KONKURS: Groza i horror Clive'a Barkera
"Jestem człowiekiem, a ludzie to zwierzęta, które opowiadają historie. To jest dar od Boga, który stworzył naszą rasę, jednak pozostawił koniec historii niedopowiedziany. (...) Dlatego my tworzymy własne historie, jako gorączkową i zazdrosną imitacją dzieła Stwórcy, mając nadzieję, że opowiemy, jakimś cudem, to, co Bóg pozostawił niedopowiedzianym. A kończąc swoją opowieść, zaczynamy rozumieć, dlaczego się narodziliśmy" - wyznaje Clive Barker.
A co, Waszym zdaniem, jest źródłem nieodpartej chęci, jaką posiada pisarz, który tworzy swoje dzieło? Skąd pochodzi ta wewnętrzna potrzeba opowiadania i wymyślania nowych historii - zarówno tych "życiowych", jak i wymyślonych światów: horrów, książek fantasy itp.?
Ile ze Stwórcy posiada lub ile pragnąłby być może posiadać Autor?
Na początek pozwolę sobie na ripostę wobec Clive’a Barkera i w tym celu przywołam odpowiedź, której według tradycji udzielił Pierre Simon de Laplace cesarzowi Napoleonowi I, gdy ten go zapytał, dlaczego w rozprawie o wahaniach okresowych w ruchu Saturna i Jowisza nie ma wzmianki o Bogu*: - „Sire, ta hipoteza nie jest mi potrzebna.”**. Nie wynika z tego, co sugeruje wielu, iż Boga nie ma. Ta wypowiedź, pod którą się podpisuję obiema rękami, jest przestrogą, by nie mieszać Boga do rzeczy przyziemnych, by skończone i ograniczone istoty nie próbowały objaśniać wyroków i zamiarów istoty wszechmocnej, zwłaszcza w sprawach, która da się wyjaśnić bez mieszania w to Jego.
Gdy ateista, lub nawet wierzący racjonalista, przywołuje co chwilę swe poglądy i się z nimi przy każdej okazji afiszuje, jest to odbierane co najmniej jako brak dobrego smaku, jeśli nie jako presja, agresja i atak wobec wierzących. Zastanawia mnie, dlaczego nie działa to w drugą stronę, dlaczego wierzący przywołujący Boga przy każdej okazji i uzasadniający swe prozaiczne niejednokrotnie czynności Bogiem, nie uważają tego za faux-pas wobec osób o innym światopoglądzie?
„Wyznanie” Clive Barkera” odbieram jako tani chwyt marketingowy, jako kupczenie Bogiem dla wypromowania własnej twórczości, która jest raczej produkcją niż zbiorem arcydzieł. Dobrą, nawet bardzo dobrą, ale produkcją. Barker Michałem Aniołem literatury na pewno nie jest i słowa o boskim natchnieniu w połączeniu z jego twórczością brzmią dziwnie, tym bardziej, iż padają z ust homoseksualisty.
A co naprawdę jest źródłem nieodpartej chęci, jaką posiada pisarz, który tworzy swoje dzieło? Skąd pochodzi ta wewnętrzna potrzeba opowiadania i wymyślania nowych historii?
Te pytania dotyczą poniekąd wszelkich rodzajów twórczości i mam wrażenie, iż ilu ludzi, tyle przyczyn, sposobów i uzasadnień. Chciałbym tutaj przytoczyć jedną z nich, bardzo interesującą, gdyż pokazującą, właśnie na przykładzie literatury, jak niezmierzone są głębie ludzkiego potencjału, z którego nie zdajemy sobie sprawy, dopóki coś lub ktoś ich nie uwolni.
Kiedyś, nie pamiętam już niestety gdzie ani kiedy, przeczytałem bardzo interesujący artykuł, bodajże pod tytułem „rewolwerowe pióra”. Niestety nie mogę go już odszukać, a w sieci brak o nim informacji, co jest zresztą kamyczkiem do ogródka zaślepionych internetem, którzy myślą, iż jak czegoś w necie nie ma, to istnieje. Autor pokusił się o analizę biografii sporej ilości twórców różnych gatunków powieści, którzy są najbardziej płodnymi twórcami, którzy „strzelali” co chwilę nową książką. Stąd też i tytuł. Jakie były wnioski? Najczęściej ludzie stawali się „maszynkami do produkowania powieści” pod wpływem czynników przypadkowych i zewnętrznych. Jeden wylądował w więzieniu i musiał się czymś zająć, a potem nie umiał już przestać, inny dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory i chciał zapewnić przyszłość rodzinie, a że niczego nie umiał, więc zaczął pisać. Nie pamiętam wszystkich tych powodów, ale nie ma to znaczenia, jakie one były. Nie wiadomo, czy gdyby nie te przypadki, niespodziewane i drastyczne zmiany w życiu, w ogóle zaczęliby tworzyć.
Można więc stwierdzić, iż każdy z nas ma pewnie w sobie zasób mocy, o których nie ma pojęcia. Jedni są części tych przymiotów świadomi, a inni się o nich nawet nie dowiedzą. Jeszcze inni mają świadomość posiadanego potencjału, ale nie mają motywacji lub z pewnych powodów wybierają inną drogę życia. Z tego powodu śmieszą mnie próby porównywania jakiejkolwiek twórczości do manifestacji Bożej woli, a wręcz żenują mnie twórcy, którzy twierdzą, iż On ich natchnął lub porównują własne dzieła do Boskich, choćby jako nieudolne ich naśladownictwo. Tym bardziej podziwiam tych, którzy swoimi dokonaniami wznoszą się ponad przeciętność, którzy w jakieś dziedzinie sięgają po rzeczy niedostępne innym śmiertelnikom, a przy tym zachowują skromność i nie dorabiają sobie legend o pochodzeniu daru, który w sobie odkryli. Tym bardziej, że jak pokazuje życie, nie ma nic za darmo i nie zawsze ktoś, kto błyszczy w roli wielkiego twórcy, jest równie udany w innych rolach społecznych, choćby jako mąż, ojciec czy przyjaciel. Lub po prostu dobry i szlachetny człowiek.
Jedna rzecz to skąd się bierze natchnienie, a druga, to sława. I właśnie to drugie może dawać prawdziwie wielkim artystom pewną namiastkę boskości. Stają się poniekąd nieśmiertelni, przynajmniej na tak długo, jak długo w świadomości społecznej ludzkości trwają ich dzieła i pamięć o nich
Wasz Andrew
* Ale gdzie w tym wszystkim jest Bóg? (oryg. fr. Mais où est Dieu dans tout cela?)
** (oryg. fr. Sire, je n'ai pas eu besoin de cette hypothèse)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)