Szarańcza
Gabriel García Márquez
Tytuł oryginału: La hojarasca
Tłumaczenie: Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 168
Niemal każdy
zapalony czytelnik musi mierzyć się ze swoimi literackimi wyrzutami sumienia –
należą do nich tytuły bądź autorzy, z którymi od dawna obiecywaliśmy sobie
zetknąć, a które z różnych przyczyn i zawirowań czasoprzestrzennych, wciąż
pozostają dla nas terra incognita.
Dla mnie, jako fana literatury iberoamerykańskiej, ogromnym brakiem w
książkowych doświadczeniach była nieznajomość zmarłego w ubiegłym roku Gabriela
Garcíi Márqueza, laureata literackiej Nagrody Nobla (przyznanej za powieści i opowiadania, w których fantazja i
realizm łączą się w złożony świat poezji, odzwierciedlającej życie i konflikty
całego kontynentu), uważanego za wybitnego przedstawiciela realizmu
magicznego. Z racji faktu, że solennie kontynuuję moje postanowienie, by
regularnie sięgać po twórców z Ameryki Łacińskiej, zdecydowałem się wreszcie
przełamać pierwsze lody i poznać legendarnego Kolumbijczyka. Po krótkim namyśle
przy bibliotecznej półce, mój wybór padł na powieściowy debiut Márqueza, dzieło
zatytułowane Szarańcza, napisane w
1947 roku, choć po raz pierwszy wydane dopiero 8 lat później.
Macondo,
niewielkie na wpół wymarłe miasteczko, powstałe z ludzkich odpadków przybyłych
z okolicznych wiosek, które powoli chyli się ku upadkowi po burzliwym acz
krótkim okresie ekonomicznego prosperity. Do powszechnej wiadomości dociera
wiadomość, że oto umarł doktor, osobnik darzony nienawiścią przez niemal
wszystkich mieszkańców. Lata zachłannego, wręcz wygłodniałego wyczekiwania na
trupi fetor bijący od ciała lekarza nareszcie dobiegają końca. Śmierć zabrała
człowieka, którego zgonu pragnęło tak wielu. Ale to nie koniec naznaczonej
słodkawym smrodem zemsty obywateli Macondo. Ponieważ nieszczęsny doktor sam
odebrał sobie życie, to wedle wszelkich prawideł religii nie może on liczyć na
chrześcijański pochówek – wrogowie lekarza zyskują pretekst, by potraktować
ludzkie truchło, zdane na łaskę upału oraz much, niczym odpad, kawałek śmiecia,
który musi cierpliwie czekać na swoją kolej, by zostać uprzątniętym przez
miejskie służby. Odór rozkładających się zwłok z wolna zaczyna wzbijać się w
powietrze jako symbol klęski medyka i ostatecznego tryumfu jego oponentów. Ale
czy w miasteczku nie znajdzie się przypadkiem ktoś, kto wbrew przyjętym
konwenansom ośmieli się spełnić miłosierny uczynek, ostatni obowiązek wobec
zmarłego, nawet pod groźbą ściągnięcia na siebie piętna infamii?
Utwór
otwiera fragment Antygony, antycznego
dramatu Sofoklesa, w którym przekazane zostaje obwieszczenia Kreona, nowego
władcy Teb – zabrania on grzebania trupa Polinika pod groźbą śmierci przez
ukamienowanie. Cytat z miejsca sygnalizuje, że historię opowiedzianą przez Gabriela
Garcíę Márqueza można potraktować jako współczesną wersję greckiej tragedii, w
której bardzo wyraźnie został zarysowany konflikt tragiczny. Obie strony, a
więc mściwy lud oraz śmiałek, który postanawia wyłamać się i kontestuje wolę
większości, posiadają swoje racje. Mieszkańcy Macondo po tym jak zostali
potraktowani przez doktora, długo, ale sukcesywnie i niestrudzenie, liczyli
lata, dni oraz godziny, które doprowadzą wreszcie do zgonu znienawidzonego
człowieka, przynoszącego rozkosz płynącą nie tylko z powodu jego śmierci, ale i
niechybnej hańby, jaką mu przyrzekli. Żądza odpłaty za doznane krzywdy, chęć
odwetu za karygodne decyzje lekarza mogą być traktowane jako wyczekiwanie
sprawiedliwości, jako wola przeprowadzenia należytego rozrachunku. Miejska
społeczność, żyjąca według jasnych i klarownych zasad, do których nie potrafił
przystosować się medyk, jawi się jako sędzia, zmuszony do podjęcia surowego,
lecz w pełni zasłużonego wyroku. Zupełnie inaczej prezentuje się sytuacja
pułkownika, szanowanego obywatela miasta, który postanawia podjąć się
naturalnego obowiązku pogrzebania zmarłego. Kierowany racjami moralnymi oraz
wspomnieniami z odległej przeszłości postanawia oddać ostatnią przysługę
nieboszczykowi, chociaż w pełni zdaje on sobie sprawę z dezaprobaty i złości,
fali wściekłych uczuć, jakie wzbudzą jego działania. Niejako z lęku, z obawy,
nie będąc w stanie samotnie stawić czoła zapiekłej niechęci mieszkańców,
pułkownik nalega, by w wyprawionym przez niego pogrzebie uczestniczyła jego
córka Izabela oraz wnuk. Rodzina pełni funkcję wsparcia, pomocy, ale i
ochronnej tarczy, której być może uda się chociaż odrobinę zmniejszyć impet
negatywnych emocji. Czyn ma mieć charakter bardziej ludzki, uniwersalny, a
mniej osobisty i wyzywający – zgodnie z żywionymi nadziejami, obecność
najbliższych powinna znieść piętno prowokacyjnego indywidualizmu oraz
wyzywającego nieposłuszeństwa jednostki.
Dla nas pojawienie
się córki oraz wnuka jest o tyle interesujące, że dzięki ich obecności,
czytelnik raczony jest narracyjnym trójgłosem. Śledząc zachodzące wydarzenia,
czynimy to za sprawą trójki bohaterów, poznając ich myśli, odczucia oraz
refleksje. Perspektywa dziecka, będącego wnikliwym oraz ciekawskim
obserwatorem, pozwala dostrzec nagie fakty, bez koncentrowania się na ich
wymowie oraz znaczeniu, które dla młodego umysłu mogą być zbyt skomplikowane i
zawiłe, a przez to nie w pełni zrozumiałe. Dziecko pilnie postrzega otaczający
je świat ludzi dorosłych, chociaż wiele zachowań tych osobników wymyka się
interpretacyjnym możliwościom. Natomiast fakty i zdarzenia, ujęte z
płaszczyzny, na której egzystują dojrzali ludzie, tj. pułkownik oraz jego
córka, umożliwiają bardziej wieloaspektową optykę. Liczne reminiscencje,
retrospekcje odsłaniają przeszłość, na fundamencie której wyrósł impas
teraźniejszości. Drobne gesty, pozornie błahe słowa, niespełnione prośby,
wykrzyczane wyrzuty składają się na dramat, uzupełniany o kolejne odsłony.
Szarańcza to powieściowy debiut Gabriela
Garcí Márqueza, chociaż książka przypomina bardziej utwór doświadczonego
literata, który bawi się słowem niczym zdolny plastyk podległym mu tworzywem, z
jakiego powstaje barwny kolarz. Powieść przykuwa uwagę z racji na styl, w jakim
została utrzymana. Pierwszoosobowy narrator w trzech postaciach, zaburzenia
czasowej chronologii, wprowadzone do fabuły elementy niezwykłe, nadprzyrodzone,
wymykające się ludzkiemu pojmowaniu, ludowe wierzenia oraz przesądy jasno
sygnalizują, że Márquez słusznie uważany jest za jednego z twórców realizmu
magicznego, gatunku charakterystycznego dla południowoamerykańskiego
kontynentu. Kolumbijski mistrz słowa chętnie kreuje wydarzenia, które
traktowane fakty niezależne, odrębne, sprawiają wrażenie wyłącznie nietypowych
zbiegów okoliczności, ciekawych koincydencji – ale ich natłok, ścisk,
równoczesność występowania każą wierzyć, że w życie szarych i zwyczajnych ludzi
zaplątały się niezwykłe moce. Bardzo interesującym zabiegiem, który skojarzył
mi się z opowiadaniem Osaczenie
ze zbioru Wojna czasu, pióra kubańskiego pisarza Alejo Carpentiera jest
pewnego rodzaju egzystencjalna dwoistość. Autor prezentuje czytelnikowi parę
bohaterów, wspomnianego lekarza oraz proboszcza, którzy pozornie mają ze sobą
niewiele wspólnego, ledwie się znają, bytując bardziej obok siebie niż
wspólnie, a których losy w pewien sposób splatają się ze sobą, wzajemnie
zazębiają oraz uzupełniają, o czym jednak sami zainteresowani nie mają
najmniejszego pojęcia. Dopiero czytelnik dostępuje łaski ujrzenia tej
paralelności, która przywodzi na myśl awers i rewers, zło i dobro, a więc
wartości zawsze występuje wspólnie, będące nierozerwalne. Nieprzypadkowo lekarz
i proboszcz są do siebie fizycznie podobni, w oczach pułkownika mogliby nawet
uchodzić za braci, ale mentalnie stanowią swoje zaprzeczenie, przeciwieństwo.
Jeden z nich mozolnie acz sukcesywnie pnie się w górę, drugi zaś powoli zmierza
ku otchłani klęski – dwa wektory o takim samym module, lecz przeciwnym grocie.
Para, która moim zdaniem doskonale odzwierciedla dwoistość ludzkiej natury,
pełnej sprzeczności i niezgodności. Ponadto warto zwrócić też uwagę na postać
samego medyka, z którym wiąże się cała symfonia pomyłek – lekarz błędnie brany
jest za proboszcza, za wojskowego, wreszcie za … lekarza. Tymczasem okazuje
się, że doktor nie jest żadną osobą, za którą się go uważa, można więc stwierdzić,
że jest on nikim – osobą bezwartościową, co sprawia, że bardzo łatwo jest
skoncentrować na nim amorficzny gniew mieszkańców miasteczka.
Godny uwagi jest także tytuł powieści,
którzy skrzy się bogatą symboliką. Szarańcza wędrowna to szeroko
rozprzestrzeniony gatunek owada, który
potrafi wytwarzać fazę stadną, zdolną do odbywania dalekich wędrówek. Kojarzy
się ona z mrowiem, nieprzeliczoną ilością, mnogością, ale i bezkształtnością,
amorfizmem. Jest zatem niczym ogromny, ale anonimowy tłum, w skład którego
wchodzą osobnicy pozbawieni znamion indywidualizmu – to szara ludzka breja,
masa złożona z powtarzalnych elementów, które w przypadku zużycia bez problemu
można wyjąć i zastąpić. W tym kontekście tekst powieści można odczytać jako
konfrontację jednostki z otaczającym ją społeczeństwem, walką o to, by mimo
odmiennej filozofii, intelektualnej samodzielności, samowystarczalności, nie
zostać zepchniętym na margines. Pułkownik, doktor czy proboszcz, każdy na swój
niepowtarzalny sposób, to osobnicy, którzy ośmielają się walczyć z formą,
wyłamywać ze schematów, profanować utarte wierzenia i obyczaje – wszyscy oni
skazani są na samotny pojedynek, którego stawką jest możliwość stanowienia o
własnej egzystencji, wolnej od odgórnych nakazów i powinności.
Ale szarańcza to także amerykańskie kampanie
nawiedzające iberoamerykański kontynent, które z dnia na dzień przybywają do
danego miasteczka, niosąc ze sobą chmarę wyrzutków, odszczepieńców, ludzi ze
społecznego marginesu oraz cudzoziemców, zainteresowanych jedynie szybkim
zyskiem, przynosząc chwilowe, ale złudne bogactwa, możliwości, które
przedzierzgają się w gorycz porażki i niespełnienia – błyskawiczna i agresywna
eksploatacja sprawiają, że po krótkim okresie ekonomicznego boomu, osady
przeradzają się w żywe skanseny, pozostawiając bezczynnych i apatycznych ludzi,
dręczonych wspomnieniami dostatniej przeszłości i piekącym bólem
przytłaczającej, statycznej teraźniejszości. W tym ujęciu, Szarańcza
świetnie współgra ze zbiorem Martwe domy. Nowe miasteczko, autorstwa Wenezuelczyka,
Miguela Otero Silvy, w którym ukazano wybuch czarnej gorączki, związanej z
odkryciem bogatych pokładów złóż ropy naftowej w Wenezueli.
Reasumując krótko, uważam, że warto
poświęcić chwilę swojej czytelniczej uwagi na Szarańczę, literacki
debiut Gabriela Garcí Márqueza. W moim odczuciu, skromna objętościowo
powieść śmiało może uchodzić za kwintesencję iberoamerykańskiej literatury –
znajdziemy tu zarówno elementy realizmu magicznego, kwestie społeczne jak
również krytykę brutalnej, imperialistycznej polityki amerykańskiej. Ponadto Márquez
w interesujący sposób odświeżył antyczny dramat Sofoklesa, prezentując
współczesne okoliczności, w których imperatywy moralne ścierają się z zakazami,
narzucanymi przez prawo, które w demokratycznych ustrojach jest przecież wolą
większości.
Wasz Ambrose
Jak wynika z Twojej recenzji książka wartościowa i wygląda na interesującą. Może budzić odmienne skojarzenia oraz refleksje u różnych odbiorców. Mnie na przykład od razu uderzyło, że Kościół niby jest jest jeden i od dwóch tysięcy lat z okładem Bóg nie zstąpił ponownie na ziemię by zmienić swe prawa i zalecenia, a jednocześnie nawet w tak podstawowych sprawach, jak prawo do pochówku samobójców, potrafi Kościół zajmować sprzeczne stanowiska i oba uważać za słuszne. I nawet nie jest ważne, czy są to wykładnie jednoczesne. To tylko dodaje pikanterii i czyni sprawę jeszcze bardziej interesującą z socjologicznego punktu widzenia.
OdpowiedzUsuńAmeryka Południowa to bardzo ciekawy temat i aż dziwne, że tak rzadko pojawia się w naszych mediach i świadomości. A przecież wpływ jej na Zachód jest ogromny. Nie tylko przez finanse i narkotyki, kulturę i sztukę, ale nawet przez obecnego papieża, który jawi się jako jedna z bardziej oryginalnych osobowości w historii.
Kościół tworzą jednak żywi ludzie, a jak powszechnie wiadomo są to osoby ułomne i słabe, w naturę których wpisane jest błądzenie i poszukiwanie :) Szkoda tylko, że niektórzy "pasterze" o tym zapominają, przedstawiając się jako osobnicy nieomylni z monopolem na rację.
UsuńHa, dobre książki mają to do siebie, że wywołują całą paletę wrażeń i emocji, a sposób odczytania lektury w ogromnej mierze zależy także od czytelnika. Mnie bardzo podobają się Twoje skojarzenia oraz ścieżki myślowe, które nieuchronnie prowadzą do socjologicznych refleksji - czytam je z ogromną przyjemnością :)
Uwielbiam Marqueza, aczkolwiek nie czytałam jeszcze tej powieści, choć nie raz o tym myślałam. Ostatnio za sprawą Twojego wpisu dotyczącego Tej niedzieli. Cieszę się, ze po niego sięgnąłeś i że go polubiłeś. Polecam Tobie oczywiście znane chyba najbardziej Sto lat samotności i Miłość w czasach zarazy, czy niepozorną Kronikę zapowiedzianej śmierci, której klimat czuję na zawołanie, gdy zamknę oczy. Rozmarzyłam się teraz:) dzięki za przypomnienie mi o tym świetnym autorze i uświadomienie, że naprawdę za nim tęsknię
OdpowiedzUsuńJa już od pewnego czasu obcuję z prozą iberoamerykańską i trochę było mi wstyd, że wciąż nie znam Márqueza. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że na skutek wszędobylskich reklam i licznych recenzji, będących w zasadzie tekstami dziękczynnymi za otrzymane pozycje, bardzo nieufnie podchodzę do pozycji, które wzbudzają powszechny entuzjazm. Ten brak zaufania jest niekiedy wręcz irracjonalny, tak jak w tym przypadku - Márquez to nazwisko uznane na całym świecie i od niedawna ja również zaliczam się do grona czytelników, podziwiających jego literacki kunszt :) Po pozycje, które wymieniłaś na pewno, prędzej bądź później, sięgnę - miło mi, że przypomniałem Ci o twórcy, którego naprawdę lubisz :)
UsuńPierwsza powieść Marqueza i od razu widać w niej rękę mistrza. W ubiegłym roku miałam przyjemność przeczytać jego ostatnią powieść "Rzecz o mych smutnych dziwkach", na podstawie której powstał film o tym samym tytule. Polecam Ci lekturę tej książki, choć jest bardzo odmienna od "Szarańczy". Nawiasem mówiąc świetna recenzja. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa dopiero zaczynam przygodę z Márquezem, ale przyznaję, że ta pierwsza pozycja, szczególnie z uwagi na fakt, że jest to debiut, zrobiła na mnie spore wrażenie. Wydaje mi się, że niejeden początkujący pisarz po przeczytaniu takiej powieści może poczuć się stłamszony i zwątpić we własne możliwości :) Tytuł przytoczonej przez Ciebie książki obił mi się o uszy, ale ekranizacji nie widziałem. Dzięki za miłe słowa. Pozdrawiam :)
UsuńZgadzam się, że książka przypomina utwór doświadczonego pisarza, a nie debiutanta. Jest skromnych rozmiarów, ale autor zdołał tyle treści tu umieścić. Atmosferę pamiętam do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńTak, utwór jest bardzo krótki, ale niezwykle treściwy. Zachęca jednocześnie by poznać inne dzieła autora :)
UsuńI znowu to Macondo :) Oczywiście w "Sto lat samotności" Macondo jest baaaaardzo ważne. W przyszłym miesiącu napiszę o tym. Z Marquezem nie wiem jak postępować. Dziwne te jego słowa i ten realizm magiczny. Czasami czułam się jak pijana, innym razem wniebowzięta i rozanielona, jeszcze innym myślałam "kurde, co ja czytam za badziewie" :). Więcej nie zdradzam. Wiedz, że jestem rozdarta, ALE cenię sobie pióro autora. Tylko nie OCHAM i ACHAM na myśl o nim.
OdpowiedzUsuńMacondo pojawia się chyba w większości utworów Márqueza, ale te dopiero przede mną. Ha, widzę, że twórczość Kolumbijczyka wzbudza w Tobie całą paletę emocji, ale to chyba dobrze - książki wchodzą w żywą interakcję z czytelnikiem, a nie są tylko zwykłą historią, mechanicznie przyswajaną przez mózg po to tylko, by po zakończeniu lektury o niej zapomnieć :)
UsuńPamiętam, że moją przygodę z literaturą iberoamerykańską zaczęłam od tej serii Czytelnika, choć już nie pamiętam jaki tytuł wybrałam. "Szarańczy" nie czytałam i ciekawa jestem, czy Macondo ma ten sam wymiar, co w powieści "Sto lat samotności".
OdpowiedzUsuńO rany, ja chyba nie potrafię wskazać dzieła od którego rozpocząłem eksplorację prozy iberoamerykańskiej, ale gdybym miał strzelać to postawiłbym na Cortázara i "Grę w klasy" :) Serię "Nike" bardzo sobie cenię, chociaż regularnie czytuję ją dopiero od niedawna :)
UsuńCzytałam i bardzo mi się podobała :) Lubię jeszcze "Miłość w czasach zarazy", "Kronikę zapowiedzianej śmierci" oraz "Nie ma kto pisać do pułkownika" - ta ostatnia jest bardzo ponura. A moja naj, naj, najulubieńsza książka Marqueza to ta, w której nie ma elementów realizmu magicznego, czyli "Opowieść rozbitka". To jakby reportaż o przeżyciach człowieka, który wypadł za burtę i przez 10 dni dryfował na tratwie. Nie miał jedzenia, ubrań, wody pitnej. Coś niesamowitego!
OdpowiedzUsuńA czy można spytać, czy masz wiele takich literackich wyrzutów sumienia? Ja mam Faulknera, Hrabala, Pilcha i jeszcze wielu, wielu innych :)
O "Opowieści rozbitka" słyszałem, przeglądałem ją nawet kiedyś w Matrasie, ale ostatecznie, już nie pamiętam dlaczego, nie zdecydowałem się na jej zakup. Teraz będę wiedzieć, że warto po nią sięgnąć :)
UsuńO literackie wyrzuty sumienia zawsze można pytać i rzecz jasna, chyba jak każdy czytelnik, który świadomie podchodzi do lektur, mam ich sporo :) Faulknera poznałem całkiem niedawno, ale mogę Ci go polecić, natomiast Pilch i Hrabal to osobnicy, których utwory chętnie bym przeczytał, a wciąż tego nie uczyniłem. Za sprawą Owcy prześladują mnie ostatnio Czesi - poza Hrabalem wyrzucam sobie brak znajomości Karela Čapka oraz Milana Kundery. O uwagę cały czas prosi stary Mann (książkę syna - Klausa, już czytałem, która zresztą i Tobie przypadła do gustu) oraz Paul Auster - co ciekawe dzieła obu jegomości od pewnego czasu mam już w domowej biblioteczce, ale jakoś nie mogę się do nich zabrać. Dzieła Jorge Luisa Borgesa to także dla mnie swoista terra incognita, a jako, że podoba mi się proza iberoamerykańska, ta nieznajomość aż skrzypi :) Odjechało mi także całkiem spore grono współczesnych polskich pisarzy - najbardziej doskwiera mi fakt, że nigdy jeszcze nie zasmakowałem prozy Olgi Tokarczuk. Gdybym się nad tym dłużej zastanawiał, lista zapewne zaczęłaby puchnąć i puchnąć, ale tak to niestety wygląda - człowiek ma tylko ograniczony czas na poświęcanie się lekturom i ten brak zmusza go do dokonywania wyborów, w efekcie czego nigdy nie jesteśmy w stanie przeczytać wszystkiego, czego byśmy chcieli :)
A ja się spróbuję przebić przez ten chór polecanek i od siebie dorzucę „O miłości i innych demonach”. Nikt jeszcze o niej nie wspomniał, a mnie się podobała jak do tej pory najbardziej. „Szarańczę” też czytałam, ale było to dawno i pamiętam tylko, że nie porwała mnie tak jak „O miłości...”, choć mogła to być wina młodocianego mojego wieku i fiubździu w głowie, jakie się w tym wieku zwykle miewa. Może sobie ją odświeżę? Mam na półce, i nawet wiem gdzie (a ostatnio coraz bardziej gubię się we własnych książkach), więc nie powinno być to trudne.
OdpowiedzUsuńA na marginesie – rozumiem Cię, jeśli chodzi o ten dystans do książek, które są na ustach wszystkich. Zwykle podchodzę do nich jak pies do jeża i przekornie za wszelką cenę próbuję znaleźć coś, co będę mogła wywlec na światło dziennie i triumfalnie zakrzyknąć „Ha! A jednak nie jest taka doskonała!”. Ale dobrze, że do Márqueza się jednak przekonałeś :)
Dopisuję zatem tytuł do listy - brzmi on całkiem interesująco. Ha, marzy mi się sytuacja, kiedy zacznę się gubić we własnych książkach, ale jak na razie pojemność półek ogranicza mnie do posiadania ilości, którą jestem w stanie okiełznać :)
UsuńU mnie ta niechęć do "achów i ochów", jak to ładnie ujęła Basia, wynika z faktu, że od pewnego czasu można dostrzec "dziwną" prawidłowość, że największą renomą zaczynają się cieszyć powieści, za którymi stoi najlepsza kampania reklamowa, w część której wchodzą także recenzje pisane w zamian za darmowy egzemplarz. Na szczęście ta zależność na ogół nie dotyczy starszych i uznanych literackich nazwisk, bo w ich czasach takie zjawiska nie miały miejsca :)
Takie może nie miały, ale były inne. Co nie zmienia faktu, że mocno reklamowana w mainstreamowych mediach książka już samej istoty tego faktu jest i dla mnie podejrzana ;) Podobnie jak większość recenzji :)
UsuńA ja Marqueza poznawałam od tych najbardziej znanych powieści, czyli "Miłość w czasach zarazy" i wyśmienite "Sto lat samotności". Macondo natychmiast obudziło wspomnienia o tej drugiej lekturze.
OdpowiedzUsuńDobrze jest pokonywac te swoje literackie wyrzuty sumienia (wiem coś o tym, mam własne), zwłaszcza kiedy okazują się naprawdę godne uwagi ;)
Pierwszy krok mam już za sobą, jeśli chodzi o prozę Márqueza - dalej powinno być już z górki :)
Usuń