Marc Elsberg
Blackout. Najczarniejszy scenariusz z możliwych
tytuł oryginału: Blackout
tłumaczenie: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
wydawnictwo: W.A.B. 2015
liczba stron: 784
Kiedy znajomy podarował mi grubaśne tomisko opatrzone nazwiskiem autora Marc Elsberg*, które nic mi nie mówiło, i tytułem BLACKOUT. Najczarniejszy scenariusz z możliwych, nie czułem się specjalnie prezentem zaintrygowany, tym bardziej, iż darczyńca sam tej powieści nie czytał i jej nie zachwalał. Muszę od razu jednak przyznać, możecie wierzyć lub nie, że gdy pierwszy raz ująłem w dłoń tę imponującą wagą i rozmiarami księgę, niby prąd przeszła mnie myśl – to musi być niezłe! Nie miałem ku temu przekonaniu żadnych podstaw, więc sam przed sobą próbowałem to obrócić w żart – w końcu bardzo grube książki znacznie częściej niż chude okazują się dobre, ale dziwne uczucie pozostało aż do momentu, gdy skończyłem poprzednią lekturę i pełen po równi obaw, co nadziei, zacząłem czytać.
Świat się zmienia. Niby banał, ale głównie dlatego, że nawet większość naprawdę mądrych i oczytanych choćby w przybliżeniu nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo. I w jakim tempie te zmiany przyspieszają.
Nie tak dawno, po lekturze Dnia tryfidów, którego katastroficzna i zarazem postapokaliptyczna wizja rozgrywała się gdzieś we wczesnych latach pięćdziesiątych, naszła mnie refleksja, że w dzisiejszych realiach takie wydarzenia jak opisane w Tryfidach byłyby wielokrotnie większym zagrożeniem dla ludzkości. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak bardzo! Miałem na myśli nie tylko uzależnienie od medycyny i farmacji, gadżetów elektronicznych i innych podobnych rzeczy, ale sprawy znacznie bardziej podstawowe, jak choćby zapasy w sklepach, hurtowniach i cykle produkcyjne. Tymczasem nie przyszła mi nawet do głowy rzecz, która wszystko zmieniła w sposób dla nas niezauważalny i podstępny.
Najprawdopodobniejszym scenariuszem końca ludzkości, może nie jako gatunku, ale jako cywilizacji, jest niekontrolowany wzrost. Powiedziałbym nawet, że to nie prawdopodobieństwo, a pewnik – niejasny jest tylko czas, który nam jeszcze pozostał. Trudno to jednak nazwać kataklizmem, a kataklizmy też mogą nas wykończyć ubiegając nasze własne starania w tym pędzie ku samozagładzie. Wybuch wulkanów w Yellowstone, kometa, wojna, zaraza, scenariuszy końca jest wiele. Sęk w tym, że na większość z nich nie mamy wielkiego wpływu ani nie mamy realnych możliwości, by się przed nimi zabezpieczyć. Ale jest jedno zagrożenie, z którego nie zdajemy sobie sprawy, choć powinniśmy, tym bardziej, że w dużym stopniu możemy we własnym zakresie niewielkim nakładem środków znacząco zwiększyć swoje szanse na przetrwanie takiego kataklizmu. O co chodzi? Co nam ucieka?
Pewnego zimowego dnia w całej Europie następuje przerwa w dostawie prądu – pełne zaciemnienie. Włoski informatyk i były haker Piero Manzano podejrzewa, że może to być zmasowany elektroniczny atak terrorystyczny. Bezskutecznie próbując ostrzec władze, sam zostaje uznany za podejrzanego. W próbie rozwiązania zagadki stara się mu pomóc dziennikarka Lauren Shannon. Im bliżej będą prawdy o przyczynie zaistniałej sytuacji, tym większe ich zaskoczenie oraz niebezpieczeństwo, na jakie się narażają.
Tymczasem Europa pogrąża się w ciemności. Ludzie muszą zmagać się z brakiem podstawowych środków do życia: wody, jedzenia i ogrzewania. Wystarczy kilka dni, by zapanował chaos na niespotykaną skalę. Ta pasjonująca powieść przedstawia prawdziwie czarny scenariusz wydarzeń, których prawdopodobieństwo jest tym większe, im bardziej nasze codzienne życie uzależnia się od elektroniki. Czy jesteśmy przygotowani na blackout?
Nawet przytoczona powyżej notka wydawcy zamieszczona na okładce nie wprowadza nas w horror, którym jest wizja długotrwałego braku prądu. Przypuszczam, że nikt z czytelników zanim nie przeczyta, nie pomyśli nawet, jak niszczący byłby długotrwały brak energii elektycznej na wielkim obszarze. Jak bardzo realia XXI wieku różnią się od tych z lat pięćdziesiątych czy nawet osiemdziesiątych XX wieku, dla których brak prądu to tylko niedogodność, większa, czy mniejsza, ale tylko niedogodność, ukazuje nam właśnie Blackout. Wizja koszmarna, przerażająca tym bardziej, że jak najbardziej realna. Wybuchające elektrownie atomowe, zniszczone rolnictwo, zdewastowany przemysł i środowisko, całe połacie kontynentu skażone chemicznie, radioaktywnie a być może nawet biologicznie, a wszystko to tylko w następstwie odpowiednio długiej przerwy w dostawie prądu. Głód, masowe wymierania ludzkości, a przy tym, po przekroczeniu pewnej linii, fakt, że nawet cudowne włączenie prądu nie uruchomi zniszczonych zakładów, ferm, rolnictwa, szpitali... Po pewnym czasie może powstać błędne koło wzajemnych, niefunkcjonujących zależności, którego nie da się przerwać. Wszystko tak uzależniło się od energii elektrycznej, że nawet zboża ani jabłka bez niej nie wyrosną, a zebrane nie przetrwają do następnego roku.
Blackout został napisany w konwencji świetnej powieści katastroficznej z wyraźnym rysem thrillera i sensacji. Marc Elsberg wybrał za przyczynę blackoutu sabotaż terrorystyczny, ale wystarczy sobie poczytać choćby o historii skutków rozbłysków na słońcu i koronalnych wyrzutach masy oraz o oficjalnych raportach USA na ten temat, by dojść do wniosku, że ten najczarniejszy scenariusz z możliwych może nas dotknąć w każdej chwili i bez żadnych terrorystów. Powieść wciąga, to rasowy, doskonale napisany przebieg globalnej katastrofy, ale to nie tylko powieść. Autor na potrzeby książkowej wizji pogłębił swą wiedzę w temacie i przygotował się merytorycznie w takim stopniu, że potem świadomie dokonywał przekłamań technicznych i technologicznych, by nie ułatwić sprawy ewentualnym terrorystom. Jest to więc ubrana w szaty literatury pięknej rzetelna analiza wielkiego realnego zagrożenia.
Kraje tradycyjnie nastawione na, jak to określa Zimbardo, myślenie w czasie przyszłym, do których Polska zdecydowanie nie należy, wydają broszury pouczające, jak się zabezpieczyć przed takim obrotem sprawy, jak niewielkim kosztem ułatwić sobie przetrwanie w świecie bez prądu, a co za tym idzie bez wszystkiego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Sęk w tym, że nawet w Niemczech większość ludzi tego nie czyta, podobnie jak nie kupuje innych ubezpieczeń niż obowiązkowe lub majątkowe. Wielką wartością Blackoutu jest więc fakt, że jest nie tylko świetną rozrywką, dla miłośników kanonu absolutnie obowiązkową, ale otwiera oczy i uważnemu czytelnikowi w sposób wciągający oraz fascynujący mówi to, co owe nudne rządowe broszury – jak się na okoliczność podobnego kataklizmu choć trochę zabezpieczyć.
Absolutnie i zdecydowanie polecam każdemu bez wyjątku
Wasz Andrew
*
Marc Elsberg właśc. Marcus Rafelsberger (ur. 3 stycznia 1967 w Wiedniu) – austriacki pisarz. (za Wiki)
Mam to na liście już od jakiegoś czasu, bo mnie zaintrygował pomysł, ale dobrze wiedzieć z wiarygodnego źródła, że książka faktycznie warta jest uwagi :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie, powieść zapowiada się fascynująco. A prąd to rzeczywiście rzecz, której na co dzień nie poświęca się zbyt wiele uwagi. Może odrobinę więcej myślą o nim ludzie związani z przemysłem - w końcu nawet kilkuminutowe awarie wiążą się z ogromnymi stratami w przypadku ciągłej produkcji, nie mówiąc o przerwach tygodniowych, miesięcznych, itd.
OdpowiedzUsuń