość poznawcza powieści. Utwór Yū Miri to kopalnia ciekawostek na temat obyczajowości, historii, tradycji, religii oraz folkloru Japonii. Autorka nie ogranicza się przy tym do wielkich metropolii – bardzo często zabierani jesteśmy na prowincję, gdzie możemy dowiedzieć się jak na przestrzeni lat wyglądał i zmieniał się codzienny byt biedniejszych warstw społecznych. W tym miejscu trzeba docenić pracę tłumacza Dariusza Latosia, który uraczył nas niemałą liczbą przypisów, pozwalających lepiej zrozumieć to, co w danym momencie opisuje Yū Miri.
Reasumując, Stacja Tokio Ueno to udana próba przywrócenia godności osobom bezdomnym poprzez ich humanizację i uczłowieczenie. Yū Miri uświadamia nam, że wielu z tych ludzi przed laty, albo jeszcze całkiem niedawno, brało aktywny udział w budowie obecnego społeczeństwa i gospodarki – fakt, że w pewnym momencie podwinęła im się noga na krętej, życiowej ścieżce nie powinien skazywać ich na ostracyzm. Być może odrobina zaufania oraz pomocna dłoń wystarczą do odzyskania wiary w siebie i wyrwania się z przeklętego kręgu bezdomności, który dla tak przerażająco wielu stanowi ostatni przystanek przed śmiercią.
Ambrose
Ogromnie mnie zachęciłeś do sięgnięcia po tę książkę. Wiem, że to temat rzeka, ale muszę zapytać: czy po przeczytaniu tej powieści odniosłeś wrażenie, że w Japonii pomoc dla bezdomnych jest lepsza niż w Polsce? Słyszałam, że istnieje tam coś takiego jak kafejki internetowe, w których można korzystać nie tylko z internetu, ale też z prysznica i nawet wynająć tanie miejsce do spania. Niektórzy bezdomni pracują na czarno i mają trochę pieniędzy, więc takie kafejki to dla nich bardzo dobre rozwiązanie.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest naprawdę bardzo wartościowa i zachęcam, by po nią sięgnąć. Co do kafejek, to owszem, pojawiają się one nawet w tekście, tyle, że za wszystko trzeba zapłacić. Pieniądze pochodzą najczęściej ze sprzedaży złomu, prac dorywczych czy wyprzedawania ostatnich, posiadanych wartościowych przedmiotów. Przyznam jednak szczerze, że trudno mi to porównać z sytuacją w naszym kraju - dla przykładu u nas bezdomni mogą liczyć na bezpłatne noclegownie (w większości obowiązuje nakaz bycia trzeźwym), a o niczym takim nie wspomniała Yū Miri.
UsuńJeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat tego, jak traktowani są bezdomni, sięgnijcie koniecznie po "Kwiaty w pudełku". Jeden z artykułów/rozdziałów jest temu zagadnieniu właśnie poświęcony. Ogólnie przez długi czas rządy wolały udawać, że problem nie istnieje, bo statystycznie był maskowany.
UsuńZamiast czytać o danym kraju, wolę sięgnąć po tamtejszą literaturę, ale dla "Kwiatów z pudełka" zrobię chyba wyjątek, bo kto jak kto, ale szefowa Tajfunów faktycznie może mieć wiele ciekawego do powiedzenia na temat Japonii ;)
UsuńZ książki nie wynika, żeby japoński rząd czy też Jego Cesarska Mość prowadzili jakąkolwiek politykę społeczną wobec bezdomnych, chyba że jest to polityka zamiatania pod dywan, unikania problemu, ukrywania go przed światem. Bohater jest związany z cesarzem datą urodzenia, darzy go szacunkiem. Gdy jednak podczas wizyt rodziny cesarskiej z okazji wielkich kulturalnych wydarzeń w Ueno odbywa się wielkie czyszczenie miasteczka bezdomnych, zmuszonych wtedy do natychmiastowej przeprowadzki... trudno wtedy o inne uczucia niż rozgoryczenie, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. To chyba jedyna znana mi japońska książka, która dotyka trudnych problemów społecznych - biedy, wykluczenia, poniżenia.
OdpowiedzUsuńO tak, Yū Miri zagląda pod podszewkę kolorowej rzeczywistości, pokazując to, co na ogół usiłuje się ukryć. Świetnie widać, że bezdomność to problem, którego nie próbuje się rozwiązać, a zatuszować. A z innych powieści, które poruszają tematykę niewygodną, polecam "Futbol ery Man'en" japońskiego noblisty Kenzaburō Ōe, chociaż tutaj bardziej pokazana jest trudna sytuacja mniejszości koreańskiej.
UsuńCzyli w podejściu Japończyków do bezdomnych nic się nie zmieniło na lepsze... Tak sobie teraz myślę, że jeszcze w żadnej japońskiej powieści nie spotkałam postaci bezdomnego. To najwidoczniej temat zamiatany pod dywan nie tylko przez japoński rząd, ale i japońskich pisarzy.
UsuńW takim razie polecam książki o japońskim powojniu. "Japońska opera za trzy grosze" mówi o biedakach mieszkających niedaleko terenów, na których przed II wojną światową znajdowała się ogromna fabryka zbrojeniowa, zniszczona w wyniku bombardowań alianckich. Już po zakończeniu konfliktu owa przestrzeń zamienia się w "kopalnię złomu", a powieść poświęcona jest właśnie losom złomiarzy, którzy eksploatują "kopalnię". Główny bohater, który dołącza do tego towarzystwa, na początku utworu jest bezdomnym, na granicy śmierci głodowej.
Usuń