czyli robienie ludzi w balona
Od jakiegoś już czasu telewizja i radio katują nas „reklamą społeczną” mającą zachęcić ludzi do przestrzegania ograniczenia prędkości na terenie zabudowanym do 50 km/h. Główną postacią reklamy jest „ekspert”, który przekonuje, iż analizował setki wypadków, w trakcie których samochód potrącił pieszego i z których wynika, iż jeśli samochód jedzie z prędkością 60 km/h, to wypadek może być śmiertelny, a jeśli z prędkością 50 km/h, to obrażenia pieszego ograniczają się do stłuczeń. W miarę jak, wbrew swej woli zresztą, coraz większą ilość razy oglądam ten filmik, a przynajmniej jego pierwsze sekundy, wzrasta we mnie gniew i zaciekawienie. Gniew na to, że w kraju, w którym podobno nie ma pieniędzy na podstawowe dla społeczeństwa rzeczy, których brak jest niewyobrażalny nawet dla innych dawnych demoludów, wyrzuca się pieniądze na takie przedsięwzięcia, a znając ceny reklam w telewizji, są to pieniądze potężne. Wyrzuca, gdyż reklama taka jest z zasady nieskuteczna, a w dodatku jest głupa i kłamliwa.
Pamiętam, iż przed wielu, wielu laty, mój tata miał w biblioteczce książeczkę pod wymownym tytułem Prędkość bezpieczna 60 km/h. Nie czytałem jej, ale domyślam się, iż podobni temu z reklamy „eksperci” udowadniali w niej, iż właśnie ta prędkość jest granicą między życiem a śmiercią, gdyż wtedy właśnie do 60 km/h była ograniczona prędkość w terenie zabudowanym. Widać tu wyraźną służalczość „ekspertów” wobec władz i obowiązujących w danym momencie przepisów. Myślę, iż równie łatwo byłoby udowodnić, iż przy spotkaniu z samochodem jadącym 40 km/h szanse pieszego na przeżycie są jeszcze większe niż przy 50, i tak dalej, aż do oczywistego wniosku, że najlepiej jeśli samochód stoi, choć nawet wtedy pieszy może go nie zauważyć i doznać obrażeń uderzając w stojący mu nad drodze pojazd. Nawiasem mówiąc, sam byłem świadkiem dwóch przypadków, gdy idący, nie biegnący, pieszy uderzył w słup, którego nie zauważył, i doznał obrażeń głowy wymagających hospitalizacji, więc może ten ostatni motyw, czyli prędkość bezpieczna 0 km/h, też nie daje całkowitej pewności. Problem bowiem polega nie na tym, że w Polsce ludzie nie są przekonani do zasadności ograniczenia prędkości do 50 km/h w terenie zabudowanym, gdyż w Niemczech nasi rodacy, już kilka metrów od przejścia granicznego, nagle zaczynają tego ograniczenia przestrzegać, i to bez żadnej reklamy i lasu przydrożnych radarów. Po prostu olewamy prawo. W Polsce.
Przestrzeganie przepisów to jeden problem. W naszym kraju zdecydowana większość ludzi uważa, że prawo ich nie dotyczy. Jeśli nie wierzycie, spróbujcie przejechać trasę Rawa Mazowiecka – Łódź z maksymalną dozwoloną prędkością. Choć najeżona radarami, nawet jeśli nie będziecie ani na chwilę zwalniać, zapewni wam niezapomniane wrażenia. Wyprzedzi was pewnie setka samochodów. Niektórzy może nawet będą na Was trąbić, nerwowo siedzieć Wam na zderzaku nim Was wyprzedzą, a nawet zajeżdżać Wam po wyprzedzeniu drogę i zmuszać do hamowania czy wyczyniać inne chamskie i niebezpieczne kretyństwa. Oczywiście jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest całkowita irracjonalność oznakowania dróg w Polsce, ale jest to tylko jedna i wcale nie najważniejsza przyczyna. Nauka łamania prawa, zarówno pisanego jak i moralnego, zaczyna się już od najmłodszych lat, choćby poprzez powszechne przyzwolenie na oszukiwania w szkole czy w religii, bo czym innym jest ściąganie lub spowiedź bez zamiaru poprawy.
Truizmem byłoby przypominanie, że to nie jazda z taką, a nie inną magiczną prędkością gwarantuje bezpieczeństwo, ale dostosowywanie stylu jazdy do warunków na drodze i przewidywanie możliwych zagrożeń. Co ciekawe, jak pokazały badania przeprowadzone przez niemieckich specjalistów w Szczecinie, winnymi szokującej dla sąsiadów zza Odry liczby poważnych wypadków na polskich przejściach dla pieszych są po równo piesi i kierujący pojazdami. Jak to obrazowo skomentowano – kierowcy jeżdżą jak debile, a piesi łażą jak ślepi. I chyba nie ma w tym ni cienia przesady. Sam wielokrotnie widziałem pieszych, nawet kobiety z małymi dziećmi w wózkach, wchodzące na pasy w ten sposób, by ostentacyjnie pokazać, iż nie patrzą na samochody, bo są na pasach. Przyczyny takich patologicznych zachowań to chyba jednak temat na osobne, długie rozważania, a może nawet poważne badania. Jest jednak jak jest.
Przy okazji ciekawy aspekt naszego prawa o ruchu drogowym:
- Jazda z prędkością utrudniającą ruch innym kierującym art. 19 ust. 2 pkt 1. – dwa punkty karne i 50-200 zł
- Przekroczenie dozwolonej prędkości o 11 do 20 km/h - art. 20 lub art. 31 ust. 1 pkt 1 albo § 27, § 31 lub § 81 ust. 1 i 2 [1] - dwa punkty karne i 50-100 zł
Biorąc pod uwagę, iż wysokość kary, jaka jest przewidziana za dany czyn, jest odzwierciedleniem zagrożenia, jakie według ustawodawcy czyn wywołuje, widać wyraźnie, iż jadąc trasą Rawa – Łódź, żeby już się trzymać jednego przykładu, dwukrotnie większe zagrożenie powodujemy jadąc zgodnie z przepisami o dopuszczalnej prędkości, ale jednocześnie ewidentnie utrudniając ruch „znakomitej” większości uczestników ruchu, niż przekraczając magiczną prędkość 50 km/h nawet nie o „zabójcze” 10 km/h, ale nawet o 200% tej reklamowanej wartości. O co więc tu naprawdę chodzi? Czy Ustawodawca sam wie o co mu chodzi?
Inna sprawa to fakt, że dla kierowcy TIR-a, który zarabia 5 tysięcy miesięcznie, mandat wysokości 100 czy 200 zł to… takie inteligentne niedomówienie. W niektórych krajach za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 30 km/h zabiera się prawo jazdy. Takie coś odstrasza dużo skuteczniej niż mandat, zwłaszcza ludzi, którym prawko jest niezbędne z powodów zawodowych. U nas jakoś nie ma woli politycznej, by to wprowadzić. Niektórzy politycy wręcz chwalą się tym, iż łamią przepisy, a skoro im wolno, to czemu nie Kowalskiemu. I tak od lat.
Genialność naszego prawodawcy jest powszechnie znana. Książki można o tym pisać. Przejdźmy więc do sprawy ważniejszej. Do tego, kto bzdury w telewizji emituje i na tym zarabia. I kto, pewnie w ramach swej „misji”, obok tej reklamy puszcza spoty, z których jasno wynika, że jeśli kupimy ten a ten model samochodu (oczywiście nazwy są coraz to inne), to możemy jeździć jak rajdowiec, nawet po mieście, bo zatrzymamy się zawsze na czas, dzięki genialnym hamulcom i cudownym systemom, których nazw nawet nie chce mi się przypominać. Ba, gdy przychodzi czas zimowy pojawiają się moje ulubione reklamy; opon zimowych, gdzie udowadnia się, że dzięki nim można się na drodze zachowywać jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie niż w lecie. Wiele z nich korzysta nawet z motywu zatrzymywania się tuż przed pieszym. Większość ludzi to osobniki nienadzwyczajnie inteligentne. Nic więc dziwnego, że jeśli już się zrujnują na super furę z super tym i super tamtym, a w dodatku kupią super opony, to oczekują skuteczności z reklam, pod wpływem których tego zakupu dokonali i do tych właśnie reklam przywiązują wagę, a nie do nudnego gościa z reklamy „społecznej”.
Różne aspekty bzdurności tego spotu można by pewnie jeszcze trochę pociągnąć. Prawdziwy problem nie w tym, że infantylność naszej reklamy jest wielowymiarowa. Nawet gdyby nakręcono mądry, przekonujący film, do którego nie można się przyczepić, nic by to nie dało. Tu tkwi sęk. Jak uczy psychologia społeczna, reklamy tego typu trafiają tylko do ludzi, którzy myślą przyszłościowo. Nie mają więc w Polsce racji bytu. Gdyby nasze społeczeństwo nie było uwięzione w czasie teraźniejszym z domieszką negatywnej przeszłości, to przewidywałoby skutki i zachowywało się na drodze podobnie jak „normalne”. Tak jednak nie jest. Większość z nas, niczym więźniowie, żyje chwilą obecną, i choć przyczyny tego są tematem na całą książkę, to skutek jest taki, iż podobne reklamy nas nie dotkną, gdyż mówią o następstwach, o przyszłości. Porównajmy reklamy cudownych samochodów, opon i innych rzeczy – dotyczą czasu teraźniejszego – mam to auto – jestem lepszy. One nie używają czasu przyszłego. Mamy więc kwadraturę koła – reklama społeczna mówiąca o przyszłych skutkach może dotrzeć tylko do przyszłościowców, ale przyszłościowcom nie jest potrzebna, gdyż oni przewidują możliwe następstwa swych działań, a nawet działań innych, w tym nieodpowiedzialnych teraźniejszych.
Jedyne reklamy społeczne, które tak naprawdę mają sens, przynajmniej w pierwszym momencie ich rozpowszechniania, to reklamy informacyjne; niosące wiedzę, która z pewnych względów dotąd się nie upowszechniła. Potem jednak wiedza dociera do adresatów i dalsze ich kontynuowanie nie ma sensu. Chyba jednak nikt nie zaryzykuje tezy, że społeczeństwo polskie jest tak głupie, iż nie wie, że nadmierna prędkość zabija? Po co więc ta reklama?
Raz w telewizji widziałem symulator przeciążenia podczas wypadku. To po prostu fotel samochodowy przymocowany do wózka poruszającego na szynach po równi pochyłej. Delikwenta mającego poznać skutki wypadku sadza się na fotelu i przypina pasami bezpieczeństwa, po czym zwalnia wózek, który napędzany tylko siłą grawitacji rozpoczyna zjazd. W końcowym momencie ruchu delikwent ze swym fotelem ma prędkość 30 km/h i wtedy zatrzymują się w miejscu. Efekt szarpnięcia pasami, jak opisują ci, którzy to przeżyli, jest niezapomniany. I na pewno bardziej pozytywnie wpływa na przyszłe zachowania na drodze, niż podobne do opisanej reklamy. Można by coś takiego przewidzieć w trakcie szkolenia kierowców. Niestety takich symulatorów jest w Polsce niewiele, choć na pewno sprawiają, iż ci, którzy z nich skorzystali, będą jeździć ostrożniej. Brak pieniędzy. A na reklamy są. Nie będę już nawet wspominał o obowiązku jazdy na światłach, z którego urzędnicy się nie wycofali, choć nie przełożyło się to zwiększenie bezpieczeństwa, a na pewno przełożyło negatywnie na ekologię i finanse. Kraj Zulu Gula. A to tylko kolejny odcinek. Nowe codziennie. Nie u mnie. W realu.
Wasz Andrew
Jak zawsze rzeczowo i na temat, nie mam prawa jazdy, więc kampania z 10 km mniej wydawała mi się tak "prawdziwa" , a tu proszę jak zawsze w naszym kraju zabieramy się do problemu od "dupy strony"
OdpowiedzUsuńPo prostu za bardzo wierzymy w świat kreowany przez reklamy. Wydaje mi się, że komuny byliśmy mądrzejsi, gdy w każdym słowie władzy i mediów wietrzyliśmy kłamstwo :)
UsuńBardzo dobry tekst i masz rację we wszystkim co napisałeś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Dzięki. To jedyne, co mogę zrobić w tej sprawie.
UsuńNa pewno im wolniej się jedzie tym potrącenie będzie z mniejszą siła :)) A jak to jest w szczegółach to nie wiem :))
OdpowiedzUsuńIm wolniej, tym mniejsze skutki potrącenia, zderzenia, itd. Większość niestety o tym nie myśli. I o tym, że to idzie w kwadracie: dwa razy większa prędkość, cztery razy większa energia. Do tego jeszcze czas reakcji, droga hamowania, pole widzenia, itd. Czasami 30 km/h nie jest prędkością bezpieczną, a czasami i 130 jest całkowicie spoko. O tym reklama niczego nie mówi.
Usuń"Czasami 30 km/h nie jest prędkością bezpieczną, a czasami i 130 jest całkowicie spoko." - myślę, że można to odnieść również do oszukiwania w szkole, na które jesteś tak cięty ;)
UsuńNiestety się nie zgadzam. Oszukiwanie zawsze jest oszukiwaniem. Oczywiście, jak ktoś powiedział, wiele jest stopni prowadzących do piekła. Lecz choć jedne są większe, a inne mniejsze, każdy jest następny.
UsuńFakt, ta reklama to takie uproszczanie rzeczywistości, że aż zęby bolą, gdy się jej słucha, czy ogląda ją. Już bardziej przypada mi do gustu inna, w której pojawia się po prostu hasło "kierowco, zwolnij".
OdpowiedzUsuńA zupełnie inna sprawa to przyczyna, z jakiej do tego typu wypadków dochodzi. Ilu kierowców w naszym kraju nagminnie łamie przepisy, ilu decyduje się na prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. Wyprzedzanie na trzeciego, wyprzedzanie na pasach, jazda na zderzaku to sytuacje wręcz normalne w naszym kraju, w którym po prostu brakuje kultury jazdy. Wydaje mi się, że jazda w terenie zabudowanym z prędkością 60 km/h zamiast 50 km/h to akurat mały pikuś.
I tak jak napisałeś, również w poprzednich tekstach, wszystko to się ze sobą zazębia - sposób prowadzenia samochodu, nasz stosunek do religii, podejście do polityki, itd., itp.