Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 17 marca 2012
DAWNE DOBRE CZASY
OGRÓD KOŚCI
(The Bone Garden)
Ogród kości zawitał do mnie przypadkiem – podobnie jak wiele innych powieści. Żona wypożyczyła go dla mnie z biblioteki. Jak w przypadku wszystkich książek trafiających do mnie w ten sposób, przystąpiłem do lektury bez sprawdzania mojego spisu publikacji i autorów, bez poszukiwań informacji w internecie, nawet bez rzucenia okiem na notkę wydawcy na okładce książki. Wszystko to, niekoniecznie w tej kolejności, uczyniłem po przeczytaniu powieści od deski do deski. Zawsze tak robię z publikacjami, które trafiają do mnie może nie przypadkiem, ale bez mojego udziału w dokonywaniu ich wyboru. Chcę im dać szansę nieskażoną uprzedzeniami. Albo mieć szansę słusznie je skrytykować nie sugerując się wcześniej przyswojonymi peanami. Może nie jestem typem fana*? Chyba większość twórców ma dzieła najlepsze i najsłabsze, a reszta to średniaki. Niech każde ma swoją szansę...
Akcja Ogrodu kości rozgrywa się w dwóch światach: teraźniejszości i w wieku XIX. Miejsce jest jedno: Stany Zjednoczone. Fabuła jest nieskomplikowana. Dwa główne wątki; jeden w przeszłości, a drugi dzisiaj. Oba rozpoczynają się równocześnie. Pomijając prolog, można powiedzieć, iż w pierwszym rozdziale poznajemy Julię Hamill, główną bohaterkę z naszych czasów, a od razu w drugim Rose Connolly i Norrisa Marshalla, najważniejsze postacie wątku sprzed prawie dwustu lat. Julia Hamil, która właśnie pożegnała się z mężem, funduje sobie na nową drogę życia uroczy staruteńki drewniany domek niedaleko od miasta, czyli inaczej drewnianą ruderę na wiosze. Już podczas pierwszych prac, w ogródku wykopuje czaszkę. Ekipa Biura Medycyny Sądowej przekopuje miejsce znaleziska i okazuje się, że nieopodal domku ktoś zakopał kiedyś dziewczynę i że bynajmniej nie zmarła ona z przyczyn naturalnych. Co dalej nie będę zdradzał. Nie lubię psuć innym frajdy, jaką sam mam czytając coś po raz pierwszy i próbując przewidzieć zawartość następnego rozdziału.
Powieść jest napisana potoczystym, dynamicznym językiem sprawiającym, iż mimo ciągłych przeskoków w czasie czyta się ją jednym tchem. Język barwny i obrazowy sprawia, że w wyobraźni bez trudu przenosimy się nie tylko do Stanów dnia dzisiejszego, ale i do tych sprzed prawie dwóch stuleci. Do Bostonu dam i gentlemanów oraz do Bostonu plugawego i brudnego. Do wystawnych domów elit i do dzielnic biedoty gorszych niż najgorsze slumsy. Wątek teraźniejszy jest spokojny i mało się w nim dzieje. Jest tylko przywołaniem wydarzeń sprzed lat i na nich wszystko się koncentruje. Mamy w Ogrodzie kości ilość trupów wystarczającą by uznać go za kryminał. Mamy również sporo opisów drastycznych zabiegów medycznych i innych praktyk wykonywanych zarówno na zmarłych, jak i na tych jeszcze żywych, co uzasadnia zaliczenie tej powieści do thrillerów medycznych. Jeszcze inni określają tę książkę jako (dla mnie określenie dziwaczne) romans medyczny. Ja jednak położyłbym ją na całkiem inną półkę.
Po przeczytaniu Ogrodu kości sprawdziłem w kajeciku i stwierdziłem, iż jest to już czwarta powieść tej autorki, którą zaliczyłem**. No właśnie. Poprzednie zaliczyłem. Choć całą trójkę poprzedniczek oceniłem po przeczytaniu jako bardzo dobre, to dziś, bez sięgania do recenzji, nie potrafiłbym o nich powiedzieć niczego. Dosłownie ani słowa. Dlatego takich powieści nigdy nie polecam. Po co czytać coś, czego absolutnie nie pamiętamy już po roku czy dwóch? Ogród kości jest jednak inny. Choć to powieść raczej jednorazowa, czyli nie przewiduję potrzeby powrotu do niej w dającej się przewidzieć przyszłości, to na pewno jej nie zapomnę.
W Ogrodzie kości Tess Gerritsen udało się osiągnąć coś, co nieczęsto i niewielu się udaje. Połączyła z typowo rozrywkowymi gatunkami, jakimi są romans, kryminał i thriller, szczegółowo oddane realia i klimat lat 30-tych XIX wieku. Zawarła w swej powieści niesamowicie dużo z ducha epoki i z wiedzy o życiu w tamtych czasach. Wiedzy, która boleśnie, momentami wręcz obrzydliwie, obala mit o dawnych dobrych czasach. Wiedzy podanej z takim wyczuciem i mistrzostwem, iż czytając aż czuje się smród tamtych czasów.
Dla mnie Ogród kości to po prostu powieść obyczajowa. Podobnie jak inny niezrównany mistrz gatunku, Jeffrey Archer, który wplata w swe powieści wątki ekonomiczne i czasami kryminalne, by nadać im dynamizm i magnetyzm, tak Tess Gerritsen użyła kanonu kryminału i thrillera, by szerokiej liczbie czytelników przybliżyć prawdę o dawnych czasach i dawnej medycynie. Czasach, które w powszechnym mniemaniu były dobre, ale tak naprawdę wcale nie były lepsze od naszych. Nie były lepsze nawet dla tych najbogatszych, uprzywilejowanych. Naprawdę okrutne i tragiczne były zaś dla pozostałych. Dla kobiet i dla ubogich. A zwłaszcza dla ubogich kobiet.
Tess Gerritsen w Ogrodzie kości nieco przypomina mi szwedzką szkołę kryminału społecznego. Choć główny ciężar jej powieści został położony na realia sprzed dwóch wieków, to jednak problemy o których traktuje nadal są aktualne. Największy to chyba przywiązanie do dogmatów i opór przeciwko wszelkim nowym rozwiązaniom, choćby było oczywiste, iż wszystko jest lepsze niż stan obecny. W Ogrodzie mamy sprawę gorączki połogowej, jej przyczyn i zwalczania, ale i w naszej rzeczywistości mamy aż za dużo przykładów na upór skostniałych umysłów i kurczowe trzymanie się ewidentnie negatywnych dogmatów. Również sprawa biedy nie jest nam aż tak daleka. Wystarczy przez chwilę nie odwracać wzroku od kloszardów snujących się po naszych ulicach i wygrzebujących posiłki z naszych śmietników. Wystarczy popatrzyć na statystki udziału dzieci z biedniejszych rodzin w wyższych etapach naszego systemu edukacji by zauważyć, że problem wyrównywania szans wcale jeszcze nie został wyeliminowany. Choć odeszliśmy daleko od piekła XIX wieku, to nie aż tak daleko, jak nam się na co dzień wydaje, a nawet ostatnio zaczęliśmy się cofać. I dlatego może ta książka nie wszystkim się podoba. Jak na kryminał za dużo w nim informacji i za dużo daje do myślenia. Jak na thriller za dużo prawdy. Jak na romans za mało szczęścia. Dla mnie jednak właśnie taka literatura jest wartościowa. Pod wabikiem łatwego w odbiorze, wciągającego gatunku przemycić trochę wiedzy, trochę pytań bez odpowiedzi, kilka tematów do refleksji. A przy tym dać dużą porcję wspaniałej rozrywki. I to się pani Gerritsen jak najbardziej udało o czym szczerze Was zapewniam i zachęcam do lektury
Wasz Andrew
* Fan to dla mnie słowo pejoratywne, podobnie jak fundamentalista, fanatyk i oszołom. Jak można słuchać tylko jednego gatunku muzyki albo tylko jednego zespołu? Czyż to nie dowód ograniczenia umysłowego? To tak jakby jeść całe życie tylko schabowe, bo są najlepsze. Niczego więcej nie spróbować i jeszcze się z takim dziwactwem obnosić.
** Chirurg (The Surgeon), Grawitacja (Gravity), Grzesznik (The Sinner)
3 komentarze:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
o :) i proszę, już pozycja do konkursu :)
OdpowiedzUsuńNie moge sie oprzec, po prostu musze napisac - gratuluje zony :-)moj maz czasem tez mnie zaskoczy jakims bardzo trafnym ksiazkowym prezentem, ale o wypadzie do biblioteki nie ma raczej mowy ;-)
OdpowiedzUsuńWidze ze szwedzka szkola kryminalu spolocznego zawladnela twoim sercem ;-) I bardzo dobrze. Autorke od razu spisuje (z tytulem oczywiscie) z nadzieja ze gdzies ja namierze...
Właśnie wróciłam ze spotkania autorskiego z Tess Gerritsen i akurat bardzo ciepło wspominała tę książkę. Niestety nie planuje dalszych powieści tego rodzaju (tzn. poza serią Rizzoli & Isles), ponieważ... książka za słabo się sprzedała.
OdpowiedzUsuń