Bernard Cornwell
Zimowy monarcha
(The Winter King)
Trylogia arturiańska 1
(The Warlord Chronicles #1)
tłumaczenie: Jerzy Żebrowski
czyta: Maciej Więckowski
Wydawnictwo Otwarte
audiobook 20 godzin 8’
Dotąd z twórczości Bernarda Cornwella, współczesnego brytyjskiego pisarza mieszkającego w USA i znanego głównie z thrillerów oraz książek historycznych, a w szczególności z cyklu o przygodach angielskiego żołnierza z czasów napoleońskich Richarda Sharpe’a, poznałem jedynie świetną powieść Pieśń łuków o bitwie pod Azincourt. Szczególnie spodobała mi się warstwa batalistyczna, która była na mistrzowskim wręcz poziomie. Po Zimowego monarchę, pierwszą część Trylogii arturiańskiej, sięgnąłem jednak bez przekonania – tytuł jakiś taki nijaki... Nawet nie przeczytałem notki wydawcy przybliżającej tematykę...
O królu Arturze powstało tyle książek i filmów, że chyba nikt już tego wszystkiego nie ogarnia. Historycznie jednak temat jest bardzo śliski. Wszelkie teorie na jego temat są raczej spekulacjami niż teoriami w rozumieniu nauk ścisłych. A jednak Cornwell skoczył na głęboką wodę i wziął na warsztat te właśnie klimaty.
Protagonistą dzieła jest Derfel, który w formie retrospekcji opowiada o swej młodości, przypadającej na burzliwy okres w dziejach Brytanii, jaki nastąpił po śmierci króla Uthera, który nie pozostawił następcy zdolnego objąć po nim władzę. Derfel wybiera karierę wojownika i szybko zdobywa sławę w tym niespokojnym, pełnym zamętu okresie, przeżywając różne przygody, od wojennych po miłosne. Poznając wraz z nim świat ówczesnych Brytów natkniemy się na liczne znane z legend postacie, takie jak Merlin czy Lancelot oraz oczywiście Artur, jednak... No właśnie, i tu dochodzimy do najważniejszego.
Cornwell, i wielka chwała mu za to, zerwał z tendencją będącą odzwierciedleniem postępującego zidiocenia większości społeczeństw, a polegającą na tym, co widać w filmie jeszcze lepiej niż w literaturze, że każda kolejna, nowsza wersja popularnych opowieści przeznaczona dla masowego odbiorcy jest opowiadana w sposób bardziej infantylny niż poprzednia, głównie przez dodawanie magii, czarów, potworów i innych podobnych bzdur. W Zimowym monarsze magia jest, bo i ówczesny świat był nią przepełniony, ale taka, jaką by widział dzisiejszy człowiek przeniesiony w tamte czasy. Nie do końca to zagrało, bo przecież opowiada o tym wszystkim Derfel – ze swojej, a więc ówczesnej perspektywy. No, ale kierunek słuszny.
Choć całkiem odmienne od zwyczajowego przedstawienie wielu legendarnych postaci, od Artura począwszy, przez Lancelota i innych, a na Merlinie skończywszy, może być początkowo denerwujące, gdyż stereotypy są w nas z reguły głęboko zakorzenione, to jednak można policzyć ów zabieg pisarzowi na wielki plus – raz, że oryginalnie, a dwa, że tam, gdzie się da, zbieżnie z najbardziej prawdopodobnymi teoriami historycznymi. Inaczej jest jednak ze wspomnianym już brakiem zdecydowania co do perspektywy czasowej, który jest najsłabszą chyba stroną książki. Nie tylko język nie jest odpowiednio wystylizowany na epokę (może by tak Cornwellowi Sienkiewicza podesłać?), lecz, co znacznie gorsze, że nie odpowiada epoce sposób myślenia postaci zaludniających świat przedstawiony, o takich szczegółach jak całkiem inny sposób liczenia nie wspominając. Jakby tego było mało, na te niedoróbki nakładają się ewidentne wpadki, co do których jednak nie potrafię powiedzieć, czy przynajmniej w części nie mogą być winą tłumaczenia. Kolczuga z płytek lub łusek – ewidentna wtopa; błąd merytoryczny, gdyż kolczuga to rodzaj pancerza wykonanego z plecionki utworzonej z wielu drobnych kółek (najczęściej wykonanych ze stali). Inny rodzaj błędu - scena w której jedna z postaci wnioskuje z wyrazu twarzy drugiej, która jednak ma twarz zasłoniętą maską ze złota (gdyż ma okaleczoną twarz). W innym jeszcze momencie nagle pojawiają się, tylko ten jeden jedyny raz, kopie (anachronizm), które jednak ani wcześniej ani później nie występują, a autor w posłowiu nawet podkreśla, że dla wierności historycznej z nich zrezygnował, choć w legendach o Arturze występują. Jeszcze inny anachronizm to potoczne używanie zera – słowo to było wówczas nieznane, a pojęcie znane tylko nielicznym, najlepiej wykształconym i raczej nie w Bretanii. Nie ma tych błędów wiele, ale jakoś tak współgrają z tym brakiem udanej stylizacji językowej i brakiem korelacji między epoką a sposobem myślenia oraz postrzegania świata przez postacie. Razem wszystko to znacznie obniża wartość powieści i nieco psuje klimat. Wspaniała dynamika i emocjonalność scen batalistycznych na szczęście częściowo zacierają niesmak po wspomnianych niedociągnięciach.
Początkowo miałem dość negatywne odczucia w trakcie słuchania audiobooka, choć interpretacja Macieja Więckowskiego stoi na naprawdę profesjonalnym poziomie. Z czasem jednak coraz więcej było momentów, w których byłem kontent aż na koniec mogę stwierdzić, iż Zimowy monarcha to całkiem przyzwoita powieść historyczna i choć występują w niej, bo muszą, druidzi i czary, to nie ma w tym ani śladu fantasy. Nie wiem, czy jest to książka dla każdego. Teraz, po odsłuchaniu całości, powiem, że na drugą część nie czekam z utęsknieniem, tak jak to za każdym razem było przy kolejnych odsłonach Pieśni Lodu i Ognia, ale może kiedyś po nią sięgnę. Nie zachwyciło, ale i źle nie było. Cóż dodać?
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Brzmi ciekawie. Trochę kojarzy mi się z "Pogrzebanym olbrzymem" Kazuo Ishiguro, bo pomysłem wyjściowym dla fabuły jest również nawiązanie do legend arturiańskich.
OdpowiedzUsuń