Edgar Laurence Doctorow
Witajcie w Ciężkich Czasach
tytuł oryginału: Welcome to Hard Times
tłumaczyła: Mira Michałowska
Państwowy Instytut Wydawniczy 1984
E. L. Doctorow (ur. 1931), amerykański pisarz i wykładowca, nie był mi dotąd znany, choć nie można powiedzieć, iż jego dorobek nie jest wart poznania. Doczekał się i docenienia (m.in. nominacje do National Book Award i Nagrody Pulitzera), i ekranizacji (Witajcie w Ciężkich Czasach, Welcome to Hard Times, 1967, reż. Burt Kennedy, Ragtime,1981 reż. Miloš Forman, Daniel, 1983, reż. Sidney Lumet, scenariusz samego Doctorowa na podstawie Księgi Daniela, Billy Bathgate, 1991 reż. Robert Benton). Do spotkania z prozą Doctorowa, a konkretnie z Ciężkimi Czasami, zachęciła mnie recenzja na jednym z zaprzyjaźnionych blogów, całkiem pochlebna zresztą.
Witajcie w Ciężkich Czasach (Ciężkie Czasy to nazwa powieściowego miasteczka) została opublikowana w 1930 roku i była debiutem powieściowym Doctorowa. Oczywiście lekturę rozpocząłem nie wiedząc tego wszystkiego, by, jak to zwykle czynię, dać książce szansę, aby przemówiła sama za siebie, bez zmagania się z recenzjami na jej temat, czy z oceną innych dokonań autora. Od razu uwaga do ewentualnych czytelników wydania, z którego korzystałem, a sądząc z notek w internecie, również innych – nie zwracajcie uwagi na opinie i notki wydawców, a najlepiej w ogóle ich nie czytajcie. Wyglądają jak spojlery*, ale w rzeczywistości nimi nie są; po prostu prowadzają w błąd. Wróćmy jednak do tematu.
Choć lektura poszła mi szybko, do pisania tej recenzji zabierałem się jak psiak do jeża. Książka wymyka się jednoznacznym konkluzjom, a dlaczego, o tym za chwilę.
Rzecz cała dzieje się na tak zwanym Dzikim Zachodzie, najprawdopodobniej w drugiej połowie XIX wieku w USA w niewielkim miasteczku położonym niedaleko granicy z Meksykiem, nieopodal kopalni złota, która jest główną i chyba jedyną racją jego powstania oraz istnienia. No właśnie. Miasteczko. Wszyscy powtarzają to bez zmian, ale czy miasteczkiem można nazwać coś, co składa się z kilku drewnianych chałup, i to dosłownie? Może tak było w oryginale, ale czyż nie ma w polskim języku takich słów jak osada, wieś i kilku innych? Przeszedłbym nad tym do porządku dziennego, ale zaraz trafimy na lepsze kwiatki, jak zwykle, gdy za tłumaczenie bierze się ktoś, kto zna język, ale nie ma pojęcia o realiach. Ale po kolei.
Opowieść o Ciężkich Czasach rozpoczyna się sceną, gdy przybywa do nich Zły Człowiek z Bodie, który morduje kilka osób, co stanowi znaczący odsetek ludności „miasteczka” i puszcza je całe z dymem, po czym nietknięty odjeżdża na zrabowanej miejscowym chabecie. Nikt nie jest w stanie przeciwstawić się temu jednoosobowemu złu, nawet ten, na którego wszyscy się oglądają, czyli lokalny przywódca i nasz główny bohater zwany Blue, a przezywany przez mieszkańców mieściny również burmistrzem. Opis zagłady lokalnej społeczności jest brutalny, jak rzadko w literaturze, w jakiś specyficzny, nie stroniący od seksualności i obsceniczny sposób. Może się to podobać, albo nie, ale jest czymś niewątpliwie oryginalnym i w tej manierze udanym. Koloryt języka współgrający z wydarzeniami i przeżyciami ich uczestników, skąpe, ale plastyczne opisy, jednym słowem warsztat literacki na najwyższym poziomie. Byłem już nawet gotów pogodzić się z tym „miasteczkiem”, ale trafiłem na „kupę gruzów” ze spalonej osady, w której nie było ani jednego murowanego budynku! Tak jakby nie istniały zgliszcza. Zaraz dalej, w tych „gruzach” właśnie, jedna z postaci znajduje pudełko nabojów do pistoletu kalibru 45 milimetrów(sic!). Nie wiem, czy to tłumaczka, czy autor, ale stawiam na pierwszą. Za takie kwiatki powinno się zabraniać pracy w zawodzie! Amerykański kaliber .45 to 0,45 cala czyli 11,43mm. To tak, jakby napisać o frytkach z makaronu zamiast ziemniaków!
Zdruzgotany tymi cudami językowymi nie mniej niż Blue zagładą swego miasteczka (nie będę się już męczył z cudzysłowem) kontynuowałem zmagania z Ciężkimi Czasami. Na szczęście, o dziwo, dalej nie była to już Ciężka Lektura. Nic więcej już mnie nie uraziło i mogłem śledzić poczynania dzielnego burmistrza usiłującego nie tylko odbudować swe królestwo, ale i doprowadzić je do rozkwitu większego niż przed katastrofą. Oczywiście, jak to w westernie, z cieniem Zła wiszącym gdzieś za horyzontem. Jak się potoczą dalej losy głównego bohatera, Ciężkich Czasów i jego mieszkańców, nie będę zdradzał. Przeczytajcie sami, gdyż w moim osobistym odczuciu, choć z dużymi zastrzeżeniami, warto.
Jak już wspomniałem, powieść, poza kilkoma denerwującymi wpadkami, najprawdopodobniej z winy tłumaczki, napisana jest w interesującym stylu, jakby westernowym odpowiedniku czarnego kryminału. Nieprzyjazne jest miejsce, w którym akcja się dzieje, a i ludziom daleko do aniołów. Książka często jest określana jako antywestern. Nie znajdziemy w niej dobrego herosa, który w słoneczne południe stanie do pojedynku ze złem, ani innych atrybutów gatunku. Prędzej ich zaprzeczenie. Dla mnie jednak, jak już wcześniej wspomniałem, jest to dzieło bardzo niejednoznaczne i wymykające się interpretacji.
Wielu wskazuje, iż głównym przesłaniem Ciężkich Czasów jest „w kupie siła”, czyli pochwała zbiorowego działania przeciwstawiona jednostkowemu złu. Uważam to jednak za znaczącą nadinterpretację i uproszczenie. Nie wiem, czy taki był zamiar autora, ale bliższy jestem głosom, które wskazują, iż osią powieści jest krytyka amerykańskiego ustroju społecznego, przez jednych zwanego kapitalizmem i imperializmem, a przez innych demokracją, a przede wszystkim mechanizmów, które są jego siłą napędową. Pieniądz. Jedyny cel i zarazem środek do jego osiągnięcia. Nie ma niczego bez pieniędzy i może być wszystko, jeśli się znajdą. Pieniądze mogą spowodować rozkwit miasta, które po ustaniu ich dopływu z dnia na dzień stanie się pustkowiem. Autor nie mógł wiedzieć, ale dzisiejsze czasy pokazały, jak wielkie to może mieć rozmiary. Wystarczy obejrzeć wstrząsające reportaże z pustoszejącego Detroit udostępnione w internecie przez mistrzów fotografii.
Wielokrotnie w czasie lektury przychodzili mi na myśl… Żydzi w czasie II Wojny Światowej. Większość z nich, niezależnie od statusu majątkowego czy wykształcenia, w obliczu nadchodzącego zła zachowała się niczym owce idące na rzeź. Analogie między zachowaniem współczesnych mas ludzkich, biernych w obliczu zagrożenia, a postawami mieszkańców Ciężkich Czasów, wydają się być aż nadto wyraźnie.
Doctorow w swej powieści szerokim łukiem omija infantylny aż do bólu kanon westernu, czyli herosa rozprawiającego się samotnie ze złem. Zwyciężającego je twarzą w twarz, z otwartą przyłbicą. Kto ma chociaż jakie takie pojęcie o broni palnej i realiach jej użycia, albo o naturze ludzkiej, trafnie przypuszcza, że filmowe pojedynki rewolwerowców to żenujące bajdy, a najczęściej strzelano zza węgła i w dodatku w plecy. Szkoda jednak, że pisarzowi nie stało odwagi, by ukazać, iż prawdziwe zło nie jest indywidualne i nie można mu się przeciwstawić przy pomocy przemocy, przynajmniej za wyjątkiem najbardziej banalnych, choć widowiskowych przypadków. Łatwiej przyswoić sobie wizję świata, w którym można zwalczać zło przy pomocy miecza czy rewolweru, gdyż wtedy zadaniem tym obciążyć należy wybrane jednostki. Dużo trudniej przyznać, że zło trzeba zwalczać przy pomocy czynienia dobra, gdyż za to odpowiedzialny jest każdy z nas i wymaga to największej odwagi – cywilnej. Tego wyraźnie u Doctorowa brak, przynajmniej w Ciężkich Czasach, ale to w końcu western, nawet jeśli anty.
W trakcie lektury miałem też skojarzenia z dzisiejszymi wielkimi katastrofami w rodzaju trzęsień ziemi, czy choćby awaryjnych przerw w dostawach energii. W jednych krajach, jak choćby w Stanach, powodują one masowe zdziczenie objawiające się w brutalnych rabunkach i innych poważnych przestępstwach, które sprawia, iż na zagrożone tereny trzeba wysyłać więcej wojska i policji niż ratowników, a w innych państwach zdecydowanie mniejsze natężenie podobnych ekscesów. Ciężkie Czasy doskonale ilustrują ten rys społeczeństwa amerykańskiego – w obliczu zagrożenia liczba mobilizujących się do pomocy bliźnim jest jakby mniejsza niż liczba tych, którzy chcą dołączyć do posłanników zła. Jest to pytanie o przyczyny tej patologii, ale niestety u Doctorowa brak na nie jakiejkolwiek odpowiedzi. Inna sprawa, iż jestem przekonany, że autor niezbyt tu utrafił z umiejscowieniem podobnych zachowań w społeczeństwie. Jak pokazują liczne dowody zgromadzone przez psychologię społeczną, o ile duże miasta Stanów faktycznie są pod wieloma względami moralnym dnem, to małe społeczności zasadniczo stanowią ich przeciwieństwo. Stąd wniosek, że umiejscowienie podobnie dantejskich scen, jak w naszej powieści, w małej osadzie, zamiast w dużej aglomeracji, stanowi ryzykowną tezę.
Dla zafascynowanych złożonością natury ludzkiej Witajcie w Ciężkich Czasach jest prawdziwą perełką, gdyż osobowości głównych bohaterów są nietuzinkowe, choć zarazem nieskomplikowane. Są jakby komiksowym ujęciem pewnych cech charakteru wyznaczających i z zarazem wyczerpujących opis mentalności każdej postaci. Przykładowo Blue – urodzony pacyfista, od razu jest i ofermą jeśli chodzi o walkę, tak jakby nie mógł być świetnym strzelcem czy nożownikiem. Podobnie jak sprawy społeczne, odmalowane charaktery wszystkich dramatis personæ są jednak raczej wołaniem, iż coś jest złe, i stwierdzeniem, iż nie wiadomo dokładnie co, niż zwróceniem uwagi na konkretne problemy, nie mówiąc o wskazaniu drogi wyjścia. Na czytelnika spada ciężar interpretacji i analizy, ale na pewno może ona być różnoraka, gdyż w mojej ocenie brak jednoznacznych wskazówek co było dla autora najważniejsze. Mam nawet wątpliwości, czy miał on naprawdę zamiar zawrzeć w swej powieści jakieś konkretne przesłanie. Być może tylko wykorzystał dokonane obserwacje amerykańskich realiów do przeciwstawienia się idiotycznym stereotypom rozpowszechnianym w kulturze USA, a w szczególności w westernach. Zarazem mało i dużo, gdyż jednak zmusza to czytelnika do własnych przemyśleń, lecz jednocześnie nie daje mu jasnych wytycznych.
Komiksowość, czy nawet karykaturalność, o której wspomniałem wyżej, dotyczy nie tylko postaci, ale i innych aspektów; nawet podstawowych problemów społecznych. Właśnie takie, uproszczone i przerysowane jest zło – jeden zły człowiek. Zły ponad miarę, ale zarazem w sposób prostacki i ponad miarę płytki. W rzeczywistości z takim złem rozprawić się najłatwiej. Więzienia pełne są podobnych debili. Prawdziwym problem naszych czasów jest zło podstępne, zamaskowane, inteligentne ponad przeciętność i ponad wiarę skomplikowane, które zasiada na szczytach drabinki społecznej i sprawia, że w każdej chwili większość z dobrej może stać się zła, jak tego bywały już w dziejach przykłady. W tym zakresie Doctorow wyraźnie trąci infantylnością i przeżytkiem. Brak też tego, co jest głównym problemem naszych czasów – zło, które drzemie w każdym z nas i objawia się w pierwszych drobnych kroczkach prowadzących na szerokie schody do piekła. O tym nie ma ni słowa. Choć wiele postaci w powieści to zwykłe męty: kurwy, sutenerzy i inne podobne elementy, ukazane są jako ci dobrzy. To dodatkowo utrudnia interpretację i zaciemnia obraz tego, o co chodziło pisarzowi, jeśli o cokolwiek mu chodziło.
Refleksją z ostatniej chwili jest skojarzenie radosnej zabudowy Ciężkich Czasów z akcją Brzydka nasza Polska cała. Powtarzamy idealnie to idiotyczne zachłyśnięcie bezmyślnym rozwojem, jakie ukazane jest w powieści Doctorowa. Sęk w tym, że w Stanach był to wiek XIX, a my mamy XXI i jesteśmy w Europie. Wówczas nawet nie istniały nawet takie słowa jak ekologia, sprawiedliwość społeczna czy choćby urbanistyka. Ta zbieżność nie świadczy najlepiej o Polsce i Polakach, jak zresztą i wiele innych rzeczy.
Gdybym miał jednoznacznie odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie dotyczące oceny tej powieści, na pewno bym miał kłopoty. Dobra czy zła? Zależy. Da się poczytać i może się podobać, zwłaszcza miłośnikom mrocznych klimatów, ale i można ją znielubić od pierwszej strony, zwłaszcza jeśli nie trawi się brutalnych scen i przemocy. Myślę, że jest wiele bardziej wartościowych pozycji w każdej bibliotece i nie trzeba tracić czasu na polowanie akurat na tę książkę. Z drugiej strony, jeśli przypadkiem wpadnie Wam w ręce, a nie będzie czegoś zdecydowanie lepszego do wyboru, można ją przeczytać. Na pewno nie będzie to rzecz, która Was znudzi, lub która nie wywoła w Was żadnego odzewu. Jest to powieść na tyle nietypowa, że nie przyjmuję reklamacji – decyzja, czytać czy nie, należy do Was i podejmujecie ją na własną odpowiedzialność
Wasz Andrew
* Spojler - niepożądana informacja dotycząca szczegółów fabuły filmu, utworu literackiego itp. W szczególności zdradzenie zakończenia.
Dokładnie to samo wydanie, tj. z PIWu posiadam w domu. Kupiłem tę książkę jakiś czas temu w antykwariacie i ciągle zabieram się do jej lektury. Widzę, że z pewnością będzie to ciekawe doświadczenie :)
OdpowiedzUsuń:) Na pewno, choć niekoniecznie zabawne :)
UsuńMuszę to przeczytać. Muszę, muszę!
OdpowiedzUsuńAmrose... nie wierzę w Twoje istnienie. Dziękuję, że piszesz i mam zaszczyt to czytać.
Zawsze oddana czytelniczka
Munioza Iskariota
Nie będzie chyba trudności z dostaniem tej pozycji. Choćby w bibliotece. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńMoja ulubiona seria... Swego czasu przeczytałam wszystkie dostępne w bibliotece. Tej akurat nie było...
OdpowiedzUsuńJa w razie czego udaję się do sąsiednich. Czasami to skutkuje. Jest też program "Poleć książkę", ale to tylko do pozycji dostępnych w sprzedaży.
UsuńAndrew, lubię twoje recenzje bo one nie dotyczą jedynie fabuły i formy, patrzysz na książki jakby z lotu ptaka i widzisz więcej - wzory, założenia i filtry, przez które autor patrzy. Bardzo mi się to podoba i jeszcze zdolność dostrzegania analogii między sprawami pozornie odległymi.
OdpowiedzUsuńWracając do tej recenzji - pokazanie zła jako cechy przynależnej jednostkom jest najbardziej rozpowszechnione, myślę, że tkwi gdzieś w podświadomości. Dzielimy ludzi na 'dobrych' (z natury) i 'złych' w trybie domyślnym, bez zastanowienia. Tylko wtedy, kiedy 'zły' zrobi coś dobrego i odwrotnie możemy zacząć się zastanawiać, co się stało, ale najprościej dojść do wniosku, że widocznie pomyliliśmy się w ocenie, niż że sam podział był od początku oparty i błędne założenia. Nie dziwę się Doctorowowi, że tak właśnie przedstawił zło. Skądinąd, możesz podać przykład, wystrzegania się takiej wizji w literaturze pięknej?
A druga rzecz - analogia z polskim burdelem codziennym - Dziki Zachód mamy w pełnym rozkwicie. Jeżdżę codziennie wzdłuż typowej trasy wylotowej z dużego miasta - szyld przy szyldzie, reklamy na wrakach samochodów (z migającymi lampkami choinkowymi w środku!!!), szopy, budy, baraki, uszkodzone ciężarówki - czego tam nie ma. Oczy bolą.
Dzięki za miłe słowa :) W literaturze mniej pięknej (kryminał, opowieści wojenne) na pewno łatwiej spotkać przykłady ukazania zła nie jako atrybutu jednostki, ale raczej wytworu sytuacji i systemu. Z ostatnio czytany mógłbym wymienić choćby Stuarta MacBride i Jamesa Jonesa.W literaturze prawdziwie pięknej na pewno trudniej coś takiego wyszukać, choć na pewno się znajdzie, jak choćby prawdziwe arcydzieło - Zabić drozda (zakładka najlepsze książki).
Usuń