Pamiętnik z powstania warszawskiego
Miron Białoszewski
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Powstanie Warszawskie to trudny temat we współczesnej historii Polski. Praktycznie co roku, dnia 1 sierpnia, niemal równocześnie z wyciem syren, które zaczynają swój śpiew o godzinie W, rozgrzewa dyskusja na temat jego celowości oraz sensu krwawej ofiary, w której Warszawa musiała złożyć niemal całą swoją zabudowę. Powstanie ciągle budzi żywe emocje, a na przestrzeni lat zmieniał się również stosunek do jednego z największych zrywów w naszej burzliwej, obficie podlanej posoką historii. Tuż po wojnie, kiedy Polska Rzeczpospolita Ludowa znalazła się za Żelazną Kurtyną, powstańcy, jak zresztą cała akcja Burza czy w ogóle Armia Krajowa, nie cieszyli się zbyt wielką estymą władzy państwowej. Powstanie Warszawskie, szczególnie w obliczu relacji ze Związkiem Radzieckim, traktowane było raczej jako drażliwy temat tabu, o którym najlepiej milczeć. Chłodny klimat nie sprzyjał zatem jakimkolwiek publikacjom dotyczących przeżyć z powstania. Jest to jeden z powodów, dla których Pamiętnik z powstania warszawskiego autorstwa Mirona Białoszewskiego ukazał się dopiero w 1970 roku. Inną kwestią jest fakt, że powstanie było przeżyciem na tyle traumatycznym, trudnym, a przy tym emocjonalnym, że zamknięcie wspomnień o nim w karby słów sprawiało nie lada kłopot. Właśnie ten problem porusza na samym początku książki Białoszewski.
Przez dwadzieścia lat nie mogłem o tym pisać. Chociaż tak chciałem. I gadałem. O powstaniu. Tylu ludziom. Różnym. Po ileś razy. I ciągle myślałem, że mam to powstanie opisać, ale jakoś przecież o p i s a ć . A nie wiedziałem przecież, że właśnie te gadania przez dwadzieścia lat – bo gadam o tym przez dwadzieścia lat – bo to jest największe przeżycie mojego życia, takie zamknięte – że właśnie te gadania, ten to sposób nadaje się jako jedyny do opisania powstania.
Jak mówił, tak zrobił, chciałoby się
rzec. Utwór ma rzeczywiście charaktery gawędy, opowieści, która szerokim
strumieniem płynie z ust mówiącego. Relacja jest żywa i emocjonalna,
sprawia jednak wrażenie niechlujnej i nieco chaotycznej. Niektóre zdania
się krótkie albo bardzo krótkie, nie brakuje w nich powtórzeń, wtrąceń,
skrótów, żargonu oraz neologizmów. Przy czym język jest maksymalnie
prosty, by nie rzec ubogi, pozbawiony jakichkolwiek metafor, alegorii,
czy stylistycznych sztuczek. Wydaje się, że wszystkie te zabiegi miały
na celu uniknięcia mitologizacji Powstania Warszawskiego, obdarcia go z
aury wielkości i uzmysłowienia czytelnikom, że ów zryw nie był jedynie
walką pełną szlachetności i poświęcenia, pięknym umieraniem.
Białoszewski poprzez swój charakterystyczny styl narracji wyraźnie
podkreśla, że gdzieś tam pomiędzy kolejnymi wybuchami bomb, przeciągłymi
seriami karabinów oraz płomieniami próbowało tlić się normalne życie,
którego uczestnikom zależało głównie na jego zachowaniu. Bo przecież nie
wszyscy mieszkańcy Warszawy chwycili za bronią i pobiegli na barykady, a
mimo to brali czynny udział w powstaniu. Jak stwierdza sam
Białoszewski: Chciałem, żeby wszyscy się dowiedzieli, że nie wszyscy strzelali, chciałem napisać o powszechności powstania.
Oczywiście
największą zaletą książki jest fakt, że narrator, tj. Białoszewski, to
uczestnik zdarzeń, które opisuje, co wzmacnia autentyczność przekazu. Na
dwustu czterdziestu kilku stronach autor serwuje nam przeżycia związane
z 63 dniami trwania powstania oraz tygodniem po zakończeniu walk.
Poznajemy zatem zmienne nastroje panujące pośród powstańców, począwszy
od gorączkowego oczekiwania, pełnego nadziei tuż przed godziną W,
poprzez gorączkę walki aż do słabnącego zapału, pośród którego zaczyna
przeplatać się zwątpienie oraz widmo klęski. Co ciekawe, mimo
bezpośredniego udziału w powstaniu, Białoszewski przyznaje, że
niektórych rzeczy, głównie okropieństw, na jego temat dowiedział się
dopiero po jego zakończeniu, czy to od pozostałych świadków, czy z
różnych dokumentów traktujących o wydarzeniach z 1944 roku. Pisarz nie
rości sobie prawa do bycia alfą i omegą w tej kwestii, bez ogródek
stwierdza, że jego wiedza na temat powstania jest niekompletna. Wg mnie
to piękna lekcja skromności i przykład dla wszelakiej maści ekspertów,
obecnych szczególnie na naszej scenie politycznej, którzy zabierają głos
nawet wtedy, kiedy są w posiadaniu jedynie szczątek informacji, gdy
dany temat tylko mgliście rysuje się na horyzoncie ich zainteresowań.
Białoszewski, snując wspomnienia (które
po tych dwudziestu latach są momentami nieco postrzępione i
niekompletne), zapoznaje nas bliżej z codziennością powstańczego życia,
ale z punktu widzenia cywili, ludzi, którzy nie angażowali się w walkę,
chociaż i tak zostali w nią zamieszani. Przekonujemy się, że nie
siedzieli oni bez przerwy w schronach, drżąc jedynie o swój żywot.
Często pomagali powstańcom, gasili pożary, przeszukiwali gruzowiska,
stawiali barykady, troszczyli się o rannych. Jednak zdecydowana
większość działań koncentrowała się na przetrwaniu oraz trosce o
najbliższych. W obliczu huraganowego ognia karabinów, bezustannego huku
bomb, zupełnie nowego znaczenia nabierają na pozór błahe i proste
czynności, jak zdobywanie wody, czy wyprawa na wyższe piętra kamienic po
życiodajną mąkę. Okazuje się, że w miarę pogarszających się warunków
bytowych, człowiek sukcesywnie się do nich przystosowuje. Ludzkie
potrzeby z dnia na dzień stają się coraz mniejsze, by wreszcie skurczyć
się niemal wyłącznie do fizjologii. Mimo wszystko, nie następuje
zdziczenie, człowiek, nawet w obliczu głodu, krążącej niczym sęp
śmierci, jak tylko może chwyta się każdych strzępków kultury, stąd
zbiorowe czytanie gazetki powstańczej, czy wspólna modlitwa, nabierająca
znamiona mistycznego przeżycia.
Znacząca jest również inwersja, która
zachodzi w obliczu działań wojennych. Ludzkie życie wydaje się być
zdecydowanie mniej cenne, w końcu co dnia ktoś je traci. Człowiek nie
jest w stanie ogarnąć całego dramatu, który się rozgrywa, zawężając
swoją perspektywą do grona najbliższych mu osób. Stąd raczej obojętność
niż współczucie na widok zwłok obcych ludzi. Pomieszaniu ulegają także
wartości – domy, pokoje, mieszkania, przestają kojarzyć się z ciepłem
ogniska domowego, a zaczynają jawić się bardziej jako pułapki, pod
gruzami których łatwo zginąć. Rolę bezpiecznych oaz pełnią piwnice oraz
kanały, które wykorzystywane są jako schrony, szpitale, etc.
Białoszewski nie stroni także od wątków
filozoficznych w swoim utworze. Płynąc kipiącą od emocji rzeką
wspomnień, autor oddaje się również refleksjom. Z odmętów wypływają
naturalne pytania, która same cisną się do głowy – o sens tych
wszystkich straconych ludzkich istnień, o cel w imię którego poświęca
się własne życie, o istotę zła, które Niemcy zaserwowali całemu światu.
Miron rozmyśla także nad rolą przypadku w życiu człowieka. Bo w końcu
jak to się dzieje, że niektórzy giną pechowo, od zabłąkanej kuli, od
stropu, który spadł akurat w miejsce, gdzie stali, a inni, cudem unikają
śmierci, w porę zmieniwszy miejsce w schronie, czołgając się przez
barykady w ogniu karabinowym, wygrywającym melodie tuż nad głową.
Pamiętnik to również jakże
smutna, prowadzona na żywo relacja z architektonicznej śmierci
przedwojennej Warszawy. Autor często wspomina o zabytkach, które ginęły
wraz z powstańcami. W miejsce suchej statystyki, bezosobowych liczb,
Białoszewski z uczuciem i oddaniem opisuje akty agonii poszczególnych
symboli stolicy, bliskich również jego sercu. Dzięki temu łatwiej
uzmysłowić sobie, jak bardzo zostało okaleczone i zdeformowane to
miasto, w którym pod koniec walk, nie ostał się praktycznie żaden,
nienaruszony budynek.
Reasumując krótko, Pamiętnik z powstania warszawskiego,
to proza znakomita. Autor świetnie oddał grozę przeżywanych wydarzeń,
ciągły, nieustanny strach, lęk, napięcie, wyczekiwanie najgorszego,
towarzyszące cywilom w każdej minucie, każdego z ponad 60 dni walk. W
całej książce najbardziej urzeka mnie styl Białoszewskiego, który
absolutnie nie pretenduje do miana głosu pokolenia powstańców, czy
czegokolwiek w tym rodzaju. Pamiętnik z powstania warszawskiego
sprawia bardziej wrażenie całkiem intymnej relacji z piekła
codzienności, pełnej bezsensownej i niezrozumiałej śmierci, gdzie
głównym celem jest dożyć kolejnego wschodu słońca. Pan Miron po prostu
oczarował mnie swoim gadaniem pozbawionym nadmuchanych patetycznością i
heroizmem zdań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)