Miejscem akcji jest Układ
Słoneczny, który opleciony został ogromną siecią sond, satelitów i serwerów,
tworząc tym samym jednorodne środowisko. W tej rozbudowanej przestrzeni
funkcjonują potomkowie ludzkości – świadome oprogramowania, powoływane do
istnienia z wiszącej w próżni zer sekwencji informacji, która na skutek
wielopoziomowych zabiegów (hodowli prowadzonej z ziaren umysłu), wtłaczana jest w wirtualną maszynę, będącą
egzojaźnią przyszłego obywatela,
zamieszkującego dane wirtualne środowisko, czyli polis. W tym nowym wspaniałym
świecie można również spotkać postacie bardziej namacalne, tzn. fizyczne – gleisnery to świadome roboty o
humanoidalnych kształtach, z kolei cieleśni
to biologiczni spadkobiercy Homo sapiens,
którzy zdecydowali się wieść egzystencją na Ziemi, poddając swoje ciała
nieustannym modyfikacjom, wydłużając tym samym czas życia oraz jeszcze lepiej
akomodując się do warunków otoczenia.
W momencie rozpoczęcia właściwej
akcji, tj. pod koniec XXX wieku, krucha równowaga Układu Słonecznego ulega
zaburzeniu – byt myślących istot zostaje poważnie zagrożony przez astrofizyczne
procesy, których pozornie nie sposób wyjaśnić za sprawą fundamentalnych praw
nauki. Im dłużej natura owych zjawisk pozostaje tajemnicą, tym większe
niebezpieczeństwo niosą one ze sobą – aby uniknąć całkowitej zagłady, przedstawiciele
poszczególnych polis wysyłają swoich
członków w bezkresne odmęty Kosmosu. Rozproszone grupy cyfrowych stworzeń
składające się na tytułową Diasporę, są niczym zarodki, zapewniające ciągłość
transhumanistycznego gatunku. Losy kilku wybranych grup, rozsianych we
Wszechświecie – dokonywane odkrycia, doświadczane rozczarowania, rozpaczliwe
usiłowania odnalezienia oznak inteligencji w Kosmosie – stanowią podwaliny poszczególnych
rozdziałów.
Książka Grega Egana to
pełnokrwiste hard science fiction,
przesycone fizycznymi teoriami, kosmologicznymi hipotezami oraz naukowym
żargonem. Powieść, szczególnie w trakcie przedzierania się przez początkowe
strony, zdaje się być szczelnie otulona skorupą nieprzystępności – drobiazgowy
opis narodzin świadomego oprogramowania, powstającego w warunkach symulujących
genową loterię; przykłady gwiezdnej inżynierii czy malowanie słownych pejzaży
przy użyciu języka matematyki to przeszkody, które Egan stawia na drodze
zdezorientowanego czytelnika, dając mu przedsmak tego, czym jest Diaspora. Jeśli jednak podjąć się trudu
przebrnięcia przez te wstępne niedogodności (natężenie wrażenia obcości,
inności jest – eufemistycznie rzecz ujmując – przytłaczające), otwiera się
przed nami cudownie złożony świat przedstawiony – zanurzanie się w jego
detalach to prawdziwa uczta dla wyobraźni.
Co ciekawe, by ułatwić
czytelnikowi odnalezienie się w warunkach Diaspory,
książka opatrzona została obszernym słownikiem, w którym wyjaśniono
najważniejsze pojęcia stosowane w powieści. Przyznać jednak należy, że część
definicji może okazać się niewystarczających – linia geodezyjna, przestrzeń
Riemanna czy przestrzeń topologiczna
to hasła, których istoty nie sposób streścić w kilku zdaniach, a ich pełne
zrozumienie może wymagać dodatkowych studiów, przeprowadzonych we własnym
zakresie. Dodatkowym utrudnieniem, na jakie natykamy się w trakcie poznawania Diaspory jest konsekwentne stosowanie
zaimka odnoszącego się do bezpłciowych inteligencji (Ve zastanawiało się, jak powinni się zachować (…) [1]; Gdy Yatima pierwszy raz spotkało Radiya w kopalniach, zapytało vir,
dlaczego jakiś nieświadomy program nie mógłby po prostu posłużyć się systemami
formalnymi używanymi przez górników (…) [2]; Blanca wiedziało jednak, że nie będą tęsknili za ver długo [3], itd.) – manewr ten
jest szczególnie dezorientujący na początku lektury, chociaż dość łatwo można
do niego przywyknąć.
Warto także dodać, że z uwagi na manierę, wedle której Australijczyk
zapoznaje nas z wykreowanym przez siebie uniwersum, stopień fabularnej
intensywności odznacza się przebiegiem sinusoidalnym. W pierwszym momencie czytelnicza
atencja przykuta zostaje poprzez wydarzenie niecodzienne, którego potencjalne
konsekwencje wzmagając naszą ciekawość. Jednak po takim fabularnym rozbłysku
następuje moment stagnacji, bowiem autor dość pedantycznie objaśnia zawiłości
konceptów, które używane są jako fundament zachodzących osobliwości.
Znakomitym pretekstem do
wprowadzenia rozbudowanych komentarzy jest choćby obcość, jaka rozpościera się
pomiędzy post-ludzkimi formacjami – zetknięcie ze sobą reprezentantów różnych
gałęzi drzewa ewolucji pociąga za sobą konieczność nakreślenia epizodów, które
doprowadziły spadkobierców ludzkości do ich obecnych form. Tym samym Greg Egan
wkracza na pola filozofii związane z ontologią – Australijczyk usiłuje doszukać
się granic naszego człowieczeństwa, zastanawiając się jednocześnie, czy owe
granice mają charakter ciągły czy też dyskretny? Czy istnieje wyraźna linia, po
przekroczeniu której definitywnie możemy stwierdzić, że nie mamy już do
czynienia z istotą ludzką, czy też możliwe jest wprowadzania stopniowych zmian
na tyle drobnych i subtelnych, że dokładny moment utraty człowieczeństwa zostanie przeoczony?
Ale możliwe ścieżki, którymi podąży
ludzki rozwój to jedynie początek rozważań, którymi usiana jest proza Grega Egana.
Autor wiele miejsca poświęca fizyce przedstawianych uniwersów, bardzo
pieczołowicie odmalowując ich ramy oraz dociekając, jak mogłoby wyglądać
bytowanie w ich obrębie – kreowane przez Australijczyka obrazy powalają
stopniem złożoności, różnorodnością oraz bogactwem. Dbałość o detale i
szczegóły wynikające z przyjętych założeń budzą szczery szacunek. Jednocześnie,
owa wielość potencjalnych rzeczywistości oraz wymiarów, jakie kreuje Egan
doskonale podkreśla małość człowieka, będącego jedynie drobinką, zawieszoną w
bezmiarze bardzo słabo poznanego Wszechświata. Tym samym wyraźnie piętnowany
jest egocentryzm, przejawiający się w bezzasadnym przekonaniu, że ludzkość jest
szczytowym osiągnięciem ewolucji i wynikającym stąd spojrzeniu na
rzeczywistość, obciążonym naleciałościami własnej biologii.
Ha - z jednej strony mam awersję do tezy, że kiedykolwiek będzie możliwe przeniesienie bytu ludzkiego na inny od naszego ciała nośnik. Wydaje mi się to niemożliwe. Nie przesądzam możliwości skonstruowania/wyhodowania urządzenia bardziej inteligentnego od homo sapiens, ale przeniesienie nie. Z drugiej strony cała reszta wygląda bardzo interesująco. Sam nie wiem... :)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak skrytykowałeś dzieło Dukaja, którego fabuła oparta była na podobnym koncepcie. Co do Egana to wydaje mi się, że warto dać mu szansę - wyobraźnia autora jest niezwykła, a przy tym bardzo ścisła, matematyczna. Zanurzanie się w wykreowanych przez niego świata to naprawdę fantastyczne przeżycie.
UsuńPo Twojej recenzji też mam wrażenie, że pomimo fundamentalnie nierealnego założenia z przeniesieniem ludzkiego bytu poza ciało, który jest zresztą dla mnie największą słabością wielkich religii, ta książka ma wiele zalet, które absolutnie jej nie skreślają :)
UsuńSpróbowałabym - ale harf SF to jest coś na co nieco uważam. Żaden ze mnie fizyk, czy matematyk, dlatego mogłabym się od tego odbić. Chociaż niektóre pozycje (np. Problem trzech ciał) z tego gatunku bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńPoczątek jest najtrudniejszy. Gdy się przez niego przebrnie i nieco przywyknie do stylu, jakim posługuje się Egan, to jest już zdecydowanie łatwiej.
UsuńZ jednej strony - wow, pomysł jest fenomenalny, więc jeszcze bardziej chcę przeczytać tę książkę. Ale z drugiej trochę się boję, że będę mieć problem ze zrozumieniem zawiłych treści naukowych, tak jak w przypadku "Ghost In The Shell". Koniec końców fizyka to był przedmiot, którego zrozumienie przychodziło mi bardzo trudno. Ale cóż, tak czy inaczej spróbuję. Poza tym po ww. mandze bardzo spodobało mi się przedstawienie sztucznej inteligencji nie jako wrogów ludzkości, ale jako istot bezpośrednio z nią związanych.
OdpowiedzUsuńMotyw sztucznej inteligencji prezentowanej jako zaciekłego wroga rodzaju ludzkiego jest mocno oklepany i dobrze, że wielu autorów stara się od niego odchodzić. Chociaż z drugiej strony trafiają się niezłe dzieła, które prezentują jak uprzedzenia, stereotypy, strach i ignorancja prowadzą do tego typu konfliktu (np. seria "Animatrix").
UsuńA co do stylu Egana - przyznaję, że sam miałem pewne trudności, by przedrzeć się przez początkowy gąszcz słów ;)
Zapisałam sobie ten "Animatrix", bo pokazanie stereotypów i uprzedzeń też jest przecież ciekawe. ;) Ale nie wiedziałam, że to anime, myślałam, że o jakiejś książce piszesz. :) Kiedyś obejrzę. :)
UsuńA mogę spytać, co studiowałeś? Byłoby mi łatwiej się odnieść. Bo jeżeli na przykład fizykę, to pewnie będzie mi ogromnie ciężko, ale jeżeli filologię polską, to będzie relatywnie łatwiej. ;)
Technologię chemiczną, ale fizyka nigdy nie była moją mocną stroną. Bardziej odnajduję się w matematyce i chemii :)
UsuńDzięki, w takim razie podejrzewam, że może być mi porównywalnie trudno. :)
UsuńLektura bardzo wymagająca, ale i dająca dużą satysfakcję. To już nawet nie hard SF, co very hard SF. Egan objaśnia swoje pomysły klarownie, ale i tak trzeba zdrowo się napocić, by internalizować jego idee.
OdpowiedzUsuńW science-fiction'wskiej skali Mohsa byłoby 9 albo 10 na 10 :) Ale faktycznie, satysfakcja płynąca z lektury jest spora.
Usuń